Ivor po wyjściu ze stajni i oporządzeniu koni spakował swój plecak by wszystko co potrzebne mieć przy sobie i wyszedł rozejrzeć się po osadzie. Była ona niewielkich rozmiarów, a mur okalający osadę był w większości solidnie zbudowany. Koło wrót zobaczył kilku mężczyzn w koszulach kolczych i mieczami u pasa. Wrota były na powrót zamknięte co świadczy o niespokojnej okolicy.
Od rana męczy go pewne przeczucie i ten znajomy ucisk w żołądku, który pojawiał się często w kryzysowych sytuacjach. Jednakże był pewien swych umiejętności jakich nabył podczas wielu walk u boku swego oddziału dopóki ten skurwiel sierżant go nie zdradził…
Zbliżał się już wieczór zatem postanowił odwiedzić karczmę. W izbie dość przytulnej jak na tą okolicę siedziało kilka osób w tym członkowie karawany. Koło gości kręcił się krasnolud pewnie właściciel karczmy bo zagadywał on do każdego.
Ivor podchodząc do krasnoluda zapytał go:
- czy macie tu jakieś posłanie może być i we wspólnej sali bo spanie w odorze końskiego łajna już dawno mi zbrzydło
- oczywiście, że mamy i nie tylko to. Właśnie dzisiaj oferujemy naszym wspaniałym gościom sarni gulasz, a i napitek się jakiś znajdzie – odpowiedział krasnolud,
- daj mnie tego gulaszu i kufel piwa – przynajmniej na razie.
Ivor zasiadł na skraju ławy koło swych towarzyszy podróży i zaczął spożywać posiłek, gdy nagle powjawił się w drzwiach mężczyzna odziany w szare furto niosący truchło goblina.
Na widok goblina w oczach Ivora pojawił się błysk. Słysząc opowieść przybysza o zaginionych dzieciach Ivor spojrzał wymownie na Borivika oraz innych towarzyszy dodając:
- może by tak spróbować wytropić tych zielonoskórych? |