Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2017, 21:21   #13
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
- Aha… - mruknięcie pożegnało Nick’a. Mruknięcie niezbyt przytomne, należało dodać, bo Madison przytomna zdecydowanie nie była. Pewnie… Chodziła i wykonywała proste polecenia ale za cholerę nie kontaktowała. Łeb jej nawał tak, że wszystkie dźwięki wydawały się cholernie głośne. Do tego, do cholery, kto to widział żeby wstawać gdy na zegarku migają pojedyncze cyfry?! Nick’owi musiało odpierdolić albo leciał na jakiś prochach. No, albo ten jego zakuty łeb był mocniejszy niż jej. Jakby nie było, fakt pozostawał faktem. River wciąż była pijana i to nie dość pijana by znieczulające działanie alkoholu wciąż miało nad nią władzę.
Niczym zombie, z tych parszywych filmów klasy F albo i niższej, wtoczyła się z powrotem do mieszkania. Kastet zdążył się już dobrać do jajecznicy więc nie musiała mu nawet tego nakazywać. Mądre psisko, znało swoją panią na tyle by wiedzieć, że i tak szans najmniejszych nie było na to, by to ona skonsumowała jedzenie.
- Dobra moooorda… - Pochwaliła psa, ozdabiając tą pochwałę ziewnięciem. Lecąc w pełni na autopilocie, walnęła się z powrotem na sofę i nakryła głowę kocem. Korzystając z reszty względnej świadomości ustawiła budzik na za pięć dziesiąta, po czym zrobiła jedyną rozsądną rzecz, na jaką było ją stać. Usnęła.


Budzik wył i wył, a ją szlag trafiał.
- Spierdalaj - warknęła, obracając się na drugi bok i nakrywając kocem. Ten jednak za cholerę nie chciał się zamknąć. Wkurwiający, popierdolony, sadystyczny skurwiel, który nawet na pieprzoną sekundę się nie zamknie. W końcu nie wytrzymała… No bo do cholery ile można, co? Niechętnie, bo niechętnie ale musiała zwlec dupę z sofy żeby się ten sadystyczny pojeb przymknął. Co ją do cholery napadło żeby instalować to gówno…?
- Tak, tak, wiem - mruknęła do Kasteta gdy już to cholerstwo przymknęło się. No ale skoro już wstała to… Heh, lista rzeczy, które miała tego dnia do załatwienia wywaliła się jej przed ledwie widzącymi oczami i wyglądała jakby ktoś rozciągnął paskudnie przeżutą gumę do niemożliwych długości. I budziła taki sam odruch wymiotny. A skoro o tym mowa…

Była właśnie w trakcie obmywania twarzy gdy ktoś załomotał w drzwi. Jednocześnie w wirtualnej rzeczywistości zamigotało powiadomienie, że przesyłka dotarła na miejsce i może zostać odebrana. No tak, kurwa… Na ich szczęście spóźnili się te dziesięć minut, bo jakby jej ktoś tak zaczął walić w drzwi zanim zwróciła wczorajszą pizzę to by skończył w pięknym, nowym, dość kolorowym mundurku…
Kurierem był młody chłopak, co nieco River zdziwiło bo zwykle takie przesyłki dostarczali jej droidami. Widać po sprawdzeniu do jakiej dzielnicy ma dotrzeć paczka, woleli nie ryzykować utraty maszyny. Ludzie z kolei… Tych nikomu już nie było żal.
Potwierdziła przyjęcie i wpuściła gówniarza do środka co by nie tkwił jak idiota na korytarzu, wystawiony na czujne spojrzenia sąsiadów i sąsiadek. Sąsiadek chyba, o ile dobrze pamiętała co Nick mówił. Chłystek skrzywił się na widok burdelu, co było wyraźnym dowodem na to, że nowy w tej robocie. Dorzuciła mu więc drobny napiwek, po którym od razu humor mu się poprawił i uwinął się z robotą szybciej. Dla swojego własnego dobra, bo to jego “tak, proszę pani”, “nie, proszę pani” i ”zapraszam do ponownego skorzystania z naszych usług”, zaczynało jej poważnie działać na nerwy. Z ulgą więc zamknęła za nim drzwi.
Następne co zrobiła było otwarcie jednej z butelek, które także przyszły z dostawą i popicie jej zawartością tabletek, które Nick dla niej przygotował. Klin klinem, jak mawiał Eros, a póki co nie udało się jej znaleźć lepszej alternatywy na porannego kaca. No, chyba że nie picie poprzedniego wieczoru i nocy, co nawet się jej czasem udawało.

Szybki prysznic później, była już względnie na nogach. Wcisnęła na tyłek świeżo zakupioną bieliznę, dorzuciła bojówki i koszulkę, z której dekoltu lekko wystawała koronkowa oprawa stanika. W końcu trzeba było korzystać ze wszystkich atutów jakimi się dysponowało, wiedział o tym każdy kto w tej robocie siedział. I paru innych, na dobrą sprawę.
Resztę zakupów, w tym porządny zapas czekolady, lodów i popcornu, wsadziła do szafek i lodówki. Tak samo jak obie butelki whiskey. Przy okazji dokładnie przeszukała kuchnię i zrobiła dalszą listę zakupów. Następnie przeszła do salonu i przez chwilę po prostu stała na jego środku, notując co jej będzie potrzebne do tego, żeby doprowadzić to miejsce do jako takiego stanu. Część rzeczy mogła przywlec ze swojego mieszkania, część trzeba by dokupić.
- Kurwa, Nick… Żyjesz w chlewie - poinformowała nieobecnego glinę, kręcąc przy tym głową aczkolwiek w dość oszczędny sposób bo ta nadal łupała tak, że przy każdym ostrzejszym ruchu miała przed oczami pokaz fajerwerków.

Dwie godziny i garść tabletek później, salon wyglądał jak miejsce, w którym dało się żyć. Książki zostały odkurzone, akta pozbierane i posegregowane, śmieci wywalone. Podłoga lśniła, tak samo okna, chociaż z widokiem to już River niewiele mogła zrobić. Do tego wrzuciła pranie i zajęła się tym, które było na suszarce. Posprzątała też kuchnię, przy okazji przyrządzania sobie koktajlu z surowych jajek z dodatkiem dużej ilości cukru. Zadbała też o to żeby wtłoczyć w siebie całą wodę, którą jej Nick przygotował i dorzucić do tego kolejną butelkę. Miała w chuj spraw do załatwienia i potrzebowała być przytomna w trakcie ich załatwiania.


Dokładnie pół godziny po dwunastej zgarnęła smycz Kasteta i ruszyła do wyjścia zadowolona, że przynajmniej część z rzeczy do załatwienia, zostało już załatwione.
Drzwi posłusznie usunęły się z drogi, lecz zamiast przejścia stała w nich… sąsiadka.


Nic nie rzucało się w oczy tak mocno jak połamane zęby oraz sztuczne oko. Pomarszczona rodzynka twarzy zwrócona była w kierunku Madison z wyrazem świadczącym o bolesnym zaparciu lub skretynieniu umysłu.
- Ładna cizia, ładna - odezwała się chrapliwym, świszczącym głosem. Kobieta bez przebrania mogłaby z powodzeniem być straszydłem podczas halloweenowej nocy.
- Dzidzia ładna… - mlasnęła, nie spuszczając wzroku z Cherry.
- Dzidzia kurewsko spóźniona - odpowiedziała jej River, spoglądając na babsztyla z równą dozą zniecierpliwienia, gniewu i rosnącego obrzydzenia. Nie miała dziś najlepszego humoru do radzenia sobie z nachalnymi babsztylami, a ta sprawiała wrażenie kurewsko nachalnej. Do tego blokowała jej drogę, co ni w chuj pasowało do jej rozkładu dnia, z którym była dobre dwie godziny na bakier. Jak nie więcej…
- Więc jakby pani była taka miła i się ruszyła sprzed drzwi…? - zaczęła, jak na siebie i swój stan to nawet bardzo milunio ale podobno dobrze było znajomości zaczynać od dobrej stopy i powoli schodzić w dół, aż do kopania dupy. Lub zrzucania ze schodów.
- Cizia głośna. Spać nie daje, jeno ruchać się chce. A kobiecie spać nie daje. Ładna cizia - mlasnęła ponownie, opluwając się lekko spienioną śliną. Ta strużką ściekała po Wielkim Kanionie zmarszczki, ale sąsiadka nie zwracała na to uwagi. Nie wyglądało również na to, by zamierzała ruszyć się z przejścia.
- Cizia korzysta póki może, a że przy okazji w dupę daje tym co już nie, to nie moja sprawa - odpowiedziała, spoglądając na kobietę ze zdecydowanie mniejszą dozą życzliwości. O ile w jej spojrzeniu kiedykolwiek życzliwość się pojawiła. No, w przypadku tej starej pruchwy.
- Rusz dupę kobieto, spóźniona jestem - dodała, a raczej warknęła, którym to warknięcia i Kastet by się nie powstydził. - Albo psem poszczuję - dorzuciła, uznając to za mniejszą groźbę od stłuczenia pruchwy bejsbolem.
Spojrzała szybko na psa, lecz ten najwyraźniej nie był zainteresowany byciem groźnym. Z wyszczerzonym w uśmiechu pyskiem spoglądał w kierunku swojej właścicielki nie mogąc się doczekać spaceru. Sytuację pogarszały zamaszyste ruchy ogona oraz cała uwaga skupiona na River.
Mimo wszystko Fisher cofnęła się o niewielki krok.
- Niemiła cipcia. Ładna. Niemiła - burknęła oblizując suchary warg językiem podobnym do kabanosa.
- Zdrajca - mruknęła do psa, który zamiast pokazać pełnię swojego uzębienia, wydawał się nawet słodszy niż zwykle. Przez to też nijak nie była w stanie się na niego złościć. Ale spokojnie, miała idealny obiekt do tego, żeby się na kimś powyżywać.
- Kurwa… Rusz się do cholery albo nie wytrzymam i ci przypierdole - postawiła sprawę jasno, sięgając ręką w bok by wymacać rączkę bejsbola. Nie żeby go potrzebowała bo pewnie takiej pruchwie byłaby w stanie kości poprzestawać i bez dodatkowych narzędzi, ale liczyła trochę ze stara dupa ruszy się na sam jego widok, zanim River będzie zmuszona ją do tego nieco dosadniej przekonać.
Oczy Fisher stały się wielkie i okrągłe jak spodki pod filiżankami. Kłaniając się zaczęła tyłem, po omacku, szukać drzwi swojego mieszkania.
- Dzień dobry, Jim. Jak mija dzień? Mam nadzieję, że dobrze - paplała, opluwając przy tym podłogę korytarza. W końcu trafiła.
- Do zobaczenia, Jim. Miłego dnia.
Kłaniała się kijowi baseballowemu aż przejście do mieszkania naprzeciwko zamknęło się.
Cherry patrzyła za nią jeszcze przez dobrą chwilę, mając przy tym wrażenie, że jej szczęka znajduje się gdzieś w okolicy podeszw.
- Nooo… dobra… - mruknęła, spoglądając na Kasteta. - Ty też to widziałeś, nie?
Psiak jednak wyraźnie nie wydawał się zainteresowany ani pałką w dłoni właścicielki ani pruchwą, która sobie wreszcie poszła. Za to zdecydowanie był zainteresowany spacerem, który się opóźniał.
- Dobra… Dodajemy do listy zakupów taką laseczkę i chyba trzeba będzie dopytać Nick’a co takiego tej purchwie nią zrobił - dodała, odkładając bejsbola na miejsce i wychodząc na korytarz.


Wysiadając z taksówki z przyjemnością wtoczyła w płuca znajomą woń. Nie taką cukierkowo czysta i porządną jak w centrum ale już nie tak cuchnącą, że człowiek się od smrodu zataczał. Ta… To był dom.
Pełna pozytywnego nastawienia ruszyła w kierunku wejścia, a po potwierdzeniu tożsamości udała się na swoje piętro korzystając z szybkiej i czystej windy. Cywilizacja miała jednak swoje dobre strony, gdy się jej pozwalało na wkroczenie do akcji. Będzie musiała o niej poinformować Nick’a bo facet najwyraźniej miał tendencje do zapominania o tym drobnym fakcie. No ale jak ktoś mieszkał w zwierzyńcu i to takim dla zdrowo pierdolniętych, to nie powinno dziwić, że tracił pojęcie o niektórych wartościach życiowych. Jak wygoda, chociażby. Albo czystość, przynajmniej ta pokojowa. No ale póki była poza jego lokum, musiała się zatroszczyć o swoje, a to oznaczało rozmowę z ubezpieczycielem, na którą wcale nie miała ochoty, a którą trzeba było w końcu odbyć jak chciała zobaczyć swoją kasę. Za coś trzeba było to nowe mieszkanie kupić.
Jeśli liczyła na to, iż wejdzie do obecnego bez najmniejszego problemu, to szybko zorientowała się, że nie będzie to tak proste. Od razu po wejściu na własne piętro dostrzegła taśmę w poprzek wejścia stanowiącą rzeczywistą barierę wspomaganą przez wypukłą, błękitną powierzchnię zagradzającą jej drogę do środka.


Wewnątrz dostrzegła policyjnego drona patrolującego. Rozszerzona rzeczywistość podpowiedziała jej o wmontowanym, szerokokątnym obiektywie oraz wyposażeniu w broń ogłuszającą.
- Miejsce zbrodni. Proszę nie wchodzić na teren zastrzeżony. W imieniu DCPD przepraszam za utrudnienia - odezwał się dron skierowany wprost w kierunku Madison.
I jak tu nie klnąć? No jak? Kiedy nawet do własnego mieszkania wejść spokojnie nie można? No ok, było to dobre ze względu na dobytek, który w nim został, ale do cholery teraz tego dobytku potrzebowała i nie miała się ochoty użerać z głupim dronem by się do niego dostać. Szlag by to trafił…
- Tak, cudnie, rozumiem do cholery, tyle że to jest moje mieszkanie, w którym znajdują się moje rzeczy, które to rzeczy obecnie są mi potrzebne. Sprawdź tożsamość durna puszko i przestań sprawiać problemy. Albo lepiej, skontaktuj się z kimś, kto zamiast cyfer i kabli ma we łbie mózg… - wywaliła z siebie część frustracji, patrząc na cholerną przeszkodę wzrokiem, który, była tego pewna, mógłby zabijać.
- Dowody nie mogą być usunięte. Ślady nie mogą być zatarte. W imieniu DCPD przepraszam za utrudnienia.
- Tak, tak, znam zasady - warknęła. - Ciuchy jednak to nie dowody, do cholery. Miska psa też nie. Jego jedzenie też nie. Łącz mnie do cholery z jakimś komisariatem - zakończyła tyradę, starając się wykorzystać znaną metodę liczenia do dziesięciu żeby uspokoić nerwy. Nie pomogło. Na dobrą sprawę to chyba nawet pogorszyło sytuację. Nie miała, do cholery, czasu na te bzdety.
- Nikt nie może wejść. W imieniu DCPD przepraszam za utrudnienia.
- Szlag by cię trafił ty zardzewiała puszko po spagetti - wkurwiona nie na żarty, przez krótką chwilę zastanawiała się nawet czy by nie zaryzykować i nie usunąć przeszkody fizycznie, no bo to już przekraczało wszelkie granice. Problem polegał na tym, że dość już miała kłopotów i wydatków na głowie, żeby jeszcze obciążać konto opłata za zniszczenie drona i dodawać sobie cegiełkę do kartoteki. Zamiast tego zrobiła to co zawsze gdy miała problemy ze sprzętem pochodzenia gliniarskiego. Zadzwoniła do Nick’a. Ten jednak, oczywiście, postanowił sobie zrobić wolne na kawkę i zapomniał przy okazji jak się połączenia odbiera.
- Prośba o kontakt z komisariatem - zaczęła więc z innej beczki, wcześniej biorąc wdech czy dwa… Czy kilka. No, coś musiało tą puszkę ruszyć. Tyle że nie ruszyło. No pewnie, że nie. W końcu policja to takie pomocne skurwiele, że niczego innego się spodziewać nie powinna. Z wszystkich opcji zostały jej trzy. Pierwsza odpadła już jakiś czas temu, druga została odłożona na czarną godzinę, a Cherry skorzystała z trzeciej, sama dzwoniąc do tych od mundurków. Byłoby całkiem miło, gdyby nie solidaryzowali się oni z Sandersonem. Sygnał zwiastujący próbę połączenia nie kończył się odebraniem przez kogokolwiek.
W końcu, gdy już miała się rozłączyć, coś się zaczęło dziać.
- Wień wobły, DCPD - odezwał się policjant z pełnymi ustami.
- W czym pomóc? - zapytał już wyraźniej, choć ton jego głosu wskazywał na to, iż wcale nie miał zamiaru nikomu pomagać. A już w szczególności osobie, która przerywa mu jedzenie.
River nie miała zamiaru przepraszać, za to, ze się jakiemuś dupkowi wpakowała w trakcie obiadu. Gówno ją to obchodziło.
- Mam problem z jednym z waszych dronów - poinformowała, starając się brzmieć milusio, bo jakby nie spojrzeć facet to facet. - Nie pozwala mi wejść do mieszkania - dodała, dorzucając do tego szczyptę żałosnych tonów w głosie.
- Adres - rzucił opryskliwie, choć za pewien postęp należało uznać to, iż w ogóle postanowił zaangażować się nieco mocniej.
- Pani… River, ta? - zapytał retorycznie po kilku chwilach od usłyszenia adresu.
- W pani domu wybuchła bomba. Prowadzone jest dochodzenie i zbierane są wszelkie ślady. Za kilka dni będzie pani mogła wejść - poinformował.
Panna, do cholery… Panna… Skąd tego idiotę wytrzasnęło? River nie miała zwyczajnie sił na to, żeby się z takimi imbecylami użerać, ale najwyraźniej złośliwy los miał inne plany co do tego dnia.
- Żeby przetrwać te kilka dni będę potrzebowała kilku rzeczy z mieszkania - starała się mówić spokojnie i oddychać przy tym równomiernie. Było to jednak nieco trudne, gdy się jednocześnie przygryzało język by nie wygarnąć tego, co się miało na myśli.
- One nawet nie znajdują się w salonie, gdzie do wybuchu doszło. Obiecuję, że nie tknę niczego co może stanowić dowód. Możecie wysłać ze mną tego drona, który tu pilnuje, żeby mieć dowód - zaproponowała, planując już kolejne połączenia z Sandersonem bo jakoś wątpiła by z tym dupkiem, z którym obecnie rozmawiała, przyszło się jej dogadać. Boże, skąd tacy się w ogóle brali na tym świecie.
- Pani River, prosi pani o złamanie protokołu numer… eeee… numer… eeee… eeee… pięć kropka jeden - zakomunikował w końcu. W rozszerzonej rzeczywistości Cherry otworzyła wspomniany przez policjanta dokument. Istotnie, zapis taki został umieszczony, lecz w całkiem innej sekcji i oznaczony był jako K9.
Przez dobrą chwilę zastanawiała się czy poprawić imbecyla czy po prostu się rozłączyć. Po kolejnych kilku wdechach doszła do wniosku, że nie ma na to siły i przerwała połączenie.
- Powiedz ty mi mordo, skąd się tacy ludzie biorą? - Zapytała Kasteta, który posłusznie siedział przy jej nodze, chociaż nie trzeba było geniusza by się domyślić, że psisko wolałoby już wcisnąć pysk w swoją michę. W michę, do której dostępu broniła głupota z prawdziwego zdarzenia. No i puszka złomu, oczywiście.
Niestety, wyglądało na to, że Nick uparł się nie odbierać jej telefonów. Dzwoniła jednak uparcie, raz po raz próbując nawiązać połączenie, bez skutku. Czymkolwiek zajmował się ten jej upierdliwy glina, najwyraźniej nie był w stanie odebrać durnego połączenia. Dopiero za szóstym razem dotarło do niej że przecież dzwoni na jego prywatny numer, który wybrała z przyzwyczajenia.
- Chyba jednak muszę się napić - stwierdziła na głos, wyszukując jednocześnie jego służbowy numer i próbując tej metody.
- Dzień dobry, sierżant Ronald West. W czym mogę pomóc? - zapytał znudzony funkcjonariusz.
- Chciałabym rozmawiać z Nick’iem Sandersonem, jeżeli można - poinformowała River, nieco zdziwiona, że to nie jej glina odebrał. Widać numer był przypisany do grupy funkcjonariuszy. Nie miała pojęcia bo zwykle z niego nie korzystała, a jakoś nie było potrzeby pytać o to Nick’a. Starała się też brzmieć w miarę uprzejmie i nie zgrzytać zbytnio zębami bo raz - było jej szkoda na dentystę, dwa - West mógłby owe zgrzytanie usłyszeć.
- Bardzo mi przykro. Nie ma go. Może będę w stanie jakoś pomóc? - odparł tonem, w którym nie było nawet cienia żalu czy smutku.
- To zależy - odparła, mierząc puszkę złym spojrzeniem. - Zna pan jakiś dobry sposób na ominięcie protokołu K9? - zapytała niewinnym głosikiem, który był tak szczery jak uśmiech który posłała dronowi.
- W jakim celu? - zapytał podejrzliwie. Niemal fizycznie poczuła jak West od tonu “rozmawiam, bo mi kazali, ale rozłącz się, bo oglądam filmiki w internecie” przeszedł do ostrożnego zainteresowania.
- Pomyślmy… - zaczęła, przewracając oczami. - Celów jest kilka. Jednym z nich jest szuflada z bielizną, kolejnym szafa z ubraniami. Następna będzie łazienka, a na końcu posłanie i miska dla psa. Taak… to by chyba było tyle - zakończyła nieco ironicznie, ale wciąż bez bijącego po oczy sarkazmu, za co powinna chyba jakąś nagrodę dostać. - Dodam, ze wszystko to znajduje się w moim mieszkaniu i jest mi potrzebne żeby przetrwać… zaraz, jak to było…. “Kolejnych kilka dni” - zacytowała poprzedniego glinę i tym razem bez wątpienia włączył się jej sarkazm.
- To niemożliwe bez funkcjonariusza nadzorującego - poinformował ją Ronald, choć zdawał się coś sugerować. Jego odpowiedź z całą pewnością nie była odmowna, co River czuła za każdym razem, gdy ktoś chciał od niej pieniędzy.
No tak, nic za darmo… Tylko czy jej się to opłacało? Tak, jak cholera. Musiała się dostać do mieszkania i wcale nie chodziło o zabranie z niego majtek na zmianę.
- Jestem pewna, że dałoby się to jakoś załatwić - odezwała się przymilnym głosikiem, zapraszającym do podania ceny. Fakt, mogła sobie darować tą całą pieprzoną szopkę, tyle że jej glina miał tego dnia alergię na telefony. No, chyba że miał alergię tylko na jej telefony co mniej więcej na jedno wychodziło, przynajmniej dla niej. Nie miała czasu czekać aż Nick łaskawie odbierze.
- No nie wiem, nie jestem pewien czy mogę - powiedział, dość nieporadnie udając wahanie.
- Oddzwonię do Pani za dziesięć minut - dodał, po czym rozłączył się. Niemal natychmiast w rozszerzonej rzeczywistości pojawił się anonimowy komunikat przedstawiający wyłącznie cyfry. Nie miała najmniejszych wątpliwości co one oznaczają. Pierwsze trzy mówiły o wpłaceniu 300 dolarów, zaś pozostałe, oddzielone spacją, to numer konta. Madison nie miała również wątpliwości, iż sierżant oddzwoni, gdy tylko pieniądze zasilą wskazane konto.
Trzy stówy… Cherry aż jęknęła widząc ile będzie ją kosztowała wczorajsza bezmyślność i dzisiejszy brak dostępu do Nick’a. Nie, nie sądziła, że West zażąda aż takiej kwoty. pewnie, była w stanie zabulić trzy stówy, tyle że to była niemal połowa honorarium za dwie z jej obecnych robót. Robót, których jeszcze nie skasowała bo jej coś jebło w mieszkaniu. Jako jednak, że kolejne próby skontaktowania się z Nick’iem skończyły się klęską, nie widziała innego wyboru jak zabulić. Potrzebowała swoich gratów, a nie miała czasu bo trzeba się było zająć innymi sprawami. W tym tymi robotami, które pokryją koszta wejścia do mieszkania. Dlatego też przesłała żądaną kwotę na podane konto i czekała.
- Dzień dobry ponownie, pani River - odezwał się sierżant West, tym razem znacznie uprzejmiej niż poprzednio. Najwyraźniej pieniądze doszły.
- Niestety, nadzoru funkcjonariusza podczas takiego wejścia jest nie do ominięcia, dlatego proszę się nie rozłączać. Będę panią widział dzięki dronowi - poinformował kobietę. Tarcza błękitnego obszaru zastrzeżonego zniknęła z rozszerzonej rzeczywistości, pozostawiając wyłącznie taśmę policyjną.
- Grunt żeby tam wejść - odpowiedziała mu, ruszając prosto do drzwi mieszkania. Czy raczej do dziury która po nich została. Cholera, to były dobre drzwi, solidne i nigdy nie sprawiające kłopotów. Słono za nie zapłaciła… No cóż, przyjdzie jej zabulić także za nowe. Ostrożnie, by czasem nie stanąć na jakimś ostrym odłamku, weszła do środka, powstrzymując lekko Kasteta, który nader ciekawsko węszył wokoło i sprawiał wrażenie jakby chciał dać szczupaka do środka.
- Spokojnie stary, my tu tylko na chwilę - przytemperowała zwierzaka dopóki nie upewniła się że wszystko wygląda mniej więcej tak jak wyglądało wczoraj. Dopiero wtedy wpuściła zwierza do mieszkania, a sama ruszyła prosto do lodówki. No bo skoro już przeżyła tą całą batalię z idiotami to i napić się trzeba było. Wyciągając przyjemnie schłodzoną butelkę whiskey, śledziła poczynania Kasteta. Psiak węszył wszędzie i zaglądał w każdy kąt, jakby miał nadzieję znaleźć tam coś niezwykle ciekawego. W końcu jednak poczłapał do swojego legowiska. Jego spojrzenie wyraźnie mówiło, że to jest dom i tu powinni zostać. Niestety nie było to takie proste jak to sobie słodziak wymyślił.
- Tylko mi się nie rozwal, zaraz się zbieramy - powtórzyła, odkręcając butelkę i pociągając solidny łyk. Taaaak, tego jej było trzeba. Ze znacznie lepszym humorem, ignorując całkiem nadzorującego ją glinę, ruszyła do sypialni. Najpierw zajęła się wygrzebaniem odpowiedniej torby. Po namyśle zgarnęła też plecak, bo tak będzie jej wygodniej nieść te wszystkie graty, które zamierzała zabrać z mieszkania. Najpierw zgarnęłą jakieś tam ciuchy, które się jej nawinęły, a które wyglądały na w miarę zdatne do ubrania, po czym przeszła do solidnej szafki z szufladami. Mebel ów robiony był na zamówienie, wedle jej projektu. Każda z szuflad miała podwójne dno, zaprojektowane tak że dało się je otworzyć jedynie przy wykorzystaniu jej kciuka, z którym z zasady się nie rozstawała. Na wypadek jednak gdyby jej go odcięli, co mogło się zdarzyć, skrytki były też chronione drugorzędnym zabezpieczeniem wymagającym specjalnego klucza, który miała wbudowany w lewą rękę. O zabawki bowiem należało dbać.
Kładąc torbę na podłodze przy szafce, otworzyła najniższą szufladę. Tam znajdowała się ciężka artyleria. Na odgłos sapniecia, który wydał glina, tylko się uśmiechnęła pod nosem, ładując do torby jej ukochany granatnik, który niekiedy był zwyczajnie niezbędny.


Za granatnikiem poszły same granaty, które czule nazywała tamponami i taką właśnie odpowiedź udzieliła przyglądającemu się jej dupkowi, gdy otworzył tą swoją morde z pytaniem co tam jeszcze ładuje. Kurwa, że też tacy się jeszcze rodzili… Ignorując fiutka, przeszła do drugiej od dołu szuflady, w której drugim dnie tkwiła elegancka walizka, a w niej jej słodkie cudeńko od załatwiania spraw na odległość i z zabójczą precyzją.


Snajperka była jej oczkiem w głowie, chociaż nieczęsto z niej korzystała. Jakby nie spojrzeć jej robota polegała na zbieraniu informacji i przytaszczaniu gnid żywych przed oblicze prawa. Zwykle tego, którym rządziła się ulica. Niekiedy jednak zlecenie miało ową przyjemną klauzulę “... lub martwy”, co często wychodziło o wiele taniej, nawet jak się policzyło zniżkę, którą status martwego często oznaczał. Gdy zaś chodziło o zbieranie informacji, nieocenione były dla niej noże. Te śliczne cudeńka tkwiły w trzeciej szufladzie, ułożone wygodnie w swoich pokrowcach, gotowe do tego by ich ostrza nabrały odcieni szkarłatu.


Jeżeli snajperka była jej oczkiem w głowie, noże były jej miłością. Z tego też powodu zamiast wylądować w torbie czy plecaku, zostały od razu przypięte do pasa i zabezpieczone. River od razu poczuła się lepiej, czego nie można było powiedzieć o sierżancie. Coś się jej zdawało, że następnym razem jak na niego trafi to nie policzy jej trzystu, a znacznie, znacznie więcej. Tyle tylko, że nie planowała następnego razu. Niektórzy faceci już tak mieli, że nadawali się tylko na pojedynczy wyskok.
Na zakończenie zgarnęła z górnej szuflady drona, kasetkę z pluskwami i poręczne gnaty.


No i co by nie było, dorzuciła też wspomnianą bieliznę. Tak, co by nie było że łże. W końcu powiedziała, że potrzebuje ją zgarnąć, co nie? Nikt się przyczepić nie mógł, wszyscy byli, kurwa, szczęśliwi. Ona z pewnością, nawet posłała szeroki uśmiech West’owi. Coś jej się zdawało, że ją Nick później zajebie za wkurwianie koleżki po fachu, ale gówno ją to obchodziło. Mógł skurwiel odebrać jak dzwoniła…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline