Kiedy tak wszyscy zastanawiali się, co zrobić, żeby jednak Kisza dostała się do miasta, Franz wziął sprawy w swoje ręce i ruszył w stronę strażników. Do uszu reszty dotarło zniecierpliwione:
–
I co? Zdejmie maskę ta leśna baba?
–
Wydaje mi się, że cię znam – usłyszeli odpowiedź Franza, który podał strażnikowi dłoń i ściszonym głosem, z pewnością słyszalnym dla drugiego strażnika, lecz nie dla reszty, zamienił z nim kilka słów. Następnie strażnik porozmawiał moment ze swoim kompanem i ostatecznie ruszył w stronę wielorasowej grupki.
–
Może wchodzić, jednak niektórzy w mieście mogą nie być tak wyrozumiali jak ja, dziwna elfko. Szczególnie ci, którzy lubią czyste powietrze. A ty – spojrzał na Franza –
masz u mnie dług.
W Rudej Owcy panował przyjemny gwar. Amalyn, siedząca przy zwyczajowo zarezerwowanym dla nich stoliku, pomachała do nich z uśmiechem. Obok niej siedział jakiś krasnolud, który marszczył krzaczaste brwi nad drewnianym kuflem i spoglądał na niego krytycznie. Gerda, przystojna dama o kręconych, czerwonych włosach, uśmiechnęła się do nich zza baru, gdzie przed momentem strofowała posługaczkę, która oglądała czubki swoich pantofli.
Z drugiej strony siedziała grupa strażników po służbie, pośród których rozpoznali Engelharta, uratowanego przed prawdopodobną śmiercią z Norsmeńskich rąk. Reszta ciżby nie cechowała się niczym szczególnym, acz z pewnością można było usłyszeć stukot kości o blat, jakiegoś poetę, który starał się nakłonić innych do wysłuchania jego wierszy i podarowania mu kilku monet, oraz nieśmiałą melodię na flecie, lecz flecista musiał siedzieć, bo nie udało się go dostrzec.