Atanaj naszykował łuk i spostrzegł, że Martin także przyszykował kuszę. Dobra kompania co myśli jednako. Okazało się, że i Wędeczka wydobył z odmętów brudnego ubrania śliczną kuszę pistoletową, której połysk świadczył o wielkiej miłości właściciela. Plus dla Jana, krasnoluda bez honoru.
Franz natomiast, nie myśląc jednako, postanowił działać. Przykłusował do sceny, która przeniosła się już na drugi koniec mostu, a postać w płaszczu już prawie całkiem z niego zeszła. Najemnik przechwycił słowa rzucane przez bogacza: „tylko byście tak łazili!” oraz „złazi się, parobku, z drogi, na jaja świętego Sigmara!”.
–
Witajcie, panowie – zawołał Franz do dwóch postaci na moście. –
Cóż to, panie, godzi się tak swojego sługę rugać?
Postać w płaszczu na nagłe słowa zareagowała wywrotką na tyłek, prosto w pył rozgrzanego słońcem traktu. Wtedy to kaptur opadł na chwilę z jej głowy, jednak naciągnęła go na tyle szybko, że Franz nie spostrzegł nic ponad piękne brwi i śliczny nos. Więc albo panna albo urodziwy chłoptaś. Natomiast konny obrócił się gwałtownie (na Atanaju zrobił szczególne wrażenie, gdyż samymi kolanami obrócił konia w miejscu w przeciągu uderzenia serca, no może trzech).
–
Kolejny? Precz bandyci!
Mężczyzna po raz kolejny sprawnie obrócił konia i spiął go do galopu na wschód, prawie że tratując przewróconego właściciela ładnego noska, który ledwo co przeturlał się na bok. Z bardzo kobiecym jęknięciem.
Kisza pomarudziła trochę, jednak zgodziła się ruszyć dalej. W końcu pomoc Furbinowi, która w zamian sprawi, że będzie mordował każdego zwierzoczłeka, w efekcie zaowocuje większą liczbą martwych bestii niż jej samotna wyprawa na niepewną grupę potworów. Krasnoludy z Horstem zaczęły marsz, a elfka i Brenton wysforowali się naprzód na koniach.
Krajobraz zmieniał się w miarę posuwania się na południe. Łąki zrobiły się mniej rozległe, a pozostawione przez nie miejsca zaczął zajmować las. Piękne iglaki sprawiały, że powietrzem przyjemnie się oddychało i dodawało chęci do dalszej wędrówki.
Horst poinformował grupę, że za niedługo zbliżą się do skrzyżowania dróg, które prowadzą do dwóch małych osad, w których można by odpocząć (chociaż słońce stało jeszcze wysoko, ale powiedział, że to ostatnie osady, do których dotrą tego dnia). Słońce świeciło mocno w oczy podróżnych, wyciskając z nich łzy, a z pleców pot. Robiło się coraz goręcej.
I nagle zrobiło się jeszcze goręcej, jednak metaforycznie. Otóż mężczyzna z zakrwawioną opaską na głowie biegł od południa w stronę grupy, krzycząc coś, co brzmiało jak: „Pomocy!”.
Do grupy dotarły krzyki dobiegające z lasu na południowy wschód od drogi. A potem przeciągły ryk, który zmroził krew w żyłach wszystkich, co do jednego – krasnoludów, elfki i ludzi. Konie także zaczęły niespokojnie dreptać w miejscu.