Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2017, 02:10   #82
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację


Wtorek 16 stycznia 1923 r.

- Bonjour! Bonjour kochani paryżanie! Przy mikrofonie Marcel Laporte, wasz Radiolo. Synoptycy przewidują, że mróz szybko nie wróci. Na najbliższe dni zapowiadane jest dalszy wzrost temperatury. Jednym słowem odwilż na całego. Ja jednak śmiem powątpiewać w ten prognozy. Dlaczegóż, drogi Radiolo? - zapytacie. Już śpieszę wam z wyjaśnieniem. Mam przyjaciela, Hugo. Przyjaźnimy się od wielu, wielu lat i nigdy się na nim nie zawiodłem. Hugo urodził się i wychował w Colmars. Dzieciństwo spędził bawiąc się na przełęczy Col d'Allos. I jest bardzo czuły na wszelkie zmiany pogodowe. I wiecie, co powiedział mi mój przyjaciel Hugo. “Marcel mówię ci, zima dopiero da nam popalić. Mróz tak ściśnie, że cienko będziemy piszczeć.” Zatem możecie się cieszyć z ocieplenia i wierzyć w słowa meteorologów. Ja jednak ufam mojemu przyjacielowi. A tymczasem, zapraszam was na koncert kwartetu smyczkowego. Przed nami godzina przepięknej muzyki. Zapraszam serdecznie.

- Madame, zajechała taksówka. Właściwie trzy taksówki - oznajmiła gosposia nachylając się nad Eleonor - Mam dwie odesłać, bo to chyba pomyłka.
- Nie, wszystko jest jak należy. Dziękuję ci.
Lekko zdziwiona gosposia obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
- Czas ruszać, moi drodzy - oznajmiła przyjaciołom Eleonor, wstając z fotela.
Wszyscy poszli w jej ślady i już po chwili cała czwórka stała już w korytarzu i szykowała się do drogi.
George podał płaszcz Paulinie i powiedział do niej cicho.
- Przykro mi, że nie mogę ci towarzyszyć. Dostałem telegram z Londynu i muszę odbyć kilka rozmów telefonicznych. Wierzę moim pracownikom, ale te sprawy są zbyt ważne, aby powierzyć je komukolwiek.
- Rozumiem - odparła cicho Pauline. Wzrok miała wbity w czubki swoich butów. Myśl, że ma odwiedzić samotnie przytułek dla psychicznie chorych napawała ją lękiem i przygnębieniem.
- Jak tylko pozałatwiam najbardziej naglące sprawy, zaraz do ciebie dołączę - zapewnił George.
- Dam sobie radę - rzuciła krótko Paulina wychodząc bez pożegnania.

Czwórka przyjaciół wsiadła do czekających na nich samochodów, a George Carter pozostał w domu lady Howard.


Franz Von Meran, Eleonor Howard
Mimo, że drogi były zaśnieżone i oblodzone, Franz i Eleonor zdecydowali się pojechać do Poissy samochodem. Taksówkarz ostrzegł, że kurs poza miasto będzie niezwykle drogi. Franz wyciągnął z portfela dziesięciofrankowy banknot i wręczył go kierowcy. To w zupełności wystarczyło, aby taksówkarz bez słowa ruszył w wyznaczonym kierunku.

Poissy znajdowało się około trzydziestu kilometrów na zachód od Paryża. Była to niewielka miejscowość, położona w malowniczym zakolu Sekwany, otoczona lasem Saint-Germain niczym przyjacielskim ramieniem. Na drodze do Poissy Franz i Eleonor mogli podziwiać urokliwe wiejskie gospodarstwa teraz zasypane grubą warstwą śnieżnego puchu. Krajobraz był doprawdy iście bajkowy.
I choć Poissy było obecnie niewielkim prowincjonalnym miasteczkiem nie można było zapominać, że to właśnie tutaj na świat przyszedł “król ziemskich królów”, jak nazwał Ludwika IX jeden z angielskich kronikarzy.

Samo miasteczko także posiadało swój urok i dyskretny czar. Wokół niewielkiego rynku wznosiły się dwu i trzykondygnacyjne, wielobarwne kamieniczki. Na parterze, większości z nich, mieściły się sklepy i punkty usługowe. Centralne miejsce na rynku zajmował dwupiętrowy ratusz z przepiękną kolumnadą pośrodku.
To właśnie tam Franz i Eleonor skierowali swe pierwsze kroki.

- Bonjour - rzekł Franz, kłaniając się urzędnikowi w archiwum. Miły staruszek w informacji skierował ich właśnie tutaj, gdy powiedzieli, że szukają pewnej willi, która spłonęła pod koniec XVIII wieku.
Około czterdziestoletni urzędnik podniósł wzrok znad stosu papierów i burknął coś pod nosem, co zapewne w jego mniemaniu było odpowiedzią na powitanie.
- Chcieliśmy prosić o pomoc w pewnej dość nietypowej sprawie.
- Słucham
- Chcielibyśmy, aby pomógł nam pan odnaleźć adres pewnej willi, która spłonęła pod koniec osiemnastego wieku.
- Co? -niemal krzyknął, oburzony urzędnik - Pan raczy żartować.
- Ależ skądże. Jakbym z resztą śmiał. - odparł z pełną powagą Franz.
- Pan ma nietutejszy akcent - zauważył bystry urzędnik - Skąd pan pochodzi? Z Tyrolu?
- A jakie to ma znaczenie? - zapytała lekko poddenerwowana Eleonor.
- A takie droga pani, że cudzoziemcy potrzebują zgody burmistrza, aby uzyskać informację z archiwum. Proszę złożyć stosowne podanie, podać adres kontaktowy i czekać na nasz odpowiedź. Odpowiedni wzór pisma otrzymają państwo w informacji na dole.
- Ja rozumiem, że są stosowne procedury i wzory pism. Nam jednak zależy, ale to bardzo zależy na czasie.
- A cóż ja mogę na to poradzić. Nie ja ustalałem procedury.
- Zdaje sobie z tego sprawę - odparł Franz sięgając do kieszeni płaszcza - Doskonale też wiem, jak wiele zależy tutaj od pana. Jedno pana słowo i będzie można zrobić wyjątek od reguły.
- Co pan sugeruje? - oburzył się urzędnik, a Franz w tym momencie położył na biurku pięćset frankowy banknot.
- Czy pan chce mnie…
Kolejny wyciągnięty przez Franz banknot sprawił, że urzędnik nie dokończył zdania.
- Chcę tylko, aby pański wysiłek i starania w naszej sprawie były należycie wynagrodzone.
Mężczyzna przez kilka chwil bił się z własnymi myślami. Spoglądał raz to na Franza i stojącą u jego boku Eleonor, raz to na dwa banknoty leżące przed nim na biurku. Wahał się. Jednak Franz mógł się założyć o drugi tysiąc franków, że rybka chwyci przynętę.
- Zgoda - oznajmił w końcu mężczyzna - Jednak macie państwo czas do końca mojej zmiany. I nie chcę was potem nigdy więcej widzieć.

Kilka następnych godzin Franz i Eleonor spędzili wśród zakurzonych półek miejskiego archiwum w Poissy. Mozolne przeglądanie notarialnych aktów, teczka po teczce dały w końcu efekt. Było już wpół do czwartej, gdy Eleonor krzyknęła:
- Mam!
Podbiegła do Franz wymachując trzymanym w dłoni niewielkim świstkiem papieru.
“Docteur et Madame Christian Lorien
6 Enclos de l’Abbaye
Poissy”

- Wygląda na to, że na miejscu willi Fenalika, ktoś obecnie mieszka - zauważył Franz przeglądając kartotekę, którą odnalazła lady Howard - To może trochę utrudnić sprawę, ale bądźmy dobrej myśli.


Po szybkim obiedzie w miejscowej knajpce, Franz i Eleonor udali się pod adres, gdzie kilkaset lat temu miał swoją siedzibę złowieszczy hrabia Fenalik.
Posesja, która należała onegdaj do jednego z najbardziej znanych rozpustników XVIII-wiecznego Paryża, o ironio, mieściła się tuż obok kolegiaty pod wezwaniem Matki Boskiej z Poissy.

Kolegiata robiła wrażenie swoją okazałością i majestatem. Mieszanina romańskich i gotyckich elementów, nie tylko górowała nad okolicę, ale budziła dziwny, irracjonalny lęk.
Idąc wzdłuż kościelnego muru Franz i Eleonor dotarli do niewielkiego domu obrośniętego obficie przez bluszcz. Za kilka miesięcy zapewne dom tonął by w zieleni i być może kolorowych kwiatach, jednak teraz wysuszone pnącza, bardziej przypominały trupie szpony, które chcą wciągnąć budynek pod ziemię.
Również żywopłot, który okalał dom wyglądał dość upiornie. Pozbawione liści krzaki przypominały rzucone na stos ludzkie kości.
Z drżeniem serca Franz i Eleonor otworzyli furtkę, która zaskrzypiała złowieszczo i weszli na teren posesji. Zapukali do drzwi, które po chwili otworzył im wysoki mężczyzna o bujnej czuprynie. Burzę poskręcanych loków uzupełniał gęsty, sumiasty wąs.
- Dzień dobry - powiedział gospodarz - W czym mogę pomóc?
- Chcielibyśmy prosić o chwilę rozmowy. - odpowiedziała Eleonor z ciepłym uśmiechem - Chcielibyśmy zapytać o kilka szczegółów dotyczących przeszłości tego domu.
- Nie wiem, czy będę mógł państwu pomóc, ale proszę wejść. - mężczyzna szerokim gestem zaprosił dwójkę przyjaciół do środka.
- Goście! Goście! - usłyszeli piszczący głosik małej dziewczynki - Jak bosko!
- Marie, prosiłem cię byś nie wzywała imienia boskiego nadaremno - skarcił ją ojciec.
- Przepraszam papo - odparła dziewczynka i wbiegła do kuchni.
- To moja córeczka, Marie - wyjaśnił gospodarz - Proszę wejść - wskazał drzwi za którymi zniknęła dziewczynka - Napijecie się państwo kawy. Mróz już na szczęście troszkę odpuścił, ale łyk gorącej kawy na pewno dobrze państwu zrobi. A i rozmawiać się będzie przyjemniej.

Gospodarz zdjął z węglowej kuchni czajnik z gorącą wodą i już po chwili w niewielkim pomieszczeniu rozszedł się przyjemny aromat parzonej kawy.
- Zatem o co państwo chcieli zapytać - rzekł Krystian Lorien.
- Jesteśmy badaczami, historykami - zaczął wyjaśniać Franz - poszukujemy informacji na temat budynku, który stał na tej posesji pod koniec XVIII wieku. Czy wie pan coś o nim?
- Niewiele. Naprawdę niewiele. Historia nie należy do kręgu moich zainteresowań. Z wykształcenia i zawodu jestem lekarzem. Więcej mogę powiedzieć państwu o chorobach dręczących tutejszą ludność niż o przeszłości tego miejsca.
- Papo, papo, a mama - zapiszczała mała Marie, tuląc się do nogi ojca.
- Tak, tak - odparł pan Lorien - Moja żona mogłaby powiedzieć państwu o wiele więcej. Ona studiowała historię na Sorbonie. Niestety obecnie walczy z chorobą. Ostatnie mrozy dały się jej mocno we znaki i męczy ją teraz okropny ból stawów.
- Bardzo nam przykro - wyraziła szczery żal Eleonor - A co pan może na powiedzieć na temat przeszłości tego miejsca?
- Ponoć stała tutaj kiedyś jakaś okazała willa, jakiegoś szlachcica. Strawił ją jednak ponoć pożar. Ten dom został wybudowany jakieś czterdzieści lat, a my kupiliśmy ten dom kilka lat po studiach. Od tamtej pory mieszkamy sobie tutaj szczęśliwie i spokojnie, a niedawno Bóg obdarzył nas tym małym szczęściem. - pan Lorien pogłaskał córkę po głowie.
- A czy wie pan, czy ocalały piwnice starej willi? - zapytał Franz
.
- Raczej nie - odparł gospodarz - Ten dom został zbudowany na zupełnie nowych fundamentach. To wiem na pewno. Poznałbym, gdyby moja piwnica miała osiemnastowieczne ściany.
Uczucie ogromnego zawodu rozlało się w sercach obojga przyjaciół. Byli tak blisko, a jak się teraz okazało, jednocześnie tak daleko.
- A czy słyszał pan, może o przedmiocie, który nazywają Sedefkar Simulacrum? - spróbowała ostatniej szansy Eleonor.
Pan Lorien zamyślił się i podrapał po głowie. Mała Marie w tym czasie podeszła do Eleonor i uczepiła się jej spódnicy.
- Pobawisz się ze mną. Choć pokażę ci moją ukochaną Collette.
- To dziwne, wiecie państwo - rzekł w końcu gospodarz - Proszę chwileczkę zaczekać.
Pan Lorien wyszedł z kuchni i słychać było, że wchodzi schodami na górę.
- Proszę cię - zapiszczała ponownie mała Marie - Pobawisz się ze mną.
- Dobrze - odparła Eleonor, by zyskać chwilę spokoju - Jak tylko skończę rozmawiać z twoim tatusiem. Dobrze?
- Nie oszukujesz?
Eleonor przez dłuższą chwilę milczała i już miała coś odpowiedzieć dziewczynce, gdy do kuchni ponownie wszedł pan Lorien.
- Proszę - rzekł wręczając Franzowi otwarta kopertę - Ten list przyszedł do nas, jakieś pół roku temu. Jego treść nic nam nie mówi. Nie znamy jego autora i nie mamy pojęcia o rzeczach o których pisze. Wymieniona jest w nim jednak ta dziwna nazwa o którą pani pytała. Wygląda na to, że może się on wam przydać.


Po lekturze listu nadzieja na nowo zagościła w sercach Franza i Eleonor. Jego treść była nie tylko wskazówką, co do losów zwoju o którym mówił profesor Smith, ale także zawierała adres człowieka, który tak, jak oni poszukiwał przeklętego posągu.
- Czy mogą zatrzymać ten list? - zapytał Franz.
- Ależ proszę bardzo. Jak już mówiłem, dla nas nie ma on żadnej wartości.
- Dziękujemy za życzliwość, gościnę i pomoc, ale mam do pana jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbym rzucić okiem na ogród. Może znajdę jakieś pozostałości po fundamentach willi. Dla mnie jako historyka, to bardzo cenna rzecz.
- Nie mam nic przeciwko - odparł z uśmiechem pan Lorien - Jednak to już chyba jutro. Teraz to nawet z lampą nic pan nie zobaczy.
Franz spojrzał za okno. Faktycznie na zewnątrz panował już niemal całkowity mrok.
- Zima ma to do siebie, że zmrok zapada szybko i zupełnie niespodziewanie. - rzekł gospodarz - Jeśli państwo pozwolą, to zaproponuję kolację, a w razie konieczności i nocleg. Nie ma co się szwendać po nocy. Chyba, że macie już państwo wykupiony nocleg w hotelu w miasteczku.
- Jeszcze nie - odpowiedziała Eleonor - Z przyjemnością skorzystamy z pańskiego zaproszenia.


Rita Carter
- Zapewniam cię moja droga, że gdybyś żyła kilka wieków temu, to ty stałabyś się muzą dla mistrza Leonarda i pozowała mu zamiast tej ponurej Giocondy.
- Przestań! - skarciła Wiktora Rita, uderzając go jednocześnie pięścią w ramię - Od tych słodkich słówek już mnie głowa boli.
- Ależ Rito! - oburzył się teatralnie Wiktor - Piękność taka, jak ty nie może się dąsać na szczere komplementy płynące z ust zafascynowanego twą osobą mężczyzny.
- Nie mogę się nie zgodzić z sir Wiktorem - usłyszeli za swoimi plecami znajomy głos. Zimny dreszcz przebiegł po plecach Rity. Odwróciła się i jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem błękitnookiego poety.

- Wczoraj niestety nie zostaliśmy sobie przedstawieni - rzekł poeta swym hipnotyzującym głosem - Los jednak jest dla mnie łaskawy. Pani pozwoli. Armand Giroux. Poeta, buntownik, esteta i miłośnik pani urody.
Rita była naprawdę przerażona. W głowie cały czas huczały jej słowa kochanki Benneta. Przeklęta Mojra i jej przepowiednie.
- Ależ pani pobladła. Czyżbym był pani aż tak wstrętny.
- Skądże taka myśl przyszła panu do głowy, drogi Armandzie - odparła Rita zbierając się w sobie - Po prostu pomyślałam ile jeszcze mnie czeka pracy.
- Nie musisz się martwić, moja piękna - rzekł Wiktor - Moja osoba, jak dobrze wiesz, jest do twojej dyspozycji. A jestem niemal pewien, że i Armand, nie odmówi ci pomocy w poszukiwaniach.
- Z panią to choćby i do piekieł z przyjemności bym zstąpił.
- Aż tak wielkie poświęcenie, nie będzie wymaga, Armandzie. Dzisiaj musimy tylko pomóc pannie Ricie w odszukaniu kufra pewnego hrabiego Fenalika. Dobrze pamiętam nazwisko?
- Doskonale - rzuciła Rita i ruszyła naprzód - Szybciej panowie, archiwum samo się nie przeszuka.


W zakurzonym archiwum Luwru Rita spędziła kilka nieskończenie długich godzin. Przez cały ten czas czuła na sobie wzrok Armanda. A słowa Mojry nieustannie kołatały się jej w głowie. To było wprost nie do zniesienia.Każda upływająca minuta była dla niej istną torturą. Wyobrażała sobie po tysiąckroć, jak uroczy Armand wbija jej sztylet w plecy, jak przewraca na nią ciężki regał z książkami, jak spycha ze skarpy. Żadna z tych rzeczy, jednak nie nastąpiła i Rita czuła dziwne rozczarowanie. Uczucie kompletnie absurdalne. Bała się, że Armand coś jej zrobi, a jednocześnie chciał, aby to się już stało. Chciała, aby przepowiednia Mojry spełniła się, aby mogła się już od niej uwolnić.
- Rita, moja droga. - powiedział Wiktor nachylają się nad panną Carter - Chyba na dziś dość tych poszukiwań. Widać, że takie siedzenie w zakurzonych i dusznych archiwach, to nie dla ciebie.
- Oj zdecydowanie nie - dorzucił Armand - Faktycznie czas skończyć te nużące poszukiwania. W ramach relaksu, zapraszam was do siebie na szklaneczkę czerwonego wina.
- O nie, nie - zaprotestowała gwałtownie Rita - Wiktorze błagam cię zamów mi taksówkę. Muszę jechać do domu. Okropnie boli mnie głowa.

Ból głowy nie był żadną wymówką, aby uniknąć wizyty w mieszkaniu Armanda. Ricie faktycznie doskwierał potworny ból, który aż huczał jej w skroniach. W drodze do rezydencji Eleonory, Rita kazała taksówkarzowi otworzyć okno. Liczyła bowiem, że powiewy lodowatego powietrza uwolnią ją od okropnych myśli o złowrogim blond poecie.

Poszukiwania w Luwrze okazały się całkowitą stratą czasu. Rita jednak nie miała pewności, czy to skutek jej zachowania, opieszałości pomocników, czy po prostu w Luwrze faktycznie nie było rzeczy hrabiego Fenalika.


Pauline MacMoor
Azyl w Charenton został założony w połowie siedemnastego wieku i działa do dzisiaj. To jeden z najstarszych szpitali psychiatrycznych nie tylko we Francji, ale i całej Europie. Początkowo opieką nad pacjentami sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo. Gdy rozwiązano zakon, na polecenie króla placówkę przejęli zawodowi lekarze. Azyl słynął z bardzo dobrej opieki nad chorymi oraz od samych swych początków z bardzo humanitarnego i miłosiernego ich traktowania. Wśród pacjentów azylu znalazł się nie tylko hrabia Fenalik, ale także inny znany rozpustnik tamtej epoki markiz Alphonse de Sade, który wystawiał tutaj swoje sztuki.
Paulina jadąc do szpitala przeczytała w gazecie o pogrzebie poprzedniego dyrektora, doktora Etienne’a Delplace. Artykuł sugerował, że śmierć dyrektora była niespodziewana i dość tajemnicza. Ponoć przyczyny jego zgonu bada policja.
Wiadomość ta zmartwiłą Paulinę o tyle, że wiedziała jakie przeszkody napotka już na samym początku. Zapewne nowy dyrektor, kimkolwiek będzie, bardziej będzie zajęty przejmowaniem obowiązków i wyjaśnianiem przyczyn śmierci poprzednika, niż pomocą w poszukiwaniu informacji o pacjencie z końca osiemnastego wieku. I nie pomyliła się.


- Tłumaczę pani, że dyrektor jest zajęty - otyła pielęgniarka na recepcji, gdy tylko usłyszała w jakiej sprawie przyszła Paulina od razu chciała się jej jak najszybciej pozbyć.
- To nie zajmie dużo czasu. Proszę przekazać panu dyrektorowi, że proszę tylko o pięć minut rozmowy. Naprawdę nie zajmę mu więcej czasu.
- Ależ pani uparta, hmmm - burknęła pielęgniarka - Niech pani tutaj zaczeka.
Po tych słowach wstała i z wysoko uniesioną wysoko głową ruszyła w stronę gabinetu dyrektora.

- Niech pani da sobie spokój. Ten cham na pewno pani nie przyjmie - powiedział do Pauliny, około trzydziestoletni mężczyzna.
- Skąd pan wie? - spytała zaintrygowana panna MacMoor.
- Wiem i już. To miejsce pod jego rządami na pewno zejdzie na psy. Mówię pani niech sobie pani odpuści. Szkoda czasu.
Paulina chciała o coś jeszcze zapytać, gdy usłyszała kroki za plecami. To pielęgniarka z recepcji wracała z gabinetu dyrektora.
- Doktor Leroux, przyjmie panią - rzuciła oschłym tonem pielęgniarka - A ty Mandrin wynoś się już stąd, skoro przestałeś tu pracować.

Paulina przez kilka chwil obserwowała plecy oddalającego się pana Mandrina.
- Idzie pani, czy nie? - głos pielęgniarki wyrwał ją z zamyślenia - Doktor nie ma dla pani całego dnia.
Paulina pożegnała się skinieniem głowy i ruszyła do gabinetu dyrektora.


- Witam panią. Doktor Francois Leroux. Czym mogę pani służyć? - zaczął rozmowę nowy dyrektor Charenton. Doktor Leroux był mocno łysiejącym, około pięćdziesięcioletnim mężczyzną. Okrągłe okulary w czarnej oprawce i biały fartuch nadawały mu nie tylko powagi, ale i sprawiały, że był doktorem niemalże archetypicznym. Nie sposób było pomylić go z kimkolwiek innym.
- Chciałam prosić o pozwolenie na dostęp do państwa archiwum. Poszukuję informacji o jednym moim przodku, który miał to nieszczęście, że był pacjentem azylu.
- O kogo dokładnie chodzi?
- Do sprawa dość dawna i zapewne nazwisko nic panu nie powie.
- Czy to aż taka tajemnica? - dyrektor uśmiechnął się ironicznie - Wiem, że choroby psychiczne w rodzinie są tematem mocno wstydliwym, ale nie znając nazwiska pacjenta, nie będę mógł pani pomóc.
- Chodzi o François Fenalika. Hrabiego François Marie Fenalika. Trafił do azylu około roku 1789.
- Faktycznie dawne dzieje. Obawiam się jednak, że możemy nie znaleźć żadnej informacji o pani przodku. Wpisy i rejestr przed rokiem 1810 są nader skromne i lakoniczne. W tamtych czasach nikt nie myślał o prowadzeniu dokładnej kartoteki pacjentów. I tak nasz szpital był jednym z niewielu, gdzie ludzi psychicznie chorych faktycznie starano się leczyć i zrozumieć, a nie traktowano ich jak nierozumne zwierzęta. Przejdźmy zatem do archiwum i poszukajmy wpisu to tym pani szlachetnym antenacie.

Doktor Leroux wstał i poprowadził Paulinę do pokoju na piętrze, gdzie mieściło się całe szpitalne archiwum. W drodze na górę pannie MacMoor rzucił się w oczy pewien szczegół. Przy biurku uroczej recepcjonistki kilku tragarzy zaczęło znosić jakieś skrzynie. Na wierchu jednej z nich, wypełnionej jakimiś kartotekami, leżał niebieski notes zatytułowany:
“E. Delplace - Evènements 1923”


Wizyta w archiwum faktycznie potrwała krótko. Po niecałym kwadransie Paulina wraz z doktorem Lerouxa przeszukała wszystkie zapisy od początku istnienia azylu, aż do roku 1810.
- Tak, jak się obawiałem - powiedział dyrektor - Nie ma wpisu do rejestru.
- Czy to oznacza, że hrabia Fenalik nie trafił do państwa placówki?
- Niekoniecznie. Jak pani sama widziała wpisy w kartotekach są bardzo skromne. Tylko data przyjęcia, czasami imię i nazwisko i data śmierci.
- Ale o hrabim nie ma żadnego wpisu.
- Jeżeli wie pani z innego źródła, że trafił do azylu, to może to oznaczać, że umarł zaraz po przyjeździe. I stąd brak nazwiska w rejestrze.
- Rozumiem. Mimo wszystko dziękuję panu za pomoc.

Paulina pożegnała się z doktorem Leroux i uroczą recepcjonistą i ruszyła w kierunku stacji.
Na peronie panna MacMoor napotkała ponownie byłego już jak się okazało pracownika azylu.
- I co? Jednak panią przyjął, co? Miły chociaż był?
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 14-05-2017 o 02:23.
brody jest offline