Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-05-2017, 00:16   #87
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację

Rita Carter
Było już grubo po godzinie jedenastej, gdy taksówka panny Carter zatrzymała się pod siedzibą Hermetycznego Zakonu Białego Brzasku. Na widok sylwetki szlacheckiego dworku i na wspomnienie wydarzeń, które miały w nim miejsce, po plecach Rity przeszedł zimny dreszcz.
- Dwa franki i trzydzieści centymów - oznajmił taksówkarz.
Panna Carter wręczyła mu trzy franki i gestem dłoni powstrzymała kierowcę przed wydawaniem reszty. Następnie chwyciła za klamkę i w jej sercu zagościła niepewność i mrożący krew w żyłach lęk. Mężczyzna musiał zauważyć wahanie swej pasażerki, gdyż zapytał:
- Jest pani pewna, że chce tam iść. O tym miejscu krążą bardzo dziwne i rzekłbym złowieszcze plotki. Jeśli pani sobie życzy, to odwiozę panią za darmo do Paryża.
Rita przetarła dłonią twarz i zebrała się w sobie. Mimo to, gdy odezwała się do kierowcy, to głos mocno jej drżał.
- Nie dziękuję. Muszę coś tutaj załatwić. Byłabym jednak wdzięczna, gdyby pan zaczekał na mnie.
Mężczyzna kiwnął głową i spojrzał na zegarek.
- Zgoda madame. Poczekam pół godziny. Jest już późno, a ja muszę jeszcze odstawić taksówkę do firmy.

Ku zdziwieniu Rity brama była otwarta. Z lekkim wahaniem przekroczyła ją i ruszyłą ścieżką prowadzącą do drzwi dworu.
Już z oddali do jej uszu dobiegły odgłosy muzyki i dziwnego śpiewu. Przywodził on na myśl pogańskie melorecytacje wykonywane w czasie bluźnierczych ceremonii ku czci dawno zapomnianych bogów.
Gdy Rita była zaledwie kilka metrów od drzwi wejściowych, te otworzyły się gwałtownie z głośnym trzaskiem i z wnętrza wybiegły dwie kompletnie nagie kobiety.
Obie piszczały jak obdzierane ze skóry owce. Nie zważając na Ritę pobiegły przez śnieżne zaspy dookoła domu.
Panna Carter z jeszcze większą niepewnością zbliżyła się do drzwi.
- Kogóż moje piękne oczy widzą - usłyszała głos Allana Benneta - Cóż za wyczucie czasu i chwili. Twa dusza musi być niezwykle czuła na magiczne wibracje.
Przywódca Zakonu ubrany był w białą togę na której widać było liczne plamy krwi. W dłoni trzymał inkrustowany srebrny kielich, z którego popijał co kilka chwil.
Serce Rity dosłownie zatrzymało się na kilka długich sekund.
- Czy jest Mojra? - zapytała w końcu zbierając całą swoją odwagę.
- Oczywiście. Zapraszam - Allan Bennet wykonał szeroki gest prawą ręką zachęcając Ritę do wejścia do środka.
Panna Carter ujrzała jak na środku salonu w którym zostali poczęstowani grzanym winem, naga Mojra wije się w jakimś bluźnierczym tańcu. W dłoniach trzymała czarnego węża, który zdawał się być jej całkowicie posłuszny. Wokół tańczącej Mojry siedziało kilkanaścioro kobiet i mężczyzn. Część z nich wybijała rytm na małych tamburynach, a reszta nuciła plugawą pieśń.
- Widzę, że przyszłam nie w porę. Wpadnę zatem innym razem - powiedziała Rita i odwróciła się na pięcie, ruszając w kierunku bramy za którą czekał życzliwy taksówkarz.
- Wręcz przeciwnie - powiedział Bennett wybiegając za nią i kładąc jej dłoń na ramieniu.
Rita zatrzymała się. Jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem okultystycznego przywódcy. Bennett miał władcze i beznamiętne spojrzenie. Rita czuła jego ciężar i wielką presję. Bała się. Cholernie się bała. Jaki diabeł ją podkusił, by tutaj przyjechać. Wiedziała, że nie może ulec Bennettowi. Gdyby tak się stało zapewne groziłoby jej wielkie niebezpieczeństwo.
- Zostań śliczności - powiedział Bennett, a jego głos brzmiał niczym syk jadowitego węża - Zostań, a pokaże ci czym jest prawdziwa magia.
Rita nic nie odpowiedziała. Szybkim ruchem zrzuciła dłoń Bennetta ze swego ramienia i niemal biegiem ruszyła w kierunku bramy.
- Nie uciekniesz przed przeznaczeniem. Mrok cię pochłonie, czy tego chcesz, czy nie - usłyszała za swoimi plecami krzyk Allana Bennetta.\


Franz Von Meran, Eleonor Howard
Eleonor podeszła do drzwi i położyła dłoń na klamce. Dokładnie w tym momencie z góry zszedł Franz, a tuż za nim gospodarz pan Lorien.
Mając taką obstawę za plecami lady Howard śmiało przekręciła zasuwę i nacisnęła klamkę.

Mroźny powiew wdarł się do środka, przyprawiając ją o gęsią skórę na całym ciele. Na zewnątrz panował półmrok. Jedynym źródłem światła był blady księżyc zawieszony wysoko na nieboskłonie.
Na progu domu nie było jednak nikogo.
Przez kilka chwil jej wzrok przyzwyczajał się do ciemności. Franz stanął u jej boku i razem wpatrywali się w mrok.

I wtedy go dostrzegli.
Stał przy furtce i w bezruchu spoglądał w stronę domu.
Widzieli tylko zarys jego sylwetki, ale i tak poczuli dziwny niepokój. Franz już chciał wyjść za próg. Krzyknąć coś, zapytać przybysza kim jest i czego chce. Nie dążył jednak.
Dosłownie na ich oczach ukształtował się szary obłok przypominający mgłę lub gęsty dym. Z każdą chwilą narastał i zbliżał się do tajemniczego przybysza. Nim ktokolwiek zdążył zareagować mgła pochłonęła przybysza, a w następnej sekundzie rozwiała się z kolejnym podmuchem wiatru.



Nazajutrz rano nikt nie wspominał tajemniczego wieczornego wypadku. Sprawę trudno było wyjaśnić i doszukać się w niej sensu, bowiem mimo sprawdzenia całego domu i ogrodu Franz i pan Lorien nie znaleźli żadnych śladów obecności intruza. Śnieg zalegający wokół domu, dosłownie uniemożliwiał wejście na posesję bez pozostawienia, choćby drobnych śladów.
Gospodarze byli tym faktem mocno zaniepokojeni, ale nie zamierzali drążyć tematu i szukać wyjaśnień nocnych wypadków. Natomiast Eleonor i Franz, którzy ciągle mieli w pamięci odrażające wypadki z piekielnego pociągu, czuli niepokój i czające się gdzieś w pobliżu zagrożenie.

Po sutym śniadaniu przygotowanym przez Christiana Lorien, Franz i Eleonor ruszyli na poszukiwania wejścia do piwnicy rezydencji hrabiego Fenalika.

Sprawa wydawała się z pozoru dość prosta. Mieli plany rezydencji, a nowym dom państwa Lorien był o wiele mniejszy niż zburzona siedziba osiemnastowiecznego rozpustnika i okultysty.
Niestety sroga zima sprawiła, że ziemia była zmarznięta i twarda niczym głaz. Pan Lorien wyraził, co prawda zgodę na kilka próbnych wykopów, ale by tego dokonać należało mieć czas i siły.
Franz wiedział, że musi być precyzyjny w swoich obliczeniach, co do ulokowania wejścia do piwnicy.
Kilkukrotnie wraz z Eleonorą odliczał kroki i sprawdzał odległości na mapie.
Około godziny dziewiątej wyznaczyli jak się zdawało właściwe miejsce i zapadła decyzja o rozpoczęciu kopania.

Gdy łopata pierwszy raz uderzyła w zlodowaciałą ziemię, Franz poczuł jak ciężkie czeka go zadanie. Musiał liczyć tylko na własne siły, gdyż Eleonora nie była mu w stanie w żaden sposób pomóc. Była zbyt wątła i delikatna, aby uporać się z tak wyczerpującą pracą. Poza tym Franz, jako dżentelmen nie mógł pozwolić, aby kobieta zabierała się za kopanie dołów. Gdyby się tak stało, wyszedłby nie tylko na słabeusza i niedorajdę, ale i na pozbawionego zasad i honoru prostaka.

Kilka kolejnych uderzeń składanej łopaty przekonało Franza, że bez odpowiedniego sprzętu nic nie zdziała. Na szczęście pan Lorien posiadał w szopie ciężki kilof i ochoczo użyczył go von Meranowi.

Dopiero przy jego pomocy, praca ruszyła z miejsca. Nie było łatwo i Franz musiał się mocno na pracować. Pot spływał mu po plecach, a mięśnie rąk i barków zaczęły niemiłosiernie palić.
Na domiar złego po prawie dwóch godzinach kopania na dłoniach pojawiły się pierwsze pęcherze.
Zmusiło to von Merana do coraz częstszych przerw i odpoczynków.

Zaczynało powoli już zmierzchać, gdy w końcu Franz ujrzał efekt swej pracy. Najpierw trafił na kamienne stopnie prowadzące w dół, a po następnej godzinie kopania dotarł do drzwi ze stalowymi okuciami i grubym łańcuchem przy klamce.
Po raz kolejny kilof pana Loriena okazał się bardzo pomocny. Wystarczyło kilka uderzeń, aby przerdzewiałe zawiasy puściły i można było wejść do środka podziemi willi hrabiego Fenalika.


Smród zgnilizny i rozkładu wypełniał wąskie korytarze podziemi. Panujący wewnątrz chłód przenikał do szpiku kości i budził przykre grobowe skojarzenia.
Uzbrojeni w latarkę i chustki na twarzach Franz i Eleonor ruszyli ostrożnie w głąb podziemi rezydencji.
Już po kilku krokach korytarzy się rozwidlał, ale jak się okazało obie odnogi były magazynami na wino. Pomieszczenia wypełnione były przegniłymi deskami, które zapewne stanowiły resztki niegdysiejszych półek oraz potłuczonymi butelkami.
Po szybkim sprawdzeniu obu pomieszczeń para ruszyła dalej.

Po kilkunastu kolejnych metrach para dotarła do następnego rozwidlenia. Od głównego korytarza odchodziły dwie odnogi, które zakończone były kilkoma niewielkimi salami. W każdej z nich Franz i Eleonor znaleźli makabryczne dowody potwierdzające tylko jak plugawym, bezbożnym i bestialskim człowiekiem był hrabia Fenalik.
Sale wypełnione były najróżniejszymi narzędziami tortur, których nie powstydziłby się żaden średniowieczny kat, czy inkwizytor.
Żelazne kleszcze, obcęgi, hiszpańskie buty, przerażające sprężynowe gruszki, widełki heretyków, a także spora kolekcja zgniataczy głów. Ukoronowaniem tej bluźnierczej i makabrycznej kolekcji była stojąca w rogu żelazna dziewica oraz długie na ponad trzy metry madejowe łoże.
To na nim leżał zapomniany przez ludzi i historię, niemiłosiernie zniekształcony szkielet. Była to zapewne jedna z ostatnich ofiar paryskiego rozpustnika.

Gdy Franz i Eleonor wychodzili z budzącej grozy sali tortur do ich nozdrzy dotarł przedziwny zapach. Przedziwny, gdyż żadne z nich nie spodziewało się spotkać tutaj takiego aromatu.
Korytarz wypełniony był obezwładniającym wręcz zapachem róż.

Idąc za nim para dotarła do niewielkiej wykutej w litej skale salki. Jej całe wnętrze obrośnięte było bujnym różanym pnączem. To właśnie różane kwiaty były źródłem oszałamiającego zapachu. Nie sposób było wytłumaczyć, jakim cudem zakwitły one w takich warunkach.
Kwiaty czarnej i błękitnej barwy wypełniały całe pomieszczenie. Wszystkie ociekały one połyskliwą, lepką cieczą.
Otumanieni aromatem i przedziwnym znaleziskiem, Franz i Eleonor dopiero po chwili spostrzegli, że cała podłogę pomieszczenia wypełniają ludzkie kości. Większość z nich stanowiły ziejące pustką oczodołów czaszki.


- Spójrz - szepnęła Eleonora wskazując dłonią dziwny kształt leżący pod ścianą.
Rzecz którą wskazała lady Howard skryta była pomiędzy ludzkimi szczątkami i wijącym się pnączem róży. Z wyglądu przypominała odcięte ramię obdarte ze skóry.


 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline