Oswald nasilił gdakanie. Niechybny znak, że cel się zbliżał.
Frank zsunął się z umoszczonego sobie w rogu łodzi barłogu, runął naprzód jakby miał dać nura w wodę, twardo podparł się o burtę i zerknął w toń. Rozespany, brudny, znudzony piciem i pijący ze znudzenia. Wyglądał jak gówno. Roztarł knykciami przekrwione ślepia i potargał polepione włosy. Nie pomogło. Splunął w wodę. Nic, dalej bez zmian.
Zmęczone spojrzenie przesunęło się po rozstawionych na brzegu przeszkodach, zrachowało rachunki. Każdy wstawał, kłaniał się, przedstawiał, odmawiał formułę powitania i składał serdeczne życzenia. Frank wstał, ostrożnie, bez przesadnego wigoru, z rękoma rozciągniętymi przeciągle w porannym aerobiku i bronią potulnie czekającą u stóp.
- ”Cerwyn Meier” – skinął głową Cerwyn Meier. – ”Ostatnio z Żabiego Brodu, teraz już znikąd”.
Oczy dowódcy mówiły, że nie zrozumiał. Nie rozumiał, albo zwyczajnie miał to w dupie.
- ”Byłem łowczym u hrabiego Albrechta. Nie ma już miasteczka, nie ma hrabiego, nie ma rodziny, nie ma roboty”. – Bezrobotny pokiwał sobie smutno na potwierdzenie, upewniając się w słuszności obserwacji. – ”Jadę na północ. Mam brata w Leto, pod górami. Spróbuję tam, jak nie trafi się nic po drodze”.
Strażnik nie zluzował spojrzenia, ale póki co nie zluzował i cięciwy arbaletu.
- ”O Ragnarze słyszałem, drań, ale nigdy nie spotkałem. Nie wiem, jakie ma plany, nie widziałem go na oczy”. – Cerwyn tym razem dla odmiany pokręcił głową na boki. Również dla podkreślenia słuszności słów, ale tym razem horyzontalnej. – ”W razie czego nie tylko strzelałem-polowałem, z wikliny też świetnie wyplatam. Z wikliny mi kosze wychodzą najlepsze”.
Ostatnio edytowane przez Panicz : 08-06-2017 o 00:09.
|