Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2017, 21:05   #5
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
ft. Nami & Pan Elf

- Czy ktoś jeszcze ma przy sobie formularz zdrowotny? - zapytał pan Gaudencio. - Przypominam, że wszyscy, którzy zapomnieli go doręczyć, zostaną w kampusie.

Dean czuł na sobie spojrzenie pani Hoy. Fizyczka niczym Meduza wwiercała w niego ślepia. Van der Veen stanął tyłem, tak jak niegdyś Perseusz i nie dał zamienić się w kamień. Ku niezadowoleniu nauczycielki wyciągnął z plecaka dokument i podał go historykowi. Nie wątpił, że stara Gorgona wolałaby, aby został w szkole. Albo żeby został z niej wyrzucony. Albo żeby padł trupem i zginął na miejscu. Tymczasem chłopak miał inne plany na nadchodzące dni.

Van der Veen ruszył za historykiem oraz panią Marshall. Wsiedli do jednego z dwóch autobusów. Nastolatek skierował się na sam tył, gdzie siedzieli koledzy z klasy.

Usiadł w samym rogu, po czym schylił się do plecaka po kolejną porcję kremu z filtrem UV. Dyskretnie natarł nim nadgarstki i przedramiona aż do łokci. Od dziesiątego roku życia bał się promieni słonecznych, a w środku czerwca żar lał się z nieba. Nic nie stanowiło dostatecznego zabezpieczenia - ani metalowy dach nad głową, ani korony drzew gęsto oblepione zielonymi liśćmi, pod którymi skryto Chevroleta. Nawet gorące powietrze zdradziecko falowało, napierając na szybę. Dean wyciągnął dłoń i dotknął szkła. Zapiekło.

Chłopak mieszkał w najróżniejszych zakątkach globu i najlepiej wspominał zimny klimat Reykjaviku, chłód Oslo oraz przyjemny mróz Zatoki Cooka na Alasce, gdzie uczył się pływać. Jednakże prażąca aura posłała jego myśli w kierunku Barcelony oraz małego gabinetu przy Via Laietana. Czy też Via Lewiatana, jak drwiąco przekręcał. Były to dni dłużących się poranków, zbyt kwaśnych landrynek oraz twardych foteli oprawionych w przetarte reprodukcje znanych obrazów. Dean z wahaniem siadał na tajemniczym uśmiechu Mony Lisy, podczas gdy jego terapeuta wybierał ekspresjonizm Krzyku Muncha. Wtedy Van der Veen w pełni rozumiał, dlaczego namalowana postać tkwi zastygnięta w tak wielkim przerażeniu.

Diego Catalán - nomen omen katalończyk - mierzył sto dwadzieścia centymetrów i ważył tyle samo. Pomógł Deanowi jedynie w poprawie asertywności, gdyż chłopak już nigdy więcej nie pozwolił, aby ojciec wmanewrował go w coś podobnego. Jego przygoda z profesjonalnym wsparciem duchowym zakończyłaby się właśnie w tym momencie, gdyby nie Apollo High School i tutejszy psycholog szkolny. Tym razem wynikło z tego przynajmniej tyle dobrego, że poznał piękną Vesnę Pavičić i wysportowaną Annikę Williams.

Głuchy grzechot silnika autobusu szkolnego przywołał Deana do skwarnej teraźniejszości. Nachylił się do plecaka, kiedy nauczyciele nie widzieli i zaczerpnął porządny łyk z piersiówki. Piekące czterdzieści procent rozkosznie rozlało się po przełyku i pozwoliło zapomnieć o czterdziestu stopniach na termometrze. Teraz Van der Veen gotowy był do wyjazdu. Toteż wyjechali.



Dean odżył, kiedy dojechali do Beaver Creek Resort.
Falująca, kusząco błyszcząca tafla wody przyzywała go. Zapewniała ochłodę, ukojenie, zmycie potu podróży. Van der Veen miał ochotę pobiec na molo, skoczyć i zanurzyć się w krystalicznych odmętach jeziora. Zanurkować i dotknąć dna, po czym powoli, niespiesznie wypłynąć na powierzchnię. Zrozumiał za czym tęsknił dopiero wtedy, gdy to zobaczył.

- Chodźcie za mną, moi drodzy - z transu wytrącił go głos pani Marshall.

Dean skrzywił się, ostatni raz powiódł wzrokiem po akwenie, po czym obrócił się i ruszył za nauczycielką. W drodze do przydzielonego domku przypadkiem wpadł na Kim Hart (nie pierwszy, nie ostatni raz), uśmiechnął się do Claire i posłał drętwe spojrzenie swojej nemesis, pani Hoy.


Dean wyszedł, aby rozejrzeć się po otoczeniu. To było takie spokojne miejsce. Wysokie, zielone drzewa górowały nad drewnianymi domkami, a niebieskie niebo napawało optymizmem. Postanowił, że zostawi wszystkie swoje zmartwienia i troski w St Cloud; mógłby przysiąc, że znalazł się w innym wymiarze.
Jego wzrok spoczął na twarzy znajomej. Claire siedziała na schodach przed swoim domkiem, a delikatny wietrzyk powiewał jej pięknymi, płomiennymi włosami. Wyglądała tak ślicznie, że Dean przez moment zaniemówił. Prędko wrócił do swojego pokoju i wyjął z walizki zawiniątko. Następnie ponownie wyszedł na zewnątrz i skierował się w kierunku Lockhart.

Powitał ją uśmiechem.
- Wiem, że jest czerwiec… ale niedawno był maj, a to prawie kwiecień. Czyli to jakby marzec - rzekł. W tym momencie Claire zaśmiała się. Blondyn tak szybko przeskakiwał miesiące, że miała wrażenie, iż zaraz znajdzie się w grudniu przy wigilijnym stole. Dean w końcu rozłożył materiał, z którym przyszedł. - Wesołego Dnia Świętego Patryka! - rzucił, po czym usiadł obok swojej korepetytorki z fizyki. Uśmiech dziewczyny poszerzył się znacznie, a jej usta rozwarły się w zdumieniu.
- No nie wierzę! - po głosie rozpoznał, że jej zaskoczenie było tym pozytywnym.
Podał jej wzorzysty, zielony ręcznik, na którym wyhaftowano wiele koniczynek oraz duży napis.


- Zobaczyłem w sklepie i od razu pomyślałem o tobie. Nawet jeśli nie utożsamiasz się ze swoim irlandzkim dziedzictwem, to przynajmniej jest zielony… a to twój ulubiony kolor - dodał. - To koniec roku, potem już nie będzie czasu na dawanie prezentów - westchnął.

- Jest świetny! - stwierdziła bez większego namysłu, odbierając z jego rąk prezent.
- Nie no, po prostu nie spodziewałam się, że mógłbyś o mnie pomyśleć. Choć nie ukrywam, że ciekawi mnie jak akurat wyglądam, gdy o mnie myślisz… - spauzowała na chwilę i zagryzła dolną wargę, co nierzadko jej się zdarzało. Jej skupiony na zielonym ręczniku wzrok powędrował w jednej chwili na twarz chłopaka, nie odstępując go ani na chwilę, póki nie uzyskała odpowiedzi na zadane właśnie pytanie -... jestem chociaż ubrana? - mruknęła, uśmiechając się kusząco i unosząc brew ku górze. Złożyła ręcznik kładąc to sobie na kolanach i wpatrywała się w przystojnego i uroczego Holendra.

Dean był zaskoczony kierunkiem rozmowy. Dyskretnie rozejrzał się, czy nikt ich nie podsłuchuje, po czym uśmiechnął się. Nachylił się i pocałował Claire w policzek.
- Masz na sobie tylko to - pogładził dłonią zieloną tkaninę. - Przez jakiś czas, potem już tylko mniej - podparł się od tyłu dłońmi i spojrzał w niebo. Zdawało się, że nawet światło słoneczne mu nie przeszkadza.
- Jak ci się tu podoba? - zapytał. - Tak spokojnie, jak na innej planecie.

- Tak, miła odmiana - odpowiedziała z zadowoleniem. Była usatysfakcjonowana jego reakcją, poczuła jak ciepło przepływa przez jej ciało. Zamknęła na chwilę oczy odchylając głowę daleko w tył i wzięła potężny wdech. Potrzebowała skupienia na czymś innym niż własnej, niepohamowanej chęci, przez którą robiła się strasznie monotematyczna. W końcu jej oczy się otworzyły, a głową powróciła do pozycji pionowej.
- Nie czujesz się źle? No wiesz, będziemy pewnie wiele czasu spędzać na dworze, a trochę tu…. Parno? Gorąco, no wiesz. - Nie chciała wprost mówić o słońcu, ale łatwo było się domyśleć. Jej samej taka pogoda również nie sprzyjała, słońce było wrogiem jej jasnej karnacji i powodowało wysyp piegów.
Po chwili milczenia przewróciła oczami, widząc z daleka zmorę swojego “kolegi”. Miała nadzieję, że on szybko nie zauważy znienawidzonej nauczycielki, wiedziała jak bardzo “to coś” psuje jego humor.

Dean westchnął.
- Wziąłem bardzo długi prysznic i do tej pory już zdążyłem zużyć pół butelki filtru - rzekł. Trochę przesadził, jednak faktem było, że bardzo dokładnie posmarował się przed opuszczeniem domku. - To miejsce trochę przypomina mi wieś, gdzie zabierała mnie matka... kiedy jeszcze żyła. Miałem może sześć, siedem lat. Kompletna głusza, ale przy tym duże jezioro. To były dobre czasy - dodał. - Takie wspomnienie mogłoby mnie zasmucić, ale w rzeczywistości czuję się dzięki niemu bezpiecznie - dotknął jej dłoni. Była ciepła i rozgrzana przez słońce, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie.

Podążył wzrokiem tam, gdzie ukradkiem spojrzała Claire. Zmarsowiał, widząc panią Hoy.
- Wciąż jesteś po mojej stronie? - zapytał już znacznie poważniej. - Wiesz, o czym mówię... - zawiesił głos.

- Zawsze. Tuż obok, nad i pod… - rzuciła sugestywnie, jednak widząc jego poważną minę postanowiła sobie darować. Westchnęła również poważniejąc.
- Wolałabym byś zrezygnował. Wiem, że ta kobieta jest niesprawiedliwa wobec ciebie, wręcz się znęca. Jesteś cudownym i niegłupim chłopakiem, a ona stara, złośliwą flądrą! Bardzo mi zależy na twoim szczęściu, ale nie chce byś musiał ponosić ogromne konsekwencje, jeśli ona umrze.... Pomogę ci, zawsze będę. Ale może jeszcze to przemyślisz? - zmartwiona ścisnęła jego dłoń. Każdy dotyk sprawiał, że narastało w niej pożądanie. Nie mogąc przestać o tym myśleć, muskała zmysłowo opuszkami palców jego dłoń.

Oni widzieli Hoy, ale stara nauczycielka nie była świadoma, że ją obserwują. Podeszła do jednego z domków i stanęła na palcach, aby dojrzeć, co dzieje się w środku. Najwyraźniej nic ciekawego, bo chwilę potem kontynuowała przechadzkę.
- Widziałaś to? - Dean mruknął z niedowierzaniem, by po chwili zaśmiać się gorzko. Dziewczyna jedynie smutno się uśmiechnęła. Żałowała, że nie ma szans na przekonanie go do rezygnacji. Dean przeniósł wzrok z powrotem na Claire i nagle złagodniał, widząc jej śliczne rysy. Odgarnął pasemko rudych włosów za ucho. Lubił ich dotykać.
- Tak właściwie nie chodzi tylko o zemstę. Chcę ją nauczyć, że to, co robi, wcale nie jest niewinne. Każdy bullying ma konsekwencje. Widziałem niedawno dziewczynę z młodszych klas, która wybiegła z lekcji na korytarz po tym, jak Hoy doprowadziła ją do płaczu. Co jeżeli pewnego dnia nauczycielka natrafi na kogoś słabego psychicznie, mającego na dodatek wiele innych problemów i dojdzie do wielkiego nieszczęścia? Czy Hoy poniesie jakieś konsekwencje? Czy w ogóle zauważy swój wkład w taką tragedię? Może moje środki są mocne, ale właśnie takimi dysponuję. Nie zamierzam stać bezczynnie, tak jak wszyscy inni - żachnął się. Następnie spojrzał na dłonie Claire i przesunął palcami po jej nadgarstkach. Irlandka zrozumiała. Zamyśliła się, a z jej twarzy na chwilę zniknął uśmiech. Mógł dostrzec jej prawdziwą, depresyjna aurę, która potrafiła dobić największego optymistę. Patrzyła w dół na bliskość ich dłoni. Milczała. Dean posmutniał i wyglądał na zamyślonego. Jak gdyby coś sobie przypominał.
- Nie zamienimy tych fiolek, tylko zmieszamy ze sobą ich zawartość, żeby było po połowie. Hoy nie umrze - Dean przyrzekł. - Nawet jeśli na to zasługuje - dodał ciszej, na co ona kiwnęła głową.
- Ufam ci - wtrąciła błyskawicznie, zupełnie jakby miała naszykowana odpowiedź. Taka reakcja potwierdzała szczerość jej słów.
Nachylił się żeby czule pocałować Claire w policzek, jednak ta odwróciła głowę, aby złączyć ich wargi. Zrobiła to na krótko, aczkolwiek było w tym wiele namiętności i pożądliwości, zupełnie jakby ten pocałunek był wstępem do głębszej interakcji. Oderwała się bardzo szybko, aby nikt nie zauważył.
- To ma dla mnie duże znaczenie, że mnie wspierasz - wyznał Dean.
- Liczę na to, że po tej całej akcji będziesz wystarczająco nakręcony. Trzy dni bez ciebie to trochę za dużo - uśmiechnęła się znacząco, zabierając rękę i poprawiając włosy. Zerknęła tylko na moment na jego rozporek od spodni, ale szybko przeniosła spojrzenie gdzieś przed siebie, a następnie na nauczycielkę fizyki.
- Kiedy chcesz to zrobić? - spytała cicho.

Dean uśmiechnął się i już miał odpowiedzieć, kiedy usłyszał szelest otwieranych drzwi za plecami. Prędko odsunął się od Clair i spojrzał w kierunku odgłosu. Rzeczywiście miejsce, w którym znajdowali się, wcale nie było intymne. Powininen o tym pomyśleć! Tyle że… zapewne nawet z tą świadomością poszedłby do Claire.

Drzwi domku sypialnianego otworzyły się i ukazała się w nich Kimberly. Zaczesała dłonią włosy do tyłu i spojrzała z góry na Claire i towarzyszącego jej Deana.
- O! Cześć, Dean - powiedziała, przenosząc znaczące spojrzenie na swoją przyjaciółkę.
Nie czekając na odpowiedź wyminęła ich ostrożnie i zeszła po schodkach, by w końcu stanąć przed nimi. Poprawiła zawiązane wokół pasa rękawy jeansowej katany i rozejrzała się dookoła.
- Kim - przywitał się van der Veen.
- Co knujecie? - spytała Hart, gdy jej wzrok powrócił na rudą i Holendra, który prędko spojrzał w innym kierunku.
- Dostałam podziękowanie za pomoc w fizyce - Claire oznajmiła dumnie, pełna radości i wysunęła przed siebie trzymane teraz w rękach zawiniątko. Był to zielony, gruby ręcznik.
- Obczaj jaki ładny. Mam nadzieję, że moje częste wizyty pomogą Deanowi w utrzymaniu formy - powiedziała na tyle sugestywnie, by tylko on zrozumiał to inaczej, niż temat fizyki.
- I flądra zrozumie, że nie zasłużył na takie traktowanie. Akurat się tu przechadzała i temat zszedł na gorsze. Szkoda, że musi tu być i psuć humor, nie? Jeszcze twojego ojca by tu brakowało do kompletu - zażartowała okrutnie ze śmiechem.
Kimberly sięgnęła po zielony ręcznik i rozłożyła go, by mu się przyjrzeć. Po krótkiej ocenie faktury materiału i ogólnej jego prezencji, złożyła starannie ręcznik i oddała Claire.
- Będzie pasował do twoich włosów - stwierdziła, posyłając Claire uśmiech.
Potem Kimberly spojrzała w stronę, gdzie wcześniej przechadzała się pani Hoy.
- Nie przesadzacie czasami? Wiem, że to trudna osoba, ale… - Hart wróciła wzrokiem do swoich rozmówców. - Nie wiem, ja tam z nią problemów nie mam. - Wzruszyła ramionami.
- Jednak mój tato to już zupełnie inna bajka - stwierdziła, trochę pochmurniejąc. - Wiecie, że gdyby nie był odpowiedzialny za szpital, to pewnie pojechałby z nami jako dodatkowy opiekun?
Kimberly westchnęła ciężko na samą myśl.
- Ciebie i mnie traktuje stosunkowo normalnie, bo nie mamy problemów z Tym przedmiotem. Ale niektórych traktuje nie fair, nawet sobie nie wyobrażasz - sprostowała krótko zerkając na Deana. W końcu na pewno też miał coś do powiedzenia.

Van der Veen skinął głową Claire, po czym niepewnie uśmiechnął się do Kimberly. Lubił dziewczynę, ale nie byli przyjaciółmi. Co prawda często widzieli się na mieście, jednakże zazwyczaj nie znajdywali wspólnego tematu do rozmowy i dlatego nie zatrzymywali się na długo. Czy mógł jej ufać? Dean nie wahałby się przed powierzeniem życia Connorowi Hartowi, z którym niegdyś się przyjaźnił... zanim ten został zmuszony do opuszczenia miasta. Jednak Kim nie była swoim bratem i van der Veen nie miał w stosunku do niej równej pewności.
- Bądź szczera - poprosił, nawiązując kontakt wzrokowy. - Jak wiele słyszałaś?
Przesunął się, robiąc miejsce na schodach Kim. Miał nadzieję, że dziewczyna usiądzie.
- Siadaj z nami! - zachęciła ją Claire uśmiechem - I tak musimy czekać na resztę, a tu przynajmniej jest trochę cienia.
Kimberly uniosła jedną brew, nie bardzo wiedząc do czego odnosiło się pytanie Deana. Spojrzała na Claire, a potem dosiadła się do nich.
- To znaczy? - spytała Deana.
- E… - zaczął van der Veen. Uznał, że Kimberly chyba rzeczywiście nic nie podsłuchała. Ale jeśli z taką powagą zadał jej to pytanie, to musiał brnąć dalej. Postanowił poświęcić swojego czarnoskórego kolegę, aby zyskać wiarygodność. - Bo właśnie… to niby nie nasza sprawa… ale napomknąłem Claire, że masz sekretnego adoratora i zastanawialiśmy się, czy wiesz, że Jerry… No… I czy nie spróbować was jakoś z sobą zeswatać - zaśmiał się niezręcznie. - Ale się wygadałem. Jednak to fajny facet, więc tego… może już lepiej zamilknę.

Przy odrobinie szczęścia Jerry nigdy nie dowie się, że właśnie został wsypany.

- Jestem wciąż zaskoczona - zaplątała się nieco Claire, która pierwsze słyszała.
- I tak bym ci powiedziała prędzej czy później - wzruszyła ramionami i puściła do Kim oczko.
- To i tak jeden z fajniejszych chłopaków w klasie, więc nie jest to takie przerażające. Bałabym się bardziej, gdyby to był Harold! - wzdrygnęła się ruda na samą myśl o tym. Tym bardziej gdy ten pomazał sobie twarz jakimś świństwem.
- Ja pieprzę, ale on jest dziwny. Przeraża mnie, a was? A zresztą zapomnijmy o tym - machnęła w końcu ręką. Miała wiele chaotycznych myśli, gdyż nagle kłamstwo Deana, w którym musiała uczestniczyć, wybiło ją z rytmu swobody. Była lekko zmieszaną, a w głowie kołatało się setki obrazów, wspomnień i wyobrażeń. Złączyła razem kolana, przyciskając do siebie uda. Patrzyła gdzieś w ziemię, podgryzając od wewnątrz dolną wargę. Nie wiedziała już co powiedzieć.

- Jerry chodzi na basen - Dean kontynuował. - Świetnie pływa i jest na serio wysportowany. Pozostaje w drużynie bardziej dla przyjemności i relaksu, choć jakby chciał, to myślę, że mógłby osiągnąć naprawdę dużo.
Van der Veen miał nadzieję, że tą prawdą osłodzi Afroamerykanina w oczach Kim. Nie wierzył, że niczego nie podejrzewała… Czarnoskóry co chwilę patrzył na nią maślanymi oczami i uśmiechał się na jej widok. Wystarczyło dodać dwa do dwóch. Dean miał nadzieję, że ten niespodziewany kierunek, w którym poszła rozmowa, przyczyni się do czegoś dobrego.
- To dobry materiał na chłopaka - dodał. - Na pewno nie musisz obawiać się, że cię zasztyletuje, to nie Harold.
Nie do końca był pewien, jak to się stało, że wmieszali do sprawy Svensona, ale miał nadzieję, że to zadziała. Dean cieszył się, że Claire z taką łatwością przystosowała się i poparła jego wersję wydarzeń. Miał ochotę ją pocałować, jednakże pomiędzy nimi siedziała Hart.
- Nie obawiam się Harolda - odparła Kimberly, która słuchając, jak Dean próbował wychwalać Jerry’ego, czuła się trochę nieswojo. - I wiesz, sama potrafię ocenić, kto jest dobrym materiałem na mojego chłopaka. Nie potrzebuję do tego przedstawiciela handlowego, który zarzuci mnie atutami swojego towaru. A Jerry jest człowiekiem, nie przedmiotem.
Mimo to zaczęła zastanawiać się nad słowami Holendra. Czy to faktycznie była prawda? Czemu wcześniej tego nie zauważyła? A może zauważyła, ale podświadomie zignorowała wszelkie znaki?
- Nieważne… - mruknęła, wyobrażając sobie minę swojego ojca, gdyby się o tym dowiedział. Oparła brodę na dłoni i wpatrzyła się przed siebie.

Dean zamyślił się, próbując zinterpretować słowa Kim. Spojrzał na nią zaskoczony. Jego próby zwrócenia uwagi na dobre strony kolegi skończyły się drastycznie źle.
- Nigdy nie sugerowałem, że Jerry jest przedmiotem - rzekł. - Miałem nadzieję, że go lubisz - dodał smutno.
“Gbadamosi skończy ze złamanym sercem, sądząc po reakcji Kim”, pomyślał. Dean wolał szczęśliwe zakończenia tego typu historii.
- Nie powiedziałam, że go nie lubię… - Kimberly zaczęła mimowolnie zawijać kosmyk włosów na palcu wskazującym prawej ręki.
- To na pewno skomplikowane - ostrożnie przyznał Dean. - Jednak kończymy szkołę i drogi nas wszystkich w tym momencie rozchodzą się, być może na zawsze. Przepraszam, jeżeli poczułaś z mojej strony presję, ale to dlatego, bo smuci mnie, że został nam już tylko jeden wspólny tydzień - westchnął. - Jednak czasami tyle starczy, by rozwinęło się coś naprawdę wyjątkowego - dodał, uśmiechnął się i wstał. - Chyba czas już iść - spojrzał na zegarek.

Jego własne słowa uzmysłowiły mu, że rzeczywiście zostało niewiele czasu nim wszyscy rozstaną się na dobre. A to znaczyło… że być może wreszcie powinien powiedzieć Kim prawdę o jej bracie. Hart bez wątpienia wyglądała na kogoś, kto ma w planach wyjazd do jakiegoś college’u. Dean zrozumiał, że ta wycieczka była ostatnią okazją na wyjawienie prawdy. A Kimberly zasługiwała na to, by ją znać.

Również Claire miała swoje przemyślenia. Spojrzała na blondyna jakby ze smutkiem. Jeśli znowu zostanie sama, to co zrobi? Czy w ogóle będzie miała jeszcze ochotę, by żyć? By wychodzić z domu? Bo niby gdzie miałaby iść, po co… zaczęła żałować, że tak bardzo ukrywali relacje między sobą. Wydawało jej się jednak, że Dean nie chce się z tym ujawniać, że się jej wstydzi. Nawet jej to nie dziwiło, właściwie było oczywiste. Nie będzie robiła mu wstydu przed samym zakończeniem szkoły. Pozwoli mu po prostu zapamiętać siebie jak najlepiej. Pomoże w czym będzie chciał, zaspokoi jego, a przy okazji swoje, żądze, a potem pozwoli mu odejść udając, że wcale jej na nim nie zależy. Uśmiechnęła się bardzo słabo, a potem odwróciła wzrok i podniosła się z siadu. Widać było smutek wymalowany na jej twarzy.
- Tyłek mnie już boli, pójdę pod flagę, może zaraz się zlecą - uśmiechnęła się sztucznie do Kim i Deana, po czym odwróciła się i zaczęła pomału zmierzać na miejsce zbiórki, grzebiąc po drodze w plecaku

Kimberly spojrzała na siedzącego obok Deana. Uśmiechnęła się do niego niezręcznie. Nie miała nic przeciwko niemu, właściwie nawet go lubiła. Tak po prostu, jak kolegę z klasy. Pewnie gdyby mieli więcej wspólnych tematów do rozmów, to mieliby szansę na całkiem fajną przyjaźń. Niestety, rzadko mieli o czym razem rozmawiać. Często to Claire była wspólnym mianownikiem. Albo Connor. Na samo wspomnienie starszego brata Kim trochę posmutniała. Zupełnie jakby odszedł z tego świata - a on tylko uciekł z domu. Kiedyś byli bardzo blisko, zawsze mogła na niego liczyć - był w końcu jej starszym bratem, który chronił ją przed złem tego świata zupełnie jak ojciec, tylko w bardziej wyrozumiały sposób.
- Hej, Claire, zaczekaj! - krzyknęła za przyjaciółką i wstała ze schodków, po czym pobiegła za rudą.


Minął kwadrans. Dean - odświeżony, zakwaterowany i przebrany - stawił się przy maszcie z flagą. W miejscu wskazanym przez wychowawczynię na punkt zbiórki.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 17-06-2017 o 23:09. Powód: dodanie dialogu
Ombrose jest offline