Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2017, 02:38   #7
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Jack Brooks - pechowy awanturnik


https://www.youtube.com/watch?v=GgTxN5Oy1lo



Nic nigdy nie szło tak jak powinno
od dziecka pod prąd, zawsze kłopoty
nauczyciele mnie nienawidzili
przez nich przestałem chodzić do szkoły




Jack siedział na krześle żółtego autobusu. Obojętnie wpatrywał się niewidzącym spojrzeniem na mijane za oknem drzewa. Las chyba nawet. Przespał większość drogi ale teraz chyba na sam koniec już przebudził się. Dalej był tak samo drętwy jak gdy wsiadał do autobusu. Dalej zastanawiał się jakim cudem się w to wszystko wpakował. Jak to się stało? Jak do tego doszło? No jakoś samo. Samo się to wszystko zrobiło. Bezwolnie i bez pytania świat wtłoczył go w swoje tryby napędzane złośliwym losem i kotnrolowane przez wrednych cwaniaczków co zawsze zdawali się być w niewłaściwym dla Jacka miejscu i czasie. Tak było choćby wczoraj. Kurwa mać! Wczoraj to było jakieś epickie kombo nawet jak na Brooksa! Przynajmniej ta głupia wycieczka dała mu czas odespać to wszystko. Wkurzony ruchem znów pociągnął z puszki. Dobrze, że się jeszcze to piwo nie zdążyło zagrzać. Bo spieniło się jak cholera od tej jazdy o czym świadczyły plamy na spodniach i koszuli Jack’a jakie powstały przy otwieraniu pojemnika. Wczoraj. Jack znów zacisnął zęby jak przypomniał sobie te wczoraj.


---



Rano - gabinet szkolnego psychologa



- Prace społeczne. - powiedział spokojnie facet po drugiej stronie biurka. Trzymał w dłoniach butelkę z modelem statku wewnątrz. Przyglądał się pewnie tym masztom jakie teraz leżały już luzem.

- Prace społeczne? Pan tak na poważnie? - Jack zapytał Jack jakoś też hipnotycznie wpatrzony w tą butelkę. To było niechcący! No trochę go poniosło i uderzył pięścią w blat biurka no ale ta butelka musiała jakoś krzywo stać, że spadła… Po co ją stawiał na samym brzegu? Ale ten odgłos upadku szkła i taki podejrzanie suchy, cichy dźwięk jakby coś pękało jednak trochę go speszył.

- Tak Jack. Prace społeczne. Tak na poważnie. - pokiwał głową facet w marynarce odkładając butelkę z uszkodzonem już modelem żaglowca i patrząc na swojego gościa. - Sam mówisz, że kadzidełka cię wkurzają i są głupie, że składanie modeli cię wkurza i jest głupie, że medytacja jest do bani i cię wkurza, i taniec też jest do bani. I cię wkurza oczywiście. - facet kiwnął głową streszczając jakoś tak niezbyt przyjemnie to co przed chwilą powiedział, czy wykrzyczał właściwie Brooks co zakońćzyło się właśnie trzaśnięciem pieści w blat stołu i upadkiem szklanego opakowania żaglowca. Uczeń chciał coś powiedzieć ale zabrakło mu słów. - Mówisz, też, że praca cię uspokaja. Więc popracuj Jack. Społecznie. Zrób coś konstruktywnego. Wiesz, tworzenie zamiast niszczenia. - facet łagodnie tłumaczył i rozkładał to składał dłonie w piramidkę w miarę jak mówił.

- A konkretnie to jakie prace? - zapytał nieufnie i niepewnie uczeń z najstarszej klasy. Czuł w tym podstęp. Na pewno stary chciał go w coś wrobić albo ośmieszyć. Jak wszyscy. Musiał być więc czujny.

- Pomożesz panu Emerdsonowi. Popracujesz. Zobaczymy co on powie. Przyda ci się wreszcie jakaś dobra opinia kogokolwiek o tobie na koniec szkoły Jack. Z tą opinią pójdziesz w świat. Dobrze mieć cokolwiek pozytywnego w papierach które będą się za tobą ciągnąć przez resztę życia. - tłumaczył szkolny psycholog. Tłumaczył łagodnie i rozsądnie i w końcu Jack się zgodził. Jak ostatni kretyn! No jak mogło się to skończyć inaczej?! Teraz wściekle zapił kolejny łyk piwa i mocniej naparł butem na zagłówek siedzenia przed sobą.


---



Przedpołudnie - damskie prysznice




całe dni stałem w bramie, marzyłem
o tym by zdobyć bogactwo i sławe
lepsze ubranie, drogi samochód
by mieć złudzenie, że wreszcie coś znacze



Pan Emerdson. Stara dziadyga pewnie tak stary jak ta cała buda. Szkolny techniczny od napraw i serwisów. Dotąd Jack jakoś nie miał z nim do czynienia bardziej niż inni uczniowie. Ale za to szybko go poznał. Okazał się wrednym, leniwym skurwysynem.

- Krótka piłka młody. Ja tu rządzę i masz robić co ci każę albo ci załatwię taką opinię, że ci się odechce numerów. Skoro już tu jesteś to się świetnie składa. Zbliża się przegląd okresowy kanalizacji a coś się zapchało. Wejdziesz tam i przepchasz. Tak proste, że nawet taki tuman jak ty powinien sobie z tym poradzić. Tu masz plany, latarkę i krótkofalówkę. A. I najważniejsze. Szacunek. Masz się do mnie zwracać per “panie Emerdson”. Zrozumiano? - stary dziadyga popatrzył nieprzyjemnym, złośliwym wzrokiem na młodego pomocnika. Ten łypnął na niego równie nieprzyjemnym wzrokiem.

- Gdzie jest to wejście? - zapytał na ile dał radę spokojnie. Choć dłoń mu się sama zwinęła w pięść gdy usłyszał fanfaronadę tego starego dupka który najwyraźniej “się poczuł”. Jack nie wiedział co on tam poczuł ale wiedział, że sam najchętniej poczułby jego nos na swojej pięści. No ale podobno miał walczyć z agresją. No to walczył.


---



- Panie Emerdson chyba wyszłem poza mapę. Tu się nic nie zgadza. Kiedy ktoś ostatni raz tu zaglądał? Tu jest wszystko przeżarte, wszystko się sypie. Przeciek jest. Nawet cegły są przegnite. - zapytał gdy przedostał się w końcu do odpowiedniego zaworu. Chyba wieki tu nikt nie zaglądał. Jack się wkurzał by z każdym przebytym metrem był już pewny, że stary pierdziel wykorzystał go do roboty jaką sam powinien zrobić. A nie robił i to pewnie od wielu lat. Wieków pewnie. To i wszystko tu się zasyfiło. Znalazł przeciek. Faktycznie był. To i w końcu ktoś musiał to zrobić po tylu latach no i kurwa mać akurat ten cholerny mądrala zza biurka pospołu z tą gadziną w kombinezonie wrobili go w tą robotę!

- No to weź zawór i wymień po to tam jesteś! I nie cwaniakuj bo cię załatwię! Ja teraz idę na przerwę na lunch więc mi nie przeszkadzaj. - krótkofalówka zaskrzeczała starczym skrzekiem w klaustrofobicznych ciemnościach rozświetlonych latarką Jacka.

- Lunch? A ja? Kiedy ja będę miał przerwę na lunch? Głodny jestem. - już olać ten durny zawór ale do cholery był głodny! Nic nie jadł od rana. Rano też nic co by można tak naprawdę uznać, że jadł więc tym bardziej był głodny. A tamten stary pierdziel ględził o jedzeniu! Brooks od razu się zrobił dwa razy bardziej głodny.

- Zjesz jak skończysz. Wymień ten zawór raz dwa to coś zjesz. - krótkofalówka znów zasyczała złośliwością odpowiedzi. Brooks wściekły przekręcił jej przycisk by się rozłączyć. Był taki głodny! Próbował się skupić na tym zaworze. Stary dał mu jeden na wymianę. Ale wszystko zaczęło się sypać, ledwo się dotknął do tej starej rury okazała się złośliwie zapieczona, użył WD, użył klucza, za mocno się zaparł, klucz odskoczył i uderzył go w czoło, Jack też odskoczył więc uderzył się w głowę o niski sufit a potem w potylicę o przeciwną ścianę. Wtedy z rury zaczęło tryskać szlamem, Brooks się wkurzył więc go kopnął, rura nagle po prostu odpadła, Jack jęknął bo teraz trzeba było jeszcze dorobić po obu stronach nowe rury by mieć gdzie wstawić zawór, więc kopnął ten złom jeszcze raz a potem nagle wszystko zaczęło się sypać! Dosłownie! W panice zobaczył obsypujący się sufit, jakieś dziwne burczenie jakby cały budynek się miał zawalić właśnie na niego i faktycznie się zawalił! A przynajmniej Jack gdzieś poleciał, coś się rozpadło, coś posypało, ciemność zaczęła go wciągać, Jack zaczął w panice krzyczeć, gdzieś leciał i spadał i nagle stała się światłość!

Ruch zatrzymał się zaraz po tym jak Jack grzmotnął w coś twarzą. W coś płaskiego, twardego i mokrego. Jak mokra podłoga. Kafelki. Takie z guzkami, antypoślizgowe jak pod prysznicami. Zalane wodą i bardzo kontrastowały te jasne kafelki z ciemnymi grudami starego cementu, okruchów cegieł, ziemi i to wszystko pod prysznicem zmieniało się w jedno błoto z jakiego próbował wygrzebać się Jack. Gdzie on do cholery był?! Było ciemno a teraz było skrajnie jasno. Panowała piwniczna, przegniła stęchlizną a teraz pachniało szamponem i myciem. Było ciasno a teraz leżał gdzieś tam. No i było cicho a teraz otaczał go babski pisk. W końcu to do niego dotarło. Wylądował w babskich prysznicach! Ulżyło mu. Czyli nadal był w szkole.

Ale jednak oczywiście nie mogło być tak prosto. Nie miał pojęcia co jest z tymi laskami nie tak ale zaczęły się drzeć i piszczeć. Chciał wyjaśnić i uspokoić a tu jakaś rzuciła go czymś! Chyba szamponem. Zasłonił się i chciał coś powiedzieć i wytłumaczyć, może nawet uspokoić ale ledwo odsłonił twarz i któraś zdzieliła go ręcznikiem! No do cholery jasnej! A potem nagle zrobiło się cicho i stał przed panią Hoy i Marshall. Skąd one się tu wzięły?!

- Eee… Dzień dobry. - Jack nie był pewny jak przełamać te ich baaardzooo nieprzyjazne spojrzenie jakim go przywitały gdy już zdjął z twarzy ten ręcznik w jaki go ktoś rzucił.

- Co tu robisz Jack? To jest damski prysznic. - pani Marshall zażądała wyjaśnień i coś nie wydawała się w tej chwili ani miła ani łagodna. Za nimi dwiema jakoś nagle zaczął pęcznieć tłum a wokół Jacka nagle zrobiło się pusto. Jak zwykle. Jak się w coś wkopał.

- Bo ten… Naprawiałem rurę… I ten. Bo zawór trzeba było wymienić. I no to zacząłem. Bo pan Emerdson mi kazał… - Tak było! Ale jakoś jak nagle stał mokry od tej wody, tego szlamu z rury, w tym jaskrawym świetle i tak patrzył na tych wszystkich czystych ludzi jacy wokół się zbierali, ich spojrzenia, i twarze czuł się jak jakiś parch w tym czystym, uporządkowanym świecie i jakoś z każdym słowem język plątał mu się bardziej.

- Jaką rurę? W damskiej przebieralni? Dlaczego stresujesz dziewczęta Jack? - pani Hoy nie wydawała się zadowolona z odpowiedzi młodzieńca i dalej w jego opinii próbowała go uwalić.

- Ja stresuje?! Kóraś rzuciła mnie szamponem! I dziewczyny na pewno przesadzają! Piszczą nie wiadomo o co. Przecież to całkiem normalne, że jak ktoś idzie pod prysznic to nagle ściana wybucha i ktoś przez nią wpada no nie? - Brooks odzyskał rezon u liczył, że chociaż temat lasek spławi. Panikary i przesadystki! Kto by je słuchał?! Ale jakoś jak zaczął mówić i widział przeszywające spojrzenia obydwu nauczycielek i własne słowa… To brzmiało tak jakoś… Chyba słabo.

- Jaką ścianę? - zapytała zaniepokojona pani Marshall a Jack skrzywił się gdy dotarło do niego, że chyba o ścianie to jeszcze nie wiedziały. No tak. W zamieszaniu trochę jakby przeszedł z pryszniców do przebieralni i tej rozwalonej ściany stąd nie było widać. Zaniepokojna pani Hoy ruszyła już do pryszniców obadać sprawę.

- Ale ta ściana to miała błąd konstrukcyjny. - zaczął na wszelki wypadek tłumaczyć. - No gdzie by tam po paru kopach ściana się zapadła? No widziała pani kiedyś taką słabą ścianę? No przecież ściany to można kopać i nic. - zapewnił ją ze znawstwem tematu Brooks. Na kopaniu i niszczeniu się przecież znał jak mało kto. - Więc ten. Znalazłem tą słabą ścianę i dobrze, ze teraz bo potem mogło się to komuś na łeb zwalić czy co. - Brooks czuł, że chyba znalazł wyjście z tej matni. Jeszcze szło z tego wykarskać. Dopóki nie usłyszał zza pleców pani Hoy.

- O mój boże Jack! Co ty zrobiłeś z tą ścianą?! Jest kompletnie zniszczona! - wydarła się zdenerwowana nauczycielka widząc skalę zniszczeń. W międzyczasie przez tłum przepchał się pan Emerdson i pani Marshall streściła mu w paru słowach co się stało.

- Co ty opowiadasz Jack?! Kazałem ci naprawić przeciek w kompletnie innej części szkoły! Co ty tu robisz Jack!? Zapewniam, że ten chłopak działał na własną rękę absolutnie go tam nie wysyłałem! - zaskrzeczał gniewnie pan Emerdson ciskając gromy gniewu i wzrokiem i palcem wskazującym.

- Ale tam bym nic nie zrobił. Zawór trzeba było wymienić, mówiłem przecież panu. To poszłem po rurach i zawór był tutaj. - Jack zaczął tłumaczyć się już składniej bo nadal go ten dziadyga wkurzał jak od razu zakładał metalową pieluchę odcinając się od niego.

- Zapewniam panią, że ten chłopak działał na własną rękę. W ogóle go tutaj nie powinno być. Te zniszczenia to jego sprawka. - dziadyga perorował obydwu nauczycielkom sącząc antybrooksowy jad do ucha. Obydwie kiwały głową chyba zgadzając się z jego słowami.

- Doprowadź się do porządku Jack. I zgłoś się do dyrektora. - powiedziała na koniec pani Marshall po czym ona, pani Hoy i dreptający za nimi technik opuścili lokal. Jack poczuł jak znów zalewa go fala żółci i wściekłości. Wrócił do miejsca gdzie ziała czernią dziura w ścianie prysznica. Ewidentnie kontrastowała z jasnymi barwami ścian i pryszniców. Z dziury spływał monotonny strumień błota też kontrastując płynną czernią z wodą i pianą spływającą w sąsiednich prysznicach. O co tyle hałasu? No nie była taka duża. Daliby mu trochę cementu i porządnych cegieł, potem szpachla i będzie jak nowa. Nosz kurwa mać co za cholerne palanty! Pod wpływem impulsu cisnął kluczem w tą dziurę. Coś tam uderzyło i trysnęło iskrami. Światło zamigotało i zgasło.

- Jaaackkk! Do dyrektora! Natychmiast! - z drugiej strony pomieszczenia doszedł go rozzłoszczony głos nauczycielki. Ehhh… Poczuł jak ramiona mu same opadają. Znowu wszystko się sprzysięgło przeciwko niemu.


---



Południe - sala konferencyjna



Życie ucieka tak szybko, a
ja wciąż marnuje swój czas
dla kobiet i brudnej forsy
patrzę się śmierci w twarz



- A więc mówisz Jack, że to ty jesteś ofiarą? I że się broniłeś tak? - nauczyciel po drugiej stronie biurka dopytał się zerkając na pozostałe elementy ciała nauczycielskiego.

- No tak. - Jack z świeżo założonym plastrem na łuku brwiowym, rozciętymi wargami i puchniejącej twarzy do której przykładał paczkę lodu potwierdził swoje zeznanie.

- A co powiesz na to? - zapytał spokojnie nauczyciel i włączył pilotem telewizor. Tam odpaliło się jakieś nagranie z kamer bezpieczeństwa. Widać było całkiem wyraźnie siedzącego po drugiej stronie młodziana jak tłucze głową innego ucznia o blat stołu. Uderza raz i na blacie zostają ciemne rozbryzgi krwi. Potem znowu, i znów pojawiły się kolejne. I jeszcz, i jeszcze raz aż nagle podbiega od tyłu pan Lambdo i odrzuca Brooksa od drugiego chłopaka. Brooks siedzący teraz w gabinecie podrapał się po głowie. No zapomniał, że tam są kamery. Zresztą nie było to zbyt istotne wtedy czy były czy nie i tak by zrobił swoje. Ale na tym filmiku no nie wyglądało to zbyt dobrze dla niego. Jakoś tak mało defensywnie.

- Ej ale to była końcówka. Ale to oni zaczęli! Ja się tylko broniłem. - mimo beznadziejnie wyglądającej sprawy Jack jednak spróbował się wybronić.

- Uderzając głową Trevora w ławkę?! - zapytała zdegustowanym tonem pani Hoy.

- No tak. Przecież to łatwiejsze niż uderzać ławką w jego głowę bo te ławki to nie takie lekkie no ale może ma pani rację i następnym razem to spró… - Jacka zaciekawił ten pomysł. No stara jędza mogła mieć rację. Uderzania ławką faktycznie jeszcze nie próbował.

- To poważna sprawa Jack a ty sobie kpiny tu urządzasz?! Rodzice Trevora złożyli skargę! Musieli go odbierać z pogotowia! - pan Lambdo stracił zwyczajową cierpliwość i wydawał się być bardzo niezadowolony z postawy Jacka.

- Dlaczego to zrobiłeś Jack? - zapytała łagodnie pani Marshall.

- Bo gruby był. Jak go lałem w babzun to go nic nie ruszało. Dopiero jak go podciąłem to się wywalił i zacząłem go napieprz… Znaczy uderzać w baniak by go wreszcie coś ruszyło. - Jack wyjaśnił swój motyw postępowania. Pani Marshall jednak jakoś dziwnie przymknęła oczy i opuściła twarz na jakieś papiery leżące na biurku.

- A Michaela i Douga dlaczego pobiłeś? Też się broniłeś? - zapytał pan Lambdo dalej drążąc temat. Tu zaskoczył nieco Brooksa. Douga? Ktoś pobił Douga? Jack zdążył go pchnąć tylko gdy uciekał i tamten poleciał. Nie wiedział co dalej bo miał Michaela i Trevora na karku. Wiedział tylko, że Doug już potem nie wrócił ale myślał, że wymiękł. Doug więc nie był na jego koncie. Ale jak ktoś go rozłożył to Jack mógł mu tylko pogratulować i postawić browca.

- No tak! Bo uciekałem bo ich trzech było a ja byłem sam. A wie pan jak jest trzech to trzeba rozciągnąć peleton i rozwalać palantów pojedynczo. - Jack wyjaśnił nauczycielowi dlaczego przyjął taką postawę nie mając zamiaru prostować póki co sprawy Douga.

- Chwilę przed tym zdarzeniem pan Gaudencio skonfiskował ci kij którym groziłeś tym trzem chłopcom. Oni oskarżyli cię o prześladowanie, rasizm i zastraszanie. - Lambdo poinformował Jacka o kolejnych zarzutach. To nie było tak! Jack znów czuł jak się zaczyna gotować z bezsilnej wściekłości.

- Kłamią! - wybuchnął Jack. - To oni mnie naszli jak wynosiłem śmieci z tego głupiego prysznica! Ja nie zaczynałem! Próbowałem medytować! I liczyć! By nie być agresywny ale uwzięli się na mnie! I teraz chronią się nawzajem to mnie oskarżają! I to nie był kij tylko gazrurka! - Jack desperacko wykrzyczał swoją wersję wydarzeń. Bo tak było! Ale widząc twarze nauczycieli czuł jak osuwa się w ciemność. Już go pewnie skreślili i postawili kropkę nad i.

- A dlaczego prześladowałeś tych trzech chłopców? Dlaczego po tym zdarzeniu poszedłeś za nimi? - zapytał nauczyciel patrząc badawczo na ucznia siedzącego po drugiej stronie biurka.

- A gdzie miałem iść?! Wracałem do szkoły! Przecież to najbliższe wejście od śmietnika! To oni się na mnie zaczaili i napadli! Broniłem się! Tylko się broniłem! No i jak? Miałem prześladować ich trzech na raz? Bym ich dorwał pojedynczo jakbym chciał im coś zrobić! - złość na tępotę tych wapniackich belfrów napędzała Brooksa dodając mu sił. Wskazał trzymaną paczką z lodem na okno gdzie gdzieś tam był ten śmietnik i wejście do szkoły gdzie cała ta heca się zaczęła kończyć i zmierzać, że teraz siedział tu po tej stronie biurka naprzeciw ciała nauczycielskiego.

- No i właśnie z tym jest problem Jack. Zawsze chcesz coś komuś zrobić. - powiedział pan Lambdo patrząc surowo na młodzieńca.

- Jack, czy ktoś oprócz ciebie widział co się stało i może potwierdzić twoje słowa? - zapytała pani Marshall i Jack się nad tym zastanowił. Mignęło mu parę osób po drodze. Ale albo się tłukł albo uciekał to nie przyglądał się im. Nie miał więc pomysłu kto by mógł jeszcze świadczyć na jego korzyść. Podniósł więc wzrok ze swoich kolan, spojrzał na anglistkę i wzruszył ramionami.

- Dobrze Jack, my musimy teraz porozmawiać a ty poczekaj na zewnątrz. - dla Brooksa te słowa jakoś dziwnie kojarzyły się z mową sędziego gdy dla picu musi zrobić przerwę by się namyśleć czy naradzić a wyrok i tak już jest postanowiony. Wzruszył więc ramionami jeszcze raz, wstał z krzesła i przeszedł do poczekalni.


---



Moje serce dawno już pękło
Zapomniał o mnie Bóg
Też o Nim teraz nie myślę,
Gdy lufę wkładam do ust



Gdy usiadł z ulgą na krześle westchnął. Wyrzucił paczkę z lodem do śmietnika bo i tak już się zgrzała w tym upale. Był pewny, że nie przebije się przez tych trzech pacanów. Całe wydarzenie sprzed zaledwie kilkudziesięciu minut znów stanęły mu przed oczami. Bo wynosił śmieci. Cały wór. Z tego rozwalonego prysznica. I się go czepnęli. Cała trójka, Mathias, Doug i Trevor. Czepiali się go za te prysznice, czy nie pomylił się, jak trzeba być tępym by pomylić kible i w ogóle zaczynali już regularnie jechać po nim. I iść.

Ale próbował. Próbował być grzeczny i miły albo chociaż nie sprawiać problemów. Psycholog polecał mu różne techniki i wszystkie były albo pedalskie albo głupie albo pedalskie i głupie. Ale jedna z niewielu co coś chyba może i trochę działała było liczenie. Trzeba było policzyć do 10 to miało pomóc w opanowaniu złych emocji. No to Brooks idąc z tym worem zaczął liczyć jak pan psycholog zalecał.

- Zejdźcie ze mnie co? - zaproponował Brooks na tyle neutralnym tonem na jaki się zdobył. 10, 9…

- No co jest Jack? Ogłuchłeś? Straciłeś mowę w tym babskim kiblu? No pytam się coś! - Brooks parł do przodu zmierzając ku śmietnikowi a trójka cwaniaczków podążała za nim jak cień. Mathias wyforsował się do przodu zrównując się z Jackiem.

- Daj mi spokój. - Jack wiedział, że ci trzej go prowokują. Czuli się pewnie bo właśnie byli we trzech. W pojedynkę pewnie żaden z nich by mu tak nie pyskował. Wkurzało go to. 8, 7...

- Pewnie to jakiś przygłup. - parsknął gruby Trevor do śmieciowora i pleców Jacka. Szedł i gadał jakby tylko czekał kiedy uda mu się sprowokować Brooksa. W końcu albo by dał po sobie jechać albo by zaczął to co zwykle. Ale przewaga 3:1 była solidną podstawą by czuć się pewnie.

- Sam jesteś przygłup. - Brooks szedł ze wzrokiem wbitym o dwa kroki przed sobą. Czuł, że zaczyna tracić kontrolę. Miał coraz większą ochotę po prostu trzasnąć te pewne siebie gęby. Ale dwie awantury jednego dnia to nawet jak na niego było trochę za dużo. Ci trzej pewnie też żerowali na takiej ocenie sytuacji. Co go cholernie wkurzało. 6, 5…

- Co ty białasie powiedziałeś do mojego kolegi?! - krzyknął czarnoskóry Mathias wrzeszcząc prawie Brooksowi w twarz i tarasując wejście do śmietnika.

- Z drogi czarnuchu. - wycedził Jack i korzystając, że padło magiczne słowo odsunął dłonią przeszkodę. Mathias się aż zapowietrzył ale tylko na chwilę. Zaraz ruszył za Brooksem a wraz z nim Doug i Trevor. Byli już przy zabudowanych niewysokim murkiem śmietnikach. Ci trzej jednocześnie blokowali wyjście i parli na Jacka zamykając go w matni ściaśniającej się z każdym ich krokiem. 4, 3...

- Dobra kurwa przegiąłeś! - Mathias w końcu dostał swój pretekst i szedł na Brooksa już unosząc pięści. Zaraz za nim szli dwaj jego kumple. 2, 1…

Jack nie miał zamiaru się tłuc z trzema na raz. Znał swoje i ich możliwości. Trzech to było za dużo. Rzucił więc wór na Mathiasa którym ten nagły atak zachwiał. Sam przeskoczył za kontener. Tamci na moment stracili werwę i koordynację i Brooks to wykorzystał pchając na nich kontener. Wielki Trevor bez trudu powstrzymał ten atak swoimi łapami ale dzięki temu Brooks wyrwał się z matni przy ścianie śmietnika. Dopadł do kolejnego i wyszarpał z niego sterczącą gazrurkę którą wyrzucił tu poprzednim kursem. Zdzielił nią pojemnik aż echo poszło. Trzech napastników zatrzymało się wpatrzonych w metaliczny przedmiot w pięści Brooksa. Sytuacja momentalnie się odmieniła. Teraz on stał w przejściu i blokował im wyjście. A w rękach miał broń jaka mogła wyrównać ich przewagę liczebną. Wiedzieli o tym bo z miejsca stracili rezon i zaczęli się cofać.

- Chłopcy! Co tu się wyrabia?! Jack! To znowu ty?! - zza pleców Brooksa u zdumieniu i jego i pozostałej trójki objawił się najpierw głos Gaudencio i prawie od razu on sam.

- Jack nas prześladuje! Chciał nas pobić tą pałką! - Mathias od razu skorzystał z odmiany sytuacji i poskarżył się na Brooksa.

- Coo?! - zaskoczonego pojawieniem się nauczyciela Brooksa zamurowało na takie stężenie ściemy.

- No dokładnie! I nazwał Mathiasa czaruchem! Może pan to sobie wyobrazić? To jakiś rasista! - Doug dołożył swoją cegiełkę do oskarżeń jakie zaczął jego kumpel a Trevor popierał kwiajac energicznie głową.

- Jak mogłeś tak powiedzieć Jack?! Natychmiast przeproś Mathiasa. I oddaj tą pałkę. - nauczyciel zrugał i słowem i spojrzeniem ucznia z najstarszej klasy i wyciągnął na koniec rękę bo kawałek złomu.

- To jest gazrurka. - odwarknął wściekły pomocnik woźnego podając rzeczony przedmiot nauczycielowi. - A czemu mam przepraszać za czarnucha? Przecież jest. - wskazał brodą na Mathiasa. Znów go ugotowali. Pieprzone gnojki. Czuł jak go zalewa fala frustracji ale przy nauczycielu nie mógł dać jej upustu. No i się zaczęło. Gaudencio puścił tamtych trzech a Brooksa uraczył pogadanką o tym jak to niefajnie jest być rasistą w dzisiejszym świecie i jak bardzo Jack się myli no i standard czyli czemu znowu są z nim problemy i że jest rozczarowany postawą młodego Brooksa. Taa…


---




Ryzykowałem dla paru groszy
Szybszy od glin, w kieszeni fanty
Wierzyłem w miłość i jej spełnienie
Biedny i głupi, naiwny smarkacz



Ale Mathias i reszta nie odpuścili jak sądził Jack. W końcu Gaudencio skończył i polazł więc Brooks mógł wrócić do szkoły. Właściwie to miał ochotę coś wszamać. Zastanawiał się czy wracać do pryszniców czy od razu iść na stołówkę. Z tą myślą wszedł przez drzwi i dostał cios w żołądek. Czekali na niego!

Pierwszy cios Mathiasa zgiął go w pół. Kolejne trafienie w wyeksponowaną twarz jakim uraczył go Doug rzuciło go z bokiem z powrotem na drzwi. Mathias już spuszczał z góry pięść na jego głowę gdy Jack wreszcie zdołał zareagować. Sam zdzielił go pięścią w żołądek. Cios był raczej słaby ale dzięki temu pięść Mathiasa ledwo musnęła jego twarz. Wtedy dostał potężne uderzenie od Trevora w plecy. Potężne łapy wybiły mu powietrze z płuc i sprawiły, że przyklękł na kolano. Z okazji skorzystał Doug który kopnął go ale na szczęście tylko w udo. Dało to czas Mathiasowi na kolejny cios. Brooks zdołał tylko odwrócić głowę więc pięść trafiła w czaszkę a nie twarz. Ale i tak od tego łomotu zaczęło mu szumieć w głowie. Za dużo! Było ich za dużo! Musiał się wyrwać!

Odwrócił się w stronę Mathiasa i wyrzucił przed siebie ramiona. Te jak tłoki uderzyły czarnoskórego przeciwnika i ten poleciał do tyłu. Brooks zdołał wstać jednocześnie uderzając bokiem pięści w głowę Douga. Trevor był zbyt wolny by go zatrzymać więc Jack runął naprzód. Mathias go jeszcze próbował złapać gdy obok niego przebiegał ale pięść trzaśnięta w nos skutecznie go spacyfikowała. Wyrwał się! Biegł! Ale oni też!

Jack biegł przez korytarz prowadząc ten mini peleton. Zaraz za nim był Doug, potem Mathias i na końcu telepał się Trevor. On nie miał realnych szans dogonić Brooksa ale co innego gdyby zrobił to któryś z jego kumpli. Sprintem pokonali korytarz i na jego końcu Jack zderzył się z drzwiami. Otwarcie ich zabrałoby mu z sekundę ale tej właśnie sekundzie na plecy spadł mu Doug a Mathias już do nich dobiegał. Nie było czasu! Jack trzasnął pięścią w twarz Douglasa a gdy ten na moment go puścił kopnął go w pierś więc ten poleciał z jękiem w tył, gdzie wpadł przez jakieś boczne drzwi znikając Brooksowi z oczu. Naprzód!

Przemknął przez drzwi ale moment zwłoki z Dougiem kosztował go zbyt dużo. Poczuł jak łapy Mathiasa zaciskają się na jego barkach. Stracił równowagę i obydwaj polecieli na podłogę. Mathias wylądował na górze. - To za czarnucha! - wrzasnął i zdzielił pięścią w twarz Jacka. Twarz zapiekła i w skroniach zaszumiało Brooksowi ale wiedział, że nie może dać się przygnieść bo zaraz doleci do nich Trevor i pewnie Doug i wtedy już klops.

Kopnął więc kolanem w plecy Mathiasa i ten poleciał do przodu. Zanim zdążył coś zrobić Jack trzasnął swoją pięścią w jego twarz. Z satysfakcją poczuł jak knykcie jego palców coś rozgniatają i łamią w twarzy przeciwnika. Mathiasem zachwiało i Jack skorzystał z okazji by się spod niego wysunąć. Złapał się za jakiś stolik i podniósł się akurat by zobaczyć jak drzwi się otwierają i przechodzi przez nie Trevor. Musiał złapać oddech! Więc rzucił tamtego krzesłem i odwrócił się by odbiec. Ale nagle coś łupnęło go w plecy tak bardzo, że aż upadł. Zorientował się, że Trevor widocznie też rzucił go krzesłem, może nawet tym samym. Ale pary w łapach miał mnóstwo więc i rzut był potężny.

Zanim zdołał znów odbiec spaślak już był przy nim. Zdołał tylko podnieść się do pionu gdy Trevor trzasnął go tak mocno, że Jack znów poleciał na podłogę przewracając po drodze kilka stolików. Zbierał się z tego rumowiska gdy nadbiegł Mathias i najwyraźniej zamierzał na Brooksie roztrzaskać kolejne krzesło. Ten zdołał jednak przewrócić w ostatniej chwili lekki stolik i krzesło trafiło w niego zamiast w Jacka. Sam Jack z furią kopnął w kolano Mathiasa. Tamten zawył i odskoczył osuwając się na stoliki i ostatecznie też upadając na ziemię. Jednak do leżącego na podłodze Brooksa torował sobie drogę przez stolikowe morze Trevor. Wydawał się być niepowstrzymany jak żywa góra.

Jack chwilę próbował odczołgać się na plecach ale zrozumiał, że grubas za prędko skraca dystans i w końcu go dopadnie. Więc przy pomocy krzeseł i stolików podciągnął się ale gdy oparł się o stolik grubas już był przy nim. Jack zdołał trafić grubego z kilka razy ale na nim jakoś to wrażenie nie zrobiło. A pięść Trevora trzasnęła Jacka w bok zmiatając go o stolik dalej jak szmacianą lalkę. Znów upadł na ziemię. Jęcząc i nie mogąc złapać oddechu widział jak grubas pokonuje ostatnie kroki i jest już znowu przy nim. Nie miał szans wstać. Więc nie wstawał. Kopnął go w piszczel. Grubasa zastopowało. Więc kopnął go jeszcze raz w to samo miejsce i zaraz potem w kolano. I jeszcze raz! Trevor opadł na kolana ciężko sapiąc walcząc z bólem tak samo jak jego przeciwnik walczył o odzyskanie oddechu. Jackowi udało się to trochę prędzej. Zrozumiał, że z tak odpornym przeciwnikiem zwykłe metody nie wystarczą. Więc gdy dowlókł się do ciężko sapiącego grubasa który też usiłował powstać i pewnie zaraz by mu się udało a osłabiony Jack niezbyt mógłby go zatrzymać. Więc zadziałał póki jeszcze mógł coś zrobić. Złapał oburącz za głowę grubasa i trzasnął nią o blat stołu. Trevor stęknął ale próbował opędzić się od natręta swoją łapą. Ta trafiła przeciwnika ale ten zdążył trzasnąć jego głową jeszcze raz o blat stolika. Wielkie trzęsące się ramię zwiotczało ale nadal niemrawo odpychało Jacka od siebie. Jack więc uderzył jeszcze raz, i jeszcze, i znowu i nagle go ktoś odrzucił od grubego. Pan Lambdo! Krzyczał i w ogóle. Jack musiał złapać oddech. Usiadł więc ciężko na jakimś stoliku ocierając dłonią krew z twarzy i czekał co się stanie. Dobrze, że Douglas wymiękł. Inaczej mogło być z nim krucho. Nie miał jednak pojęcia o co ten Lambdo się tak pieni. Jack nie miał jeszcze siły mówić no ale przecież się bronił. Jak zwykle. Finał okazał się być tam gdzie zwykle czyli na dywaniku u szkolnych władz co ostatecznie zaowocowało czekaniem w poczekalni dyrekcji i rozmyślaniami pt. “Jak to się stało?”. I w gratisie kto mógł widzieć początek zajścia z tymi pajacami? A właściwie kto widział i chciałby powiedzieć cokolwiek co by nie obciążało Brooksa.


---



Ale marzenia to bańki mydlane
Prysły, gdy powinęła się noga
Sam jak palec wepchnięty do celi
Chciałem umierać i wzywałem Boga



Dzisiaj - obóz wakacyjny



Dojechali. Jack zgniótł pustą puszkę po piwie i wrzucił pod siedzenie przed sobą. Wstał i wyszedł razem z innymi na zewnątrz. Ładnie. Chyba. Dość drętwo. Ale chyba ładnie. I spokój. Przynajmniej nikt się tu chyba nie darł. Jak w domu. Przez moment był ten nieprzyjemny dla Jacka moment gdy musiał pójść w pobliże Gaudencio by wziąć swój plecak. Po ostatnich wydarzeniach nie miał zamiaru się wychylać więc po prostu wziął swój plecak i ruszył przed siebie. Domki dla chłopców i dziewczynek. Dobre sobie. Przez tydzień czasu. Mhm. I kto niby tego będzie pilnował? Gorzej z alkiem. Jak takie zadupie to będzie tu jakiś sklep? No bo tydzień wolnego w takim zadupiu bez alk… Trzeba będzie się rozpytać jeśli coś tu nie widać będzie po ręką. Może tego dziadygę z tej budki na wjeździe.

Jack rozmyślając o tych problemach zaopatrzeniowych jakie właśnie dostrzegł doszedł do domku który wybrał dla siebie. Czyli tak bardzo na samym końcu jak się dało. Wrzucił plecak na dolną koję i rozejrzał się po wnętrzu. Nie tak źle. Ale mogło być lepiej. Dobrze, że były prysznice. Czyli woda. Zabrał plecak z łóżka i napuścił wodę do zlewu. Zimną. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Skrzywił się. Wyglądał z tymi rozcięciami, plastrami i siniakami jakby ktoś mu spuścił łomot. Wzruszył ramionami. Przemył twarz zimną wodą, zmoczył włosy i od razu zrobiło się mu lżej. No i wody już naleciało odpowiednio. Wyjął z plecaka kolejne puszki i butelki i wsadził do zlewu. Na zbyt długo nie starczy. Jak ocenił wzrokiem i doświadczeniem. Ale jednak na początek może być. A na zbiórce trzeba będzie rozpytać i ten sklep. I tak mieli łazić jak lemingi właśnie chyba w tym celu. Na dobry początek wakacji wyjął jedną puszkę z wody i pstryknął z charakterystycznym syknięciem. - No to chlup. - burknął do obitej twarzy w lustrze.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline