Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2017, 00:09   #10
pi0t
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Minęło południe. Słońce przyjemnie grzało, a wiatr przeganiał nieliczne chmury.
Na niewielkim, prawie okrągłym placu otoczonym budynkami i straganami, sprzedają swe dobra zarówno lokalni kupcy, jak i ci przybyli z okolicznych miejscowości, a nawet i Kislevu. Plac targowy tętnił życiem, a przyjezdnym mogłoby się zdawać, że mają dziś największy wybór w całej prowincji. Tylko ceny zdają się wyższe niż w większych miastach. W dzień przez plac przewijają się tłumy. Pełno tu złodziejaszków, czyhających na łatwy łup. Z pewnością któryś z nich skorzystał, gdy wybuchło zamieszanie. Kobiety krzyczały, dziatwa piszczała, Kislevczyk zamarł, a bezgłowe ciało osunęło się na ziemię. Svein Dahr oddalał się z miejsca zdarzenia pospiesznie, nie mógł więc widzieć jak czwórka chłopów ze straży miejskiej nieszczędząca razów nikomu przepycha się przez tłum.
Siedziba Josefa Kawohlusa z kolegium Jadeitu, znajdowała się na uboczu osady. Żyje on w niewielkim drewnianym domu, w którym jak wiesz nie przyjmował nikogo z wyjątkiem nielicznych przyjaciół.
Drzwi były zamknięte, ze środka nie dochodziły żadne odgłosy. Większość okiennic była zamknięta, poza jednymi tylko przymkniętymi. Wystarczyło je rozchylić i wsunąć się do mieszkania Josefa. Krok pozostał na czatach i zapewne obszczeka każdego, kto zbliży się do frontowych drzwi. Znalazłeś się w sieni. Klepisko u szanowanego maga była jedną z tych rzeczy, których do końca nie rozumiałeś. Tak samo jak chodzenia przez maga na bosaka. Dobrze wiedziałeś, że stać go było na dobre buty. To nie było jednak teraz istotne, smród jaki wyczuwałeś był o wiele bardziej niepokojący... W mieszkaniu panował półmrok, pozamykane okiennice nie wpuszczały prawie wcale światła. Nie przeszkadzało Ci to jednak, znając zwyczaje maga udałeś się wprost do głównej izby, która pełniła funkcję zarówno gabinetu jak i jadalni.

Otto Widdenstein jako pierwszy wszedł do gospody, a w tej mimo wczesnej pory panował spory ruch. Dwie młode kobiety krążyły po sali donosząc jadło i napitki. Patrząc po pozostałych gościach można tutaj kulturalnie spędzić czas na rozmowie przy dobrym winie, zagrać w kości, czy posłuchać koncertu, takiego jaki właśnie się zakończył. Nikt jednak nie odpowiedział na pozdrowienie szlachcica. Może nie dosłyszeli, a może Ci bogatsi mieszczanie i kupcy po prostu go zignorowali. Wysoki mężczyzna, który był tu zapewne karczmarzem, nie zwracał na Ciebie zbytnio uwagi. Gospodarz nie poznał się na Twych szatach i nie rozpoznał w Tobie maga.
- Nie ma!
Rzucił krótko, ale bez złości w głosie. Zapewne tego dnia wielu przyjezdnych próbowało szukać noclegu. Gdy jednak przy Twoim boku stanął Oskar von Hohenberg
- Upraszam łaski wielmożnego pana.
Korzył się karczmarz,
- Zaraz każę izbę przygotować, zapomniałem że kupiec z żoną właśnie opuścili mój skromny przybytek. Pokój nieduży, ale zaraz każe pościel zmienić, a i u nas szczurów żadnych nie ma. Sługi Jaśnie Pana spać będą mogły w stajni. Spocznijcie proszę Panie. Jeśli pozwolicie to zaraz osobiście przyniosę zupę raków i duszonego węgorza.
Mężczyzna mówi szybko, ręką zapraszał do ostatniego wolnego stołu.
- Wina, piwa czy gorzałki panie?
Wielka służebność karczmarza, zapewne wynika z chęci uzyskania dobrego zarobku. Ale też przyciągnęła parę ciekawskich oczu.

Oczy młodego stajennego świeciły entuzjazmem. Z podniecenia ręce mu drżały, ledwo przed chwilą dwóch przyjezdnych dało mu po srebrnym szylingu. Z tego wszystkiego nastolatek był w stanie tylko kiwać głową, dosłownie zapomniał języka w gębie. Dwóch szlachciców dało młodzieńcowi największy napiwek jaki w życiu widział. Dwa szylingi pośpiesznie zostały schowane w cienkim szmacianym bucie. A chłopiec zabrał się żwawo do nacierania koni słomą. Opamiętał się w momencie, gdy Erich von Kurst właśnie opuszczał stajnie. Młodzik rzucił się w jego stronę z krzykiem.
- Panie! panie, a co z krasnoludem? Wezwać Akolitkę Panie?
W jego oczach widać było zakłopotanie i strach. Bał się chyba, że zaraz straci swojego szylinga.

Roel Frietz miał rację, nikt nie chciał wpaść na akolitę Morra. Mimo tłumów na ulicach ledwo parę razy musiał zwolnić kroku. Niestety nie znał tej osady, zapewne błądziłby po Fortenhaf, gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności. Z równoległej uliczki przebijała się grupka ludzi ciągnąca wózek z jakimś mężczyzną krzyczącym z bólu, na jej czele szedł strażnik, który pałką tworzył przejście. Wystarczyło podążać ich śladem, aby po chwili wyjść na nieduży budynek otynkowany na biało. W jego rogach stoją kolumny , a w środku mieści się niewielki ołtarz z namalowany symbolem Białej Pani.
Tuż koło kapliczki Shally, znajduje się przytułek/prowizoryczny szpital. Właśnie tam udała się grupa za którą podążałeś. Z budynku wyszła młoda kobietą o rudych włosach. Jej strój wskazywał, że jest akolitą Shallyi. Słysząc krzyki mężczyzny niezwłocznie podbiegła do wózka.
- Ściągnijcie mu koszulę.
Przykazała, a następnie musiała poprosić swoją patronkę o użyczenie swej mocy. Gdy podszedłeś bliżej na twarzy pacjenta widać było ulgę. Przynajmniej chwilową, widząc wielkiego krwiaka i ślad po końskim kopycie jesteś pewien, że pacjent jeszcze przez długi czas będzie cierpiał.

Ostatni z Was, Lennart Schatz stwierdził, że uda się do garnizonu w poszukiwaniu medyka.
Składał się on z trzech drewnianych budynków otoczonych niską palisadą. Przed wejściem na jego teren stało dwóch wartowników. Ciężko było oceniać ich wartość bojową. Ale stali równo, nie garbili się. Zastąpili Ci drogę z grzecznym, aczkolwiek stanowczym
- Czego?!
Nie wyczułeś od nich alkoholu. Ktoś poświęcił trochę wysiłku, aby jego ludzie potrafili się przynajmniej jakoś prezentować.
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline