W czasie opowieści wróciła
Bea. Niosła część rzeczy pozostawionych uprzednio na saniach. Przez plecy miał przerzucone dwa plecaki, od razu widać było, że jeden to zwykła robota, drugi lżejszy był doskonale wykonany, zdobiony wytłoczonymi scenami polowań. Na nich to jechały dwa młode koty, trzy kolorowy i antracytowy.
Dziewczyna opierała się rohatynie, na poprzeczce której balansowała śnieżna sowa.
Za nią wbiegła reszta sfory psów, chyłkiem przemknęło też dwóch niedorostków niosących resztę rzeczy. Jak młodzieńców przekonała do noszenia, to już jej tajemnica. Zapewne starczyło, że się do nich uśmiechnęła.
Złożyła swoje brzemię w jednym z oddzielonych płotkami jakby „pokoików”.
Dłuższą chwilę rozmawiała z kobietami z kuchni.
Bertrand słuchając mamlania starca obserwował swoja podopieczną. Usłyszał dochodzący od rozmawiających z Beą kobiet cichy śmiech. Po chwili Bea szła już z miskami wypełnionymi zapewne kaszą i okrawkami mięsa do psów. Gdy już psy miały michę przed sobą. Przysiadła w miejscu, gdzie czekał na nią posiłek. Po chwili do dziewczyny podeszły na dwóch łapach kot. Oczywiście ściągnęły na siebie i Beę wzrok pozostałych osób siedzących w sali obrad czy też karczmie.
Starzec zakończył swoją opowieść.