Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2017, 21:03   #10
Cedryk
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Pytanie Dolona przypomniało pewne aspekty tej sprawy, o które chciał się dokładniej rozpytać.
Bertrand podrapał się po brodzie, popatrzył na siedząca obok Beę głaskającą trikolorową kotkę.
- Macie tu łowcę, wpierw trzeba by było wykluczyć atak dzikich zwierząt. Wiele z nich rozkopuje też groby, o ile były płytkie, a tu pewnie trudno kopać, ziemia zamarznięta na kość. Ścierwo krowy też byśmy obejrzeli, pewnie jednak je spaliliście, skoro nieumarłych podejrzewacie.

Na pytania obu kapłanów odezwał się sołtys. - Tak w zasadzie, Godwin jestem. Nie pamiętam, żebym się przedstawiał. Wybaczcie. A co do krowy. Leży zapewne tam gdzieś na polach. Należała do Toma, chłopa na obrzeżach co ma chate w czerwony gont. Pono po to by lepiej trafiał po kuflu czy dwóch do swej starej. Możecie doń zajrzeć. Ale teraz już nie radze. Nie wpuści. Boi sie zmroku - Godwin przejął rolę gospodarza nalewając kolejną porcję korzennego wszystkim.
- A ta druga elficka rodzina, też za bramą mieszkają? - Zastanawiał się na głos grajek, widocznie jakiś pomysł rodził się między szpiczastymi uszami.
- Oni to pod skrajem. Za stawami. Nie chcieli w osadzie, bo do takich jak ty - tutaj Godwin spojrzał na Lugolasa - To wielu ma jak by to… No nie lubi. Kilka razy ich nawet widłami pogonili gdy przyszli by im narzędzia naprawić.
- A tych drugich zaprosili? Ciekawe. - Elf drążył temat jeszcze trochę, miał przy tym dziwne wrażenie, że coś tu nie pasowało.
- Nie nie nie. - sołtys pokręcił głową - Jednych i drugich zapraszano. Tyle że ci ze skraju, to przybyli tutaj trochę wcześniej. Dopiero potem, jak już sie zadomowili to zaczeło sie ludziom nie podobać. Licho wie czemu. Znaczy, mnie tam nie przeszkadzają - w wypowiedzi Godwina zdecydowanie coś nie pasowało. Tak jakby temat elfów był dla niego mocno krępujący. Widać było jak przebiera palcami przy wypowiedzi.
- No nieważne, napijmy się jeszcze bo mam pytań więcej a w gardle zaschło. - Grajek podsunął sołtysowi kufel, zaś sam zabrał się do opróżniania swego. - No to jak z tą zmorą co po nocach łazi, nikt jej nie widział, nikt zasadzki nie próbował zrobić?

- To kara boska jest! - krzyknął nagle wyrwany z zadumy kapłan. - Za przyjmowanie tych tych, innowierców! Co to na modły nie chodzo i swoje bożki czczo! I za czarów rzucanie i herezje! - po dość głośnym wywodzie Otchen znów skupił wzrok na palenisku siedząc w zadumie.

Bea poderwał się na przemowę dziadygi, płosząc siedząca na kolanach Tri. Sięgnęła po zatkniętą za pas pałkę. Bertrand tylko klasnął dłonią w stół przed sobą, a klaśnięcie rozeszło się niczym grom po sali.
- Nic dziwnego wójcie, że macie tu takie problemy. Kapłan miast dbać by martwi w grobach leżeli tylko piwsko żłopie i ludzi buntuje. Nic nie wiecie na temat jakoby nieumarłego potwora, bo nikt go nie widział, tu też tkwi haczyk i za ten haczyk zapłacicie po sześćset sztuk złota każdemu z nas. A pewnie zapłacicie tylko za zabicie niedźwiedzia, który na przednówku głodny zbudzony ze snu na żer wyszedł. Elfy być może mogłyby w tym pomóc, jeśli znają się w polowaniu. Bo widać nikt z was łowcą nie jest. Wy zaś sami je do siebie zaraziliście.
Spojrzał na „Płomień Lathandera” na toporze której widniał symbol Lathandera, a mniejsze intarsjowane jazodrzewem symbole świeciły się własnym blaskiem na drzewcu.
- Lepiej znajdźcie sobie też nowego kapłana. Polecił bym wam Beę, lecz muszę ją jeszcze wyuczyć, by nie była jak ten tu wasz. - przy tych słowach żachnął się - kapłan.
- Bertrandzie, po cóż się tak unosić? Czcigodny Otchen wiele pewnie dla wioski zrobił i nie jego wina, że złe się przypałętało, a i piwa starszemu nie żałujcie, toć sami z nie mniejszym zapałem pijecie swoje. - Po tych słowach elf zwrócił się do sołtysa. - Nie martwcie się, nagroda jest więcej niż wystarczająca i nie trzeba nam większej, nie ona nas wszak tu przywiodła lecz chęć pomocy.
- Na pomoc, też trzeba zasłużyć. Na Pana Poranka nie wiem czy warta jest pomocy wieś, która idzie za przywództwem kapłana, który obraża innych kapłanów. - Bertrand splótł dłonie, bo wielką ochotę miał zrobić z nich inny użytek.

Ilaria choć głosu nie zabierała to jej czujne spojrzenie zdradzało, że żywo zainteresowana była wymianą zdań. Na wspomnienie o braku kompetencji i dalsze przekomarzanie się kapłanów uśmiechnęła się z rozbawieniem. Jej talerz był już pusty, ale kufel wciąż miał nieco wina na dnie. Dłonie kobiety leżały na jej kolanach, gdzie zwinięty w idealną kulę kot, mruczał głośno, zadowolony z bycia głaskanym.

- Nie mnie oceniać drogę którą obiera Pan Poranka - zapewnił Lugolas - lecz na moją pomoc możecie liczyć, nie zależy mi by na waszym nieszczęściu zarobić, toteż nie będę brał udziału w tych targach.

- Otchen tu nie rządzi - odezwał się spokojnym głosem Godwin - Ja zaś opiekuję się całą wioską, czy to prosty chłop, czy matka, czy kapłan z lekką słabością do owoców zrodzonych z ziemi. Możecie popytać ludzi o co tylko chcecie. To co się przypałętało tutaj, to na pewno nie jest niedźwiedź. Te nie obgryzają truchła tak dokładnie. A z matuli Torkuna same kości zostały. Niektórym szpik nawet wyjedzono. Możecie przespać się tutaj. Rano grzebiemy świeżego trupa. Zmarła z choroby. Nie jak niektórzy myślą, od poczwary, cokolwiek by to nie było. Jednak, miło by było gdybyśmy i jej grobu nie zastali, kolejnego poranka, rozkopanego. - po tych słowach, sołtys wyraźnie zbierał się do wyjścia. Przy okazji zabierając zadumanego kapłana ze sobą.

- Chcę obejrzeć zwłoki tej co umarła od choroby ponoć. Są nieumarli, których ukąszenie może wywołać podobne objawy. Choroba potem śmierć a po kilku dniach powstaje nowy nieumarły. - Bertrand wstał, założył ramiona.
- Ja również chciałbym obejrzeć zwłoki. Należy za wszelką cenę sprawdzić, czy nie mamy czasem do czynienia z czymś, co może wywołać epidemię. A i nieumarłych nie można wykluczyć. Już przez sam fakt takiego podejrzenia zrobię co w mojej mocy, by temu zaradzić. - rzekł zaraz Dolon, który do tej pory siedział i przysłuchiwał się.
- W takim razie ja się rano przejdę na skraj porozmawiać z krewniakami. - Elf upił trochę piwa, po czym zwrócił się do Ilarii. - Byłbym zaszczycony gdybyś zechciała mi pani towarzyszyć.
Wspomniana kobieta uśmiechnęła się wesoło do Lugolasa.
- Bardzo chętnie - odpowiedziała mu bez zawahania.

Przed wyjściem z pomieszczenia zatrzymała sołtysa prośba wysokiego kapłana - Skoro się tak znacie, to czemu nie. Myślę że Evert nie będzie mieć nic przeciwko. I tak już zwlekał długo z pogrzebem. Będzie ze pięć dni. - Godwin spojrzał na kapłana Lathandera - Musisz się udać za stary ostrokół i przejść drugim krzyżem w lewo. Jakoś w połowie jest jego warsztat. To krasnolud, jemu nie straszne podobno “demony”. Na pewno coś jeszcze piłuje w warsztacie. Ktoś jeszcze chce gdzieś się udać? - spojrzał po zebranych wokół postaciach.

Bertrand spojrzał na niziołka.
- Chodźmy zatem. Beo tobie też przyda się taka nauka, idziesz z nami. - powiedział biorąc spod ściany swą halabardę. Dziewczyna podbiegła do stosu rzeczy, które przyniosła z sań, wyciągnęła rohatynę. Kapłan Lathandera zagwizdał serie dźwięków będących komendami dla zwierząt. Do drzwi podbiegły cztery z psów.
- Masz rację, nie ma co marnować czasu. Z chorobami zakaźnymi nie można ryzykować. Tak samo z nieumarłymi. - zgodził się z Bertrandem, po czym przywołał do siebie Pamina.
- Powodzenia - rzucił jeszcze sołtys i wyszedł z Otchenem. Przez drzwi do sieni wdarło się mroźne, górskie powietrze. Wywołujące lekki dreszcz i gęsią skórkę.

Bertrand po drodze zabrał suszący się przy ogniu płaszcz, złożył go. Był przyjemnie ciepły. Wychodząc musiał jak zwykle w drzwiach zgiąć się niemal w pół.
Natomiast Dolon szybciutko wyciągnął ze swojego plecaka mniejszą torbę mieszczącą w sobie to co medykowi jest zawsze potrzebne. Nakazał również Paminowi by ten pilnował dobytku. Wyciągnął dla niego również trochę mięsa zbunkrowanego w innej kieszonce wspomnianego już plecaka. Psina wyglądała na zadowoloną, to też rozłożyła się przy dobytku niziołka i poczęła skubać sobie kolację.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 13-07-2017 o 08:14.
Cedryk jest offline