Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2017, 21:35   #5
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Montwił stał nieporuszony i spokojny jak wiekowe drzewa wokół sadyby. Barwy przelewające się wokół tych, co z chatynki wyszli, wskazywały na szacunek i zaniepokojenie. Tylko starca otaczał bledszy kolor, a i nie było to tak ewidentne jak u wąpierzy, ani tak zauważalne jak u Krzesimira, co wiele lat już z nadgarstka krew nieumarłą pił.
- Czas na mnie - oznajmił Montwił i odwrócił się na pięcie.
- Oszczędnyś w słowach do tej pory. Pomówmy teraz. Raz, że dziękujemy za wspólną podróż i bezpieczne dostarczenie. Dwa Pani Jawnuta tutaj? Do niej miałeś nas odprowadzić.
- Pani u siebie, na Bejsagole. Tu �-iaulē, niedaleko, po drugiej stronie jeziora. �-iaulē, Szawle, po waszemu. Tu miałem przywieść - poprawił Montwił. - Pokazać, kędy najbliższy z naszych - przypomniał sobie.
Muskularne nagie ramię wskazało bliżej nieokreślony kierunek za plecami Jana.
- Tamój - wskazanie zostało podkreślone słowem mówionym.
- Gościła u mego rodu kiedyś panna Biruta. Wiesz gdzie teraz jest? - nie dał rady Jan się powstrzymać przed pytaniem. Chciał też zajrzeć w umysł ghula co wyszedł z chaty głębiej.
Gangrel zadumał się chwil parę.
- Takoż - odrzekł, nadal słów używając z taką oszczędnością, jakby mu zabraknąć miało. Krzesimir tymczasem z konia zsiadł i potoczył się ku dziadydze. Kolejne spojrzenie na starca pozwoliło Janowi dowiedzieć się, że ghulem to Bujwid był. Do czasu jak pan jego głowę pięć lat temu pod Szawlami w bitwie położył. A teraz z przybyciem Jana nadzieje wiązał pewne.
- Takoż? Czyli gdzie? - dociekał Jan niewiele rozumiejąc.
- Takoż na Bejsagole - powtórzył Montwił, a wejrzał przy tym w Jana tak, jak się patrzy na dziecko lubo kogoś słabującego na umyśle. Poruszył ramionami potężnymi jak góry, znać już było po nim pierwsze oznaki zniecierpliwienia towarzystwem. - Czas na mnie.
Reszta pytań Jana mogła zaczekać i zmienić adresata.
- Żegnaj. - powiedział Jan już krótko. Zwyczajem Gangrela.
- Powodzenia - rzucił ten przez ramię. - To dobra ziemia - dodał jeszcze.
- Wzajemnie - dorzucił szczerze Jan na odchodne. Dobra ziemia? Ciekawa uwaga. Sam zsiadł z konia i ruszył ku Bujwidowi. Ten przyklęknął, a za jego przykładem poszli młodzieńcy i niewiasta.
- Wygląda na to, że zostaniemy tu jakiś czas. Naszykujcie strawy i pomóżcie się rozgościć. Krzesimir jest tu wydłużeniem woli mojej. Bujwidzie oprowadzisz mnie. I rzekniesz o wszystkim co uważasz za istotne.- rzekł do zgromadzonych.
Młodziankowie skoczyli z końmi pomóc, a starka w kociołku strawę dla przybyłych mieszać i podpłomyki ugniatać.
- O, panie złoty - zarzekał się Bujwid po kurońsku i Jan sam sobie był wdzięczny, że Birutę poprosił, by go języka swego nauczyła, bo by ni słowa nie wyrozumiał z tej dzikiej mowy. - Panie złoty, my czekalim, my wiedzielim, wszystko przygotowane!

W chacie, tej z dachem całym, gdzie wpierw powiódł, czysto było nad podziw. Polepa świeżym sitowiem zasłana pachniała przyjemnie, palenisko obłożono niedawno kamieniami i oblepiono gliną… Nie dało się jednak ukryć, iż było biednie. W tejże chacie mieszkał wespół z córką i dwoma wnukami Bujwid oraz dwie kozy, kilka kur i półślepa ze starości suka. Posłanie Janowi w rogu wymościli futrami, zdaje się najlepszymi, jakie mieli. A daleko im było do soboli… W charakterze zasłonki, co miała zapewnić Janowi ciut intymności, na konopnym sznurze zawiesili dwa płaszcze z czerwonym krzyżem i mieczem, znakiem kawalerów mieczowych.
- Dla innych nie przygotowalim nic… nie wiedzielim - przysięgał Bujwid i w piersi się bił zapadnięte. - Leszy… pan nasz poprzedni, świty nie miał. Jeno nas. Ale naprawim drugą chałupę, miejsce się znajdzie, spyża też, lasy tu łowne, jezioro w ryby bogate.
Jan nie mógł nie zauważyć, że tym, co najsamprzód naprawy wymaga, jest dziurawy jak rzeszoto ostrokół. Jan spojrzał na Bujwida.
- Pracy jest sporo. -przyznał krytycznym okiem zerkając - Mam w przód wiele pytań. Co wam rzekli o przyjeździe naszym i pobycie? Czy ludzie od pani Jawnuty są jeszcze jacyś zapowiedziani? Jak daleko do sąsiada najbliższego a jak do Bejsagole? Kim był twój pan i czy coś tu się po nim zostało? Odpowiadaj wyczerpująco. - podkreślił Jan na koniec.
- Przybieżał pół księżyca temu posłaniec, człek pani Egle. I rzekł, że możny czart z południa zjedzie, i schedę po Leszym obejmie. I że przygotować mamy wszystko, a ugościć jak dawnego pana. Czy zjedzie kto? Ciężko rzec cokolwiek, panie. Od kiedy Leszego zbrakło, to mu tu na uboczu, jako myszki. Czasem ktoś na dzień, dwa stanie, głowę przede słońcem schronić. Wiara z osad naszych dawniej zapomnieli zdaje się już, komu posłuszeństwo należy się. Brodu strzegą woje Samboi, co na wyspie na Rėkyvos żywią. I chyba Samboja teraz władztwo tu trzyma. Do jeziora niedaleko, i ćwierci nocy nie idzie się. Do Bejsagoły będzie z pięć dni drogi… do morza trzy. Po drodze ku morzu Montwił sadybę ma swoją. I gdzieś jeszcze Gościerad, co drugim jest synem Leszego, ale kędy, to nie wiem już. Jeno Montwił nas tu odwiedzał po bitwie. Inni… są pewnie. Ale jam nie słyszał. Po bitwie pozmieniało wszystko się.
Potem zaś Jan pieśni pochwalnej wysłuchał na rzecz Leszego, któren jeśli imię jakie miał ludzkie, to nikt go nie pamiętał. Gangrel był to krzepki, ale samotnik z natury, jak i syn pierowrodny, co go sobie wybrał. Surowy i ostry, rycerstwa krzyżowego wróg zapamiętały. Ale czasem jak noc miał dobrą, to i podróżnym zagubionym dopomógł, i ciepłym słowem sługi własne dopieścił.
- Mało o ludzi jednak dbały był. Piosnki drzewom śpiewać lubiał, w głuszę pójść na długo.
Dóbr po Leszym, okazało się, nie zostało żadnych. Montwił i Gościerad podzielili je między siebie, a do dziedziny ani żaden z nich, ani nikt inny praw sobie nie rościł. Wprost przynajmniej… bo niemożnością było teraz wskazać, kędy granica z sąsiadami biegnie, i kto tu komu podlega. A przynajmniej Bujwid tego nie wiedział.

Jan obchodził ziemię mu podarowaną. Oglądał wszystko okiem gospodarza. Zarządzania znał podstawy jeno. Jednak liczył, że Bujwid lub Krzesimir w temacie wiedzieli więcej. Czemu o nadaniu nikt oficjalnie nie powiedział? Jechał w gości do Jawnuty. Dom reprezentować i nauki pobierać. Przetrwanie w głuszy to oczywiście też forma nauki… tylko coś mu nie pasowało. Czemu nie przyjęli go w Bejsagole najpierwiej? Odpowiedź prosta opóźnić go chcieli lub odwieść od wizyty. Pięć dni drogi od Biruty. Nie brzmiało źle, choć tylko pozornie zapewne. I miałby się zatrzymać? Niedoczekanie. Bujwida chwilowo odprawił i na bok wziął Krzesimira. Hamsa nigdy nie opuszczał pana na krok. Chyba, że na rozkaz wyraźny. Ten nie padł tym razem.
- Ziemie podarowali - powiedział Jan. - Tylko w dziwny sposób. Na Bejsagole nie zaprosili lub ktoś zmienił rozkaz. Co myślisz o sprawie? - Jan wiedział, że Krzesimir doświadczenie zdobywał jako prawica Bożywoja. Nie jedno więc widział i słyszał.
- Iże na tym bezludziu prędzej czy później spijesz mnie. Ale ja cię pierwej jako dziewkę wyobracam - Krzesimir wydął wargi. Nie tego spodziewał się i zawiedzion był okrutnie.
- Nie żartuj mi tu teraz. - choć i tak Jan lekko się uśmiechnął - Chce tylko wiedzieć czy myślisz podobnie. Czemu o nadaniu nikt oficjalnie nie powiedział? Czemu tu a nie na dwór Jawnuty? To nie narusza jakiejś etykiety? Nie powinienem się stawić przed jej obliczem osobiście najpierwiej?
- Ktoś nas… ciebie, Janeczku niebożę, urządził wielce subtelnie - przyznał ghul z niechętnym podziwem i powiódł spojrzeniem po sadybie. Z ust mu nie schodził urokliwy uśmiech, ale w oczach znać było zniechęcenie.
- Pewnikiem to nie nadanie zresztą żadne, a czort wie co. Ale nawet to odbyć się nie mogło poza świadomością Jawnuty. Ostawisz ten kurnik na oka mgnienie, czy burzyć się poczniesz, to jakbyś Diablicy na rękę w hojnym geście wyciągniętą napluł. Obcy jesteś, rządzić się będziesz, to zaraz swara się z miejscowymi z tego jaka urodzi. Będziesz siedział i w barłóg bździny puszczał bezczynnie, to pokażesz, żeś strachliwy i zaszczytu danego niegodny. Nie pojedziesz się pokłonić, wyjdzie, żeś cham lubo władzy jej nie uznajesz. Źle, żeś tego wielkoluda puścił. On wiedział coś… a sentymenta jakieś ma miałkie. Nie do nas - zastrzegł. - Do kurnika.
Jan teraz jak nad sprawą myślał. Rację musiał przyznać. Montwił mógł być pierwszym synem Leszego. Skoro Gościerad był drugim. To by tłumaczyło sentymen do domu ojca. Może się tu wychował? Rzec mógł coś przydatnego. Gdyby Jan wiedział, że gospodarz zaprosiłby z miejsca. Wtedy jednak jeszcze nie wiedział. A gonić po lesie głupio i nie wypada.
- Puścił, nie puścił. Sytuacja byłaby taka sama. Mieszka w okolicy. Zawsze możemy zajechać. Po mojemu trza nam wybrać drogę dyplomatyczną. Zostańmy tu noc lub dwie. Naprawim ostrokół i zadbamy z grubsza o miejsce. Bujwidowi można by dać krwi, miejsce oznaczyć. Potem jechać nam do Jawnuty. Pokłonić się i podziękować. Zostać nam nikt nie kazał. Wyjście takie widzę. Nie idealne ale chyba jedyne.. reszta stawia nas w świetle gorszym.
- Pięć dni drogi tam. Pięć z powrotem. Może więcej - wciął się Krzesimir. - Z dwa-trzy na miejscu. Wiem, żeś kurnik dostał. Ale jak go zostawisz na pół miesiączka, to ci kury i dach ukradną.- Krzesimir przesadzał podłóg Jana miary.
- Kurnik stoi tu od lat pięciu. To jeszcze postoi… Tu nie ma czego grabić. Jakby jakieś zamiary mieli niecne nic byś tu nie zastał.
- Teraz już jest - zaoponował ghul kwaśno. - Twoje i ojca twego dobre imię.
Jan wzniósł oczy ku górze. Rację niby miał choć marudził Krzesimir. Nie takie miejsce zesłania mu się widziało. Czy ktoś faktycznie chciałby Janowi wyzwanie rzucić. Niszcząc ziemię jego. Zresztą jaką jego. Czuł, że to chwilowe. Choć marzył mu się jak każdemu z jego klanu skrawek ziemi własnej.
- To co proponujesz krynico mądrości?- rzekł Jan z rezygnacją.
- Ubierz gębę we wdzięczny i zachwycony uśmiech. Ktoś nas obserwować może. Ty zostajesz i pilnujesz obejścia, ja jadę do Bejsagoły. List napiszesz do Jawnuty, w którym się rozpłyniesz nad jej darem i wyrazisz ubolewanie, że pokłonić się nie możesz osobiście. Lecz nowe obowiązki nie pozwalają ci. Ja się wywiem, co się tam dzieje. Bo albo ktoś ci chce zaszkodzić, albo trzymać z dala od Jawnuty. Mnie w nic nie wplączą, jest tylko ghulem. I zawsze mogę rżnąć głupszego i mniej znacznego niż jestem.
- Przeszło mi to przez myśl, chwil kilka temu. Tylko obawa zachodzi czy cię ktoś po drodze… nie zatrzyma.- nie dodał, że pernamętnie - Jakbym chciał nam zaszkodzić, obserwował. Tak bym sam zrobił. Dalej zachodzi pytanie.. z dala chcą mnie trzymać od Jawnuty a może Biruty? Niezależnie od której... jeśli ktoś ma interes by mnie tam nie było. Być czym prędzej powinienem.
- Chuć ci poczynania dyktuje, nie rozsądek. A na pewno nie dbałość o ród - zauważył kąśliwie ghul i do koni się obrócił. - Jadę do osady nad jeziorem. Obaczę, na czym się tu stołować można i czy odszorować trzeba przed zakosztowaniem.
- Zagonisz ludzi za dnia do odbudowy ostrokołu. Jak oddech złapią.
- Taaaaa… jedną zerdz aksamitem okręce. Gdyby twa sikorka zjechała i na twoim drążku nie chciała usiąść. Będzie miała jak znalazł…
- Przyganiał kocioł garnkowi. Ciebie napędzają nawet większe chucie. I uprzedzając moja nic mi nie przesłania. W dodatku pojedyńcza.
- Właśnie - zgodził się ghul. - Napędzają. Po prawdzie to - myslisz że przyjedzie?
- Rozważałem to i obaj wiemy jak jest. Wiele czynników. Pierwszy to czy wie? Zakładam, że lisica jak ona wie. Drugi czy może? Czy zakazu nie dostała. Skoro mi ktoś drogę utrudnia to i jej może. Liczę, że przyjedzie lub kogoś przyśle. By naświetlić nam sprawę. To jej strony nie nasze.- że sprytniejsza od niego głośno nawet nie rzekł.
- Dam ci radę złotą za darmo. Nie polegaj na niewieście innym sposobem niż biblijny.
- Za radę dziękuję jak zawsze.- choć stosunek Krzesimira do kobiet był mu powszechnie znany - Wywiedz się jak najwięcej o tej osadzie. Drwali nam trzeba, żeby tu porządek zrobić. Czymś ich trzeba przekonać do posłuszeństwa i roboty. Niestety subtelnie, sami nie wiemy na czym tu stoimy. Bujwid coś tam szeptał, że osady były Leszego. Tylko "ludzie zapomnieli zdaje się komu służyli". Po mojemu nie zapomnieli, tylko zapomnieć chcieli. Póki czarta widzieli posłuch był. Bujwida jako marnego sługę pogonili. - zakończył Janek gdy Krzesimir był już siodle.
-Powodzenia i w pierwszej wizycie nie trwoń czasu nad miarę. Zdążysz jeszcze, trzeba nam najpierw zadbać o swoje. - słowo swoje brzmiało w jego ustach obco. Mało miał rzeczy swoich a już na pewno nie ziemię. Nie dowierzał w podarek. Dany w dziwny sposób i bez zasług. Poza uratowaniem Biruty lat temu parę, innych czynów miłych dla rodu Jawnuty nie sprawił.

Po tym znów wziął Bujawida na spytki. Granice mogły być niepewne ale teren Leszego Bujawid znał. Jan chciał sobie narysować z grubsza mapę. Co na tym terenie jest. Wszystko co godne uwagi zaznaczyć. Łowiska, drogi czy inne warte wzmianki obiekty. Bujawid rzekł też o osadach nie osadzie więc teren był chyba rozległy. Czym się w tych osadach zajmują z czego żyją? Jak liczni mieszkańcy? Czy mocno się im Kawalerowie Mieczowi dale we znaki? Kto w nich rządzi teraz. Jak Leszy tam władzę sprawował? I o sąsiednich jak najwięcej. Bo na razie jeno to imiona Samboi, Montwił czy Gościerad. W gościach pewnie u pana poprzedniego bywali, może coś o nich mówił czasami... W końcu Bujwid może i sam miał jakieś obserwacje. Czytał przy tym jego myśli. By słowa poparły obrazy i by wiedzieć czy gdzieś się z prawdą nie rozminął. Choć Jan uważał, że Bujwid liczy na służbę u niego i krew pana. To była nadzieja jaka się w nim ukazała i połączona z Janem była. Bujwid chciał zyskać to co najważniejsze.... przetrwanie.

Stąd Jan to oczywiście zaznaczył, o ile starzec się sprawi... Wtedy przygarnie go i wykarmi jak poprzedni pan. Zastanawiał się przy tym Jan czy starcem był ghul wcześniej? Czy go ta starość dopadła jak pięć lat krwi nie pił. I ile sił mu wróci jak znów jeść dostanie. Nakazał mu coś więcej rzec również o sobie i synach. Kim są i co potrafią. Jan lubił wiedzieć więcej jak mniej w każdej niemal sprawie.

Gdy wszyscy pogrążyli się w zadaniach Jan usiadł do listów. Pierwszy skreślił do Jawnuty. Miły uprzejmy i dziękczynny. Wymienił jej wszystkie tytuły, zaznaczył że przybył zgodnie z umową rodową. Podziękował za gościnę. Za dar podziękował kilkukrotnie. Nadmienił co Krzesimir radził, że ukłony przesyła ale nowe obowiązki zatrzymały. Podarek od rodziny przesyła i o wierności swej zapewnia.

Zresztą pomyślał Jan pisząc, gdyby chciała go Jawnuta widzieć... Gangrel by go doprowadził do niej bezpośrednio.

Drugi list Jan skreślił do Biruty. Napisał, że przybył na ziemie jej rodu i z jakiej przyczyny. Radość wyraził z końca przymuszonej rozłąki. O tęsknocie tęż zapewnił i żywych uczuciach. Wyjaśnił pokrótce w jakiej sytuacji się znalazł. Powiedział szczerze o chęci galopu do niej na końskim grzbiecie. I przyczynach wstrzymania się... które rozsądek i zasady nakazują. Oni zaś ich więźniami. Poprosił też o wskazówki co dalej czynić. Bo sytuacji zastanej tu nie zna i błędów nie chce uczynić.

O spotkanie prosić się nie ważył. Ona wie i on wie... i tak sobie Janek pomyślał, kocha przyjedzie sama. Jeśli kocha szczerze.
 
Icarius jest offline