Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2017, 02:21   #7
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Dziewoja chciała z Jankiem skakać przez ogień i gzić się w krzakach. Teraz go ciągneła do ognisk. Jan do dziewczyny przemówił, żeby przy Chorotce usiadła. Palcem go wskazał. Mówi, że to jego przyjaciel i miło go zaskoczy. Skakać przez ogień nie będzie złe wspomnienie z dzieciństwa. Chorotce niech powie o Janie ze Skrzynna. Radość mu sprawi a on Jan zaraz do niej wróci.
- A bo to ja kostur sękaty, by przy starcu w weselną noc siedzieć? - odparła dziewoja, a na wzmiankę o złych wspomnianiach, które jakoby wzbraniają jej wybrankowi skakać przez płomienie, skrzywiła się z niesmakiem.
- Wynagrodzę ci to za chwil kilka. Nikt takiego skarbu nie odstawi na długo. Wrócę za pieśń lub dwie. Potańcujemy w milszy sposób.
- Jak nie ty, to kto inny - rzuciła lekko przez ramię, i przez to samo ramię przerzuciła grubą kosę ozdobioną kwieciem. - Teraz albo nigdy - przymrużyła oczy jak żbik na gałęzi.
- Zrób jak mówię. Nie pożałujesz tego do końca wieczoru - Jan na dziewkę lekko nacisnął i pocałunek skradł. Bo i wyboru nie miał. Podsłuchiwać chciał - Zrób staremu radochę i mi tylko.. jedna pieśń. - i Jan nie czekając ruszył w swoją stronę. Licząc, że a nóż dziewczynę przekonał. Jeśli nie ze swym ładnym licem i w nocą upojną, poradzi sobie z pewnością. Nie ta to inna.

Tymczasem Montwił i obcy woj miny mieli jakby na stypie siedzieli, nie na weselisku. Mars głęboki przeciął czoła obydwu mężczyzn. Szeptali do siebie, w krzepkich prawicach dla niepoznaki dzierżyli rogi z miodem.
- … a pewnikiem Biruty ciżmy wylizuje brat mój - mówił Montwił. - Żadnego ze szczawia pożytku. Na was wiedziałem, że liczyć można.
- Niedźwiedź pilnować się teraz musi, krzyżactwa się nalazło, to i mnie jeno posłał… a sam by rad zjechał, z tobą uwidział się. Myślisz, że iście coś tu urodzi się?
- Córki lasowi przyobiecał a nie dotrzymał. Źle, żem nie dopatrzył.
- A może rozejdzie się po kościach? - zasugerował woj, ale po głosie znać było, iż nie nazbyt w to wiary pokłada. - Z Samboją mówiłeś?
- Z Samboją nie gadam, chyba że wojna…
Rozmowa gładko zeszła na wojnę poprzednią.

Jan chwilę odczekał czytając myśli wojaka i badając aurę. Po czym podszedł do wojów.
- Witam, ponownie Montwile. Rzec teraz powinienem sąsiedzie. - spojrzał na drugiego wojaka i skinął mu również głową. - Jan ze Skrzynna. - przedstawił się.
- Hmpf - odmruknął Montwił swoim zwyczajem, ale po chwili dodał. - Diabeł, co objął dziedzinę ojcową. A to Merlund, ghul Niedźwiedziowy.
- Miłorad, proszę - odparł tamten. - Miłek.
Janka zdziwiło, że to ghul Trędowatego. Choć nie najmłodszy, był całkiem miły oku i nie nosił żadnych obrzydliwych znamion, którymi naznaczała czesto krew Nosferatu. Ale potem ghul wyciągnął ku niemu prawicę, całą pokrytą kurzajkami. Jan nawet się nie skrzywił. Widział rzeczy w rodzinnych stronach, wielokrotnie gorsze. To drobna zaś wada. Miłek miał szczęście lub krótko służył, jako ghul Niedźwiedzia. Uścisnął prawicę w geście przywitania.
- Chciałbym rzec Montwile, żem nowy w tych stronach. Chciałbym jednak zgody i przyjaźni między sąsiadami. Gościem będziesz zawsze miłym u mnie. Możem i Diabeł lecz takiego lepiej zawsze mieć przy boku. - uśmiechnął się szczerze - Honoru zaś mnie i rodzinie mej nikt nie odmówi. Miłoradzie przekaż wyrazy szacunku swemu panu. Zdaje się i on mym sąsiadem lecz z północy.
- Hmpf - skomentował Montwił, a Miłek rozjaśnił się jak słoneczko, które to zjawisko Jan jeszcze pamiętał.
- A jakże, a jakże. To kiedy nawiedzicie nas? Ilu ludzi macie ze sobą, panie?
- Nawiedzę jak w sprawach okolicznych się rozeznam i o teren oraz ludzi zadbam. Najpewniej nie prędko, bo do odwiedzenia mam również panią Jawnutę. Dziadek Zoltan nakazał szacunki przekazać - Jan celowo wspomniał dziadka. Skoro Jawnuta była pierwszym jego przymierzem. To najpewniej gdzieś w plotkach krążył nawet na północy. - Ludzi kilku mam i sam walczę nie zgorzej. Sądząc po pytaniu i waszych minach gdym podchodził. - zamilknął na chwilę - Problem was trapi, wrogi problem najpewniej. Rzeknijcie coś więcej?
- Widzicie, mości Janie, z rycerstwem Bożym to jest tak: niby nie rodzi się, bo niewiast wśród nich nie ma. A jednak mnoży się na potęgę. Jakby na każdej komturii mieli diabła własnego, co im lepi nowych puszko głowych że słomy zgnitej i mysich bobków… pokonaliśmy ich pięć lat temu, do cna prawie znieśliśmy, a nalazło się zarazy od nowa - naświetlił sprawę Miłek i miodem w rogu zakręcił, by trunek jednym haustem w gardziel wlać.
- Rzekłeś prawie i tu bym szukał przyczyny. Zwycięstwo w walce to etap, do końcowego zwycięstwa ostatecznego. Komturie trzeba spalić lub przejąć w nich władzę. Inaczej ten problem nigdy nie zniknie. Mięć je w garści albo w gruzie. Nie dopuszczać nowych… niezależnych. Wojaków w Europie wielu. Każdy chce ziemi, złota i tytułów. Rycerze zakonni zawsze znajdą chętnych. Będzie ich rzeka, mrowie całe.
- Hm… pf- tym razem wymruczał Miłek, ewidentnie i z rozmysłem Gangrela naśladując. - A ile ty, Diable, żeś bitew wygrał i przegrał?
- Nie rzeczemy tu o bitwach moich. Naukim i prawidła życia pobierał od najlepszych. Rzekłeś, wracają. Ja ci rzekłem czemu. Problem nakreśliłem i możliwe rozwiązanie. Nie rzekłem, że łatwe czy najlepsze. Wygraliście raz, wygracie i drugi. Wojów ziemia ta twardych rodzi.
- Aha - wciął mu się Miłek w słowotok. - Znaczy, niewiele. I tu bym szukał przyczyny - powtórzył jego słowa razem z intonacją i wstał, klepnąwszy Gangrela w ramię. - Porozglądam się nieco… za ślicznotkami.
Dziwnie niewesołym rzekł to głosem.

Jana ghul nie wzruszył. Nie jego sprawa. Gdy Miłek odszedł rzekł do Montwiła.
- Pomoc ci potrzebna? Rzeknij szczerze i otwarcie. Jak i ja teraz mówię.
- Otwarcie? Mądrz się dalej, to cię Niedźwiedź swemu pieszczochowi w kawałkach poda. Albo Samboja krwi do sucha na kamieniu ofiarnym upuści - Montwił nagle zyskał na wymowności, a potem zamilkł równie gwałtownie jak przemówił, oczami wodząc czujnie po rozradowanych biesiadnikach.
- Prawdę rzekłem, oni nie przestaną napływać. Sam Miłek rzekł, że w komturiach diabeł ich lepi.
- Miłek był skaldem. To taki grajek, co bajędy prawi do muzyki. Czasem jak powie co, to inakszej rozumiec to trza. Zamki chcesz burzyć i obsadzać? A jakimi ludźmi? Chyba temi, co ich sam z mysich bobków ulepisz - Gangrel parksnął jak koń i pokręcił głową. - Lipa stoi?
- Szczerość i otwartość. Czasami boli w uszy. Lecz tym cenniejsza jest, bo nie każdy tak rzeknie. Większość nic nie rzeknie, z tego nie użytek. Nic nie powiedziałem o własnoręcznym burzeniu czy obsadzaniu. Za młodym na takie sprawy. Rzekłem co zrobić można. Miłek może Skald i bajarz. Tylko każda bajka ma ziarno prawdy. Oni naprawdę nie przestaną napływać.
- To nie gadaj, czego zrobić nie jesteś władny - Gangrel skrzywił się, jakby zgniłą śliwkę ugryzł. - Stoi lipa?
- Stoi ponoć. Jeszcze przy niej nie byłem. Pani już nam znak dała o swojej obecności.
- Jaki znak? - twarz Gangrela ścięło w jednej chwili jak mrozem.
- Mego człeka napomniała. Połamany bólem leży. Ostrokół chciał naprawić i po drzewo poszedł. Nieświadomi byliśmy jej obecności. I z nią chciałbym w przyjaźni sąsiedzkiej żyć.
Podobno wampir nie może zblednąć. Montwił zbladł jak całun pośmiertny, nawet malunki na piersi mu pojaśniały.
- Nie wiesz o czym mówisz - wyszeptał. - Nie tykajcie drzew. Nie tykajcie ptactwa.
- Dziękuję za radę. Szkoda, że nie rzekłeś mi tego od razu. Powiedz mi bo widzę, że wiesz dużo. Kim ona jest i jakich zasad w kontakcie należy przestrzegać?
Montwił miast odpowiedzi powstał, rozprostował się, rękę wolno przed się wyciągnął.
- To nie twój sługa, chłopię tamto? - wskazał palcem na Hamsę, stojącego pośród tańczących nieruchomo jak żona Lota w słup soli obrócona. - Na co on patrzy?- Jan na Hamse spojrzał momentalnie i sam się poderwał za wzrokiem Montwiła podążając.

Sługa jego, czy też giermek, jak wiedział, że Hamsa wolałby być nazywany, stał nieporuszenie pośród wirujących w uścisku par, plecami do nich zwrócony. Ten bezruch u żywego jak srebro chłopaka był czymś nienaturalnym, Hamsa ledwie był w stanie usiedzieć podczas nauki pisania, a co dopiero pośrodku weseliska.
- Wołaj go! - syknął Montwił i ramię za pień zapuścił, dobywając wielkie toporzysko.
- Hamsa do mnie! Co się dzieje? - Jan był zdezorientowany. Lecz gardło zdzierał jakby się palił, sam dobył miecza i rzucił się w tamtą stronę.
Para tancerzy z wrzaskiem zeszła mu z drogi, kolejna, rozpędzona, wpadła na niego, pchnęła na innych. Jan dostrzegł, że Vlaszy krok zrobił przed siebie na dziwnie sztywnych nogach, muzyka wwiercała się w uszy, ludzie zaczęli krzyczeć, a najgłośniej ryczał Montwił za jego plecami. Dobiegł Jan wreszcie, złapał Hamse za rękę, obrócił ku sobie przemocą. Dzieciak oczy miał zeszklone zachwytem, całkiem jak służka trafiona sztuką uroczną, w której cechowali Patrycjusze. Na ustach uśmiech rozanielony. Nogami ciągle przebierał, i byłby poszedł, gdyby go jan z całej siły nie przytrzymywał.
- Są tu - mruknął Montwił, ledwie rzuciwszy okiem na Hamsę. Od ognisk nadbiegał Miłek.
- Kto i jak zwalczać? Chorotka do nas bronić się trzeba! - wydarł się w stronę ogniska. Liczył, że głos jego tak często słyszany rozpozna. Rozejrzał się czy i drużyna jego która trzymać się miała blisko nadbiega.
- Glande córki wszystkie żonie przyobiecał, że lasowi odda. Tę sobie zatrzymał. To las po nią przyjdzie - mruknął.
- Bijemy się czy oddajemy dziewkę? - spytał poważnie Miłek, a Jan poczuł na ramieniu dłoń miękką jak irchowa rękawiczka.
- Nie podoba ci się muzyka moja, Janie, to idź szmeru listowia posłuchać, a nie weselisko młodym psujesz.
Jan po pytaniu Miłka spojrzał na Montwiła. Był starszy i tutejszy. Dziewki było szkoda ale czy warto i można było stawić czoła owemu lasow.
- Jak walczyć i czy walczyć? - spytał Montwiła - Córki Glande szkoda, on wierny człek Leszego. Obronić chciałbym. - wtedy do Jana dotarł dotyk i słowa Chorotki. Na twarzy Janowej przejętej i niepewnej wykwitł uśmiech. Naturalny nie wymuszony na widok przyjaciela. Choć nie pasujący do sytuacji. Niczym uśmiech szaleńca. - Chorotka nie żartuj. Las po dziewkę idze, pomóż jakoś. - sam nie wiedział co plecie i na co liczy. Co niby Chorotka mógł zrobić jak tu Montwił, nawet się zawahał.
 
Icarius jest offline