Grałem w Battlestar i myślę, że system zdrajcy jest idealnym zabezpieczeniem przed "graniem za innych", jednak wiem że i w takich rozgrywkach znajdzie się ktoś na tyle charyzmatyczny i przy okazji obeznany z grą, że jest w stanie wykorzystać takie manipulowanie na swoją korzyść jako zdrajca. Ale to tylko pogratulować talentu
.
Spotkałem się z tym problemem jak grałem w Descenta. W sumie to ja byłem tym problemem. W pewnym momencie uświadomiłem sobie "halo, poczekaj czemu gram za nich?". To było dość silne, bo chcesz pomóc, doradzić, ale w sumie zaczynasz grać trochę sam. Dla dobra rozgrywki unikam teraz tego i jest lepiej i raczej radzę też tak robić. (no wyjątkiem może być kilka pierwszych ruchów w pierwszej rozgrywce i wyjątkowe sytuacje, o których laik nie ma prawa wiedzieć, wtedy warto przypomnieć zasady i delikatnie nakierować)
W grach typu jeden na resztę wygląda to ogólnie gorzej bo jest ten element rywalizacji i trudniej pogodzić się z tym że ktoś robi głupi ruch. Natomiast gry w których gra się "my vs planszówka" z jakiegoś powodu mi zupełnie głupsze ruchy nie przeszkadzają i gra się przyjemnie niezależnie czy twoja drużyna jest kiepska czy nie, a nawet głupie ruchy dodają radochy ^^.
Drugi przykład zabezpieczeń (choć to może nie do końca kooperacja) to warhammer inwazja tryb wieloosobowy 2 vs 2. Masz swoje karty, ale twój sojusznik nie wie jakie, więc ciężko mu powiedzieć co masz zrobić, chyba że zdradzi się przeciwnikom co się zamierza, a to nigdy nie jest dobre. Zostają więc uwagi ogólne i to chyba jest ok.
Tak więc:
1. Syndrom zdrajcy
2. Niejawność jakiegoś elementu gry. np. karty na ręku.