Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-07-2017, 19:01   #23
pi0t
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Svein Dahr pozostał jedynie biernym obserwatorem. Miało to też jednak swoje plusy: mógł na spokojnie zaspokoić swój głód, zająć się psem który patrzył na niego niecierpliwie oblizując swój pysk, dostrzec jak młody szczyl wykorzystał nieuwagę Kislevity i skubnął mu sakiewkę.
Czy choćby podnieść z ziemi uszczerbionego szylinga, który potoczył się wprost pod jego nogi. Mieszczanka, która zakupiła żółwi kamień została ukarana przez los za wiarę w zabobony. Zamiast ochrony przed urokami, spotkały ją kłopoty finansowe. Dodatkowo szczurołap dostrzegł, że niedoszła ofiara wozu udała się do wprost do akolitki. Jakiś czas później Svein dowiedział się również kogo kopnął koń. Tym nieszczęśnikiem okazał się Vincent lokalny rzemieślnik, częsty bywalec tawerny Salamandra.


- Witaj Bracie, sługo pana Snów i wiecznego odpoczynku. Pozwólcie tylko, że dokończę.
Akolita krzątała się po przytułku, znosząc w jej ocenie potrzebne medykamenty. Mężczyzna z połamanymi żebrami stękał przy każdym dotyku. Kobieta grubo wysmarowała sine miejsca maścią o silnym ziołowym zapachu. Następnie owinęła go bandażami, napoiła jakimś naparem i kazała mu nie wstawać aż do jej powrotu. Ten ledwo podziękował i zaraz usnął.
Akolitka Shallyi jest młodą kobietą o dużych zielonych oczach i rudych włosach. Gdy zwróciła się w stronę akolity Morra była wyraźnie zadowolona z siebie.
- Witajcie raz jeszcze Sługo Pana Snów. Jak bym tylko z Wami wyszła, Vincent wybrał by się do tawerny. Mówicie mi proszę Erna, jabłka odstawcie proszę na wolnym stoliku. Wielce Wam Bracie wdzięczna za datek.
W słowach Erny nie usłyszałeś kpiny, kobieta zdaję się szczerze zadowolona z podarku. Przytułek zapewne prowadzony jest za darmo, a większość osób jeśli zdecyduje się na jakąś zapłatę to najpewniej czyni to w podobny sposób.
- Prowadźcie proszę do Waszego przyjaciela.
Erna nie wiedząc czego się spodziewać wrzuciła do worka parę glinianych słoiczków i udała się za Roelem.

W tym czasie Oskar oczekiwał na resztę towarzyszy, Ci jednak rozeszli się po całym mieście. Otto wraz z Erichem wnieśli nieprzytomnego krasnoluda. Gospodarz patrzył z przestrachem w oczach, jednak nie śmiał protestować. A wręcz wybiegł zza lady aby im pomóc. Do izby zaprowadzić, czy drzwi przytrzymać.
Erich von Kurst w końcu przysiadł się do stołu, dał znak karczmarzowi aby przyniósł jadło. Biały Mag postanowił udać się do Josefa Kawohlusa. Karczmarz potrzebował chwili do namysłu. Siedziba maga z kolegium Jadeitu znajdowała się na uboczu osady. Żyje on w niewielkim drewnianym domu, który nie rzuca się w oczy, niełatwo więc wytłumaczyć drogę obcemu.
- Trudno będzie Wam wytłumaczyć Panie, a dziś w tłumie łatwo drogę będzie zgubić. Mój syn Was zaprowadzi.
Niecały pacierz później Otto Widdenstein szedł prowadzony przez wyrostka, który miał za sobą nie więcej niż 10 wiosen. Gdy wędrowny czarodziej dotarł na miejsce, chłopiec wskazał drzwi ręką.
- To tutaj.
I rzucił się w te pędy w drogę powrotną.

Drzwi były zamknięte, ze środka nie dochodziły żadne odgłosy. Większość okiennic była zamknięta, poza jednymi, które pozostały rozchylone.



- Lennart Schatz.
Sierżant spoglądał to na chłopa to na przepatrywacza.
- Lennart Schatz - powtórzył jego imię na głos.
- przypomnijcie mi kiedy to pode mną służyłeś? Ci nędzni heretycy do tej pory milczeli. Znacie ich?
Posiwiały mężczyzna zbliżył się do Lenarta na wyciągnięcie ręki. Stał wyprostowany, pewny siebie. Na jego twarzy nie było widać żadnych emocji.
Natomiast chłop, który odezwał się przed chwilą prawie krzyczał rozemocjonowany.
- Panie Lennart! To przecie Wy, razem przecie nad rzeką, pamiętacie!



Kobieta w bieli oraz mężczyzna w czerni szli bok w bok. Służka bogini miłosierdzia i sługa pana śmierci. Dla prostych ludzi dziwny był to widok. Akolitka gdy dostrzegła Sveina pozdrowiła go uśmiechem, ale się nie zatrzymała. Mimo coraz większego tłoku na ulicy nie musieli się oni zbytnio przeciskać, mieszkańcy i goście Fortenhaf sami schodzili im z drogi. Gdy weszli do gospody Przy Bramie zaczynał się właśnie nowy występ grajka. Dwóch szlachciców ucztowało przy jednym stole i na równi z innymi gośćmi zwróciło uwagę na parę akolitów. W przeciwieństwie do większości oni jednak wiedzieli w jakim celu Roel Frietz przyprowadził sługę Shallyi.
Erna dotknęła czoła krasnoluda, odmówiła krótkie błogosławieństwo. Wyjęła dwie gliniane buteleczki. Pierwszą odkorkowała i podstawiła Norinowi pod sam nos. W powietrzu czuć było charakterystyczny lekko drażniący zapach. Każdy aptekarz momentalnie rozpoznałby woń amoniaku pomieszanego z lawendą i innymi ziołami. Akolitka skorzystała i z drugiej buteleczki. Część zawartości wylała na szmatkę i wytarła nią twarz krasnoluda, resztę wlała mu na siłę do gardła. Rogarsson jednak nie zareagował na żadną z jej prób.
- Wybaczcie akolito Morra, bardziej mu nie pomogę. Wszystko w rękach Miłosiernej Shallyi. Będę prosiła o Boginię o błogosławieństwo, jednak starsza rasa wyznaje innych bogów.
Erna opuściła izbę i zapewne wróciła do swoich obowiązków.



Zmrok powoli zapadał nad małym miasteczkiem, położonym na rubieżach imperium. Ludzie w podnieceniu oczekiwali na pojawienie się pierwszej gwiazdy. Znaku, że można rozpocząć zabawę. Ta noc miała być szczególna, przypadało na nią Święto Zbiorów. Ludzie wdziali swe najlepsze ubrania, przygotowano mnóstwo trunków i jadła. Nawet dzieci nie musiały iść spać, czepiały się sukienek swoich mam bądź spodni ojców. Svein był świadkiem gdy na ulicy przed przytułkiem miała miejsce rozmowa.
- Czy już mamusiu? - spytał w pewnej chwili zaspany chłopczyk.
- Jeszcze chwilę, synku - odpowiedziała matka.
I w tejże chwili na niebie pojawiła się długo oczekiwana gwiazda. Jej radosne migotanie pchnęło ludzi do działania. Wędrowni bardowie i minstrele oraz miejscowi muzykanci ożywili swe instrumenty. Przepiękna muzyka wzbiła się w niebo i pomknęła wysoko na spotkanie gwiazd.

Na głównym placu, szerszych ulicach oraz pod miastem mężczyźni i kobiety ruszyli w tan. Narzeczeni i małżonkowie spletli swe ciała w tańcu.
- Pijmy i bawmy się! - krzyknął burmistrz, wznosząc do ust pokaźny puchar wypełniony winem. Otaczający go ludzie zaczęli bić mu brawo i z ochotą wychylili swoje naczynia. Potem, kiedy toast został dopełniony, chwycili się za ręce i zaczęli tańczyć w rytmie muzyki. Na głównym placu, szerszych ulicach oraz pod miastem Mężczyźni i kobiety ruszyli w tan. Narzeczeni i małżonkowie spletli swe ciała w tańcu.
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!

Ostatnio edytowane przez pi0t : 22-07-2017 o 20:45.
pi0t jest offline