Oleg wypakował plecak po brzegi, jakby nie maił już nigdy wrócić do obozu - ot taki nawyk. Na sam koniec wpakował obwąchany wcześniej prowiant i nabił faję, aż się wysypywało. Zmięte liście zaskwierczały w kominie, a z ust i nosa wypłynęła powoli gęsta chmura białego dymu. Oleg zamlął ustami i uśmiechnął się pod nosem - był gotowy do drogi.
Maszerował krok za Bertem dźwięcznym półgłosem wtórując sierżantowi przyśpiewkę. Jedną ręką trzymał główkę krótkiej wyblakłej fajki, drugą trzymał w kieszeni swojego zatęchłego płaszcza. Nie bardzo był skupiony na samym tropieniu dezertera, gdyż nie musiał. Ślady były nader oczywiste, dzięki Detlefowi, a że niziołek nie musiał się do nich schylać i wydawał się wiedzieć co robi, to też Oleg postanowił skorzystać z jego umiejętności, tylko od czasu do czasu przykucając nad zbadanym już wcześniej śladem by obmacać go wolną ręką.. lub dać odpocząć kolanom - kto wie.
Beztroska włóczęgi mogła dla niektórych być nawet rażąca, lecz Oleg wyszedł z obozu w przekonaniu, że idzie odszukać skradzionego rumaka i chociaż zdziwiło go to, że potrzeba było do tego całego oddziału, to w końcu Elf mógł być na tyle głupi by zaatakować pościg, a poza tym każdy mógł chcieć się po prostu wyrwać z obozu. Poza wszystkim pojęcie dezercji było dla Olega czymś obcym, a wręcz abstrakcyjnym.
Dopiero po dotarciu do miejsca, gdzie Allandor porzucił wierzchowca Olega dopadła konsternacja.
- Przecież odzyskaliśmy konia, po co nam ten elf? - zwrócił się go Gustawa unikając wzroku pozostałych członków oddziału, którzy z niedowierzaniem spoglądali na zdezorientowanego włóczęgę.
- koniem trzeba się zając, jest ranny - dodał podchodząc do zwierzęcia i czekając na jakieś rozsądne dla niego wyjaśnienie. |