Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2017, 13:00   #4
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział pierwszy

Phandalin
Eleint, Śródlecie


Joris przysiadł na ściętym pniu sosny, słuchając stukotu siekier. W zasadzie większość bezrobotnych mężczyzn w ostatnim czasie pracowała jako drwale. Niedobór zdatnego do budowy drewna był stałym problemem w Phandalin; tym większym im więcej ludzi zjeżdżało się do osady. Tropiciel co prawda już wcześniej wykupił zapas wysuszonego budulca z myślą o budowie domostwa, lecz teraz musiał rywalizować o nowe bale nie tylko z karczmarzem oraz Gundrenem, ale i innymi osadnikami. Na szczęście jako lokalny bohater miał w tym spore fory. Mimo wszystko nie uśmiechała mu się budowa domu z nieociosanych, mokrych bali, toteż praca szła bardzo powoli.

Myśliwy rozejrzał się dumając jak bardzo Phandalin zmieniło się w ciągu ostatniego miesiąca. Za namową Gundrena drzewa karczowano głównie w południowym pasie lasu, tworząc tym samym przesiekę, która finalnie miała znacznie skrócić czas podróży do kopalni, a tym samym koszty transportu urobku. Rockseeker nadal nie miał wystarczającej (w jego mniemaniu) ilości sprzętu i zaufanych ludzi, więc kopalnia nadal nie przynosiła zysków. Joris podejrzewał, że krasnolud bierze sporo sprzętu na kredyt i miał nadzieję, że jego udziały w kopalni nie okażą się kulą u nogi.

Zresztą nie tylko bracia Rockseekerowie inwestowali. Toblen Stonehill rozpoczął rozbudowę gospody, która ze swoimi sześcioma pokojami już od dawna była zbyt mała dla powiększającej się liczby podróżnych. Harbin Wester porzucił swoje rojenia względem ambicji Jorisa i zajął się tym, co lubił najbardziej, czyli zarabianiem pieniędzy. Nawet tropiciel musiał przyznać, że burmistrz pomysł miał niegłupi. W zamian za zawieszenie podatków namówił paru chłopów do wyremontowania drogi do dworu Tressendar, uprzątnięcia obejścia i jakiego-takiego wysprzątania parteru dworzyszcza. Piwnicę, póki co, zamknięto na cztery spusty. Potem burmistrz urządził tam noclegownię dla przyjezdnych, którzy nie mieścili się w gospodzie czy okolicznych stodołach, pobierając od nich nieprzyzwoicie wysoką opłatę w wysokości pięciu miedziaków. Mimo to chętnych nie brakowało.
- Brakuje za to drwali z prawdziwego zdarzenia, cieśli, młyna, tartaku… - dumał Joris. Wiedział, że Elmar Barthen zastanawia się nad inwestycją w tartak, lecz i tak nie zdążyliby z budową przed zimą. A zimy na północy zawsze były ciężkie. Remont dworzyszcza z przyległościami był już bardziej prawdopodobny, zwłaszcza że Stonehill zaprosił do Phandalin znajomego świniarza, który miał przybyć z całym żywym inwentarzem w ciągu najbliższych dekadni. Co prawda myśliwemu wydawało się, że na jesień to raczej prosiaki się bije, a nie hoduje, ale nie dyskutował, bo i co mu do tego? W każdym razie gdzieś to całe towarzystwo trzeba było upchać nim spadnie śnieg…

Tropiciel wstał, wziął za uszy królika, który złapał się we wnyki i ruszył w stronę osady, odbijając nieco na zachód. Chciał odwiedzić grób Piąchy; ot tak wzięło go na sentymenty. Yarla pochowana w kopalni, Anna pod zamkiem, Aidym (którego poznał najmniej) nieopodal jaskini w lesie, więc półorczyca (oraz jej pies) była najbliżej. Phandaliński cmentarz był całkiem spory; zbyt duży jak na osadę, która powstała mniej niż rok temu. Zbiorowa bezimienna mogiła gościła ciała Czerwonych, pochowane bardziej po to by uniknąć zarazy niż z przyzwoitości. Grób cieśli Dendrara był jak zwykle świeżo wyplewiony; również na mogile Piąchy leżały kwiaty. Mirna nie zapomniała komu między innymi zawdzięcza życie swoje i córki.
Joris uśmiechnął się na myśl o zbuntowanej córce cieśli, która dołączyła do powstałej po wytępieniu Czerwonych straży Phandalin. Nilsa miała naturalny dryg do kuszy i myśliwy nie wątpił, że w przyszłości będzie doskonałym strzelcem; w przeciwieństwie do większości ochotników. Jemu samemu nieco ciążyła pozycja nieformalnego szeryfa osady; nie bez powodu wybrał w końcu zawód myśliwego, a nie - dajmy na to - karczmarza. Ludzie patrzyli w niego jak w obraz, wierząc że rozwiąże każdy problem wymagający użycia miecza i łuku tak samo jak rozwiązał kwestię Czerwonych, orków czy goblinów. Joris przypuszczał, że Marduk miał na inną opinię na temat tego komu drużyna zawdzięczała zwycięstwo, lecz złoty elf był zbyt zajęty papierami zdobytymi podczas wojaży po okolicy by zwracać uwagę na maluczkich. Jego postawa nie zachęcała mieszkańców do fraternizacji, za to do szczerego i otwartego Jorisa phandalińczycy lgnęli jak muchy. Podobnie zresztą jak do Torikhi - “ich” kapłanki. Co prawda półelfka ze swoją boginią nie była tak popularna jak Garaele, lecz nie brakowało jej okazji do zarobku. Tu dżem, tam jajka czy pęto kiełbasy - dało się przeżyć. A co do jajek… O nie!

Joris ścisnął mocniej swoje rzeczy i biegiem ruszył w stronę rynku, na który wjeżdżała właśnie nowa karawana. Kurmalina, która od czasu przeżyć w kopalni niepodzielnie rządziła phandlińskim drobiem, nabrała ostatnio zwyczaju atakowania obcych zwierząt gdy tylko pojawiły się w zasięgu jej kurzego wzroku. Drapieżna bestia pędziła teraz w stronę rynku, ani chybi mierząc w końskie kopyta. Myśliwy nie miał zamiaru kolejny raz tłumaczyć się przed obcymi ani płacić za zniszczone przez wierzgające konie towary.

[MEDIA]http://www.bhwt.org.uk/wp-content/uploads/2016/05/facebook-may-16.jpg[/MEDIA]

Myśliwy roześmiał się w głos gdy dojrzał biegnącą z drugiej strony Torikhę. Śliczna kapłanka miała rozwiane włosy i przerażenie w oczach. Widziała, że nie dobiegną na czas. Joris postanowił więc wykorzystać swoją pozycję bożyszcza tutejszej młodzieży.
- Pip, Carp, łapcie ją! - wrzasnął co sił do stojących pod gospodą otroków. Chłopcy spojrzeli na gdaczącą Kurmalinę, a potem na siebie. Kwoki bały się nawet psy, a co dopiero para wyrostków… - Zabiorę was na polowanie! - dorzucił marchewkę do kija i to wystarczyło by Pip ściągnął ze sznura suszące się prześcieradło i wraz z przyjacielem rzucił się na krwiożerczy drób. Nim koła karawany Leny Marple wzbiły kurz na rynku Kurmalina tkwiła już bezpiecznie w objęciach zadyszanej kapłanki Selune.
- Upiorę to - wysapała do malców z wdzięcznością, mocno trzymając syczącą kurę.
- Tylko nie mówcie mamom! - upomniał otroków Joris i podniósł głowę by przyjrzeć się kogo tym razem bogowie przynieśli. Handlarze, pomyślał patrząc na wyładowany wóz i uzbrojonych mężczyzn i kobiety. Jedynie kilka osób wyglądało na potencjalnych osadników. Wczorajsza karawana z Triboaru przywiozła ponad tuzin ludzi i nieludzi szukających szczęścia w nowym miejscu. Choć niektórzy wyglądali jakby szukali kłopotów.
- Witajcie, jestem Harbin Wester, burmistrz Phandalin - niski mężczyzna wbiegł na ryneczek, niemal potykając się o Torikhę i próbując wyłowić z tłumu właściciela lub właścicielkę wozu. Odkąd Wester zaczął zarządzać dworem starał się kontrolować wszystkich, którzy przybywali do osady i nieźle mu to wychodziło. Przynajmniej Joris miał pewność, że jeśli pojawi się ktoś podejrzany to będzie o tym wiedział. - Gospoda jest pełna, pokoi brak, ale jadła nie brakuje. Zanocować możecie w naszej noclegowni, luksusów nie ma, ale dach szczelny. Pięć miedziaków za osobę, wóz i konie darmo - perorował burmistrz, ocierając spoconą łysinę i w myślach przeliczając nowoprzybyłych na monety.

Torikha pokręciła z rozbawieniem głową i spojrzała na ukochanego. Ten jednak z zainteresowaniem wpatrywał się w rudowłosego młodzieńca - a raczej w jego bagaż. Mimo braku doświadczenia z łatwością rozpoznał wystające z worka przybory. Łuczarz! Tego im brakowało! Co prawda myśliwy potrafił zadbać o swoje refleksyjne cacko, ale co fachowiec to fachowiec. No i zawsze to taniej mieć rzemieślnika pod ręką niż kupować broń od Kompanii, której monopol w osadzie miał przełożenie również na ceny.
-... zostawić wóz tam - perorował tymczasem Wester, który najwyraźniej dogadał się z właścicielką karawany. Wóz został przestawiony na bok, a podróżni udali się do gospody. Gdzieś w tłumie mignęła im korpulentna postać w barwnej sukni - Turmalina ani chybi zrobiła zakupy i teraz pędziła by pochwalić się nimi przed Rockseekerami. Jeśli byli w domu. Nigdzie nie było widać natomiast jasnej czupryny Marduka; najwyraźniej elf został w Neverwinter by w tamtejszych bibliotekach poszukać odpowiedzi na znalezione w drowich papierach pytania.
- Trilena i Elsa mają pełne ręce roboty; wczoraj karawana Kompanii i nowi osadnicy, dziś kolejna… - pokręciła głową Tori i oddała Jorisowi gdaczący pakunek, który trzeba było jak najszybciej zamknąć w klatce.
- My też niedługo będziemy mieć; to znaczy bardziej niż zwykle - uśmiechnął się Joris na myśl o ich dalekosiężnych planach. - AŁA! - wrzasnął gdyż Kurmalinie udało się wyplątać dziób z pościeli i uszczypnąć go boleśnie w rękę. - Na rosół przerobię! - pogroził ale odpowiedziało mu tylko złośliwe spojrzenie paciorkowatego oczka.
- Zobaczysz, że przerobię! - poskarżył się półelfce, która tylko uśmiechnęła się łagodnie. Wzięła tropiciela pod rękę i poszli wspólnie spacyfikować złośliwą bestię.

Póki co jedynie klatką…

 
Sayane jest offline