Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2017, 14:04   #6
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Szło dobre.
Myśliwy czuł to każdym zmysłem. Oko najłacniej i najczęściej dostrzegało zmiany. Phandalińczycy teraz śmielej opuszczali domostwa i granice sioła. Widać ich było nawet w lesie, nad strumieniem, czy głębiej w górskich jarach gdzie wcześniej ino poszukiwacze złota się zapuszczali. A i słychać ich było. Śpiew, śmiech, kłótnia i przekleństwa zajęły miejsce milkliwego przekradania się i można było odnieść wrażenie, że życie w Phandalin naprawdę toczy się spokojnie, raźno i z dala od trosk Wybrzeża Mieczy. Wraz z poprawą zaopatrzenia poprawiło się też wyżywienie szykowane przez panią Stonehill, a nadejściu ciepłego letniego powietrza towarzyszył silny momentami południowy wiatr, który umilał gorące dni i zdawał się rozwiewać zaduch strachu jaki panował tu jeszcze kilka tygodni temu. Bogowie wiedzą jeno jak to było możliwe, ale nawet Turmalina zdawała się teraz zupełnie miłą i swojską dziewuchą.
Tak. Szło dobre. Choć co do podstaw tego dobra, była też inna teoria, z której Joris jako raczej praktyk niż teoretyk ludzkiej psychologii nie zdawał sobie sprawy. A teoria ta zakładała, że podstawy tego rozjaśnienia krajobrazu, właśnie w pocie czoła rżnęły piłą pokaźny bal bukowego drewna.
- Cześć Rika!
Od tamtego dnia, Joris nazywał ją już nieodmiennie tak.
Właśnie wrócił z polowania, na które regularnie zabierał po dwóch miejscowych chłopaków, co by ich z głuszą nieco zaznajomić. Pierwszą połowę zdobyczy oddawał pani Stonehill. Drugą Myrnie Dendrar, dla której posadę od jakiegoś czasu wymęczał na razie bez skutku, ale i bez zniechęcania się, u Harbina Westera. Burmistrz jakoś nie pałał do Jorisa sympatią, ale w końcu będzie musiał przestać udawać, że sam ogarnia piętrzące się coraz bardziej sprawy miejskie i potrzebuje kogoś gospodarnego…
No ale wracając, ze zdobyczy zawsze też zostawały inne składniki, jak sadło, czy wątroba i niektóre kości. Te przynosił do świątyni Tymory na maści i takie tam insze smarowidła co je elfka ze swoją podopieczną robiły. A że Riki u siostry Garaele tym razem nie znalazł, to wiedział gdzie jej szukać. Zostawił więc co miał zostawić i ruszył… do domu.

***

Dni mijały, a wraz z nimi odchodził strach, smutek i niepewność. Phandalin tętniło życiem jak jeszcze nigdy wcześniej. Ludzie byli bardziej uśmiechnięci, dzieci jakby weselsze, jedzenie smakowało lepiej i wyszło nawet słońce, które grzało (podobno niemiłosiernie) choć Tori wciąż było za zimno (pod warunkiem, że nie było w okolicy myśliwego, na którego widok zalewała ją fala gorąca i wypieków). Minęły dwie pełnie odkąd Melune dotarła do miasteczka. Dwie, piękne i mroźne pełnie.
Kapłanka przestała czuć się jak na wygnaniu. Poznała przyjaciół, zdobyła uznanie i pieniądze, zakochała się po sam czubek szpiczastych uszu oraz przeżyła epicką przygodę. Może smoka przy tym nie ubiła, jak większość rycerzy w epopejach, ale półelfka nigdy nie była zachłanna i cieszyła się z tego co miała i co podarowała jej patronka.
A trzeba przyznać, że Świetlista Pani była nader hojna.

Przybycie Jorisa zostało odpowiednio obgdakane przez Morderczą Kurmalinę, która siała postrach nie tylko na włościach Garaele, ale i w nowym domku, który stawiali sobie zakochani „poszukiwacze przygód”. Złotopióra kura, niestety nie okazała się nioską, jak tego pragnęła Torikha, za to perfekcyjnie odnalazła się w roli mordercy myszy, złodzieja pieczywa oraz psa obronnego. Selunitka nie musiała się więc niczego obawiać, póki wszędobylski drób biegał gdzieś koło jej osoby.

- Witaj z powrotem.
No to mu powiedziałaaa… nie ma co. Byli ze sobą już miesiąc, a kobieta wciąż nie mogła przełamać swojego wstydliwego lęku, przed… w sumie sama już nie do końca pamiętała, czym.

Bynajmniej nie zrażony od razu podszedł i pocałował ją w policzek, kradnąc również skromnej dziewczynie przelotny całus w usta.
- Znowu na mnie nie poczekałaś, mhm! - podniósł rękę, żeby mu jeszcze nie przerywała i kontynuował zdejmując torbę, a następnie całą górną część odzieży by dołączyć do pracy. Na stolarce nie znało się żadne z nich, ale przygotowanie materiałów do budowy dla robotników mogło znacząco przyśpieszyć powstanie domu. Poza tym samodzielna praca i wysiłek włożony w budowę miały w sobie to coś, czego trudno było sobie odmówić - Dwie sprawy. Pierwsza taka, że moczar dziś znaleźliśmy. Kilka mil na północ od kruczych wiązów. Nieduży, a ciemny słuchaj jak uroczysko jakie. Stracha miałem tam zejść trochę, no ale ciekawość przemogła… Komarów co nie miara, ale najlepsze dno… Mchy grube na dwa łokcie, a pod nimi bagno. I wszystko unosi się i faluje jakby deskę na wodzie położył. No i przedstaw sobie co tam rosło… ziela wszelakiego, że muszę cię tam kiedyś zabrać, ale najlepszego przyniosłem. Zajrzyj do torby.
W środku były ze dwie, może trzy przygarści malin. Pomarańczowych.
- Moroszka! Spróbuj sama. Nie wiem jak to u was bywało, ale moja matka robi z nich najlepszy dżem na świecie. Na każdą boleść pomagał. A ojciec… ojciec oczywiście powtarza, żeby poczekać ze zbiorem na pierwszy przymrozek i potem nalewkę zrobić.

Pozwoliła mówić swojemu ukochanemu o wyprawach, czerwieniąc się na młodziutka piwonia, gdy ten zdjął koszulę i odsłonił lekko opalone i umięśnione ciało. Na chwilę przerwała swoją pracę, zapatrując się na męski kark i barki. Uśmiechała się coraz szerzej, przesuwając spojrzeniem brązowych oczu wzdłuż linii kręgosłupa, aż nie utkwiła go na pośladkach myśliwego.
Faktycznie, lato na Północy potrafiło być bardzo, bardzo… gorące.
Nagłe piuknięcie kokoszki, otrzeźwiło kapłaneczkę, która spłoszona i kaszląca od nagłych suchot w gardle, zajrzała do torby i wyciągnęła jedną z malinek, próbując ją zaciekawiona.
- U nas malin nie ma… za sucho i gorąco by mogły wyrosnąć ooo jaki dziwny smak… - Półelfka skubała owocki, po raz pierwszy w życiu jedząc żółte maliny. Słodkie… lekko kwaśne i nie wiedząc czemu jakby takie miodowe. Byłby z nich wspaniały dżem i jeszcze lepsza nalewka.
- To… gdzie znalazłeś te zioła? Mógłbyś mnie tam kiedyś zaprowadzić? Ostatnio mocno nadszarpnęliśmy zapasy Garaele i chciałam jej i sobie przy okazji trochę nazbierać.

- Jasne - odparł wyraźnie ucieszony, że podchwyciła ten temat. Lubił ich samotne wypady. Te do Agathy i te do kopalni. Lubił gdy milczeli i gdy gadali. Lubił jak się śmiała, a robiła to przy ludziach rzadko jakby zawstydzona. Lubił leżeć z nią na trawie i do diaska nawet nie miał za złe, że sprawy w wiadomym kierunku posuwały się dość powoli. - Ale jest jeszcze druga zaś sprawa… Pamiętasz tego druida w Thundertree, o którym Marduk mówił? Co się do niego wybieraliśmy jak sójki za morze? Pamiętasz o jego problemie?

Tego samego dnia naskrobali ogłoszenie. A właściwie dwa. Jedno klasycznie wykaligrafowane dłonią selunickiej kapłanki oczekiwało na wszystkich podróżnych, którzy wjeżdżali do miasta na wielkim przydrożnym dębie, który sądząc po ilości słojów, mógł pamiętać czasy świetności poprzedniego Phnadalin. Drugie było tej samej treści z tym że tworzyły je wyłącznie koślawe i niejednokrotnie niepodomykane litery drukowane. Za zgodą Toblena Stonehilla zostało powieszone przy szynkwasie oberży tak by każdy zamawiający musiał choć pobieżnie rzucić na nie okiem. Oczywistym wywieszenie tych ogłoszeń wywołało falę zainteresowania w Phandalin. Nie zabrakło też chętnych, jednak oboje z Torikhą zgodnie uznali, że małomiejskie wyrostki nie stanowią odpowiedniego materiału na tę wyprawę. Zatem czekali. Póki co bezskutecznie.

***

Dzień, w którym do miasta przybyli nowi niecodzienni na oko przybysze, już od rana nosił znamiona niecodzienności. Może to Selune spojrzała dziś na miasteczko swoim srebrnym spojrzeniem? A może dało się to wyczuć w szumie przyrody? Oboje jednak z Torikhą czuli, że zanosi się na coś nowego. Wpierw do miasta skoro świt wpadł pijaczyna Duran napruty jak odyniec. Krzyczał i śpiewał, a w dłoniach trzymał kamień wielkości jabłka, który jak się okazało był złotym samorodkiem. Potem z domu siostry Garaele zaczął unosić się zielonkawy dym, a elfka z kaszlem wypadła na zewnątrz, gdyż pierwszy raz w swoim życiu potwornie pomyliła się przy warzeniu mikstur. A przed samym południem Harbin Wester ogłosił, że wszyscy zaangażowani w wycinkę na czas najbliższego miesiąca również zostają zwolnieni z podatku, co wywołało powszechne zaniepokojenie o stan zdrowia burmistrza.
Co jednak nie rozwiązywało problemu braku drewna budowlanego. Joris, który choć na stolarce się nie znał, w ciągu tych miesięcy zasięgnął trochę wiedzy z miejskeigo zbioru książek i był w stanie zasugerować wycinkę w pierwszej kolejności świerków, które schną szybciej i łatwiej. Ale bez dostaw już wysezonowanych bali niewiele to zmieni. Dlatego myśliwy namawiał Barthena do samodzielnego wyruszenia do Neverwinter by kupiec osobiście wynegocjował co trzeba. Na razie cierpiący na zasiedzenie Elmar słabo się ku temu miał, ale rozumiał idące za tym korzyści i powoli się łamał.
Wracając jednak do owego dnia, już widząc ciekawą gromadę, Joris od razu pomyślał o ogłoszeniu. Do rudego miał zamiar zagadać jeszcze tego samego dnia bez względu na to czy ten się zainteresuje. Do Turmaliny zresztą też. Jeszcze zanim pofrunie na tym swoim falbaniastym parasolu do kopalni.
A na razie jego i Tori czekała potrawka z królika, (albo rosół jeśli się to bydlę nie uspokoi!), a nowo przybyłych felerne ogłoszenie.


 
Wyprawa!

Poszukujemy śmiałków gotowych wyruszyć do opuszczonej osady Thundertree! Marzy ci się sława i uznanie? Nie lękasz się umarłych? Za nic masz przerośnięte gady? Pytaj o myśliwego Jorisa i kapłankę Torikhę Melune! Zapewniamy godziwą zapłatę i niezapomnianą przygodę!



- Nie sądzisz, że przesadziliśmy z tą sławą i niezapomnianą przygodą?
- ...
- ...
- Nieee.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline