Wysoki, szczupły mężczyzna szedł po trapie prowadząc swojego konia na statek. Podświadomie starał się nie rzucać w oczy i podświadomie kulił się podciągając kołnierz swojego płaszcza - nie pamiętał kiedy odwiedzał tak wielkie miasto. Przejeżdżając przez wieś albo nocując w gospodzie ciężko było pozostać anonimowym - ci ludzie mieli dobrą pamięć do twarzy i z natury niezbyt ufali obcym. W Marienburgu natomiast większość przechodniów ignorowała się nawzajem - ludzie obijali się o siebie, przepychali, wyklinali, a potem jakby nigdy nic dalej szli w swoim kierunku.
- Cywilizacja... - Prychnął do siebie, ciesząc się w duchu, że w końcu udało mi się przebić przez zatłoczone miasto do celu swojej podróży - No przyjacielu - Powiedział do swojego wierzchowca klepiąc go po pysku - Przyzwyczajaj się, trochę spędzimy na tej zbitce desek.
Przystanął na chwilę i sceptycznie ocenił ich środek transportu - nigdy nie podróżował drogą morską, więc nie był przekonany czy jego organizm dobrze zniesie tak długą podróż, jednak teraz nie było już wyjścia - umowa została zawarta. Ostrożnie stawiał po pokładzie, starając się przyzwyczaić do lekkiego falowania. To będzie długa podróż, a on był pewien, że na trzeźwo na pewno jej nie wytrzyma.
~~~
Sylvain nonszalancko oparł się o ścianę w kajucie barona i obserwował w milczeniu zbierające się osoby. Część miał już okazję poznać podczas długiej podróży (i były to lepsze bądź gorsze znajomości), a część widywał raczej sporadycznie. To nie miało już jednak żadnego znaczenia - musieli współpracować, jeśli chcieli wrócić z tej wyprawy żywi. Tymczasem on ciągle łapał się na tym, że podświadomie ukrywał swoją twarz w postawionym kołnierzu płaszcza. Wiedział doskonale, że były małe szanse, aby ktokolwiek go rozpoznał, ale widocznie nawet dwa miesiące na tej zapyziałej łajbie nie były w stanie zmienić podstawowych odruchów, których nauczył się w dziczy.
Kilka pierwszych dni było... Ciężkich. Wolał nie myśleć, ile czasu spędził za burtą zwracając wszystko co przyjął w przeciągu paru ostatnich godzin, a świadomość bezkresnego oceanu, wcale go nie uspokajała. Tak samo jak komentarze i śmiech Lexy, które towarzyszyły każdej jego chwili słabości. Dopiero teraz docenił ciszę i spokój imperialnych lasów. Tam przynajmniej człowiek mógł zwymiotować w samotności. Mimo, że nie rozumiał większości komentarzy Norsmenki, nie miał wątpliwości co do ich znaczenia.
Sam Sylvain, pomimo swojego wzrostu, nigdy nie należał do najbardziej muskularnych mężczyzn, poruszał się jednak z dużą gracją i zwinnością, którym być może daleko do tej elfiej, jednak wśród ludzi była rzadko spotykana. Jego blond włosy były roztrzepane przez wiatr we wszystkich kierunkach, a czujne niebieskie oczy lustrowały pomieszczenie. Na skórzaną zbroję swoim zwyczajem narzucił dopasowany długi płaszcz, który dalej zapewniał swobodę ruchów, a pod szyją owinął sobie grubą chustę. Swoją parę pistoletów i kapelusz zostawił na chwilę obecną w swoich rzeczach, zadowalając się jedynie dwoma przypasanymi rapierami.
Podczas, gdy Kratenborg przedstawiał całą sytuację nie odezwał się ani jednym słowem i zachowywał idealnie kamienną twarz, przewracając tylko wyraźnie oczami, kiedy Lexa zaczęła się niecierpliwić. Pomimo tego słuchał bardzo uważnie - wszystkie szczegóły, które ustalali teraz mogły mieć znaczenie w ciągu następnych tygodni.
A poza tym z niecierpliwością wyczekiwał dnia, w którym znowu postawi nogę na stałym lądzie. To było coś za co warto było jeszcze dzisiaj wypić.
__________________ "Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga." |