Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2017, 11:49   #10
TomaszJ
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Niczym tajemnym jest fakt, że nasz lud nie para się magią chętnie. Powodów jest wiele, ale myślę, że to niechęć do kształtowania ulotnej niewidzialnej siły sprawiła, że ona sama omija szerokim łukiem naszych współbraci, ponad miarę dając jej rodom elfów i ludzi. Godnym bowiem jest pracować w materii świata, jak nauczył nas Moradin Ojciec. Są jednak przypadki, gdy Mystra natchnie swym darem krasnoluda. Zdarza się to niezbyt często, ale jednak. Ród Hammerstormów zaś słynie z tego, że magia jest im nieobca, a w każdym pokoleniu objawia się władający nią krasnolud.

Początków rodu można szukać w latach świetności Bhayeryndu. Najstarsze zapiski mówią o potężnym wojowniku Gorzunie, który wsławił się wielkimi czynami walcząc w Jaskini Tysiąca Kryształów i podbijając ją dla króla. Finałową walkę stoczył on z potężną żywiołaczką Diamandą, z którą walczył siedem dni i siedem nocy, aż poddała się Gorzunowi. Był on pod takim wrażeniem jej waleczności, że ofiarował jej życie i wolność, ona zaś zakochała się w krasnoludzkim woju. Całą swoją moc ziemi ofiarowała młotowi, który ją pokonał, a sama przyjęła śmiertelną postać najpiękniejszej krasnoludki, jaką widział świat. Historię tej miłości opowiada Saga o Gorzunie i Diamandzie, potocznie zwana Hammerstormiadą, a jej echa do dziś wybrzmiewają w rodzinnej tradycji, gdyż imiona córek Hammerstormów nazywane są od szlachetnych kamieni na cześć ich poprzedniczki. Ma to miejsce w ich pierwsze urodziny, gdy przed niemowlaczką kładzie się paterę z Kamieniami Wyboru, dwunastką klejnotów, które od pokoleń służą tylko temu celowi. Reliktem przeszłości jest też starożytny Młot Tysiąca Gromów, niezniszczalny oręż, który może roztrzaskać najtwardszą skałę i najgrubszy pancerz. Leży on na honorowym miejscu w rodzinnej kaplicy i jest używany tylko w czasie wzniosłych chwil, świąt oraz gdy zagrożone jest dobro rodziny lub narodu. Każdy potomek Hammerstormów marzy by któregoś dnia dzierżyć ów artefakt.

Skoro napisałem o kaplicy, należy też wspomnieć o Runeforge, rodowej posiadłości Hammerstormów. Jak na siedzibę możnego krasnoludzkiego rodu przystało, wykuto go w dobrej, zdrowej skale, a wejście do niego otoczone jest ogrodem. Wypełniony piękną zielenią kwitnącą dzięki słońcu zaklętym w wykutym w skale runom. Nie jest to jedyny majstersztyk krasnoludzkiej sztuki magicznej - można wspomnieć o komnatach mrozu, gdzie trzymane są zapasy, skarbcu, którego ochrona nie ma równych oraz oczywiście kuźni. Hammerstormowie bowiem zawsze byli doskonałymi wytwórcami runów i przedmiotów owymi runami zaklętych.

(...)

Hargo Hammerstorm, syn Borreka jest obecnym seniorem rodu. Dumny krasnolud, cierpliwy i oddany tradycji nie doczekał się syna, który przejąłby jego kuźnię. Gdy jego żona Utella Hammerstorm z Silveraxów zmarła w połogu rodząc dwie gromowe bliźniaczki, Hargo powiedział że nigdy już nikogo nie pokocha jak ją, więc się nie ożeni. Od tamtej pory minęło 30 lat i słowa dotrzymał. Z pomocą sióstr i kuzynek wychował córki, które uznane zostały za piękności swego pokolenia. Starsza o minutę Emeralda wyszła za mąż za Zotreka Ironbearda, właściciela kopalni węgla, który przysiągł że drugi syn otrzyma nazwisko Hammerstorm i będzie oddany Hargo do terminu. Młodsza Turmalina była swatana pięciokrotnie, bezskutecznie z powodu nieprzystojnego krasnoludce charakteru. Najwyraźniej obie panny, choć z wyglądu identyczne, dary odebrały różne, gdyż Emeraldzie dostała się roztropność i gospodarność, zaś Turmalina otrzymała magię.
Po krótkiej i niechętnej (rózga była często w użyciu) nauce podstaw teoretycznych, gdy jej nauczyciel był pewien że nie zawali nikomu kopalni na głowę, Turmalinę odesłano do ciotki, która ma jej wpoić maniery przystojne pannie na wydaniu.


ze "Skróconej historii Hammerstormów"
Spisane ręką kleryka-kronikarza Aduna ku chwale Srebrnej Berronary





Historia historią, a prawda jest taka, że Turmalina u ciotki nie spędziła wiele czasu, bo zaciągnęło ją w świat. Za bardzo podobało jej życie na powierzchni, kolorowy splendor światów ludzi, gwar miast... koniec końców wylądowała w Neverwinterskiej Szkole Rzeźby Mistrza Liaemona. Elfa. Jej ojciec dostał chyba apopleksji gdy się dowiedział... i dostał rachunek. Ale w końcu sytuacja się ustabilizowała, krasnoludzkie złoto opłacało fanaberię czarnej owcy rodziny i trzymało jej skandalizującą obecność ją z dala od konserwatywnego krasnoludzkiego domu. Inną sprawą jest, że w końcu wyleciała i ze szkoły, za zdemolowanie pracowni i narażenie innych uczniów. Tłumaczyła się brakiem natchnienia...
I proszę - skończyła jako poszukiwacz przygód na wygwizdowie zwanym Phandalin. Choć nie - nie skończyła. Miała epizod awanturniczy, dzięki dreszczykowi emocji złapała natchnienia po uszy i spokojnie mogła zająć się rzeźbiarstwem i odcinaniem kuponów od sławy i zdobytego złota.
Nieźle jak na czarną owcę!

A teraz wróciła z Neverwinter ku radości tamtejszych pachołków miejskich i utrapieniu Phandalińczyków. I oczywiście musiała zaanonsować swoje przybycie małym trzęsieniem ziemi. Nawet dwoma, jeżeli dodać wrażenie jakie robiła na ludziach, a zwłaszcza na męskiej części, bo wróciła odmieniona.

Mówią, że uroda urodą, ale kobieta musi mieć w sobie to "coś". Turmalina Hammerstormówna to "coś" miała z całą pewnością, urodziła się jako jedna z piękności swojego pokolenia, podobnie jak jej gromowa bliźniaczka Emeralda. Tym niemniej gdy wróciła z Neverwinter... jej "coś" urosło przynajmniej do rozmiarów pasujących do jej arogancji. Oczu nie szło oderwać. Gdy szła przez grupę ludzi wyglądało to, jakby kryształowa latarnia przechadzała się wśród świec. Po prostu... przyćmiewała, i to w stopniu wręcz nienaturalnym. I była z tego bardzo, ale to bardzo zadowolona!

Na wielki wjazd do Phandalin zdecydowała się na suknię w kolorze morskiej zieleni wyszywaną turmalinami właśnie. Znać było rękę doskonałego krawca, bo pomimo skomplikowania, nosiło się ją lekko i naturalnie. I co jeszcze ciekawsze, ubrała się w nią zaledwie pstyknięciem palców, najwyraźniej ktoś zaczarował ubranie nie tylko by leżało doskonale, ale i by samo ubierało właścicielkę! Udała się do gospody, wielkopańsko przyjmując opadnięte męskie szczęki i zawistne kobiece spojrzenia jako wyraz należnego jej hołdu. W końcu była olśniewająca, nie?
A teraz naprawdę chciała usłyszeć jak gospodarz powie jej że nie ma dla niej miejsca w gospodzie! Dziś wujek Gundren był daleko...
 
TomaszJ jest offline