Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2017, 22:43   #2
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
AKT I: Taniec suzerena


AKT I
TANIEC SUZERENA


Truth is like the sun. You can shut it out for a time,
but it ain't goin' away.
~Elvis Presley

Wszystko zdarzyło się jakby było jakimś surrealistycznym snem, jakimś przerażającym i niezrozumiałym ciągiem zdarzeń. Kiedy drzwi frontowe zostały wyważone przez policję,, porwani spięli się w sobie zastygając w bezruchu, bojąc się nawet odetchnąć. Nawet zobaczenie funkcjonariuszy nie spowodowało rozluźnienia nerwów tych ludzi, jednak gdy policjanci próbowali pomóc im wyjść z pokoi w jakich ci siedzieli struchlali, wydarzyło się coś, czego oferujący wolność nie mogli się spodziewać.

Uwięzieni nie byli chętni współpracować, a niektórzy z nich wręcz zachowywali się wrogo wobec policjantów muszących ich spacyfikować nim komuś stanie się krzywda. Byli też tacy, co siedzieli wpatrzeni szeroko otwartymi oczyma w swoich wybawców, a w momencie zrozumienia, iż będą musieli opuścić ten dom, zaczęli szlochać nieopanowanie, więc nie obyło się bez współpracy psychologa policyjnego, którego próby w tych warunkach zdały się na tyle, że zdołano wyprowadzić na zewnątrz rozbitych psychicznie porwanych.
Reakcje tych pozornie niepowiązanych ludzi mogły się różnić diametralnie, jako i stopień widocznych obrażeń noszonych przezeń na ciele, ale była jedna rzecz, która łączyła ósemkę ludzi wszak o różnym statusie materialnym, pozycji społecznej, wieku, płci czy charakterze.

Żaden nie chciał opuścić miejsca swego uwięzienia i nie bacząc na rany czy zgromadzoną prasę oraz telewizję próbowali uciec z karetek, zapewne aby powrócić do śmierdzącej kurzem i stęchlizną rezydencji.

Było już jasne, co będzie głównym tematem następnych wiadomości...




Amy Ashley, Susan Finkel



Obie kobiety gdzieś podświadomie wiedziały, że się zdążyły poznać, ale żadna z nich nie była w stanie sobie przypomnieć żadnych szczegółów tej znajomości, choć musiała ona się zawiązać... tam...? Mówili, że to chyba w jakiejś rezydencji było... ale czy na pewno?

Powinny porozmawiać, ale Susan wyraźnie nie czuła się na siłach do wspominek, zaś Amy zbyt bardzo bolał posiniaczony brzuch i plecy zmuszające ją do leżenia na boku i dające poczucie, iż te szpitalne łóżka wcale nie są tak niewygodne. Nawet obie kobiety musiały przyznać, iż materace zdają się być niesamowicie miękkie, a leżenie na nich było dla ich ciał najpiękniejszym wrażeniem w życiu, zaś drażniące skórę szpitalne koszule - najłagodniejszym aksamitem.

Prowizoryczny opatrunek owinięty wokół przedramienia Susan musiał zabezpieczać jakąś ranę, jednak kobieta nie mogła sobie przypomnieć niczego, co rozwiązałoby zagadkę skrytą pod bandażem. Dotknęła na szybko sporządzonego w karetce opatrunku, ale miast obezwładniającego bólu poczuła jedynie fakturę grubego bandaża, co wraz z odrętwieniem tej dłoni, jakiej dwa ostatnie palce nie były chętne do wykonywania żadnych poleceń, nie nastawiało optymistycznie.
Kobiety spojrzały po sobie, jednak wtedy ich uwaga skierowana została ku drzwiom, przez które weszła znudzona młoda pielęgniarka, która ożywiła się widząc jakimi sławami przyszło jej się opiekować. Za nią natomiast wszedł starszy lekarz o rzadkich posiwiałych włosach, poganiający spojrzeniem pielęgniarkę do zajęcia się Susan. Sam natomiast skierował się do łóżka Amy, po czym odgradzając to ich dwoje od spojrzeń tamtej dwójki czerwoną zasłoną poprzecinaną wąskimi czarnymi liniami, odezwał się do Amy rzeczowym tonem profesjonalisty.

- Mamy już wyniki oględzin, jakie przeszła pani chwilę po dotarciu do szpitala.

Susan natomiast patrzyła jak pielęgniarka bardziej skupiona na podsłuchiwaniu tego, co mówi się za parawanem, z niesmakiem ogląda nieruchome palce pacjentki.
- Coś ty sobie najlepszego zrobiła? Pogotowie nie wspominało o tej sztywności. - zaczęła rozwijać bandaż, aby ukazać pod nim nieznacznie zakrwawiony konkretny materiał opatrunkowy leżący pośrodku przedramienia - Coś brałaś z koleżanką, prawda? - przestała mówić na moment słysząc dalsze słowa lekarza.

- Po tych oględzinach... pamięta je pani? - widząc jednak skołowanie Amy niewiele kojarzącej zdarzenia od czasu uwolnienia, kontynuował swoje wyjaśnienia - Po tych oględzinach i konsultacji z odpowiednim lekarzem doszliśmy do wniosku, iż w ciągu ostatnich godzin, jak i możliwie wielokrotnie wcześniej... - Amy miała przez chwilę wrażenie, iż zobaczyła coś na wzór zasmucenia tego chłodnego w obyciu lekarza, ale zaraz po tym jego rzeczowy ton zaprzeczył tej iskierce, a jego słowa, choć nie były głośne, dotarły do uszu kobiet za parawanem.

- ...została pani zgwałcona.



Livia Schwartzwissen

Livia obudziła się powoli, nie wiedząc gdzie jest i jak się tu znalazła. Bolało ją wszystko, a najbardziej nogi, które przy każdym poruszeniu nimi atakowały bezlitosnym bólem. Spróbowała usiąść, ale wtedy zrozumiała brak możliwości wykonania tego, jednak nie z powodu widocznych obrażeń (bo nie mogły się pod opatrunkami przecież czaić aż tak poważne), ale dlatego...

...że jej dłonie były unieruchomione grubymi pasami przywiązanymi do barierek łóżka.

Dawały one na tyle swobody, aby Livia nie leżała bez możliwości ruchu, ale nie pozwalały na trzymanie rąk złączonych. Nie była w stanie poprawić tej drapiącej ją koszuli w jaką ktoś ją przebrał, jak i wyrwać wenflonu tkwiącego w zgięciu jej prawej dłoni. Podłączony on był do wiszącej na stojaku kroplówki, jednak kobieta nie miała pomysłu co było w środku...

Szarpnęła się ponownie bez skutku, próbując choć zakryć się lepiej kołdrą i koszulą, które zwinęły się nieszczęśliwie pozostawiając ją odkrytą i nagą do brzucha. Czuła się poniżona, ale z jakiegoś powodu to poniżenie nie miało w sobie takiej siły, jak kiedyś. Położyła ponownie głowę na poduszce, obijając bok dłoni o leżący przy niej metalowy pojemnik, o podłużnym kształcie basenu, chociaż fakt jego umiejscowienia był zastanawiający. W jednym momencie Livia poczuła jak napływają jej łzy do oczu, bo choć już wiedziała gdzie się znajduje, to reszta owiana była mgłą nie do przejrzenia; ostatnie trzy miesiące jej życia nie istniały dla pamięci kobiety.

- Czy ja je kiedyś nauczę? - usłyszała poirytowany głos starszej od siebie pielęgniarki, która w tym momencie weszła przez uchylone drzwi - One nawet pokoju nie raczą zamknąć, psia mać. - kobieta prowadziła za sobą wózek z lekami w pojemniczkach, po wprowadzeniu którego zamknęła za sobą drzwi - I jeszcze cię nawet nie poprawiły, dzieciaku.

Pielęgniarka starsza od Livii około kilkunastu lat, zdjęła zasłaniające oczy włosy przepalone przez kiepskiej jakości suszarki czy korzystanie z usług równie kiepskiej jakości fryzjerów, po czym podeszła do pozbawionej swobody kobiety.

- A, oczywiście! - fuknęła poprawiając koszulę Livii i nakrywając ją kołdrą - Pampersa też nie raczyły założyć te małpy, a do wypłaty im tęskno! - spojrzała ze współczuciem na pacjentkę - Jesteś w stanie jeść czy pić w tych kajdanach? - wzięła z wózka jeden pojemniczek - I czy wolisz pampersa, czy rurkę? Jeżeli rurkę to będzie trzeba inaczej organizować drugie opróżnianie.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 10-08-2017 o 03:10.
Zell jest offline