Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2017, 11:47   #34
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
STARE GRZECHY MAJĄ DŁUGIE CIENIE


"Grzybowa Nekropolia" Glimmerfell
Podmrok pod Górami Majestatycznymi
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena

18 Białego Wilka, loredas,
12 Ponurych Mrozów, dzień ziemi,
4433 roku BCCC

Shillen i Katon zakończyli swe codzienne elfie medytacje zanim pozostali zdążyli się obudzić. Pośród wielkich grzybów nekropolii Glimmerfell królowała martwa cisza. Jedynym dowodem, że nie straciliście jeszcze słuchu, był odległy odgłos kapiącej wody, pulsujący jak serce bestii, prześlizgujący się po milczących kamieniach i docierający do ukrytych jezior lodowatej wody. W śmiertelnie cichych jaskiniach nawet stłumiony dźwięk rozbrzmiewał daleko.

Awanturnicy i svirfnebli spali, nieświadomi, że nie powita ich wstający, szary świt, do którego na powierzchni było jeszcze trochę czasu, jeśli Shillen miała rację. W świecie, który nie znał dni ani pór roku, drowy z Ylesh Nahei śledziły upływ czasu za pomocą kamiennej kolumny. Wyznaczony przez enklawę czarodziej pod koniec każdego dnia tkał na jej podstawie magiczny ogień, który stopniowo rozpływał się ciepłem, aż cała struktura nie płonęła czerwienią w spektrum infrawizji. Bez takiego zegara nawet tropicielka mogła się pomylić, zmuszona do polegania na niejasnych, nieprecyzyjnych wskazówkach i poszlakach, jakie zostawiał Podmrok. Myśli błądzące wokół czasu i dziwacznej nekropolii przypomniały Shillen dom, gęstwinę ogromnych grzybów na krańcu miasta, które oznaczały dzielnicę najdoskonalszych rodów.

Co Shillen przypominało o ojczyźnie, dla Katona było zupełnie nowym doznaniem, z którym powoli się oswajał. Był na przytłaczajacej głębokości, nieprzyzwyczajony do obecności nad głową tysięcy ton skał. Szklane oczy na szypułkach grzybów spoglądały na niego równie martwo jak otaczające głazy. Jak sępy czekające na kolejnego trupa, którego mogłyby rozpuścić ochrowym śluzem tak jak pokonanego przez awanturników remorhaza. I jak nieszczęsnego Kriegera. I jak wszystkich królów Glimmerfell - nazywanie porzucania ich w tych okolicach pogrzebem było kpiną z eufemizmu, ukazywało niedojrzałość gnomów.

Cała ta historia zakrwawała na szaleństwo... Dlatego kiedy pośród stalaktytów Katon dojrzał jeden szczególny, zakończony pędzlem białego włosia, zmarszczył tylko czoło i wzruszył ramionami. Poderwał się na nogi dopiero wtedy, gdy ten nawis obrócił się do góry nogami i leniwie niczym beholder popłynął w powietrzu w kierunku miejsca niedawnej walki.



- W podziemnej krainie grzyby chodzą na ludziobranie, mistrzu Sirrionie - śpiewał i gwizdał, nie bacząc na niebezpieczeństwo. - Noriflist to widział, Noriflist to wie.

"Noriflist?", zastanawiał się Katon, z wielką uwagą słuchając nieskładnych słów nienazywalnego stwora, boga czy demona. Takie imię nosił pewien Tharbryjczyk, jedyny śmiertelnik, którego świętej pamięci elfi mistrz Sirron przyjął na naukę do swej wieży, wzniesionej nad Tharbryjskim Wybrzeżem, w lasach pomiędzy rzeką Pewną a Koroną Harridrima, wysokim szczytem, który rozpalalał i dalej rozpala wyobraźnię uczonych nie tylko z miasta-państwa Tuli. Noriflist... Arogancki, niepokorny dupek o wielkim talencie i jeszcze większym mniemaniu o sobie.

Elf przypomniał sobie, że owiana tajemnicą śmierć Sirrona była źródłem licznych plotek. Jej szczegóły zdradzono tylko rządzącej Tulą Radzie Ośmiu. Prawdziwy powód śmierci został podobno zakomunikowany przez oiv’hass, altruistyczne stworzenie z kosmosu, które w potocznej mowie mniej bystrzy uczeni nazywali prześmiewczo flumfem. Jeśli było to prawdą, mistrza Sirrona mógł spotkać najstraszliwszy los z woli koszmarnie starych, amoralnych horrorów, które przybyły z najodleglejszych gwiazd.

Od tamtego momentu Doliną Sirrona i dalszymi badaniami nad Koroną Harridrima zarządzała Beri, czarodziejka najdłużej szkolona przez maga. Katon pamiętał i ją, i Indar, która była dla Beri chyba kimś więcej niż przyjaciółką, i Lagę, wiecznie zazdrosnego o pozycję Beri w Dolinie, i Gildrina, który najchętniej spędziłby całe życie w jaskiniach Korony niczym drow czy krasnolud, i Rodrasę, też jak Katon szkoloną w objawieniach... Która nigdy nie ufała Noriflistowi. Co tu robił? Jego obecność tutaj i to w tej zmutowanej formie nie mogła być po prostu wynikiem jakiegoś przypadkowego, nieudanego eksperymentu, nie powiązanego z całokształtem upiornych wydarzeń dotykających Podmrok.


- Noriflist? To imię budzi wspomnienia. Czy jesteś tylko cieniem, zjawą, a może tylko się zgubiłeś? - Katon wysunął się lekko na przód, chcąc być dostrzeżony przez najwyraźniej znanego mu maga, choć czy był tym, za kogo się podawał elf nie mógł być pewny widząc jego zdeformowane ciało, i najpewniej zniszczony szaleństwem umysł.

Noriflist unosił się dokładnie nad tym miejscem, w którym zeszłego dnia magicznie przemieniłeś Rashada we wielką małpę. Magia przyciągała go tak jak róże pszczoły. Patrzył przed siebie pustym, zgasłym wzrokiem. Ślina ciekła mu z otwartych ust. Może twoje słowa nawet nie docierały do jego uszu. Zastanawiałeś się, czy jego zmutowane ciało było tylko pustą powłoką, z której już dawno uleciał duch? Taka przemiana mogła być wynikiem klątwy, nieopatrznego życzenia albo potężnej transmutacji lub nekromancji.

Przypomniała ci się Złota Geri z Konklawe Cichych Wiatrów. Krasnoludka, która rytuałem przeniosła swą duszę do golema wykonanego ze złota i spędziła wiele dekad na próbie odnalezienia drogi z powrotem. Ale ona chociaż miała wybór, sama podjęła ryzyko. Viridiańskie Maszyny Mordu, których skórę topiono i łączono z ciężką zbroją w bąbelkujących, alchemicznych kadziach - już nie.

Jedna z oślizglych, umięśnionych macek wskazała na twój bukłak.

- Wino? - zapytał z wyraźnie mniejszą obojętnością.


Katon pokręcił przecząco głową i odpiął bukłak od pasa, który następnie rzucił w kierunku zmutowanego czarodzieja.

Noriflist za pomocą lśniących, czarnych macek odkorkował i przystawił bukłak do ust. Spodziewając się wina, wypił bez przyjemności zaledwie kilka łyków lodowatej wody ze Skalistych Kaskad, a resztę wylał na głazy, wyciskając bukłak jak pomarańczę. Po takim geście spodziewaliście się najgorszego, jako że wasza czujność wyostrzyła się przez lata niebezpiecznego życia, lecz obłąkaniec tylko wzniósł się w powietrze, obrócił dookoła i zaśpiewał:

- W podziemnej krainie czarty pływają na tratwach z gnomich trupów, mistrzu Sirronie. Noriflist to widział, Noriflist to wie!


- Tratwy... Z gnomich... Trupów? - powtórzył któryś ze svirfneblińskich rycerzy, przełykając głośno ślinę. Rozległ się gnomi szmer.

Rashada, który w tym wrogim, obcym środowisku spał czujnie, obudziły odgłosy rozmowy. Zdębiał, widząc dziwaczną istotę, z którą rozmawia Katon i skoczył na równe nogi.

- Co to jest Katonie, znasz tę... istotę? - Zapytał.

- Nie osobiście. Znałem jego mistrza. W sumie też przelotnie, ale widok jednego z jego uczniów tutaj jest zastanawiający. Ardin wspominał o kilku elfickich czarodziejach, którzy zeszli do Podmroku. A jego mistrz, Sirron dobierał sobie uczniów jedynie spośród starszego ludu. Ten był jedynym wyjątkiem, i zdaje się nie wyszło mu to na dobre - czarodziej wyjaśnił wojownikowi.

- W takim razie może coś wiedzieć o Kuli Cienia….- zastanawiał się Rashad.

- Wino?! - Noriflist powtórzył pytanie, nagle zniecierpliwiony. Ocierał nerwowo jedną mackę o drugą.

- Eol, masz jeszcze to wino, które piliśmy we wiosce? - czarodziej zagadnął smokowca.

Czarna Łuska, słysząc swoje imię, ziewnął przeciągle, wciąż leżąc na plecach.

- Dziewczyny, daaaajcie muuu... uahhh...! - obrócił leniwie głowę, ale kiedy tylko dostrzegł unoszącą się w powietrzu poczwarę, natychmiast przetrzeźwiał i zerwał się na równe nogi. W jego rękach pojawiła się ciężka kusza, która najwidoczniej trzymał pod poduszką na takie okazje. Wycelował bełt w unoszące się w powietrze stworzenie, z pytaniem przenosząc wzrok między nim, a Katonem.

Na widok wycelowanej weń kuszy Noriflist wrzasnął tak, że ciarki przeszły po waszych krzyżach. Schował się za kapeluszem wielkiego grzyba, gulgocząc bezustannie.

- Spokojnie… poczęstuj naszego… gościa... winem - czarodziej uspokajał smokowca rozbawiony sytuacją.

- Nie lubię niezapowiedzianych gości w podziemiach - smokowiec kiwnął głową Mavis, która siedziała schowana za jakimś grzybem i z mieszaniną ciekawości i przestrachu przypatrywała się stworowi.

- Daj mu tego wina... jeśli tam coś zostało - rozkazał rycerz - O tej porze zwykle potrzebuję chwili dla siebie, ale będę miał was na oku! - zadeklarował, biorąc jedną ręką tarczę i odchodząc na bok. Ustawił ją pod ścianą, by mieć przed oczami wizerunek Tiamat i przyklęknął, zaczynając modły, ale raz na jakiś czas zerkał na unoszącą się w powietrzu istotę, a kuszę miał w zasięgu ręki.

Mavis ostrożnie podeszła do kupki gratów, wygrzebała z nich bukłak wina i zbliżywszy się na bezpieczną odległość, lekko rzuciła nim w kierunku Noriflista.

Do gruntu zepsuty czarną magią Noriflist łasił się do Mavis jak zwierzę. Obiecany bukłak wina w zasięgu wzmocnionego zaklęciem wzroku koił nerwy obłąkanego powierzchniowca. Kiedy pochwycił napitek zręczną macką, wybębnił cały bukłak, wciąż kryjąc się za kapeluszem grzyba. I wtedy okazało się, że jego spokój był tylko pozorny.

- Tak samo będę pić waszą krew, plugawe elfie pomioty - syknął pełen furii w stronę Mavis i rzucił pustym bukłakiem - kiedy czerwone nietoperze zrobią z wami porządek!

Odlatywał! Uciekał z dzikim krzykiem, spłoszony jak sarna.


- Zaczekaj proszę! - Zawołał desperacko Anlaf, który do tej pory przyglądał się jedynie całej scenie w osłupieniu - Możemy ci pomóc. Odczynić urok. Jesteśmy tu po to by naprawić ten chaos.

Szkaradny stwór zatrzymał się w powietrzu, odwrócony do was plecami. Musiał zachować jakąś cząstkę własnej duszy i promień światła przeszłości. Może było mu nawet przyjemnie, kiedy znów usłyszał łagodny głos człowieka z powierzchni. Obrócił się i powolutku sfrunął w dół, gryząc strachliwie gumowaty czubek jednej z macek.

Katon wycofał się lekko, widząc, że szaleniec niespecjalnie przepada za elfami - Mavis, Vylyra, Shillen, on chyba nie lubi elfów. Cofnijmy się i pozwólmy innym rozmawiać - czarodziej wyszeptał ostrzeżenie, nie spuszczając wzroku z mutanta.

Drowka skinęła głową w stronę czarodzieja i cofnęła się kilka kroków do tyłu.

- Masz na imię Noriflist prawda? - Druid ostrożnie podchodził bliżej starając się okazywać przyjazne zamiary. - Ja jestem Anlaf, druid z Tarsh. Przybyliśmy tu wraz ze svirfneblin odzyskać Glimmerfell. Pomożemy ci, ale musimy wiedzieć co ci się stało.

- W podziemnej krainie - zaczął Noriflist - cienie sprzed tysią... - ale się zaciął. Obliczył coś w głowie, ruszając ustami i ponowił: - Cienie sprzed tysiąca dwustu sześciu lat przyszły tańczyć, mistrzu Sirronie! - biedakowi znowu wydawało się, że rozmawia ze swoim mentorem. - Noriflist to widział, Noriflist to wie!

Anlaf spuścił na chwilę wzrok domyślając się, że mag naprawdę postradał zmysły - Noriflist? To ja, Anlaf. Mistrza Sirrona tutaj nie ma. Spróbuję ci pomóc. Dobrze?

Anlaf zebrał się do zaklęcia - tego samego, które pomogło Ardinowi. Noriflist, kierowany bardziej instynktem niż inteligencją, otoczył się mackami, na swój sposób kontrczarując. Na twarzy szaleńca odruchowo pojawił się dumny uśmieszek.

- Jesteśmy potężnymi wojownikami a i na magii się znamy, faktycznie możemy ci pomóc - dodał Rashad który jednak pozostawał czujny i gotów do magicznego przywołania swojego rapiera gdyby dziwne stworzenie okazało się być agresywne.

- Te cienie o których mówisz… chodzi o ghule, demony? Walczymy z nimi.

- W podziemnej krainie stare grzechy mają długie cienie, mistrzu Sirronie. Noriflist to widział, Noriflist to wie!

Zmutowany czarodziej z coraz większym zainteresowaniem zaczął kręcić się w pobliżu waszej sterty plecaków. Chyba szukał jedzenia. Tyle wina musiało mu poprawić apetyt.


Anlaf westchnął przykładając otwartą dłoń do czoła. Postanowił jednak spróbować jeszcze raz, choć stosując inną metodę. - Gratuluję Noriflist- zawołał z aprobatą - poczyniłeś ogromne postępy w sztuce. Dam ci teraz moje błogosławieństwo i zapraszam na wyśmienitą kolację.

Zaklęcie nie przyniosło pożądanego skutku. Było bezradne wobec nikczemnego czarnoksięstwa, które sprowadziło zgubę na ciało, umysł i duszę Noriflista. Jednak to, co zdruzgotany czarodziej powiedział, gdy wyciągał z pochwyconego macką plecaka suchar po sucharze, dawało cień nadziei na zrozumienie jego historii:

- I mistrz mi teraz wszystko wybaczy? Wszyściusieńko? Nawet śmierć uczniów mistrza?


- Wybaczę - Odpowiedział Anlaf łagodnym tonem zerkając kątem oka na Katona - ale jesteś winien zadośćuczynienie Noriflist. Pomożesz nam, a wszystko będzie jak za dobrych starych czasów.

- Jakim NAM?! Przecież zostaliśmy już tylko my dwaj, ty mistrzu i twój najwspanialszy uczeń i jedyny godny następca, Noriflist! - pełne furii, płaczliwe krzyki Noriflista roznosiły się po tunelach i jaskiniach. Całe szczęście, że nie odpowiedział na nie jeszcze żaden drapieżnik.

- Owszem - odpowiedział druid nasłuchując czy coś nie zbliża się w ich kierunku - ale byłem zmuszony wezwać wsparcie. We dwóch nasze szanse na powodzenie byłyby znacznie mniejsze, a i plan uległ teraz zmianie. Powiedz mi co zapamiętałeś z naszej misji.

- Mistrzu Sirronie, wszystko szło zgodnie z twoim planem - zaczął nieco bojaźliwie Noriflist. Spuścił wzrok w dół. Pot kapał na stertę plecaków, nad którymi lewitował. Zaczął szybciej oddychać. - Ale to coś, co wyszło z portalu, pożarło Beri, Lagę, wszystkich! - wyrzucił z siebie gorączkowo. - Mnie udało się uciec! Przetrwałem dzięki twojej magii, mistrzu Sirronie! Dobrze, że znowu mnie słyszysz, mistrzu...

- Mimo tego co tu się stało - ciągnął druid - ja też się cieszę, że cię widzę. Wiesz, że musimy to naprawić? Dlatego ściągnąłem tu pomoc. Kosztowało mnie to wiele zaklęć i dlatego musisz mi teraz pomóc posprzątać ten bałagan. Pamiętasz jeszcze w którym kierunku znajduje się miejsce w którym otwarto portal?

- Czasami wiem, czasami nie, mistrzu Sirronie. Czuję raczej niż wiem. Było to gdzieś za rzeką Laetan... Proszę mistrzu daj mi zjeść i wrócę do ciebie, kiedy będę gotów cię poprowadzić. To może potrwać.

Noriflist przestał interesować się otoczeniem. Skupił się całkowicie na zadaniu zleconym przez "mistrza". No i na upragnionym posiłku.

- Pst - Oddo pociągnął za spodnie Anlafa. - Co z tym okropieństwem? Będzie z nami wędrować? Nie wystarcza wam, że sam ma łeb wypełniony szaleństwem!? Może jeszcze zatruć i nasze sny.


- On ma rację - przytaknął Eol, spoglądając na poczwarę i machinalnie kładąc rękę na mieczu - Jeśli magowie chcą się bawić swoimi dziwnymi sługami, niech to robią... poza obozem. Weźcie to coś na łańcuch, zdominujcie albo cokolwiek innego. Wolne nie powinno latać; kto wie, czy mu znów coś nie odbije i nie sprowadzi na nas wroga albo nie nabierze apetytu na nasze mózgi. A jak go wypytaliście o wszystko, to można skrócić jego męki. I nam ulży, i jemu.

- Zgadzam się z łuskowatym i kurduplem - wtrąciła Shillen rzucając pobieżnie wzrokiem raz na Eola, a raz na Oddo - to coś nie jest do końca poczytalne, może narobić nam problemów, a w Podmroku i tak dość dużo ich pewnie napotkamy. - położyła dłonie na przypiętych do pasa krótkich mieczach.

- Podróżować z kimś, kto chce wypić moją krew!? - zapytała retorycznie Mavis. - Każdy kompromis jest zgniły, ale ten cuchnie zgnilizną mocniej niż położony przez nas remorhaz.

Korzystając z tego, że Noriflist zajął się jedzeniem druid podszedł do reszty -Nieumarli przepędzili stąd was, drowy i bóg wie kogo jeszcze - Anlaf ściszył głos niemal do szeptu zwracając się do Oddo - być może Noriflist jako jedyny wie jak powstrzymać tą falę, albo przynajmniej pomoże nam jakoś to rozwiązać. Powinniśmy wiedzieć z czym przyjdzie nam się mierzyć, a sam powiedziałeś, że może być to trudniejsze niż przypuszczacie. Wiem, że nawet nie przypomina człowieka i postradał zmysły, ale nie zapominajmy o tym po co tu jesteśmy. Musimy zyskać jakąś przewagę. Im dłużej będzie z nami tym więcej się dowiemy. Kiedy uznamy że wiemy wystarczająco dużo możecie go odprawić.

- Naprawdę nie ma innych sposobów na zdobycie tej całej wiedzy!? - zapytał Oddo. - Biblioteka Glimmerfell jest już pewnie na zawsze stracona, ale Laetan nie zatopiło przecież Ylesh Nahei. Nawet jeśli drowy nie potrafią pisać, to musiały złupić krasnoludzkie tomiszcza z Angrimm - dodał kąśliwie.

- Powiedz mi o tym coś więcej Oddo. O tych tomiszczach z Angrimm - czarodziej zagadnął gnoma, z wyraźnym zainteresowaniem. - Jeśli w Ylesh Nahei jest jakaś mistyczna wiedza, nasze szanse mogą znacznie wzrosnąć. Nie skreślałbym też wiedzy w Glimmerfell. Biblioteki są czasami doskonale zabezpieczone, a niektórych ksiąg nie ima się nawet woda.

- Nie mam bladego pojęcia, co może być w tych księgach, Katonie, ale wiemy przecież, jacy są krasnoludowie. Nie dość, że potrafią prześledzić swój rodowód aż do Kazadaruma, to nieustannie planują i zawsze kolekcjonują trofea z wygranych bitew. Muszą gdzieś to wszystko spisywać, opisywać. My zresztą też potrafimy zagospodarować każdy kawałek papieru jakąś nową myślą, ale... Przekładamy natchnienie nad skrupulatność.

- Innymi słowy - wtrącił Belwar z dumnym uśmiechem na ustach - z raz zaczętych przedsięwzięć kończymy jakąś jedną piątą, ale za to jaką! - Kiedy rozległ się śmiech, broda Belwara dotknęła ucha Oddo.

Shillen pamiętała bibliotekę Ylesh Nahei. Wysoka, mieniąca się czerwienią i purpurą wieża, przy której stała kolumna - zegar enklawy, obsługiwany przez jednego z magów - bibliotekarzy. Żałowała w tej chwili, że była na bakier z książkami i słowem pisanym w ogóle, zresztą nawet nie znała bibliotekarzy jej ludu. Może mogłaby lepiej pomóc.

Zauważyliście, że Oddo otrzymał odrobinę za mało dyskretnego kuksańca od Belwara. Kiedy Oddo wciąż się opierał i nie chciał odejść na bok, Belwar szarpnął go za rękaw. Gnomy przez chwilę toczyły półszeptami zażartą dyskusję w swoim języku. Oddo wrócił po jakimś czasie z nietęgą miną, ale nie odezwał się nawet słowem.


- Anlafie, z jakiegoś nie wiem jakiego powodu, z całej naszej grupy jeśli mogę powiedzieć, że kogoś naprawdę darzę zaufaniem to jesteś to ty - powiedziała drowka - ale na bogów od Lolth zaczynając na Mitrze kończąc - elfka splunęła wypowiadając imię boga światła - naprawdę chcesz żeby to coś poszło z nami? Po wszelkich przygodach jakie nas spotkały, czy to na Wyspie Grozy czy tutaj chyba powinniśmy wyciągnąć wnioski co do obdarowywania zaufaniem dziwnych typów. Skąd wiesz, że gdy złożymy się do następnego odpoczynku, nie przyjdzie mu do głowy poderżnąć nam gardeł, albo bogowie wiedzą co innego. Ja na pewno nie mam zamiaru mu zaufać i założe się, że Vylyra i Mavis się ze mną zgodzą - spojrzała na elfki. I rzeczywiście, obie spojrzały na siebie i pokiwały głowami.

Rashad obrzucił Norifista zimnym spojrzeniem po czym uspokojącym gestem objął ramię Mavis.

- Nie obawiaj się moja śliczna łotrzyco, obronię cię przed nim jak będzie trzeba - po czym zwrócił się do reszty:

- Podejdźmy do sprawy rozsądnie, ta… istota wydaje się mieć wiedzę na temat eksperymentu elfich magów którzy podobno sprowadzili tu ghule. Szkoda byłoby go już teraz zabijać jak może wciąż mieć użyteczne informacje.

Amira kiwnęła w milczeniu głową popierając słowa kuzyna.

Oczywiście Oddo i pozostali mają rację, że musimy być bardzo ostrożni, nie pozwolimy by ten cały Norifist nas opóźniał ani nam zagrażał i nie będziemy na niego czekać. Jeśli będzie stwarzał zagrożenie, rozprawimy się z nim. - Stwierdził pojednawczo. - A miasto drowów może i warto byłoby odwiedzić…

- Też bym się wybrała obejrzeć jak wygląda dziś moje rodzinne miasto - dorzuciła Shillen.

- Anlaf kiwnął głową z uznaniem w stronę Rashada. - Jeżeli zdecydujemy, że ryzyko jest zbyt duże to nie będę oponował, ale cieszę się, że nie wykluczasz korzyści jakie może nam dać jego wiedza.

- Również nie poprę pospolitego zabójstwa. To szaleniec, ale przekazał już kilka informacji, i najpewniej może zrobić to znowu. A wiedza to potrzebna nam broń i nie ma znaczenia w jaki sposób je zdobędziemy - czarodziej kiwnął głową Anlafowi popierając jego zdanie.

Oscar szczypiąc się w rękę już kolejny raz, uświadomił sobie, że to jednak nie sen. Po wczorajszym marszu spał jak małe dziecko, ale gwar panujący w jaskini obudziłby nawet głuchego. Przetarł zaspane oczy i podniósł się z łukiem w ręce.

- Będę pierwszą osobą, która strzeli w to wynaturzenie… - wskazał brodą - Mam zamiar mieć to na oku. Oddo, co powiesz na zakład? Kto to pierwszy odstrzeli?

- Strzelaj pierwszy, proszę bardzo... - powiedział Oddo, wciąż nieco zakłopotany rozmową z gnomami. - Jeśli to zagadkowe coś zasiało śmierć i zniszczenie w naszej krainie, sam skrócę go o głowę, co by pasował lepiej do stalaktytów wokół, kiedy będzie tak wisieć i gnić - śmiertelna groźba wypowiedziana cienkim, piskliwym głosem zabrzmiała komicznie, lecz powstrzymaliście śmiech. Prawdziwe tchórzliwe lwy.

- Nie rozumiem elfów- stwierdził filozoficznie Rashad spoglądając na Katona i Mavis - my ludzie żyjemy krótko, chcemy więc zabłysnąć nim iskra naszego żywota zgaśnie, dokonywać czynów wielkich póki nasz czas nie przeminie. Ale elfy mogą przecież żyć wiecznie, dlaczego więc wybierać los awanturnika, który częściej oznacza straszną śmierć niż chwałę i bogactwo?

Shillen słysząc Rashada wzruszyła ramionami - Nie wiem jak zazwyczaj wygląda życie elfów z powierzchni, ale u nas poziom niebezpieczeństwa jest porównywalny do życia awanturnika - uśmiechnęła się beznamiętnie do arystokraty.

- Bo uwielbiam, jak człowiek zadaje takie pytanie elfowi. Dla nas jesteście… zabawni, z tym całym pośpiechem. Poza tym jakbyś przez trzydzieści lat czyścił posadzki w dormitorium wynosząc kaczki spod starych, zgrzybiałych uczonych niechybnie poczułbyś… nudę - Katon uśmiechnął się do szlachcica.

Złodziejka roześmiała się głośno, może nawet zbyt jak na panujące wokół ponure okoliczności.

- Żyć tak długo... i mieć tysiące lat nudy? - wyszczerzyła zęby. - Nie wszyscy chcą żyć tylko by trwać. Ja wolę się bawić, a bez ryzyka nie ma prawdziwej zabawy. Lepszy krótki, ale pełen wyzwań żywot, niż nieśmiertelność pozbawiona treści…

- Ja tam jednak osobiście na waszym miejscu najpierw chciałabym się nacieszyć przez kilkaset lat przyjemnościami życia a dopiero później zacząć ubarwiać sobie życie - mruknęła Amira pod nosem.

- A ja uważam, podobnie zresztą do Mavis, że najlepiej docenia się życie ryzykując je. A ubarwić najlepiej można swoją śmierć. Elfia śmierć jest nudna. Mój szczep zostawia zmarłych na szczycie góry, aby sępy rozdziobały ciało w czasie, kiedy reszta oddaje się żałobie. Ciało wraca do natury, która jak wiadomo jest niczym koło. Nudne i smutne. Już gnomy mają lepszy pogrzeb. Chowają ich nago pod grzybem i jeszcze stroją sobie żarty ze śmierci. Choć osobiście nie chciałbym, by w tyłek mojego trupa wkładano jakieś kwiatki czy coś - zachichotał czarodziej - zresztą czymże jest życie nawet elfa czy smoka w obliczu nieskończoności? - rozmarzył się na koniec a oczy zabłysły mu w mroku.

Zauważyliście, jak słuchający was Dralald notował coś na skrawku papieru. Kiedy Katon zajrzał mu przez ramię, przeczytał:

“ZAPAMIĘTAĆ: Wsadzić wujowi Throlaldowi kwiatki w tyłek. Może urosną.”

CZERWONE NIETOPERZE, MISTRZU SIRRONIE!


Dwie mile od podziemnej rzeki Laetan
Podmrok pod Górami Majestatycznymi
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena

18 Białego Wilka, loredas,
12 Ponurych Mrozów, dzień ziemi,
4433 roku BCCC

Szliście korytarzem wijącym się niczym szepczący wiatr. Mijały godziny, a jego koniec niezmiennie ginął w mroku, zaś wody Laetan szumiały coraz głośniej. Czasami tunel zamykał się wokół was, szeroki tylko na tyle, by mógł się przecisnąć przez niego pojedynczy wędrowiec. Innymi razy znajdowaliście się we wielkich jaskiniach, których ściany i sufit pozostawały poza zasięgiem wzroku. W odróżnieniu od Shillen, Eola czy svirfnebli, wy funkcjonowania we wszystkich tych krajobrazach Podmroku musieliście uczyć się od podstaw. Zachowań wszystkich wrogów, jakich moglibyście napotkać - niestety też. Nie byliście na patrolu ćwiczebnym, więc każdy krok w tych koszmarnych czeluściach mógł doprowadzić do spotkania z prawdziwymi, nieludzkimi potworami, które nawet w tej chwili mogły deptać wam po piętach. Stopniowo opuszczała was pewność własnych zmysłów, pozostawiając wizję nierealnego świata, gęsto zamieszkałego przez ponure istoty o nieobliczalnych zdolnościach.

Do Laetan były jeszcze dwie mile. Doszliście do skrzyżowania korytarzy, gdzie jeden ze svirfnebli - Guro - wskazał wam wąski, szeroki na jakieś pięćdziesiąt stóp tunel. Prowadził do jaskiń, w których gnomy dawniej hodowały rothe. Po inwazji darakhuli nie spodziewał się, że zostało w nich coś więcej niż płot zagrody. Korytarz ciągnął się jakieś trzy mile i łączył z solnymi tunelami, które prowadziły do jadeitowych kopalni.

Nagle, bez żadnych wcześniejszych oznak, przez poszum Laetan Amira, Shillen i Eol usłyszeli skrzeczący półszept. Jakąś komendę w języku, którego nigdy nie pomyliliby z żadnym innym - w smoczej mowie! Tajemniczy rozkaz, rozmyty przez hałas rzeki, brzmiał:

- ... manewr ... Andramalaxa! - po tych słowach pochwyciliście oddalający się, gorączkowy trzepot skrzydeł.

Analegorn! Oczy Eola, zwężone i wrogie, zapłonęły. Wiedział, że koboldy knuły jakiś podstęp. Nazywały wszystkie swoje manewry i szyki imionami dzieci Analegorna, a Andramalax był najpodstępniejszym z nich. Po przesiąkniętym złem smoku można było spodziewać się każdej nikczemności. Cichy wyrok śmierci, który już raz Eol przeżył, też był ochrzczony tym plugawym imieniem. “Manewr pełzającego Andramalaxa.” Będą obserwować swój cel niczym żmija wśród poszycia i, jeśli uznają to za słuszne, zaatakują w najmniej spodziewanym momencie.

- Czerwone nietoperze, mistrzu Sirronie! - krzyknął Noriflist ze strachem w głosie i zniknął w całunie niewidzialności.

- Koboldy?! Musiały lecieć od źródła rzeki Laetan! - syknął zza stalagmita Stromfast. Magiczny znak błysnął na czołach svirfnebli - kusze pojawiły się znikąd w ich rękach. - W jakim celu się tu zapuściły?!


Twarz i całe ciało Amiry w reakcji na słowa obcych pokryła się drobnymi czerwonymi łuskami. Nie dała się jednak przestraszyć, gestem nakazując innym zachowanie ciszy wysunęła się na czoło pochodu i nie czekając na pozostałych zbliżyła się śmiało do źródła dźwięku. Gdy zaś była już całkiem blisko odezwała się pełnym głosem w języku smoczym

- Cześć i chwała czerwonemu władcy potężnemu Analegornowi, Jestem Amira córka przez pokolenia potężnej Scratharessar, czy potrzebujecie jakiejś pomocy?

- Pomocy?! - syknął Grimwig. - Jak zobaczą naszych, spalą was żywcem razem z nami - szeptał. - Całe stulecia walczyli i nienawidzili gnomów za uwięzienie Kurtulmaka, ich boga.

Anlaf bezradnie wzruszył ramionami. Sam również był bardzo sceptyczny co do inicjatywy Amiry - Może przynajmniej obędzie się bez walki z tymi łachudrami - szepnął do Grimwiga - ale lepiej bądźmy w gotowości.

- Zaprosić ich na pogawędkę i bez ostrzeżenia ostrzelać to też jakiś pomysł - szepnął Grimwig do Anlafa - i choć nie przepadam za aż tak śmiercionośnymi psikusami, w przypadku koboldów mogę zrobić wyjątek.

- Tak zrobimy. To co oni gadają, to tylko taki podstęp, żeby je wywabić... Daj znak - po cichu! - żeby wszyscy mieli kusze w pogotowiu. Jak pojawi się kilka tych poczwar, walimy w nie w całej siły... na rozkaz! - Eol kucnął przy gnomie, wyszeptując mu słowa pociechy i polecenia. I pilnując bardzo, by stojące z przodu kuzynostwo go nie usłyszało.

Grimwig kiwnął głową na znak zrozumienia rozkazu. Nagle, bez ostrzeżenia i z niewiadomego powodu zaczął się trząść. Eol zauważył, że potarł wąs, by ukryć śmiech, ale nie mógł nad nim na dłużej zapanować. Miał tą dziwną gnomią przypadłość, że każde kłamstwo lub tajemnica, którą skrywał, wywoływała w nim niekontrolowany napad śmiechu, który mógł zaprzepaścić cały plan.

- Jestem Rashad Al-Maalthir i we mnie też płynie smocza krew, nie jesteśmy waszymi wrogami. - Szlachic stanął przy Amirze, jednocześnie gotów do walki i obrony kuzynki gdyby dyplomacja zakończyła się porażką. Wiemy że jesteście wybrancami wspaniałego Analegorna, cenimy waszą siłę i przebiegłość.

Po wzmiance o koboldziej sile druid zaczął się lekko trząść. Po chwili reszta zauważyła, że po prostu tłumi śmiech. Kiedy tylko się opanował szepnął do Shillen - Chyba znów się zaczyna. Ciekaw jestem co tym razem z tego wyjdzie.

- Najpewniej nic dobrego - Katon zmarszczył brew, niezadowolony z przemowy obu szlachciców.

Na słowa druida drowka wyszczerzyła zęby w uśmiechu - Stawiam kufel piwa, że tylko ich tym wkurwi, wchodzisz w to? - puściła mu oczko.

- Anlafie, czy przygotowałeś może te zaklęcie światła, które tak pięknie rozjaśniło nam ja.skinię Rhiadiraska kiedy starliśmy się tam z plemieniem orków? Mam wrażenie, że chciałbym poznać chociażby stosunek sił, bo mam nieodparte wrażenie, że nasza “szlachta” znów daje się robić w pospolitego wała - czarodziej szepnął do druida. Ten zaś kiwnął głową twierdząco.
- Jak się zacznie, może rozświetl pole bitwy przed nami w powietrzu w taki sposób, by sufit jaskini był oświetlony. Koboldy słabo radzą sobie ze światłem, a jeśli wylądują… utracą przewagę latania - czarodziej dawał w międzyczasie znaki gnomom które mu towarzyszyły aby zajęły pozycje strzeleckie za najbliższymi skałkami.

Shillen także skinęła głową zgadzając się ze zdaniem elfa. - Taa, zresztą jak zawsze. Gdybyśmy za każdym razem, gdy ta ich paplanina wpędziła nas w kłopoty dostawali złoto, to bylibyśmy najbogatsi we wszystkich Planach.

- Oni są naprawdę groźni. Ale korzystają z zaskoczenia i przewagi terenu - Eol rozejrzał się wokoło, jakby starał się ocenić, skąd nadejdzie cios. - Musimy je zmusić, sprowokować do głupiego, frontalnego ataku. Wtedy mamy szansę... Jakieś sugestie? Tak, żeby tamta dwójka potem nie pyskowała za bardzo... - wskazał głową na ariegardę, która najwyraźniej w okrutnym Podmroku zamierzała walczyć szlachetną, ale nad wyraz nieskuteczną bronią dyplomacji. Według Eola cały problem tkwił w tym, że paktować w tej ciemnej krainie można było dopiero, kiedy umierającemu przeciwnikowi przyciskało się ostrze do szyi, a wokół walały się zbezczeszczone trupy całej jego rodziny.

- To może... niech ich… jak to Shillen powiedziałaś… niech ich wkurwią? - zaproponował cicho Katon.

Drowka zakryła usta dłonią żeby powstrzymać się od śmiechu. - Można się nauczyć wielu ciekawych zwrotów przebywając wśród ludzi Czarnego Lo… W każdym bądź razie, może nasza odrobinę irytująca dwójka faktycznie ich sprowokuje tak jak mówi łuskowaty. Póki co zajmują ich na pewien czas a my możemy pomyśleć co zrobić jak już się znudzą i zaatakują - spojrzała w kierunku Amiry i Rashada, chwytając za rękojeści przymocowanych do jej pasa krótkich mieczy, aby móc je w każdej chwili szybko wyciągnąć.

- Niech przyjdą, przylecą czy diabli wiedzą co jeszcze - powiedział Oscar napinając łuk bez nałożonej strzały. Skandyk od czasu wejścia do Podmroku stawał się coraz bardziej nerwowy. Najwidoczniej nie służył mu klaustrofobiczny klimat podziemi... - Nieważne co to, jak tylko ujrzę łeb, rozwalę na kawałki! Wszystko co tu dotychczas spotkaliśmy chce nas zeżreć. Oprócz tego dziwoląga, ten jest po prostu… - rzucił wiązanką skandyckich przekleństw, dosadnie nazywając Noriflista - Koboldy chyba nie będą bardziej uprzejme

- Analegorn potężny, najpotężniejszy! Duży smok! Tak, tak, TAK! - rozległ się skrzeczący głosik. - Opiekował się nami od stuleci! Jesteśmy mu winni bezgraniczne oddanie! Zawsze gotowi do poświęcenia! A Histbik dał się poznać jako najgorliwszy sługa!

Cały korytarz wypełnił się hałasem broni uderzających w tarcze i koboldzimi krzykami.

- Jeśli wielka Scratharessar chce przyczynić się do jego bezgranicznego triumfu, wycofajcie się i przepuśćcie nasze siły. Duży smok!


Amira odwróciła się do towarzyszy i krzyknęła:

- Odsuńcie się i przepuśćcie gospodarzy - po czym zwróciła się do koboldów - jak wygląda sytuacja dalej w Podmroku, ghule daleko się posunęły?

- CZY HISTBIK DOBRZE SŁYSZY!? CZY SŁYSZY GNOMIE RŻENIE!? - warknał niespodziewanie Histbik. Grimwig wciąż nie mógł powstrzymać śmiechu.

Rashad cofnął się i podszedł do Eola - przepuśćmy ich, mają przewagę liczebną, po co niepotrzebnie wykrwawiać siły jak mamy misję do wykonania- rzekł ściszonym głosem.

- A jeśli ich celem są nasze kopalnie?! - syknął Oddo do Eola.

Amira pochyliła się w stronę kobolda i rzekła.

- Drogi Histbiku zaiste słyszysz głosy naszych gnomich niewolników, a nie godzi się uszkadzać majątku sojusznika.

- MAJĄTEK SIĘ NIE ŚMIEJE! MACIE GO UCISZYĆ! - ryknął Histbik. - Zbliżamy się! Nie zawiedź mnie Amiro, bo pożałujesz! Jeśli są tam jakieś wrogie gnomy, chyba nie chcą obudzić smoka, prawda!? Duży smok! - uderzył w tarczę. - Niech tylko dorwę któregoś głębinowca. Mam dobry przepis na svirfneblińskie uszka w panierce. A gotowane jęzorki w sosie grzybowym, prawdziwy rarytas! Albo głowizna w galaretowatym sześcianie! Duży smok dużo je!

Magicznym rycerzom puszczały nerwy. Histbik chcąc czy nie chcąc głupimi pogróżkami sprowokował ich do ataku. Szeptali między sobą w swoim języku i przygotowywali kusze. Cała przewaga pozycyjna mogła pójść na marne, jeśli Eol nie utrzyma dyscypliny. A Grimwig ciągle się śmiał - kłamstwa Amiry mogły zamydlić oczy koboldowi, ale były bezradne wobec głupawki gnoma.

Trzepot czerwonych skrzydeł był coraz bliższy.


Amira odwróciła się w kierunku sojuszników:

- Cisza tam, Eol zrób proszę coś ze swoimi podwładnymi, raz dwa trzy przepuszczamy koboldy i kontynuujemy naszą misję.

Anlaf złapał Grimwiga za ramię ze śmiertelnie poważną miną. Przyłożył palec do ust sugerując by się uciszył - Szzz, wystarczy - zganił cicho gnoma.

- Cisza! - ryknął Eol, tak żeby wszyscy go słyszeli, zwłaszcza gnomy - Kto nie posłucha rozkazu, posmakuje bata! Słuchajcie się swoich dowódców! - starał się zrobić jak najbardziej miażdżące wrażenie, by zachować dyscyplinę, ale bynajmniej nie po to, by zapewnić koboldom bezpieczne przejście, o nie. Tylko by zapewnić niezbędny czas, by koboldy zdecydowały się wdepnąć w pułapkę. I rzeczywiście miał zamiar użyć wszystkich możliwych środków, by plan się udał.


Przed sobą słyszeliście coraz głośniejszy furkot skórzastych skrzydeł, a za sobą widzieliście coraz mniejsze światło, gdy Amira i pozostali cofali się w stronę, z której przyszliście. Katon i Anlaf jako jedyni z awanturników dostrzegli w ciemnościach wroga. Rozproszonym szykiem, na różnych wysokościach, nadlatywało dziesięć oddziałów koboldów, dobre pięć dziesiątek wyposażonych równie starannie jak najemnicy Suwerennej Kompanii. Każda z jednostek leciała z własnym poddowódcą o charakterystycznej tarczy, przyozdobionej łuskami zrzuconymi przez czerwonego smoka.

Byliście pewni, że tarcze te będa ponurymi dowodami waszego dzisiejszego zwycięstwa. Schwytaliście niczego nie świadome koboldy w pułapkę jak króliki. Kiedy skręcały w boczny korytarz, przelatując nad lewym skrzydłem waszego szyku, bicie serca dzieliło ich od niespodziewanego gradu bełtów z gnomich kusz.

Jednak mimo to zdziwiliście się, nie dostrzegając pomiędzy koboldami Histbika! Co knuło to wredne i przebiegłe stworzenie? Przełknęliście ślinę, przeszyci nagłym deszczem grozy. Za chwilę cały korytarz miał zamienić się w nie jedną, a dwie wielkie, śmiertelne pułapki...
KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 04-08-2017 o 12:06.
Lord Cluttermonkey jest offline