Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2017, 09:35   #3
druidh
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Johannes Avicis de Castro Brittorum, wenecki kupiec, który próbował dorównać w życiu majątkiem szacowności własnego nazwiska jechał właśnie wraz ze swoją świeżo poślubioną małżonką na koniec świata. Nigdy nie należał do kupieckiej elity, ale powodziło mu się całkiem przyzwoicie, do czasu gdy w niezbyt fortunny sposób zaciągnął trudny do spłacenia dług. Koniec końców okazało się, że jedynym sposobem załatwienia sprawy jest wyprawa w głąb kraju jakichś dzikusów, którzy od delikatnych raviolli bardziej zapewne preferowali zjadanie samych siebie. Na osłodę, przynajmniej tak mu się początkowo wydawało, dostał małżonkę, której posag miał być dobrym początkiem na rozkręcenie interesu. Ojciec szanownej małżonki dał przed wyjazdem jasno do zrozumienia, że spodziewa się po powrocie zwrotu posagu, ale z procentem tak niewielkim, że Johannes miał wrażenie, że ubił interes życia. Co do córki, ojciec nie wspominał nic, napomknął jednak o jej ślubach czystości, co jednoznacznie dawało do zrozumienia, że kupiec w zasadzie będzie musiał radzić sobie sam. Summa summarum wenecjanin uznał, że interes ubił nie taki jak się spodziewał, ale ostatecznie całkiem dobry.

Sama żona, Francisca z domu Ramberti wydawała mu się osobą bardzo miłą. Jeśli nie klepała tych swoich modlitw, albo nie rozmyślała o nie wiadomo czym, dało się z nią całkiem przyjemnie porozmawiać, co pozwalało zająć umysł jakąś rozrywką w tej długiej podróży. Głos rozsądku podpowiadał natomiast Johannesowi, że od osoby tej lepiej mu będzie trzymać się jednak z daleka. Czas swój poświęcić raczej na to, dzięki czemu zamierzał po powrocie do Italii rozpocząć nowe szacowne życie. Małżonkę razem z posagiem ojciec zapewne przyjmie bez mrugnięcia okiem. W jej wieku i tak nadawała się już bardziej do zakonu, niż do rodzenia potomków.
Koniec podróży kupiec przywitał z ogromną radością, gotów do działania bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaraz też dostał pierwszą lekcję negocjacji z miejscową ludnością, po której dowiedział się, że tutejsi karczmarze zupełnie inaczej rozumieją słowo pokój. Johannes po wejściu przez dłuższą chwilę zachodził w głowę, czy nie zaszła jakaś pomyłka i jego koń nie leży właśnie na jakimś wyścielanym aksamitem łożu, gdy tymczasem oni mają spać w stajni.
Obrzucił swoją żonę przepraszającym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że jak tylko załatwi sprawy najpilniejsze zajmie się i tym.
- Szanowny Johanie, nie zamartwiaj się na razie sprawami błahymi. Na pewno przed wieczorem wyjaśnisz to nieporozumienie z tym uprzejmym karczmarzem. Ja w tym czasie udam się do naszych drogich braci w wierze na chwilę skupienia po tej długiej podróży. Nie czuję się dobrze, ale nie umiałabym zasnąć spokojnie.
Johannes w zasadzie zgodził się z tą argumentacją, nie wiedział tylko, czy ten brudny obszczymorda, który wyglądał jak by własną rodzinę zamordował gołymi rękami oraz uprzejmy karczmarz, o którym wspominała żona to jedna i ta sama osoba, czy może jednak powinien poszukać kogoś innego.

* * *

Kilka razy w trakcie drogi Francisca rozmyślała o tym co zastanie na miejscu i co dokładnie ma do zrobienia. Sytuacja nie napawała ją otuchą, co więcej z listów wynikało, że oprócz zadań ma jeszcze osobnego wroga na karku, ale od czego jest łaska boża w trudnych chwilach. Uznała, że o wszystkim zdecyduje na miejscu, po zapoznaniu się z sytuacją. Z całą pewnością powinna być ostrożna, ale uznała, że nadmierne wnikanie w sprawy, o których wie na razie niewiele do niczego jej nie doprowadzi. Gdyby to było jej naturą, dawno została by benedyktynem. Po przyjeździe poprawiła na szyi medalik, wzięła do ręki drewniany zdobiony krzyż, z którym rozstawała się rzadko, zakasała suknię i ruszyła na spotkanie z zakonnikami. Błoto jej nie przeszkadzało, a deszcz ukrył jej łzy, które płynęły jej z oczu przez całą drogę do monastyru. Gdyby mogła, przeszła by tą drogę na kolanach, co pewnie zwracałoby jeszcze większą uwagę wszystkich, którzy ją spotkali po drodze.

Godzinny marsz uspokoił ją trochę, a zakonnik wprowadził ją bez szemrania do środka. Pomieszczenie do którego weszła było niewielkie. Jak na siedzibę inkwizycji, wyglądało mizernie i Francisca nabrała przekonania, że wyposażone zostało jedynie z jej środków. Nie dokładnie tego się spodziewała. Dwa inne zakony słynęły przecież z bogactwa. Jej pewnie też, ale do tego jej przełożeni nigdy by się nie przyznali.

Zanim zakonnik zamknął drzwi, a jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności kobieta wiedziała, że w pomieszczeniu jest ktoś jeszcze. Dopiero po chwili była w stanie określić, kto. Widząc zarys sylwetki odezwała się w jej kierunku:
- Laudetur Iesus Christus... - ale nie usłyszała odpowiedzi. Zobaczyła jedynie znak krzyża. Jasne było, że to musi być jeden z inkwizytorów i to raczej pewne, ktoś z jej zakonu. Tylko oni, przypominali wszystkich, poza zakonnikami. Nie miała czasu, żeby się dziwić. Przywróciła sobie w miarę możliwości odpowiedni wygląd prostymi środkami i usiadła w miejscu, które jak uznała powinna zająć osoba najbardziej szacowna. 'Absque argento omnia vana.' - mruknęła pod nosem powiedzenie jej męża siadając i spojrzała na dziewczynę.
- Spocznij w pokoju. Pan różnymi drogami prowadzi nas do zbawienia. Dla ciebie na pewno też ma jakiś plan - ostatnie zdanie zaakcentowała mocniej i uśmiechnęła się ciepło i życzliwie.
Gdy w sali pojawiły się kolejne osoby położyła przed sobą krzyż na stole i podniosła się z gracją opierając na blacie ręce.
- Laudetur Iesus Christus...
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 09-08-2017 o 09:43.
druidh jest offline