Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2017, 10:53   #6
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
W domku u Meg

Droga o jakiej mówił wydawała się prosta i taka właśnie była. Rangerka bez większych problemów szła wzdłuż starego torowiska, co parę metrów przeskakując nad kolejnymi kałużami aż wyszła z niskiego zagajnika rachitycznych drzewek prosto na coś co prawdopodobnie było polaną porośniętą sięgającym kolan zielskiem. Gdzieś w tych chaszczach dostrzegła charakterystyczne, kolczaste łodygi dzikich malin, zostawiających na skórze czerwone, piekące szramy jeśli człowiek był zbyt nieuważny i władował się w nie bez pomyślunku. Ciekawszy widok znajdował się jednak dalej - za płotem z drutu mającego pewnie powstrzymać zwierzęta od panoszenia się po terenie zajętym przez ludzi.


Piętrowy dom o spadzistym dachu stał przy kępie sosen, przytulony do drugiego, mniejszego budynku. Chyba szopy, albo innej obory. Z tego miejsca Charlie nie miała pewności co do przeznaczenia drewnianego, lekko kopniętego kurnia. Bardziej interesował ją ten pierwszy, a raczej okno na parterze z którego sączył się ciepły, pomarańczowy blask ognia. Nie widziała dymu, ani poruszenia, tylko kominem unosił się dym równie jasny co zalegająca wszędzie mgła. Czuła też coś jeszcze, inny zapach. Swojską, domową woń pieczonego mięsa i chleba. Wiatr przyniósł ze sobą cichy śmiech jakiegoś dziecka i drugi należący do starszej kobiety.

Charlie zawahała się. Przychodziła bez ostrzeżenia i do tego… ten widoczek wydawał się dziwnie idealny. Tak bardzo niepasujący do niej. Nagle pomysł, który urodził się w jej głowie szmat czasu temu nie wydawał się tak dobry. Do tego cały czas czuła na sobie dotyk Loncika. Tacy ludzie pasowali do niej. Świry.

Westchnęła ciężko ale ruszyła w tamtym kierunku. Tylko wręczy bimberek i spyta co u Meg. Chwilę walczyła z sobą stojąc przed drzwiami. Żesz… ona na serio miała dzieciaka, szczęśliwy domek itd. Charlie zacisnęła pięść w kieszeni kurtki.
- No mała tylko się przywitasz. - Szepnęła do siebie i zapukała do drzwi.

Głuche echo poniosło się po obu stronach framugi, odgłosy krzątaniny wewnątrz urwały się. Usłyszała dziecięce pytanie i odpowiedź jakiegoś mężczyzny, ale za cichą żeby rozpoznała słowa. Coś skrzypnęło, jak odsuwane krzesło i zaraz ciężkie kroki zaczęły się zbliżać do wejścia. Szczęknął rozsuwany skobel, potem przekręcany klucz aż na końcu jęknęła opuszczana w dół klamka i drzwi uchyliły się na tyle, żeby ze środka łypnęła para czujnych, szarych oczu należących od obcego dla rangerki faceta.


- Hm? - mruknął zachęcająco czekając zapewne aż intruz się przedstawi i powie po co przyszedł. Stał tak, że skrzydło drzwi zasłaniało go prawie całkowicie. Czy miał broń nie dało się zgadnąć. Mógł mieć, mógł nie mieć. Na razie do niej nie mierzył, jeżeli nie licząc spojrzenia.

Charlie zebrała się w sobie i uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Cześć, szukam Megan. Jestem Charlie.

Facet zmarszczył czoło, taksując całą sylwetkę rangerki bardzo uważnie.
- Meg, jakaś Charlie! - krzyknął wgłąb domu - Mówi że cię zna!

- Wpuść ją! Niech wejdzie! - odezwał się znany jej głos. Pogodny, zaskoczony i wyraźnie radosny. Słysząc go mężczyzna odsunął się, robiąc przejście aby gość mógł przekroczyć próg. - Jesteś sama? - spytał nie przestając się jej przyglądać.

Charlie przeszła przez próg przyglądając się z zainteresowaniem wnętrzu. Wyglądało tak… domowo. Z zaciekawieniem patrzyła na przyjemny nieład. Nawet nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio była w takim miejscu.
- Tak, ale potem może wpaść po mnie Chris. - Powiedziała nie przestając się uśmiechać, nagle zdała sobie sprawę, że robi to chyba lekko nerwowo. Już stojąc w sieni spojrzała na swoje zabłocone buty i spodnie. - Nie chciałabym wam nabałaganić.

- Weź przestań - machnął bagatelizująco ręką i uśmiechnął się, spoglądając gdzieś wgłąb korytarza - Nie napaskudzisz gorzej niż ta trójka dzikusów co tu z nami mieszka, weź kapcie - pokazał na stojące w nieładzie buty w najróżniejszych rozmiarach. Naliczyła siedem par, z czego pięć było małych, dziecięcych.

- Jules, co wy tam robicie?! - w głos Meg wdarło się zniecierpliwienie, coś skrzypnęło.

- Mamoooo… a mogę iść nakarmić koniki? - usłyszała jakąś dziewczynkę. Jeżeli Megan coś odpowiedziała to tego już nie dosłyszała.

Za to facet wyciągnął zapraszająco rękę:
- Jestem Jules, mąż Meg. Daj kurtkę, wyglądasz jak zmokła kura. Chcesz coś do przebrania? Właśnie jemy śniadanie i o ile te głodomory nie zeżarły wszystkiego parę bułek i gorąca herbata jeszcze się znajdą.

- Mam ciuchy na zmianę. - Podała Julesowi kurtkę, pozostając tylko w mocno wykrojonej koszulce, teraz jeszcze dodatkowo mocno pogniecionej i poskręcanej dzięki zabawom Chrisa. Przysiadła na jednym ze stołków i zdjęła mokre buty. - Dzięki.

- Nie ma sprawy… ale sweter to by ci się przydał - mruknął oceniając dość skromny ubiór rangerki. Kurtka wylądowała na kołku, ale powisiała tam tylko przez moment nim znowu jej nie wziął - Rozłożę ją na piecu, wyschnie chwila moment. Chris cię tu przyprowadził? - spytał niby mimochodem czekając aż się oporządzi.

- Zostawił mnie trochę wcześniej. - Charlie pokazała kierunek, z którego przyszła. Otworzyła ustawiony na ziemi plecak i wyjęła z wierzchu lekko powyciągany sweter. - Szedł po jakiegoś Bensona.

- Lukas Benson, nasz miejscowy myśliwy i szwędacz. Dziwny typ - powiedział ruszając korytarzem i gadając przez ramię - Mieszka sam w wieży niedaleko stąd. Taki samotniczy typ, czasem wpada do Czapli albo pokręci się po mieście. Nie robi problemów to nikt się go nie czepia. Jak parę lat temu się przyszurał, tak do tej pory siedzi… ale wielu tak ma. - parsknął.

- Ja raczej nie osiądę. Wpadłam bo byłam w okolicy. - Powiedziała podążając za Julesem. Czuła się coraz dziwniej. To naprawdę nie było jej miejsce. Do tego… trójka dzieciaków. Zaczynała się obawiać widoku, który zobaczy.

- Meg też tak mówiła - Jules parsknął, przepuszczając ją w progu do kuchni. Pomieszczenie zajmowało chyba większą część domu, przedzielał je parawan za którym dostrzegła fragment łóżka. Przy piecu ustawiono stolik a na nim masę garnków, talerzy, misek i miseczek. Nad okapem wisiały czarne rondle i rondelki. Pośrodku stał stół, a przy nim siedziała trójka dzieciaków w wieku od trzech do pięciu lat. Megan zobaczyła siedzącą z boku pod oknem na bujanym fotelu. Postarzała się, widziała to po masie nowych zmarszczek jakich nie pamiętała. Włosy miała okręcone chustą, kolana kocem, a w ramionach trzymała niemowlę. Chyba jadło, bo niewielkimi piąstkami trzymało obnażoną pierś i ciamkało przy sutku ignorując cały otaczający świat.
- Zaraz skończę - lekarka rozpromieniła się na widok rangerki, choć została tam gdzie siedziała - Rozgość się, Jules zaraz ci coś przygotuje. Cieszę się, że cię widzę. Martwiłam się, że jednak postanowisz nas ominąć. Dobrze, że tak się nie stało.

Charlie rozejrzała się. Jakoś mokre spodnie nie zachęcały jej by usiąść. Do tego czuła dziwną presję otoczenia. Dokładnie presję w postaci trzech par skupionych na sobie oczu.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać. - W końcu podeszła do pieca, mając nadzieję, że lekko obeschnie. - Wpadłam tylko zobaczyć jak się trzymasz.

- Nie przeszkadzasz, już ci mówiłem - Jules minął ją szczerząc się do siedzącej w fotelu kobiety. Rozwiesił kurtkę przy piecu i dołożył drwa do ognia, grzebiąc pogrzebaczem aby rozniecić żar - Sam, April, Danny idźcie przygotować śniadanie dla koni. Wy już jadłyście, one jeszcze nie - spojrzał na dzieciaki przy stole które jak trójka sępów wgapiała się z otwartymi buziami w gościa.

- Ale tato… ta pani ma niebieskie włosy - starszy chłopiec pokazał palcem na Charlie, pozostała dwójka też jakoś ociągała się z odejściem od stołu.

- Ile razy wam powtarzałam? - Megan westchnęła, odsuwając dziecko od piersi i układając je na ramieniu aby poklepać delikatnie po plecach - To nieładnie tak wskazywać paluchem. I słyszeliście co tata powiedział? Ubierzcie się ciepło i nie zapomnijcie o czapkach. I nigdzie dalej nie odchodźcie. Jeszcze tego brakuje żebyście się nam pogubili w tej mgle.

Charlie spojrzała z uśmiechem na dzieciaki. Pewnie jak była mała zachowywała się podobnie… może trochę gorzej.
- Jak poznałam waszą mamę miałam chyba zielone włosy. - Zerknęła na Meg jakby starając sobie przypomnieć. Wtedy mogła spać obok niej. Tulić ją gdy dręczyły ją te cholerne koszmary. To były dobre czasy. - Potem chyba przez chwilę pomarańczowe, czy to był bardziej czerwony? - Patrząc na starą znajomą jakby otrząsnęła się ze wspomnień. - Ale na serio nie będę wam przeszkadzać. Zginął jakiś chłopak i powiedziałam, że mogę pomóc przy poszukiwaniach.

Meg zaśmiała się szczerze i pokręciłą głową, oddając mężowi niemowlaka.
- Może one były czerwone, ale z miesiąc wcześniej. Jak się poznałyśmy były różowe jak wściekła landrynka - śmiejąc się podeszła do rangerki i bez ostrzeżenia objęła ją mocno, głaszcząc po plecach i głowie - Dobrze cię widzieć… cholera, jesteś cała mokra! - ofuknęła ją - I lodowata. Masz zmienić zaraz ciuchy, chcesz coś suchego? Na ile przyjechałaś, przygotować ci pokój?

- Co za chłopak? - Jules zajął się sprawami praktycznymi, kołysząc małą larwę i wzrokiem ponaglając pozostałą gromadkę. Trzy sępy zamarudziły jeszcze chwilę, ale w końcu grzecznie wstały od stołu i już mniej grzecznie ruszyły do wyjścia, przepychając się po drodze i na wyścigi lecąc tam gdzie buty i kurtki minięte przez Charlie zaraz na wejściu.

- Nie przeszkadzasz - tym razem to Meg użyła potwierdzenia i pokręciła głową - Przebierz się i siadaj do stołu. Zaraz dostaniesz herbaty i śniadanie. Ciągle lubisz naleśniki z konfiturami?

Charlie roześmiała się.
- Już się przebieram mamuśko. - Powiedziała rozbawionym głosem i zerknęła na Julesa. - Ten chłopak to Jack. Zaraz wracam tylko się przebiorę zgodnie z poleceniem. - Uśmiechnęła się do Meg i wróciła się do swoich rzeczy. Wyjmując na chwilę kilka podręcznych rzeczy, wydobyła ze środka ciuchy na zmianę. Już chciała się zacząć rozbierać w przedsionku, ale pomyślała, że może lepiej by dzieciaki nie oglądały jej nago. - Gdzie mogę się przebrać?!

- A gdzie chcesz - Meg zaśmiała się, ale pokazała na parawan za piecem. Tam gdzie łóżko.

- Jack zaginął? - Jules westchnął ciężko, bardzo ciężko i zabrał się za sprzątanie ze stołu - Kiedy? Skąd to wiesz? Spotkałaś Bree?

Charlie zamknęła plecak, chowając do niego wcześniej wyciągnięte rzeczy. Posłusznie przeszła za parawan i zaczęła zdejmować z siebie przemoczone ubrania.
- Nie wiedziałam gdzie szukać Meg, więc poszłam w stronę budynków. - Mokre spodnie i koszulka wylądowały na ziemi, po chwili dołączyły też do nich przemoczone na dwojaki sposób majtki. - Trafiłam na szeryfa, Chrisa i tą Bree. Słyszałam jak rozmawali że ten Jack zaginął więc zaoferowałam pomoc. - Powoli zaczęła się wciskać w suche ubrania. Zauważyła na swoim ciele kilka delikatnych siniaków, po tym jak Loncik się z nią zabawiał. Uśmiechnęła się i wciągnęła suche bojówki. - Chris szedł po tego Lukasa, by im pomógł i podprowadził mnie niedaleko. - Wybrała z ciuchów, trochę większą koszulkę, ale i tak narzuciła na nią sweter, by nie peszyć Julesa. Zgarnęła mokre rzeczy nie do końca wiedząc co ma z nimi zrobić i wyszła zza parawanu.
- Mogłabym gdzieś to wysuszyć?

- Dobrze, wreszcie się na coś przydał - usłyszała niechętne mruknięcie zza parawanu autorstwa Julesa. Po nim zapanowała cisza, z rodzaju tych nerwowych aż Megan prychnęła.

- Dobra idź, może sobie poradzę sama i nie skończymy w rozsadzonym od środka domu - mówiła niby poważnie i z pretensją, ale Charlie znała ten ton. Żartowała, albo udawała że żartuje żeby ukryć zdenerwowanie - Rzuć na piec Chi, wyschnie akurat jak wrócicie na kolację. Bo wrócicie na kolację - ostatnie powiedziała do męża tonem nieznoszacym sprzeciwu.

Rangerka rozłożyła swoje rzeczy na piecu, zgodnie z poleceniem.
- Chris zaoferował żebym przenocowała u niego. - Powiedziała, przyglądając się Meg. Czy przyjaciółka pamiętała o jej koszmarach. O tym jak sobie z nimi radziła. - Ale myślę, że dam radę odprowadzić ci męża na kolację.

Druga kobieta spoważniała, zniknął też uśmiech. Przypatrywała się Charlie prawie tak intensywnie jak swego czasu jej dzieciaki.
- Jesteś pewna? - zapytała kontrolnie po czym rozmasowała twarz i nałożyła na talerz porcję naleśników, a z półki nad kuchnią zdjęła słoik konfitur - Kiedy przyjechałaś, ile z nim gadałaś? Zamieńcie jeszcze parę zdań, wybadaj czy ci pasuje. Jest… - zawahała się, stawiając jedzenie na stole - No w każdym razie żaden z niego ganger albo inny kryminalista czy gwałtownik. - wzruszyła ramionami, a Jules prychnął.

- Kiedyś był z niego dobry chłopak, ale to było kiedyś. Lata zmieniają ludzi - mruknął nalewając herbaty do oplecionego drutem słoiczka robiącego za szklankę - Nie będę oceniał, jeszcze nic nie wywinął żeby go linczować. No i blachę ma, znaczy porządny… powinien być, ale wiesz sama jak to z tymi ludźmi od Jedynego Słusznego Pana Prezydenta - tu prychnięcie pojawiło się zirytowane.

- Mieszka między Piątą, a Szóstą Stają, tam gdzie stary hotel, dwa domy dalej idąc od centrum. Łatwo poznać - to tam gdzie kamienny płot i trzynastka na drzwiach. - Meg zrobiła zapraszający ruch, pokazując na stół.

Charlie zajęła miejsce przy stole i poczuła jak ślinka zbiera się jej w ustach na widok naleśników. Przez cały czas uważnie słuchała i Julesa i Meg. Każda uwaga na temat jej przyszłego gospodarza mogła być przydatna. Uśmiechnęła się przypominając sobie jak bardzo Loncik był przeciwny plotkom.
- Meg, znasz mnie. - Powiedziała z uśmiechem i spojrzała wymownie na starą znajomą. Lekarka wiedziała, że od kiedy tylko wyleczyła tyłek Charlie po gwałcie ta chętnie oddawała go każdemu, kto był całkiem przystojny i nie chciał jej pobić lub związać. - Pogadaliśmy chwilkę, ale jeśli powinnam o czymś wiedzieć to mówcie. Chyba nadal mogę się wykręcić.

- Jeśli ma coś za uszami to na pewno się tym z nami nie dzielił - Jules pokręcił głową, zdejmując z krzesła szary golf i idąc w stronę drzwi - Sprawdzę czy inwentarz nie przekarmił nam inwentarza. Będę czekać przed domem - uśmiechnął sie półgębkiem i zniknął zostawiając je same.

- Znam - lekarka za to wróciła na bujany fotel ze śpiącym brzdącem na ręku - Trzymaj pistolet w pogotowiu i tyle, ale sądzę że nie będzie potrzebny. Nie ten typ człowieka - wzruszyła ramionami patrząc jak rangerka je - Na długo przyjechałaś? - spytała o coś weselszego.

Charlie ze smakiem pałaszowała naleśniki. Może ciut za szybko, ale była przyzwyczajona, że na jedzenie zazwyczaj nie ma czasu. Przełykając kolejny kęs spojrzała na lekarkę.
- Nie wiedziałam jak będzie. Ostatnie kilka dni w karwanie to był jakiś sajgon i na myśl, że musiałabym znowu leżeć sama… myślałam o jednym dniu i ruszeniu dalej. Może gdyby były jakieś problemy, ale masz tu swoją szczęśliwą rodzinkę. - Mrugnęła do Meg i zabrała się za kończenie posiłku.

- Ty też jesteś jej częścią - lekarka w chuście odpowiedziała powoli i z pełną powagą - Pamiętaj o tym. Nigdzie na razie nie musisz jechać. Odpocznij, zbierz siłę. Czasem dobrze przystanąć i złapać oddech.

- Gdy się zatrzymuję mam wrażenie, że wszystko mnie dogania. Trochę nie nadaję się do rodzin i tego typu rzeczy. - Charlie skończyła jeść i odstawiła talerz. - Dziękuję, było doskonałe jak zwykle. Zostawiłabym kilka rzeczy, co by nie łazić z nimi po lesie, ok?

Gdy Meg przytaknęła, podniosła się i ruszyła w stronę swego plecaka. Po drodze zgarnęła tylko lekko osuszoną kurtkę.

Wypakowała większość rzeczy, zwijając je w koc, w zgrabny tobołek i ułożyła na jakiejś wyższej półce. Zostawiła sobie mimo wszystko jeden koc i jedną zmianę ubrań. Zawsze to robiła by nie czuć, że musi gdzieś wrócić. Pozaciskała sprzączki plecaka, sporo zmniejszając jego wielkość i narzuciła go na plecy.
 
Aiko jest offline