Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2017, 00:33   #7
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Trafiony zastawą papug wykonał w powietrzu piruet i wylądował awaryjnie na szafce pod oknem. Podniósł się szybko i otrzepał z godnością, stawiając czub na głowie.
- Jude! - skrzeknął pogardliwie biorąc się za czyszczenie piór i udając że cała akcja od początku była ustawiona i w ogóle tak właśnie miało być.

Blondynka za to parsknęła i uśmiechnęła się, strzelając oczami od jednej strony konfliktu do drugiej. Wstała i jak cień poszła za brodaczem, zerkając mu z ciekawością przez ramię.
Walizka wyglądała niepozornie i przynajmniej nie dziobała. Jeszcze. Jeśli tropiciel dobrze zakładał nie powinna zacząć, tylko dać się grzecznie otworzyć pokazując co jest w środku.
W międzyczasie dziewczyna kucnęła obok i odkleiła od boku pudła zdjecie. Obróciła je w palcach najpierw przyglądając się fotografii, potem patrząc na napis z tyłu.

- Rain - powiedziała cicho wracając do przodu obrazka - To ja? Ta mała… ale kim jest ten chłopiec? Znasz go? Kojarzysz? - zadawała pytania nie zmieniając obiektu zainteresowania podczas gdy brodacz siłował się z przeklętym zamkiem.

Mając kod z pewnością poszłoby o wiele sprawniej, ale nie mieli go i nic nie zapowiadało że wejdą w jego posiadanie w najbliższym czasie. Pozostawała stara, sprawdzona metoda brutalnej siły i ręcznej perswazji. Już przy pierwszym podejściu mężczyzna odkrył poważną przeszkodę. Może i niepozorna, ale walizka trzymała się solidnie, a elementy konstrukcji zamka należały do drobnych. Nie szło zaczepić łapki, potrzebował czegoś węższego i bardziej płaskiego.

- Nie wiem czy to ty. Ale pomijając różnicę wieku wydajecie się dość podobne. A jego nie znam. Ciebie zresztą też nie. - powiedział zerkając w przelocie na dziewczynę oglądającą zdjęcie wyjęte z boku walizki. Łom jednak okazał się zbyt toporny na takie zabawy. Całkiem niezła była ta walizeczka. Rzadka i droga. Znowu więc jeden kamyczek na kupkę poważanego pochodzenia i jej i chyba jej właścicielki. Czy jej? Wahał się. Ale wychodziło mu, że tak. Pewnie przed tymi dziurami w pamięci pamiętała hasło więc nie miała go nigdzie zapisanego. Zreszta dzie? Jej kiecka coś kieszeni raczej nie miała. W bieliźnie też nie. Więc. Musiała znać te hasło. Ale po grzyba jeśli była porwana to porywacz targał z nią jej walizkę? No okey, mogła ją mieć w chwili porwania przy sobie. Dalej jednak po co ją targał? Coś tam musiało być cennego. Dla niej lub dla porywacza. Kasa? Prochy? Leki? Plany? Coś mu przyszło do głowy. Zaczął kręcić numerami by ułożyły się w imię RAIN. Nie miał innego pomysłu na hasło związane z tą tajemniczą blondynką.

Zakręcił bębenkami i ustawił odpowiednie cyfry i nacisnął zapadkę… na próżno. Pozostała zamknięta na głucho i równie głucha próby perswazji.
- Może ślusarz? - blondynka nosząca chyba imię Rain przekrzywiła głowę i westchnęła smutno - Jest tu ktoś taki? Albo granat - spróbowała zażartować - Też powinien pomóc.

- Nie stać mnie na granaty. - uśmiechnął się ale patrzył zamyślonym wzrokiem na nieduży prostokącik. Tak, mógłby to zanieść do kogoś. Ale to by oznaczało, że musiałby pokazać to komuś. I byłaby jedna osoba więcej która mogłaby powiedzieć o walizce i o tym kto ją przyniósł. Zostawało jak nie imię to data. Pewnie narodzin więc pewnie tej tajemniczej dziewczyny. Wyglądała mu na jakieś pogranicze dwóch krzyżyków na karku. Czyli jakieś dwadzieścia lat temu. Teraz mieli jakiś 2040. No by pasowało coś z pogranicza lat 2020 czyli jakoś wtedy gdy ludzie ludziom byli w stanie zrzucać na łeb coś większego niż kawałki gruzu i czasem hi tech jak działający granat. Co mu szkodziło spróbować? Zaczął od 2020 i zamierzał spróbować kilka kombinacji w dół i w górę. Jak by nie wyszło było jeszcze imię tego chłopaka ze zdjęcia. A jak też nie to pozostawało czekać i liczyć, że jego gość sobie przypomni albo spróbować siłowo no albo dać sobie spokój.

Kombinacje dat też okazały się ślepym zaułkiem, przynajmniej jeżeli chodzi o roczniki. Wklepianie po kolei kilkudziesięciu wariantów zajęło mu dobrych parę minut podczas których papug podskerzkiwał coś pod nosem kończąc toaletę, a drugi partner w zbrodni czekał w napięciu, zaciskając połączone między kolanami dłonie. Wraz z uciekajacymi sekundami na twarzy dziewczyny pojawiała się coraz głębsza rezygnacja i smutek. Westchnęła w końcu cicho, kładąc dłoń na dłoni brodacza.
- Może jak się prześpię to zrobi się lepiej? - zasugerowała pogodnie, uciskając obcą rękę - Coś sobie przypomnę… albo… no w każdym razie zrobi się lepiej. Przynajmniej wiem juz jak mam na imię, a to jakiś początek, prawda? - uśmiechnęła się ciepło - Masz tu gościnne łóżko? Nie chciałabym zajmować twojego, bo i tak dość już ci problemów narobiłam.

- Hm… - powiedział w końcu tak po trochu w odpowiedzi na wszystkie pytania, skrzeczenia i złośliwości rzeczy martwych z ostatnich paru chwil. Więc kodem nie było ani imię ani data. A przynajmniej nie te co wklepał. Walizka dalej była zamknięta na głucho i choć pewnie mimo, że z oporami ale dałby radę wyłamać zamki nieodwracalność tego czynu i brak presji ze strony sytuacji i głównej zainteresowanej jakoś zniechęcał go do tego czynu. A łóżko. Przy temacie ze śpiworem sam się nad tym zastanawiał przed chwilą. Tam na dole w piwnicy gdy rozważał jakby miała wyglądać dłuższa bytność dziewczyny w wieży. Jakoś od razu wyglądało mu na zgoła temat kompletnie innego rodzaju niż gdy zazwyczaj jak już to jakaś dziewczyna spędzała tu noc czy dwie. Bo jak już je widział na golasa to nie tylko po to by je widzieć na golasa. Ani by je wymyć. Więc nie. Właściwie nie miał drugiego łóżka. Ale nie oznaczało to, że dziewczę musiałoby zaraz iść precz albo spać na podłodze. - Coś ci znajdziemy. A na razie chyba faktycznie się prześpij. Może coś ci się przypomni. Ja raczej muszę się rozejrzeć. Zobaczyć co w trawie na mieście piszczy. Wątpie by to był ten etap, że “... i żyli potem razem długo i szczęśliwie…”. - zrobił palcami cudzysłów przy ostatnim zdaniu. Musiał wyjść. Popatrzeć i posłuchać co ludzie gadają i kto się nowy pojawił na mieście.

- Już wychodzisz? - zapytała i wzdrygnęła się choć starała się to zamaskować, ale spięcia mięśni nie dało się tak łatwo ukryć. Nie wyglądała na szczęśliwą z wizji samotnego siedzenia w wieży tylko w obecności piórkowatego zasrańca. Miała zapewne w pamięci dość nieprzyjemne przebudzenie, strach i stres związane z niedokończonym pochówkiem i amnezją, a on jeszcze naopowiadał jej o kimś kto może ją ścigać, więc tym bardziej pewnie samotność księżniczki zamkniętej w wieży bez przyjaznej ludzkiej twarzy była jej mało miła. Obserwowałą brodacza bardzo uważnie, zaczynając od włosów na głowie i zjeżdząjąc w dół, aż do nóg. Tam sie zatrzymała i wróciła skanem na początek trasy. Przymknęła oczy i nabrała powietrza, myśląc o czymś intensywnie. Wreszcie na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech, gdy wstała i wyciagnęła do gospodarza rękę w geście sugerujacym aby za nią złapał i… no tego jeszcze nie wiedział, co dalej chodziło po blond łepetynie.

Złapał jej dłoń i trochę podszedł a trochę przyciągnął ją do siebie. Wahał się. Sytuacja była dość niejasna, wiedział jeszcze mniej a plany i decyzje trzeba było podjąć prawie po omacku. Nie wiedział na czym stoi. Wystawi ją? Czy uchroni? - Posłuchaj. Rain. - powiedział cicho odgarniając kosmyk jej blond włosów. - Jesteś moim gościem a nie więźniem. Jak chcesz możesz iść ze mną. Albo odejść. Jeśli się poczujesz z tym bezpieczniej. - opuścił dłonie i sięgnął do kabury na udzie. Pomajstorwał i odpiął ją od własnego uda przekazując go dziewczynie. - Nie wiem czy się na tym znasz. Ale czasem sam widok wycelowanej dziewiątki potrafi przemówić ludziom do rozumu. - powiedział przekazując jej broń i kaburę. Sama pusta kabura na jego udzie mogła kogoś bystrookiego zaciekawić. - Masz tam łapę i jakieś drągi. Możesz się poczęstować jeśli zostajesz. - wskazał na zestaw pał i drągów jakie leżały przy piecu. Mogły pogrzebać w piecu, mogły rozwalić jakiś zamek a mogły i rozłupać jakąś czaszkę. Albo trafić białą, skrzekliwą cholerę choć jeszcze jemu ani razu się to nie udało.

- Na mój rozum ten kto cię tam zostawił jeśli ma wrócić wróci pewnie rano. Czyli teraz. Tu w okolicy najsensowniejsze miejsce by spędzić noc to właśnie ta osada. Więc albo on gdzieś polazł i spędził noc na obrzeżach albo przybył do nas, do osady. W obu wypadkach jest dość blisko i pewnie przyjdzie sprawdzić co z tobą się dzieje. Jak zobaczy, że cię nie ma pewnie będzie cię szukał. Nie wiem czy będzie w stanie pójść po śladach. Ale zamierzam tam wrócić i sprawdzić czego się dowiem. Jeśli niczego rozejrzę się po osadzie. Gości się nie spodziewam no ale czasami ludzie przychodzą bo szukają przewodnika czy innego leśnego ludka. To przychodzą. Ale powinni odbić się od drzwi. Tak to wygląda Rain. - powiedział jej jak widzi sprawę. Nadal było dość wczesne rano. Więc był szansa, że tamten tajemniczy ktoś dopiero się zbiera albo kręci przy tym prawie blond grobie i rozrzuconych gałęziach. No co prawda coś go mogło zeżreć czy rozwalić ale noc przeszła raczej spokojnie. W sensie bez strzelanin za rogiem czy tuż przy granicy lasu. A co jak co, ale najgorszym wyjściem wydawało mu się siedzieć na dupie i czekać czy przyjdzie ktoś po jego gościa czy nie. Mógł też ją zabrać ze sobą. Ale raz, nie miał pojęcia na co ją stać i czy mimo wszystko jakiegoś numeru mu nie wywinie. A dwa nawet przy dobrych chęciach to tamten typ ją by pewnie rozpoznał z daleka, nawet w jego ubraniach a ona jego niekoniecznie. A jak tak, to też nie miał pojęcia jakiej reakcji po niej oczekiwać. No co… Jak to jej oblubieniec i go miłuje nad świat i życie i co tydzień sobie takie zabawy urządzają? Pamiętał jak kiedyś strzelił do kolesia co gonił laskę z siekierą. A ta w ryk i płacz, że jest mordercą, bo przecież niedziela była i to normalne, że się posprzeczali z mężem więc złapał za siekierę i ją gonił po ulicy… Noo… Miejscowy folklor… Grzyb wie jak to z tą Rain było.

Na widok broni jasne brwi podjechały jej do góry. Przyjęła kaburę i wyciągnęła klamkę, przypatrując się jej uważnie, a gdy to robiła marszczyła zabawnie nos i wydymała usta.
- Pójście z tobą… byłoby nierozsądne. Lepiej żebym chyba na razie… nie pchała się ludziom na oczy póki… nie wróci pamięć - przyznała sprawnie odbezpieczając gnata, przeładowała go, potem wyciągnęła maga i spojrzała na zawartość.
- Pełny, jeden nabój w komorze - mruczała do siebie, pakując magazynek na miejsce. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się speszona - Chyba sobie poradzę… tak myślę. Mogę posprzątać pod twoją nieobecność, albo coś ugotuję. Zrobię pranie… jakoś ci pomogę.

- Chyba tak. Zostawię ci tego błazna. - wskazał gestem na trzepiącego się akurat cipióra. Ten przerwał i spojrzał podejrzliwe spojrzenie pełnej dumnej wzgardy pod adresem człowieka. Ciekawe. Wydawała się obyta z bronią. - Wrócę. Najpóźniej pewnie w jakiś obiad. Nie planuję łazić cały dzień. A ty prześpij się może i odpocznij. Byłaś wyziębiona od tego leżenia w ziemi i lepiej odzyskaj siły póki jest okazja. - zaproponował na odchodne i zaczął się zbierać do wyjścia. Musiał zabrać strzelbę i bandoliety. I w sumie chyba tyle. Do lasu na standardowy obchód raczej nie zabierał więcej.

Cipiór skończył toaletę i majestatycznie przefrunął przez kuchnię i tak jakoś niefortunnie to zrobił, że mijając tropiciela pacnął go skrzydłem w potylicę po czym zmienił tor lotu i odbił na miejsce upatrzone zapewne jeszcze zanim wystartował.
- Jude, jude, jude, jude raus! - nadawał ponaglająco i miało się wrażenie że paskidnik doskonale wie, że jego nemezis zamierza opuścić lokal, ale po złości nie sprężała ruchów tylko marudziła na środku równie bezużyteczna w papugowym mniemaniu co zwykle.

Rain przysłuchiwała się skrzekom z uśmiechem błąkającym się na pełnym ustach.
- Rozumiesz co on mówi? - pokazała na defiladującego po regale nad piecem ptasiora. Łaził w te i wewte wciąż powtarzając niecierpliwie swoją kwestię, no ale przynajmniej nie śpiewał. - Nie pogniewasz się jeżeli jeszcze na trochę… skorzystam z łóżka i - rozłożyła ręce, wzdychając przy tym ciężko. Opuściła ramiona i odłożyła broń na stół, a zaciskające się i rozluźniające szczęki dawały znak o kolejnej burzy w jasnowłosej czaszce.

- Nie. Coś tam skrzeczy w jakiejś barbarzyńskiej mowie. - brodacz roztarł uderzone skrzydłem miejsce na potylice i teraz on ograniczył się do spojrzenia pełnego wyższości i pogardy. - Jasne, zasuwaj do łóżka. Ale zamknij drzwi na górze i zabierz spluwę ze sobą. Ja zamknę tutaj na dole. - zgodził się dla odmiany znacznie pogodniejszym tonem patrząc na o wiele wdzięczniejszy blond obiekt przed sobą niż tamten opierzony skrzek maszerujący wzdłuż półki i z powrotem.

- Dziękuję - ulżyło jej wyraźnie, że chyba nie będzie musiała spać w piwnicy, albo gdzieś na ławie w centralnej części wieży. Zrobiła ruch jakby chciała sięgnąć po broń. Zatrzymała palce nad kaburą, jednak zamiast ją złapać, zrobiła krok do przodu - Lukas… Luke - zaczęła i się zacięła po raz kolejny. Odkaszlnęła w zwiniętą pięść i dała drugiego kroka - Zanim pójdziesz… - uciekała wzrokiem gdzieś na bok, a policzki zrobiły się jej czerwone - Możesz… no cóż… pójść ze mną na górę? - dokończyła i dała ostatni krok, pokazując ruchem głowy piętro nad nimi.

Właściwie był już gotowy do wyjścia. Ale gdy tak podeszła i jakoś tak spłoszona, i tak wskazała na schody prowadzące na górę też spojrzał w tamtą stronę. Pójść na górę? Po cholerę? Przecież już tam była to wie jak dojść. Spojrzał znowu na twarz blondynki. Właściwie to czas chyba raczej mało im sprzyjał. - Pewnie. Chodź. - wziął ją za rękę i pociągnął za sobą i ze sobą na schody prowadzące na wyższy poziom wieży.

Daleko na szczęście nie musiał łazić z dziwną blondyną o dziwnych wymaganiach i zachciankach. Razem pokonali kondygnację schodów, wspinając się aż na poddasze. Dziewczyna milczała, a on czuł jak ściska go za łapę tym mocniej, im wyżej wchodzili. Pociła się jej ręka, albo mu się wydawało. Sklejona uparcie japa też dawała do myślenia.
Wszedł pierwszy, a ona za nim. Zatrzymał się pośrodku pomieszczenia, lecz blondynka dalej przebierała nogami, ciągnąc go tam gdzie rozbebeszone teraz łóżko.

No to doszli. Była sypialnia i łóżko. Teraz ona zaś prowadziła go do tego łóżka. Jego własnego swoją drogą. Bała się? Bała się zostać sama? Czy chodziło o coś innego? Coś innego to przychodziło mu do głowy, że chciała go zatrzymać. Po co? Odpowiedzi na te pytanie były raczej z tych które sugerowały, że nie całkiem tak nie pamiętała i nie całkiem nie wiedziała kim jest ten drugi z tego zestawu na jaki natrafił dziś rano przy trzecich sidłach. No i co dalej? Gorączkowo myślał gdy oboje skracali dystans do jego łóżka. Zazwyczaj to by się nie zastanawiał gdyby taka blondi sama zaciągała go do łóżko. Tyle, że z tą akuratną blondi nic chyba nie było takie jak zazwyczaj.

- No. To jesteśmy. Mam cię okryć śpiworkiem? - zapytał gdy siedli na krawędzi łóżka. Uśmiechał się ciekawie naprawdę ciekaw jej motywów i reakcji. Wskazał niedbałym gestem leżący byle jak śpiwór. Ciekaw był po co go tu zaciągnęła. Potrzebowała otuchy? Towarzystwa? Bała się, że ją wyroluje? Dogada się z tamtym co ją zakopał? Miała powód? To kim by była? Zbiegiem? Członkiem jakiejś bandy? Wiele by mu powiedziało spotkanie z tą drugą stroną. Te na które już prawie wychodził. A może nie? Może była zwykłą laską mającą koszmarną pobudkę tego poranka i obawiającą się powtórki. Chuj wie w sumie. Dlatego czekał na jej reakcję.

Nie do końca chodziło o nakrywanie śpiworem, o czym przekonał się dość szybko, gdy laska wstała i stojąc przed nim nabrała powietrza, żeby przy wydechu zmiąć w palcach dolną część podkoszulki i ściągnąć ją pospiesznie przez głowę. Ledwo odrzuciła ciuch, wzięła się za drugi. Wystarczyło że rozpięła pasek a za duże spodnie same z niej zleciały, zostawiając równie gołą co kilkadziesiąt minut temu w wannie. Ale teraz była przytomna i zdenerwowana co tropiciel widział po przyspieszonym podnoszeniu i opadaniu klatki piersiowej. Stała tak przed nim chyba do końca nie wiedząc co dalej. Przestąpiła nad kupką ciuchów, a gdy się zatrzymała stykała się łydką z jego kolanem.

- No widzisz? Posługiwać się ubraniem w tę i we w tę nadal potrafisz. - uśmiechnął się widząc jej skrępowanie i sięgnął po jej dłoń. Przyciągnął ją do siebie a potem złapał i lekko popychając za plecy przekręcił ją tak, że upadła plecami na łóżko. Położył się bokiem obok niej patrząc na jej kuszące i jędrne ciało. Obiecywało od samego patrzenia wiele radochy. A wcześniej przecież zdążył je obadać nie tylko wzrokiem no a przecież z drewna nie był. Przesunął się wzrokiem po jej piersiach, brzuchu, biodrach i udach. W końcu sięgnął ręką. Dłoń przesunęła się nad jej brzuchem i złapała za śpiwór. Wracając śpiwór nakrywał nagie, dziewczęce ciało. - Słuchaj Rain. - szepnął do niej gdy śpiwór nasuwał się na jej piersi. - Zrobiłem dziś rano co zrobiłem. Nie jesteś mi nic winna czy co. Nie wywalę cię jeśli się ze mną nie bzykniesz. Ale mogę cię wywalić jeśli będziesz mi ściemniać albo będziesz dla mnie wredna. Kumasz? - zapytał gdy śpiwór i jego dłoń zawędrowała pod jej obojczyk i nasadę szyi. Nie był z drewna. Chciał się z nią przespać. Podobała mu się. Ale też chciał by ona go chciała a nie z jakichś strachów czy praktykologii na nadchodzące dni.

- Nie mam ci jak zapłacić… ani… mam tylko to - zazezowała w dół teraz już pełnoprawnie czerwona, zmieszana i zawstydzona na całego, o speszeniu nie wspominając. Mrugała jak wariatka i wgapiła się w sufit sukcesywnie omijając brodacza spojrzeniem - Chcę ci podziękować, bardzo chcę… ale mam… dość ograniczone pole manewru. Mówiłeś, że jestem ładna… podobam ci się, nie zaprzeczyłeś. Chciałam… po prostu być miła. Jak ty byłeś miły dla mnie i ciągle… nie będę wredna - w końcu odwróciła głowę i po chwili wahania przyłożyła mu dłoń do policzka - Za dobro odpłaca się dobrem. Nie mam pojęcia… czy spotkasz tamtego, albo tamtą. Albo czy nie przyjdzie tutaj kiedy ciebie nie będzie. Może powie, że jestem kryminalistką, mordercą… albo psycholką. Nie znajdę nic na obronę, nie musisz mi przecież wierzyć, bo… wiesz jak to wygląda - puknęła palcem w skroń [b][i]- Mogę być, nie pamiętam. Boję się - przyznała i zeszło z niej powietrze - Że wyjdziesz, a on przyjdzie. Albo wyjdziesz i z nim wrócisz, kimkolwiek jest… albo co gorsza wyjdziesz i nie wrócisz i to przeze mnie. Że… nieczęsto spotyka się kogoś, kto robi coś bezinteresownie. Nie chcę… tego zepsuć. Nie wiem co robić - cofnęła dłoń.

Tak naprawdę też nie wiedział co robić. Słuchał tego jak dziewczyna, naga dziewczyna w jego łóżku, plącze się i miesza i paple. I nie wiedział co o tym myśleć. Nie znał się na ściemach tak by być pewnym w lot czy ktoś go robi w balona. A z nią był ten problem, że gdyby była porwaną, niewinną ofiarą którą czymś odurzono i teraz ma zaburzenia pamięci no to właśnie chyba wyglądać powinno to tak jak widział. Mogła też nie mieć tak czystego sumienia i coś ściemniać a amnezja była wygodnym fortelem. I też powinno to chyba wtedy wyglądać tak jak to właśnie widział. W obu wypadkach akurat i wdzięczność i wyrachowanie też mogły nakłonić ją do takich zachowań jak właśnie widział. Dlatego czuł się tak głupi jak ona choć nie był pewny czy przyznanie się do tego byłoby dobrym pomysłem.

A jeśli odłożyć na bok takie rozważania no to zostawało pytanie czy chcę ją bzyknąć tu i teraz czy nie. No pewnie, że chciał! Przynajmniej ta bardziej włochata i nasycona hormonami strona na pewno chciała. Dziewczyna była niczego sobie. I chętna i wdzięczna. I nawet naga w jego własnym łóżku. Coś co go jeszcze powstrzymywało było trudne do sprecyzowania. Jakoś tak… Nie w porządku? Niby dlaczego? Sama chciała. Wykorzystywanie sytuacji? Przecież na tym to polegało. Tak samo jak przy wymianie ciosów czy zasadzkach, uderzało się wtedy gdy była okazja a nie jakieś mityczne kombo do mitycznego kombo. A poza tym… Ciekawy ranek się zaczął. I doświadczenie mówiło mu, że przerodzi się w równie interesujące godziny a może i dnie. Kto wie. Może mieli dla siebie ostatnie chwile spokoju? No trudno. Chuj w to.

- Nie bój się, wrócę tu. To mój dom. Jesteś w moim domu. Nie sprowadzam tu osób które zamierzam rozwalić czy spodziewam się kłopotów. - powiedział w końcu po całej nawałnicy sprzecznych przemyśleń. - I tak. Jesteś ładna. Nawet śliczna. Chętnie bym cię nie tylko umył. I skorzystał z twojej gościnnej propozycji. - powiedział przesuwając dłonią po jej dłoni. Za dłonią powędrowało spojrzenie brązowych oczu a potem skierowało się po nagim ramieniu wyżej, ku twarzy właścicielki. - Ale nie chcę tego z tobą robić bo masz jakiś dług czy coś w ten deseń. I nie wiem co zrobię jak wyjdzie w tej całej sprawie o co chodzi z tobą i tym kimś. Wygląda mi na grubą sprawę i dużo większymi rybami ode mnie. Nie chciałbym się kotłować w stawie z rekinami. Nie moja liga. - powiedział odgarniając jej jakiś niesforny lok z twarzy. Opuścił dłoń i spojrzał gdzieś na poduszkę. - Ale już i tak otarłem się o tą sprawę i będą koło mnie węszyć. A teraz jesteś u mnie. Dlatego jak ci mówię. Nie roluj mnie to najwyżej się rozstaniemy ale nie będziemy wrogami. I tu nie ma znaczenia czy się prześpimy ze sobą czy nie. Rozumiemy się? - podniósł swoje brązowe oczy i spojrzał na te niebieskie u właścicielki blond czupryny.

Napotkał niedowierzanie ukryte za firanami długich rzęs i ulgę, a także… zastanowienie? Rozbawienie? Bo wdzięczność też tam była - ogromna ulga jakby kamień spadł jej z serca.
- Rozumiemy - przytaknęła i na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech. Przytrzymując nakrycie wychyliła się do przodu i pocałowała go w policzek - Trochę się wygłupiłam, co nie? - próbowała zażartować, policzki miała jakby odrobinę mniej czerwone. Chciała coś jeszcze powiedzieć, gdy ciszę romantycznego poranka we dwoje w jednym wyrze przerwał ostrzegawczy skrzek z dołu.
- Achtung! Achtung! - piórkowany skurczybyk miotał się po dolnym piętrze i chyba coś strącił, bo do furgotu skrzydeł dołaczył brzdęk spadającego naczynia.

- Ciii. Nikomu nie powiem. - tekst wydał mu się sztampowo durny ale jakoś idealnie pasujący do sytuacji i rozładowania napięcia. Też ją pocałował w policzek. Chwilę chłonął jej ciepłość i jędrność ciała jakie dało się odebrać wzrokiem i węchem z tak bliska. No tak. Pociągała go swoją zdrową, naturalną atrakcyjnością. - Ciekawie zawarliśmy znajomość. Zazwyczaj to mnie znajdują nieprzytomnego o poranku. - uśmiechnął się przesuwając front twarzy przed jej front twarzy. Skorzystał z okazji i przesunął palcem po jej dolnej wardze. - No. Kto wie. Co ciekawego jeszcze nam przyniesie dzień. - powiedział wpatrzony w jej pełne usta. Pierzasty cholernik jednak nie dał o sobie zapomnieć. Skrzeczał coś chyb o bolszewikach czy co on tam skrzeczał. - Wiesz a w ogóle masz do niego widzę rękę ale jakby co… - powiedział wstając z łóżka i wyciągając z kieszeni spodni gwizdek zrobiony z karabinowego naboju. Podał go swojemu blond gościowi. - No. I ten. Jakby co mam plana wrócić najpóźniej na lunch. Jak po zmroku bym nie wrócił to raczej będziesz musiała sama coś wymyślić co dalej. - powiedział rozkładając ramiona i choć pewnie nie zabrzmiało zbyt optymistycznie to jednak tak właśnie obecnie szacował sytuację. Miał w planie wrócić za dwie, trzy godziny, z zapasem na różne hece akurat na obiadową porę. No chyba, że coś by się właśnie zdrowo popieprzyło. Ale tego nie był w tej chwili w stanie ocenić.

Złoty wałek kręcił się w palcach Rain, gdy uśmiechała się dzieląc uwagę między tropiciela, a skrzeki z dołu, ale bardziej skupiała się na tym pierwszym. Dotknęła ust tak jak on to wcześniej zrobił.
- Śnieżek - powiedziała odkładając gwizdek na materac - Pasuje mu Śnieżek - kiwnęła brodą tam gdzie schody w dół i wydzierający się papug.

Ten dawał koncert życia, przewalając przeróżne drobiazgi i tłukąc się wściekle po kuchni. Coś chrupnęło tłuczonym szkłem, jakiś metal spadł na żelazną kuchnię i chyba na podłodze wylądował następny garnek, ale w tym rozgardiaszu nie dało się nie usłyszeć jeszcze czegoś.

- Benson! Heeeeej, Beeensoooon! - krzyk. Męski, zniecierpliwiony. Z dołu, bardziej niż papugowe wojny i dewastacje. - Jesteś tam Benson?! - drugi krzyk, głośny. Równie niecierpliwy. Blondynka na łóżku znieruchomiała, robiąc się blada jak ściana. Rzuciła spanikowanym spojrzeniem na brodacza, podkulając nogi i zwijając się w kulkę tuż przy ścianie.

- Hej, spokojnie. To do mnie. Pewnie ktoś szuka tropiciela czy coś. Mówiłem, ci że czasem przychodzą. - Luke uspokoił swojego nagle zwiniętego w kłębek gościa uniwersalnym gestem wyciągniętej, pustej dłoni. - Zejdę do nich. A ty spróbuj się przespać. - uśmiechnął się i puścił jej wesołe i łobuzerskie oczko. Na koniec spojrzeniem przypomniał jej, że zostawia jej pistolet i wyszedł z sypialni na dół. - Stul dziób cholero! - jak tylko kojący widok blond dziewczyny zniknął mu z oczu a w zamian natężenie białej pierzastości zrobiło się znacznie bardziej natrętne Luke od razu stracił spokój ducha i wydarł się na cholernego pierzastego pasożyta. Przy okazji też dał znać tym na zewnątrz, że jest w domu.
Przeszedł przez parter i położył swojego SPASa obok drzwi. Ot, na wypadek jakby musiał po niego nagle sięgnąć. A potem otworzył drzwi. - No cześć. Co się stało? - zapytał w ramach powitania.

W progu zobaczył mężczyznę w czarnej, puchowej kurtce i o krótko ściętych brązowych włosach. Młodego, a na pewno młodszego niż on. Z gęby też coś kojarzył, obiła mu się o oczy. Potrzebował chwili aby skojarzyć, ale udało mu się. Koleś nazywał się Chris, a z plot sprzedanych przez Free w Czapli wrócił jakiś tydzień temu. Widzieli się nawet we wspomnianym barze, zamienili parę zdań o durnotach i wypili po kielichu. Facet mieszkał kiedyś ponoć na stałe, ale potem wyniósł się do NY. Wrócił jak dowiedział się o śmierci starego i tak szlajał się po opłotkach, wkurwiając pastora, albo włócząc się z nowym szeryfem. A teraz stał na jego progu, z rękami skrzyżowanymi na piersi i bebnił palcami o ramię.
- Jesteś! - zaczął w ramach powitania, szczerząc się szeroko - No i zajebiście! Trochę się obawiałem, że już wyciąłeś w teren i chuja zastanę… coś ty taki uwalony? - spojrzał na ubłocone spodnie tropiciela i inne plamy z błota na jego ciuchach powstałe przy niesieniu, a na końcu myciu Rain - Kropnąłeś kogoś i zakopałeś za domem czy co?

- Wjebałem się w niezłe błoto w lesie. A, że szarak mi się złapał na początku obchodu no to dlatego mnie zastałeś jeszcze. - wyjaśnił nawet zbytnio nie ściemniając. Błoto było i szarak ino te wpadnięcie to tak trochę w przenośni a reszta to właściwie sama prawda. - A dlaczego mnie szukasz? - powtórzył początkowe pytanie. Chris wyglądał jakby miał sprawę do niego.

- Znaczy mam farta, to by się zgadzało - parsknął i wsadził ręce w kieszenie kurtki, odbijając się barkiem od ściany o którą się dotąd opierał i stanął o własnych siłach - Do tego jeszcze po śniadaniu cię złapałem… a mnie kurwa nie dali zjeść, ani kawy wypić - prychnął i splunął przez barierkę na trawę - Robota jest, potrzebujemy cię w mieście. Jeden dzieciak wpierdolił się nad ranem do lasu. Sam, bez broni… i bez mózgu. Jebany gówniarz - skrzywił się z niechęcią - Przydałaby się pomoc z niuchaniem przy ziemi. Rozgrzewkę już masz za sobą - wymownie obciął ubłocone łachy brodacza szczerząc się przy tym jakby ten widok go bawił.

- To chodź, ze mną się napij. Też jeszcze nie zdążyłem wypić. A przyda nam się coś ciepłego jeśli trzeba gdzieś w zimne bagna iść. - Luke wziął strzelbę w jedną dłoń a drugą otworzył drzwi przed Chrisem by ten mógł wejść do środka. Przeszli razem do kuchni gdzie gospodarz wstawił wodę w czajniku. Ogień w piecu jeszcze ładnie buzował więc woda powinna się szybko zagrzać. Zaczął mówić i jednocześnie rozstawiać kubki. - Czyj to dzieciak? Od kiedy go nie ma? - zaczął od tego o kogo chodzi. Nie znał każdej twarzy w osadzie po kilku latach mieszkania tutaj ale nadal całkiem dobrze orientował się kto tu jest kto. Dzieci raczej nie leżały w kręgu jego zainteresowań ale już rodziny i dorosłych znał całkiem nieźle. Chciał więc zacząć od tego jak wielką czasoprzestrzeń mają do przeszukania. I trochę dziwne było, że dzieciak zniknął z samego rana. Czemu nie w środku dnia czy pod koniec? To chyba było bardziej naturalne. W zaginięciach. Chyba.

Brunet rozsiadł się wygodnie na krześle, żeby nie powiedzieć rozwalił się. Przykleił plecy do oparcia i zwiesił za nim luźno jedną rękę. Drugą ułożył na kolanie i wodził zaciekawionym wzrokiem po pomieszczeniu.
- Jack Brown, syn ten starej rury. Brat Bree - klepnął dłonią w udo - Przyleciała do nas z samego rana drąc się i wymachując kartką. Czaisz że gówniarz wymyślił, że zrobi jej prezent i nazbiera jakiś chwastów czy innego syfu bo siostrunia ma dziś urodziny? No i zapakował się w buty i wybył do lasu. W tę mgłę. Bree zasiała panikę, ledwo ją powtrzymaliśmy żeby sama za nim nie leciała… no i dlatego nie wypiłem kawy - dokończył markotnie i nagle parsknął - Włam tu miałeś? - pokazał spojrzeniem na porozwalane po podłodze kuchenne przybory i potłuczony kubek - Może przenieś się gdzieś bliżej, bo tak sa… - nie dokończył, bo z góry zleciał mu na głowę kawał ogryzionej kości. Na oko tropiciela króliczej.
- Kurwa co jest?! - Chris poderwał się, ładując łapę za pazuchę kurtki, a spod sufitu doleciał ich szyderczy skrzek.

- Heil Hitler! - cipiór czy też Śnieżek jak go ochrzciła blondyna, zanosił się tryumfującym, ptasim ujadaniem, skacząc po kroki i obserwując ludzkie elementy na dole.

- Taa… - brwi bruneta powędrowały w smętnym geście do góry gdy objawił się ponownie ten opierzony pasożyt mieszkaniowy. Przy okazji też było skwitowaniem pomysłu Chrisa o przeprowadzce i w ogóle. Trochę bezczelny mu się wydawał. Nie zważając na ataki opierzonego dziobaka zalał kubki wrzątkiem. Kawa już była gotowa. Czyli młodszy brat Bree. Kojarzył o kogo chodzi choć interakcje jak zwykle miał bardziej z dorosłymi tubylcami a nie takimi smarkami jak ten zaginiony. Teraz stał na rozdrożu. Mógł albo spławić Chrisa i wrócić do planu zasadzenia się przy tym prawie grobie blondyny obecnie przebywającej w jego sypialni na piętrze albo ruszyć na bagna na poszukiwanie tego małego co polazł i może nawet nic mu nie było. Ot znajdzie się za godzinę czy dwie jak się mgła podniesie. Z drugiej strony samemu na bagnach i to w taką mgłę…

W głowie też miał obraz dwóch kobiet po prośbie. Jednej blondyny z góry i drugiej Bree rozpaczającej w biurze szeryfa. Też blond. Szukanie, nawet radośnie krótkie i łatwe to na bagnach i w tej mgle to by zajęło pewnie i do obiadu. Więc ten czas co właśnie planował zająć na znalezienie drugiej połowy łamigłówki do tej co miał trochę nad sobą we własnym łóżku. Robiło się trochę tak polityka albo - albo. Kurwa. Jak z łażeniem i na bagnach to mogło zejść i większość dnia w tej mgle. Może i natknął się na małolata na drodze wjazdowej ale bardzo wątpił w taki fart. Wkońcu zdecydowała lokalna sympatia dla samotnej dziewczyny z sąsiedztwa i małolata. Nie wiedział czy Rain miała na imię Rain i czy go rolowała czy nie i serio potrzebowała pomocy. Ale była dorosła na tyle by sama odpowiadać za swoje czyny. A dzieciak postąpił glupio i pewnie się znajdzie ale jakby go coś tam zeżarło czy się utopił w bagnie jednak Benson pewnie by miał wyrzuty sumienia potem.

- Dobra Chris, pomogę wam. Ale to nie będzie strzelanie do butelek za stodołą więc może zabrać parę rzeczy. Dojdę do was do biura szeryfa dobra? - powiedział w końcu upijając brązowy napar. Musiał zabrać parę rzeczy. Na wypadek jakby dzieciak się znalazł raczej później niż prędzej i nie zdążyliby wrócić do cywilizacji przed nocą czyli musieli nocować na bagnie. Wolał tego uniknąć no ale nie mógł wykluczyć. A przy takim wariancie oznaczało to zmianę planów jakie umówił się z Rain więc wypadało jej o tym powiedzieć. Czyli spławić Chrisa.

Gość usiadł na powrót na krześle, ale teraz jego uwagę pochłaniało obserwowanie skrzeczącej kulki pierza pod sufitem.
- Jak ty z tym gównem wytrzymujesz? - prychnął pytaniem, ale gdzieś w tym momencie pojawiła się w przed nim kawa i cały smutek oraz troski świata rozpierzchły się, przegnane aromatem czarnego napoju, co było widać po jego minie.

- Nie wytrzymuję. - uśmiechnął się godpodarz.

Chris parsknął, łapiąc za kubek i podmuchał na parujący płyn żeby go przestudzić.
- Nie myślałeś żeby go opylić? Wygląda dziwnie i gada. To chyba szwabski - dmuchnął jeszcze raz i siorbnął pierwszy łyk. Od razu humor mu się poprawił, wrócił do rozwalania się na krześle - No przynajmniej ten Hitler był Szwabem. Taki naziol. Nieprzyjemny typ, ale gadane miał - upił kolejny łyk i jeszcze raz dmuchnął i chuchnął do kubka - Zanim mnie wypierdolisz z domu dasz dopić kawę? Nie chcę po raz kolejny przerywać w połowie. Skończę i sam się wyniosę. Za trzy kwadranse zbieramy się u Scova… zdążysz cokolwiek robisz. I z kim - uniósł wzrok znad kubka i wbił go w tropiciela - Chyba ci w niczym nie przeszkodziłem, co?

- Jasne Chris. Dopij kawę. - kiwnął głową brodacz też upijając ze swojego kubka. - I nie bój się. Jakbyś mi w czymś przeszkadzał po prostu bym ci nie otworzył. - rozłożył wolną rękę bo w drugiej trzymał kubek. Znowu upił łyk i czuł te sycące, satysfakcjonujące ciepło dajace siły i energię, spływające po przełyku. - A ta cholera. - spojrzał w górę skąd dobiegały skrzeki i zgrzyt pazurów na drewnie. - Jest tu dłużej ode mnie. Może zdechnie w końcu? Niech tam sobie lata. Wkurzy mnie o jeden raz za dużo to ją rozwalę i się skończą te jej durnoty. - wzruszył obojętnie ramionami. Nie, żeby pierwszy raz rozważał coś co zaproponował właśnie jego gość. Ale znowu wychodziło mu, że łatwiej cholerę byłoby zastrzelić niż złapać.

- Mój ty łaskawco - natręt w puchowej kurtce skwitował przyzwolenie dokończenia poczęstunku. Siorbnął solidniej i oblizał wargi - Masz wyciągnięte dwa komplety talerzy, mówiłeś o śniadaniu z szaraka. Twój kurak rzucił we mnie kością, całkiem świeżą. Jeszcze nie zdążyła obeschnąć, czyli niedawno skończyliście jeść, a wątpię żebyś jemu wyciągał talerze i dawał nóż i widelec - dźgnął powietrze kością akurat w kierunku białego terrorysty, syczącego na niego z parapety. Piździpiór stroszył się bez przerwy i machał skrzydłami, rozwierając dziób jakby miał zamiar kogoś udziobać, a po spojrzeniu wlepionym w Chrisa cel był raczej oczywisty.
- Poza tym nie spotkałem nikogo po drodze… no w każdym razie nikogo, kto ciągnąłby do miasta - facet rozłożył ramiona i skończył ruch upiciem czarnego naparu - Interesy? A może ściagnąłeś jakąś laskę z miasta? Powiedz którą, to nie będę się koło niej kręcił - skrzywił połowę ust w szybkim uśmiechu - Ile zajmie ci ogarnięcie się?

- Chris. Taka mądra zasada jest. Co się dzieje w sypialni. Zostaje w sypialni. - powiedział z lekkim uśmiechem gospodarz upijając kolejny łyk. - Spiję kawę i za ten kwadrans czy dwa co mówisz będę u was w biurze. Ale jeśli to dla was za długo no to chyba lepiej poradzicie sobie beze mnie. - Luke upił kolejny łyk i już niewiele napoju mu zostało w kubku. Trochę popełnił błąd zapraszając Chrisa do środka. Ale jednak nie zamierzał mu się spowiadać by zaspokoić jego wścibstwo. Mógł się ogarnąć w ten kwadrans czy podobnie i dotrzeć do biura szeryfa całkiem prędko. Ale jeśli to było Chrisowi za długo mogli zaczynać bez niego.

Facet zaśmiał się serdecznie i pokręcił głową, biorąc porządny łyk kawy.
- Przyzwyczajenie. Nie umiem tego gówna wyłączyć, wkurwiające… wiem. Jak nie ma niebieskich dredów to nie wnikam - uśmiechnął się i dopił kawę po czym odstawił kubek - Nie będę ci się wpierdalał w ogródek. Bierz swój czas, starczy na wszystko. Trzy kwadranse to sporo. Dzięki Luke za kawę, życie żeś mi uratował - ukłonił się parodystycznie, wstając z krzesła - Drogę znasz, ciebie przynajmniej nie muszę prowadzić. Ty mnie też, znam drogę - parsknął ostatni raz obdarzając białego pasożyta kwaśnym spojrzeniem i prychnął, zawijając się do wyjścia.

- Chris - detektyw. - gospodarz też przyjął żart za dobrą monetę i podobnie nią zagrał. Poczekał aż syn poprzedniego szeryfa wyjdzie i zamknął za nim znowu drzwi. Wbiegł na górę znów wracając do sypialni. - Mam sprawę. Jeden z naszych dzieciaków polazł na bagna. Sam. Trzeba go poszukać. Nie wiem ile nam to zajmie. Ale jak do obiadu to bym się ucieszył, że szybko poszło. Ale to wyprawa w teren i to na bagna. Ciężko przewidzieć co się stanie. Dlatego jak się sprawa przedłuży mogę nie wyrobić się przed zmrokiem. Czyli wrócę jutro. No. Ale może pójdzie dobrze i będę na obiad. - rozłożył ręcę w pogodnym geście gdy przedstawił Rain o co się rozchodziło z jego gościem na parterze wieży. Musiał się jeszcze spakować na tą wyprawę.

Wpierw gdy wszedł po pokoju zobaczył puste łóżko, ale nim zdążył się zdziwić pod nim dostrzegł ruch i usłyszał szuranie śpiwora. Jedno czujne oko łypnęło z przestrzeni między materacem a podłogą i dopiero kiedy zyskało pewność co do tożsamości osobnika przekraczajaćego próg, rozchmurzyło się i cała blondynka wytoczyła się spod osłony i usiadła na niej. Znowu miała na sobie ubranie, dodatkowo okręcała się śpiworem, a cienie pod oczami dużo mówiły o zmęczeniu. Mimo to uśmiechała się, chociaż trochę smutno.
- Może cię nie być… do jutra? - wyłożyła krótką wersję tego co wpierw wpadło jej w oko i ucho. Westchnęła i wstała - Tak, masz rację Luke. Szkoda dziecka, trzeba je znaleźć. Poczekam tu na ciebie, ile będzie trzeba. Śnieżek dotrzyma mi towarzystwa - zażartowała, podchodząc do tropiciela. Przyglądała mu się uważnie, przygryzając dolną wargę, a ślepia błyszczały jej radośnie - Słyszałam coś o trzech kwadransach. Ten drugi miał rację, to dużo czasu… chciałabym żebyś załatwił to szybko i wrócił. Cały - zrobiła jeszcze jeden krok, wstrząsając ramieniem przez co śpiwór spadł na ziemię. Chwilę pogapiła się na brodacza przekrzywiając głowę. Znowu się rumieniła, ale tym razem nie ze wstydu czy niepewności. Jeszcze jeden krok i stanęła tuż przed nim dłonie kładąc mu na ramionach. Mrugnęła raz i drugi, przechyliła się do przodu jak wtedy kiedy pocałowała go na łóżku. Tym razem jednak nie skończyło się na policzku. Za cel obrała jego usta.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-08-2017 o 00:41.
Pipboy79 jest offline