Dzień 10 czwartego miesiąca roku
Gdy Corday otworzyła drzwi do biura zobaczyła stojącego Sinclaira z wyrazem twarzy jakby szukał winnego lub kozła ofiarnego. Ramsey, Cooper i Lewis wyglądali na ogromnie zapracowanych i tylko zerkali w stronę nabuzowanego szefa. Gdy komendant zauważył stojącą w drzwiach inspektor zatrzymał na niej wzrok, który na chwilę ześliznął się na jej zraniony bok. Trwało to może sekundę. Gdy spojrzał jej znowu w oczy przywołał na twarz uśmiech zadowolenia.
- O! Dobrze, że jesteś. Przed chwilą była strzelanina w siłowni na 16 przecznicy. Pojedziesz tam i zobaczysz o co chodzi. Adres masz tutaj - powiedział rzucając kartkę na blat i odwracając się w kierunku swojego gabinetu. - A i możesz kogoś ze sobą wziąć - rzucił przez ramię.
- Ej, ale ja tu mam roboty od groma! - typowym dla siebie zwyczajem Irya postawiła się swojemu przełożonemu. Zdjęła z siebie płaszcz i uwiesiła na stojaku w przejściu. Nieśpiesznym krokiem ruszyła ku Sinclairowi. - Muszę się dowiedzieć kogo niby odwiedzał Morgan w mojej kamienicy na dzień przed atakiem na mnie. Muszę znaleźć dowód na to, że to on wprowadził do mojego mieszkania Hilla i naprał go czymś - wyrzuciła z siebie, nie krępując się obecnością pozostałych.
Sinclair zatrzymał się przy drzwiach do biura z ręką na klamce.
- Owszem, mamy roboty od groma i doniesienie o strzelaninie też jest jej cześcią. Jeśli wczoraj z pomocą Lewis nie znalazłaś wystarczających dowodów to zostaw resztę technikom. Może oni coś wygrzebią. Jeśli będziesz nad nimi stała to nic nie przyspieszysz. - Sposób w jaki wypowiedział ostatnie zdanie sugerował jakby nieraz to sprawdzał osobiście.
- Masz jakiś konkretny trop? Chcesz kogoś przesłuchać? Potrzebujesz nakazu? Tylko szybko bo wychodzę i będę za parę godzin.
- Jeszcze nic nie mają? - jęknęła Corday w akcie wielkiego niezadowolenia z opieszałości tutejszych techników. Jej postawa od razu się zmieniła - Jeszcze wczoraj dostali wszystko, od tego zależą dalsze kroki - skrzyżowała ręce na piersi i nieco się wygięła, bo zabolało ją w boku.
- Wydaje się, pani inspektor, iż nasi technicy potrafią pogodzić szacunek do pracy z szacunkiem do samych siebie i nie zarwali nocy aby analizować dane od ciebie, które w zasadzie i tak nie można potraktować jako dowód. Aby takim były musiałyby być pozyskane przez odpowiednio uprawniony personel, czyli naszych techników, bezpośrednio z miejsca zdarzenia - stwierdził komendant zachowując pozory całkowitej powagi przy wsuwaniu ręki w rękaw płaszcza. - Ale jeśli się da to na pewno coś wygrzebią. Znają się na swojej robocie - dodał pocieszająco.
Irya chwilę się przyglądała komendantowi w końcu przewróciła oczami. Ostatecznie uznała, że ma rację, siedzenie na karku nikomu jeszcze nie pomagało w pracy. - Dobra, to już zajmę się czymś przydatnym... - rzuciła i spojrzała po wielce zapracowanych podwładnych. - Cooper, idziemy - powiedziała i odwróciła się na pięcie kierując do wyjścia, po drodze sięgając po płaszcz, który ledwo co powiesiła.
Sinclair niepokojony przez nikogo innego minął ją w pośpiechu wychodząc z biura.
- Czyim dzisiaj jedziemy… I kto prowadzi? - zapytał nauczony doświadczeniem Cooper po zrobieniu kilku kroków od swojego biurka.
Irya nie odpowiedziała mu bo jej wzrok skupiony był na ich koleżance z pracy.
- Amy, jak coś znajdziesz to od razu do mnie dzwoń! - powiedziała do Lewis i dopiero wtedy ruszyła do drzwi. Dopiero za nimi, idąc przez korytarz Inspektor zainteresowała się swoim towarzystwem.
- Ty prowadzisz, bo mnie uwiera pas kierowcy - odpowiedziała w końcu na pytanie Coopera i poklepała się lekko po boku, gdzie miała opatrunek. - Pasowałoby wziąć radiowóz, będzie się mniej rzucał w oczy - zażartowała sobie na koniec.
- W takim razie może lepiej weźmiemy mój służbowy - skwitował Cooper.
***
Ruch na drodze był duży jak zwykle, ale przy klubie znajdującym się na 16 przecznicy była jakby bańka powietrza. Gapie stali w niedalekiej odległości, ale przy samym budynku było pustawo. Tylko sporadyczni przechodnie decydowali się na przejście przed witryną, ale i tak praktycznie wchodząc na jezdnię. Cooper włączył koguta za przednią szybą, dał pojedynczy sygnał syreny policyjnej i wjechał na chodnik w przerwie jaka powstała po rozstąpieniu się ludzi. Udało mu się zaparkować zaraz przed wejściem.
Przez okna budynku widać było, że wewnątrz kręcili się ludzie ubrani w pancerze typowe dla agencji ochrony i targali po podłodze czarne worki wielkości człowieka. Ich zachowanie nie było standardowe według wiedzy Corday. Tym bardziej, że wezwanie pochodziło podobno od anonimowego obserwatora.
W wejściu do budynku stał mężczyzna skierowany plecami do ulicy. Miał na sobie kiczowaty w kroju garnitur, a mowa ciała i sposób wypowiedzi przez telefon jaki dało się wychwycić z tej odległości, sugerował cwaniaka i dorobkiewicza. Sprawiał wrażenie lekko zatroskanego sytuacją.
Blodnynka sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej tabletki przeciwbólowe, żeby nie wyglądać jak paragraf za każdym razem gdy będzie chciała stanąć prosto, a rana na boku będzie mieć zamiar dać jej stanowcze "nie". Łyknęła dwie tabletki i zapiła kawą którą zgarnęli po drodze w to parszywe miejsce.
- Czy tylko mi nazwa tego przybytku kojarzy się z gośćmi od Mishimy? - Irya rozglądając się po okolicy przez przednią szybę auta, skomentowała szyld jaki widniał na elewacji budynku. - Śmierdzi to na kilometr porachunkami między gangami - westchnęła i sięgnęła do boku, by upewnić się, że ma pistolet przy sobie. Jej wzrok zatrzymał się na jednym z opancerzonych ludzi, widocznych przez witrynę. - Czuję się tak, źle ubrana do sytuacji - mruknęła i spojrzała na Coopera. - Chodź, zagadamy z tamtym pozerem - skinęła głową w kierunku cwaniaczka w garniaku. Po tych słowach wysiadła z pojazdu i skierowała swoje kroki prosto do wcześniej wspomnianej osoby.
- Inspektor Corday - wyciągnęła odznakę i przedstawiła nim tamten mógł się do niej odezwać. - Jest pan może świadkiem tego co tu zaszło? - zapytała.
Mężczyzna właśnie skończył rozmawiać i odwrócił się chowając telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki. Teraz było widać lepiej, że jego garnitur mimo kiczowatego kroju jest wykonany z najlepszego rodzaju importowanego materiału.
Początkowo miał zbolałą minę, którą szybko zastąpił nieszczerym uśmiechem. W głowie Corday zakołatała pojedyncza myśl “oślizły typ”.
- David Collins. Niezmiernie mi miło - odpowiedział w sposób, który dla wielu osób mógłby być odebrany jako szczery. - Nie jestem świadkiem tylko właścicielem tego budynku. Co za tragedia. Nie dość, że potrzebny będzie remont to jeszcze taka zła reklama. - Przejęcie w jego głosie było szczere. - Na szczęście moi ludzie sobie ze wszystkim poradzili. - Teraz Corday była w stanie wyczuć nutkę satysfakcji.