Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2017, 20:26   #1
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
[RotR] Burnt Offerings



RISE OF THE RUNELORDS
CZĘŚĆ I: BURNT OFFERINGS


Sandpoint. Największe, liczące ponad tysiąc mieszkańców, miasto Utraconego Wybrzeża. Położone pięćdziesiąt mil na północ od Magnimaru, w cieniu zrujnowanej starożytnej wieży, nazwane zostało Światłem Utraconego Wybrzeża. Niegdyś jedynie jedno z obozowisk rodowitych Varisian, teraz największy ośrodek ludzki w całej okolicy. Umiejscowione
w naturalnym porcie, z prowadzącą do niego główną drogą Utraconego Wybrzeża, powiew cywilizacji w dzikim, zasnutym mgłą kraju. Im bliżej Sandpoint znajduje się wędrowiec, tym częściej napotyka dzieła rąk ludzkich. Mosty zamiast brodów, kamień zamiast piachu na drodze, przecinające okolicę doliny rzeczne, pola zamiast wrzosowisk i żagle rybackich łodzi pływające po Zatoce Varysyjskiej. Samo miasto podróżny zauważa na koniec, ukryte za wypiętrzonymi wapieniami, tworzącymi Diabelski Talerz oraz otaczających miasto łukiem skał i słabo zarośniętych wzgórz. Wreszcie jednak droga omija ostatnią przeszkodę i oczom ukazują się dymiące kominy i gwarne ulice, witające wędrowców z otwartymi ramionami obietnicą miękkiego łóżka i ciepłej strawy. Przyjemny widok bez wątpienia, po dniach spędzonych na wędrówce przez puste Utracone Wybrzeże.

Od południa drogi do miasta strzeże drewniany most, od północy - niewysoki kamienny mur, przy furcie można tam spotkać jednego czy dwóch miejskich strażników. Most jest niestrzeżony, pusta okolica nie obfituje w wiele naturalnych zagrożeń, nawet bandytów. Zarówno na moście, jak i przy strażnicy w północnej części, ustawiono lustro, oraz znaki. Oba zawierają to samo przesłanie.

"Witamy w Sandpoint! Proszę zatrzymaj się, aby spojrzeć na siebie, tak jak my widzimy ciebie!"

W ostatnich dniach do miasta przybywało więcej podróżnych niż zazwyczaj. Zbliżała się równonoc jesienna przypadająca na noc między dwudziestym drugim a dwudziestym trzecim dniem miesiąca Rova, kiedy miał się odbyć Festiwal Swallowtail, zorganizowany głównie z jednego powodu. Jednego, ale dumnego, którym każdy mieszkaniec mógł chwalić się obcym. Tego dnia bowiem zaplanowano święcenia i oficjalne otwarcie odbudowanej katedry, wielkiej kamienno-szklanej budowli dedykowanej sześciu najbardziej popularnym w Varisii bóstwom.


******

Podróżująca traktem od Magnimaru grupa ludzi, koni i wozów, miała jeszcze pół dnia drogi do celu, którym było ciągle niewidoczne miasteczko Sandpoint. Przybywali tu z przeróżnych powodów, lecz zbliżający się festiwal dla większości był głównym, albo i jedynym - szczególnie dla właścicieli dwóch wozów kupców. Jeden wyglądał na obwoźnego handlarza wszystkim, ciągnięty przez dwa muły kram postukiwał, pobrzękiwał i grzechotał na każdym wyboju. A tych na niezbyt dobrze utrzymanej drodze znalazło się mnóstwo. Drugi, zamknięty i szczelnie zabudowany wehikuł, wiózł frykasy i słodycze, idealne do wypróbowania podczas Swallowtail. Oprócz nich znalazł się handlarz końmi liczący na zarobek podczas zawodów z ich udziałem oraz kilku zupełnie nie związanych z niczym podróżnych. Czarnowłosa kobieta o wydatnych ustach oraz mężczyzna Shoanti przyciągali najwięcej spojrzeń od kupców. Pierwsza ze względu na nietypową, zwracającą uwagę urodę. Drugi ze względu na pochodzenie. Musieli się ciągle zastanawiać, czy przypadkiem nie chce ich zaatakować.

Nie spieszyli się, festiwal zaczynał się dopiero jutro, a według wszelkich zapewnień tych co znali drogę - głównie wysokiego, całkiem przystojnego mężczyzny, noszącego się niczym mag - do miasta mieli dotrzeć na co najmniej dwa dzwony przed zmierzchem. Lato jeszcze nie przeminęło całkiem i bryza od morza nie niosła ze sobą przenikliwego, zimnego wiatru. Pozwolili sobie nawet zatrzymać się i uciąć krótką pogawędkę ze zbierającym owoce białowłosym. Niebo przysłonięte nielicznymi białymi chmurkami zapowiadało ładną pogodę jeszcze przynajmniej przez kilka dni.

Wtedy to właśnie ktoś krzyknął, wskazując na południe. Nad traktem, którego to odcinek niedawno pokonali, unosiła się teraz chmura pyłu. Jej kłęby zbliżały się z każdą chwilą z szybkością pędzącego konia. Rzeczywiście, Lugir dostrzegał tam mało wyraźne jeszcze sylwetki czworonożnych zwierząt. Pędziły ku nim, ukryte w unoszonym przez walące w ziemię kopyta kurzu, poganiane przez spieszących się jeźdźców lub objęte paniką.
 
Sekal jest offline