- Chasequah.
- Nieźle, ale „ch” wymawiamy bardziej jako „k”, ale nie do końca a „q” trochę jak „ch”, ale też nie do końca. A „a” jest bardziej miękkie, trochę jak „ai”.
- Kchaiseqchuah – niziołek prawie się zakrztusił. Pomasował szczękę, jakby przed chwilą był bliski jej zwichnięcia.
- Prawie dobrze, tylko akcent na „e”.
- Wiesz co? Będę ci mówił Kas. Może być?
- Kas… - Shoanti przeżuł w ustach skróconą wersję własnego imienia. – Ujdzie.
Młody człowiek jechał konno obok wozu. Wyglądał jak wysmagany wiatrem. Powyżej pasa nagi, nie licząc płóciennych opasek na przedramionach oraz licznych koralików, rzemyków i kamiennego medalionu. Czarny warkocz, przełożony przez kilka metalowych obręczy sięgał do końca pleców. Także długie wąsy zaplecione były w warkoczyki. Śniade, muskularne ciało pokrywały liczne blizny a na plecach miał tatuaż przedstawiający aurocha – wielkiego bizona żyjącego na Płaskowyżu Storval.
Dolną część ciała zasłaniało coś w rodzaju męskiej spódnicy, zdobionej złotymi nićmi.
Wielki, półtoraręczny miecz wisiał w pochwie u pasa, zaś przez plecy przewieszony był krótki łuk. Uważniejszy obserwator dostrzegłby również zwisającą przy jukach okrągłą tarczę i skórzany pancerz.
Jednym słowem nie było wątpliwości, że młodzieniec jest specjalistą od rąbania, sieczenia i bicia.
Powożący wozem niziołek wyglądał na kupca i nim był. Za wozem podążała jego świta, doglądająca tuzina uwiązanych koni.
- Załóż coś na siebie, Kas – powiedział kupiec. - Zbliżamy się do Sandpoint! Do cywilizacji!
Kas wzruszył ramionami, ignorując radę. Przecież nie paradował z gołym przyrodzeniem. Popędzil konia na czoło karawany, którą stanowiły jeszcze dwa wozy i kilku podróżnych.
***
Odgłosy krzątaniny nadchodzące z krzaków zapowiedziały wynurzenie głowy młodego mężczyzny. Właściciel spłowiałych srebrnych włosów i niedbałego zarostu z ciekawością przyglądał się nadchodzącym, po czym...wrócił do swoich zajęć. Co kilka kroków schylał się i z namaszczeniem odcinał listki i owoce z drzew. Dopiero wychodząc z chaszczy odsłonił się w całej okazałości - muskularne ciało w prostym chłopskim odzieniu, z tuzinem sakiewek i pojemników pouwieszanych w wygodnych miejscach na całym ciele. Był nieuzbrojony - a przynajmniej według standardu awanturników. Bo czym jest dębowa pałka wobec toporów i tarcz?
Jadący na czele karawany shoantyjski wojownik widocznie uznał, że niczym, bowiem opuścił łuk i odwiesił go na siodło. Skierował kasztanowatą klacz na pobocze traktu i nawiązując kontakt wzrokowy ze srebrnowłosym nieznajomym wskazał na rosnące na drzewku owoce, które ten przed chwilą zrywał a które wyglądały na całkiem zwyczajne brzoskwinie.
-Jadalne? - zapytał.
-Tak. Niedługo Swallowtail, więc najwyższy czas je zebrać - potakująco skinął głową i rzucił mężczyźnie owoc - A dzikimi drzewami nikt się nie przejmuje.
-Mhm - Shoanti złapał owoc i skinął głową darczyńcy. Następnie podjechał bliżej drzewa i sięgnął z siodła po kolejny owoc. Jeden nadgryzł a drugi, nachyliwszy się nad szyją konia podał wierzchowcowi.
-Swallowtail…- powtórzył -coś słyszałem. Ponoć zbudowali tam wielki dom dla bogów. Po co bogom domy?
Tymczasem czoło karawany zrównało się z nimi a obok przystanął mężczyzna wyglądający na uczonego lub czarownika, co w mniemaniu Kasa na jedno wychodziło.