Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2017, 12:20   #2
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
ft. Elf, dzięki :).

Jasper jak zawsze musiał kręcić nosem, oglądając dom przy Claret Way. W dzisiejszych czasach nie należało być zbyt ufnym, jeśli chodziło o agentów nieruchomości, zwłaszcza, gdy chcieli sprzedać ci wielki dom z kawałkiem ziemi za jedyne siedemset tysięcy dolarów. To było jak promocja w Safewayu, dlatego pisarzowi niezbyt się to podobało. Agent twierdził jednak, że właścicielka po tragicznych przejściach chciała jak najszybciej pozbyć się wielkiego domu i w sumie Jasper jej się nie dziwił - gdyby stracił w wypadku Sophię, jego życie nie miałoby już żadnego sensu, a tym bardziej nie byłoby powodu, by zostawać w posiadłości, która cały czas przypominałaby osoby, których nigdy już nie zobaczysz. Żona śmiała się tylko, gdy po dwa razy przeglądał dokumentację techniczną domu, starając się znaleźć jakieś uchybienia, niedoróbki, bądź wady. Nic takiego jednak nie znalazł. Dom był zadbany i odpowiednio prowadzony, do tego w atrakcyjnej cenie. W końcu padło sakramentalne: "Bierzemy".

Po odhaczeniu formalności i odebraniu kluczy mogli się wprowadzać. Cavendhish skrzyknął do pomocy trójkę swoich przyjaciół, Sophia swoich, a ci z kolei swoich i przy Claret Way zaroiło się od ludzi wnoszących pudła, meble i inne rzeczy. W starym lokum wiele nie mieli, ale wzięli na tyle większy kredyt, by móc umeblować odpowiednio nowy dom - przecież nie wprowadzasz się do wielkiej posiadłości, by oglądać puste pokoje i blade ściany, czyż nie? Jasper pomagał jak mógł, czy to z wnoszeniem mebli, czy dobieraniem paneli do odpowiednich pokojów, ale w gruncie rzeczy jakoś go to niespecjalnie interesowało. To Sophia z nich dwojga miała bardziej artystyczny gust, jeśli chodziło o wystrój wnętrz i mężczyzna właściwie polegał na jej zdaniu i osądzie. Jedyne miejsce, do którego sam wybrał meble, był niewielki pokoik na parterze z tyłu domu, w którym urządził sobie pracownię idealną do pisania.


Bo Jasper był pisarzem i felietonistą pisującym do kilku mniejszych i większych gazet. Choć bardziej czuł się pisarzem, poświęcając swojej pasji większą część czasu pracy. Tworzenie przeróżnych historii fascynowało go już od dzieciaka, potem naturalną koleją rzeczy były studia dziennikarskie. W międzyczasie publikował swoje opowiadania w przeróżnych magazynach branżowych, aż doszedł do punktu, w którym postanowił napisać pierwszą książkę. "Zapach Krwi", kryminał, który udało mu się wydać w niewielkim wydawnictwie z Waszyngtonu nie okazał się wielkim sukcesem, ale przyniósł jakieś tam pierwsze pieniądze. Cavendish nie zamierzał rezygnować i zabrał się za kolejną powieść, która tym razem miała być trylogią. Pierwsze dwa tomy o komisarzu Marcusie Winterze okazały się hitem sprzedażowym w Stanach Zjednoczonych, a niebawem miały zostać wydane w UK, Francji, Hiszpanii, Polsce i Norwegii. Wszystko szło więc w dobrym kierunku. Pisarz był właśnie w trakcie prac nad trzecią, ostatnią częścią historii i szło mu naprawdę nieźle, przez co był prawie pewien, że odda pełną powieść w pierwszym terminie. Nawet pomimo zamieszania związanego z kupnem domu.

Uważał zresztą, że i tak uwinęli się ze wszystkim w miarę szybko, głównie dzięki pomocy przyjaciół. Dom był fenomenalny, jednak zostało jeszcze trochę roboty - do piwnicy postara się zajrzeć nazajutrz, bo przelotnie widział tam masę gratów, które zostawiła po sobie była właścicielka. Na strychu też nie było zbyt czysto. Powinien chyba zdobyć do niej numer telefonu i zapytać, czy będzie coś z tego zabierać, czy trzeba to po prostu wyrzucić. Teraz jednak nie zamierzał się tym przejmować, bo właśnie spędzali z Sophią przyjemne popołudnie. W ciszy i spokoju, co było miłą odmianą po ostatnich tygodniach kompletnego harmidru.


Mając Sophię przy sobie, odpowiedni klimat, na który składały się wino i kominek, zaczął rozmyślać i marzyć o przeróżnych rzeczach. W końcu, po kilku dłuższych chwilach, gdy po prostu wpatrywali się w siebie, uśmiechnął się do żony i powiedział:
- Nie mogłem lepiej trafić. Ty, ten dom... marzyłem o takim życiu, kiedy wszystko będzie poukładane i takie jak trzeba. Kiedy będę wewnętrznie spokojny. Teraz brakuje nam już tylko gromadki dzieciaków biegających po korytarzach. - Uśmiechnął się, delikatnie sugerując, że byłby gotowy na powiększenie rodziny.
Sophia również uśmiechnęła się do Jaspera, jednak nic nie odpowiedziała, przynajmniej nie od razu. Zamiast tego przechyliła kieliszek z winem i dopiła ostatni łyk, lekko się przy tym krzywiąc. Zaczęła zastanawiać się nad tym czy ona też była gotowa na powiększenie rodziny. Nie żeby wcześniej o tym nie myślała, ale zazwyczaj kończyło się na “jeszcze za wcześnie, może za kilka lat”. Czyżby ten czas już minął? Czy to był odpowiedni moment? A może fakt, że wciąż miała wątpliwości świadczył o tym, że wcale nie była jeszcze gotowa? Czy dwadzieścia sześć lat to odpowiedni moment na dzieci? Może jeszcze mogą chwilę zaczekać i nacieszyć się sobą i spokojem, jaki udało im się uzyskać?
- Może najpierw spróbujemy czegoś mniej absorbującego, jak rybki w akwarium - zaproponowała pół żartem, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że cała odpowiedzialność za opiekowanie się choćby rybkami spadłaby właśnie na nią.
- Rybki? - Postawił oczy. - Przecież ja się na tym zupełnie nie znam i pewnie cały czas bym zapominał o ich dokarmianiu, zmienianiu wody i tak dalej. Nie żebym znał się na dzieciach, ale to jednak inny rodzaj odpowiedzialności. No ale jeśli uważasz, że jeszcze tego nie chcesz, albo nie czujesz się na siłach, to rozumiem, w końcu to powinna być nasza wspólna decyzja. - Uśmiechnął się dopijając wino w swoim kieliszku. Chwycił za butelkę, kierując ją w stronę kieliszka małżonki. - Dolać?

Sophia zastanowiła się nad słowami Jaspera, jednocześnie podstawiając kieliszek pod butelkę na znak, że z chęcią przyjmie dolewkę wina. Miał rację, razem powinni podjąć tę decyzję. Był to zupełnie inny rodzaj odpowiedzialności niż rybki. Można by rzec, że była to bardziej odpowiedzialna odpowiedzialność, a Sophia nie czuła w ogóle, by była na to gotowa. Owszem, taką nowiną ucieszyłaby zapewne swoich rodziców i przyjaciół (może za wyjątkiem Lany), ale nie chciała jeszcze poświęcać swojego życia komuś innemu niż sobie i Jasperowi.
- Po prostu chciałabym nacieszyć się tylko nami, póki mamy ku temu okazję - powiedziała, po czym oparła się o Jaspera, podwinęła nogi i wpatrzyła się w ogień w kominku. - Dzieci wywrócą całe nasze życie do góry nogami. Chyba nie jestem jeszcze gotowa, by tak całkowicie dorosnąć i zostać mamą.
Mężczyzna uśmiechnął się i polał żonie wina.
- Jasne, rozumiem cię i nie naciskam. W sumie może rzeczywiście za szybko z tym wyskoczyłem. Oboje mamy swoje zobowiązania, poza tym skoro wreszcie mamy dom, trzeba się nacieszyć tą wolnością, z dala od miasta. - Pocałował ją w czoło i poklepał po dłoni. - Z drugiej strony, chyba chciałbym zobaczyć minę Lany, gdybyś przekazała jej "wesołą nowinę". - Zarechotał.
- Jesteś okropny! - Sophia mimo wszystko zaśmiała się, bo sama wyobraziła sobie minę swojej przyjaciółki i jej reakcję. Nie mogła jednak puścić płazem tej uwagi i postanowiła podrażnić się z Jasperem. - Wiesz, gdyby to była dziewczynka, chciałabym, by miała na imię Lana. Wyobraź sobie: Lana, której matką chrzestną jest Lana! Zabawne i urocze jednocześnie! A pomyśl, jak często by tutaj wpadała!

Sophia wyszczerzyła zęby do Jaspera, po czym upiła kilka łyków ze swojego kieliszka. Czuła powoli jak alkohol uderza jej do głowy, więc nastrój miała wyśmienity. Towarzystwo też niczego sobie, a otoczenie wręcz idealne. Nie mogła lepiej trafić w życiu.
- Tak, Lana osiągnęłaby apogeum szczęścia. - Jasper zaśmiał się. - Ale wiesz, że tak naprawdę byś się tylko nad nią bardziej "znęcała". - Zaznaczył palcami w powietrzu cudzysłów. - Gdybyśmy nadali córce imię Lana i Lana zostałaby jej chrzestną, za każdym razem, gdyby przyjeżdżała i widziała nasze dziecko noszące jej imię, pewnie nie mogłaby sobie darować, że masz je z kimś takim jak ja. - Puścił jej oczko i zaśmiał się. Wino rozlewało się po ciele przyjemnym ciepłem. - Mówiłem ci wielokrotnie, że nie przejmuję się tym, co o mnie mówi, ale ponabijać z niej brutalnie można by było. Jednak nie kosztem naszego dziecka. Lana to zdecydowanie nie jest imię, na które bym się zgodził. - Pokręcił głową.
Sophia wzruszyła jedynie ramionami. Nie planowała wcale nadawać swojej córce na imię Lana, w ogóle nie planowała jeszcze mieć dziecka. Poczuła za to, że nadszedł czas na zmianę tematu. A skoro już rozmawiali o jej przyjaciółce…
- Nie uważasz, że powinniśmy urządzić imprezę? No, może nie od razu typową imprezę, jaką urządzają nastolatkowie podczas kiedy ich rodzice gdzieś wyjeżdżają… Ale parapetówka dla przyjaciół wydaje mi się doskonałym pomysłem!
Usiadła i dopiła do końca swoje wino. Spojrzała z błogim uśmiechem na Jaspera i czknęła.
- Oj, chyba przydałoby mi się trochę świeżego powietrza - dodała bardziej do siebie.
- Jasne, coś kameralnego możemy przygotować. Byłoby trochę niekulturalnie nie zaprosić ich po tym, jak nam ze wszystkim pomagali. - Jasper uśmiechnął się do żony i upił łyk wina. - Co do zaczerpnięcia świeżego powietrza, co ty na to, żeby przejść się do lasku za domem? Przynajmniej zobaczymy, jak to tam wygląda, może trafimy też na jakiegoś dzikiego zwierza. - Mężczyzna zaśmiał się i szturchnął Sophię w bok.

Kobieta tylko pokiwała głową, więc zerwali się z kanapy i ruszyli do drzwi. Cavendish uwielbiał spacery po lesie; zawsze, gdy był sam, rozmyślał nad nowymi pomysłami do swoich książek i rzeczami z przeszłości. Ale nie na zasadzie, że czegoś żałował - o nie. Po prostu chciał chyba jeszcze utrzymać w pamięci te piękne chwile z dzieciństwa z rodziną, zanim wszystko się zepsuło. Ciekawe, czy rodzice byliby z niego dumni? Czasami się nad tym zastanawiał, wiedząc jednocześnie, że po tym, co się wydarzyło, pojednanie nie nadejdzie. Nie rzucą się sobie w ramiona, przepraszając za wszystkie słowa i gesty, to nie było w stylu jego rodziców. Nie myślał jednak o tym wiele, ponieważ dziś czuł się szczęśliwy oraz spokojny jak nigdy i nie zamierzał psuć sobie nastroju błahymi sprawami.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline