Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2017, 19:39   #3
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Freyvind siedział w bezruchu patrząc w palenisko.
W uszach wciąż miał ten ryk grzmiący na polach pod Jelling na zakończenie Althingu, lecz było to jedynie preludium do mocniejszego ryku północnej furii gdy wojowie zgromadzą się przybywając na drakkarach, skeidach i snekkarach do Aros, które wybrane zostało jako punkt zborny Wielkiej Armii Północy.
“Furia Północy” rozbudzona pod Jelling była niczym lawina niszcząca wszystko i powiększająca swą moc, im dalej toczy się wzdłuż zbocza. Wielu z tych którzy przybyli na althing było właśnie w drodze do swych osad, aby pociągnąć ziomków na wyprawę mającą przynieść łupy i chwałę. “Furia Północy” niczym wściekły niedźwiedź, wybudzony w zimie niszczący i rozdzierający wszystko na drodze, gdy ktoś przebudził go nieopacznie naruszając spokój gawry.

Skald nie miał jednak pewności co się wydarzy, Skuld skrywała przeznaczenie. Ta straszna niszczycielska siła połączonych Dunów, Northmanów z Nord Vegr, Svedów i Gotów, einherjar i ulfhednar, mogła zniszczyć wszystko na swej drodze, ale… mógł i czekać ich ten sam los co wyprawę Agvindura. Wielu dostało się w ręce Franków, pozostali rozpierzchli, cofali się na Dorestad, szukali ratunku u Żelaznobokiego. Weland-Agvindur zawiódł, Weland-Freyvind też mógł zawieść.

A w razie klęski wykrwawieni Dunowie padną. Po nich zaś inne northmańskie ludy.
Ot kwestia czasu.
I odejdą w niepamięć starzy bogowie. Jak na południu, gdy Karol zwany Wielkim wytępił wiarę ojców wśród Sasów.

[MEDIA]https://ii.yuki.la/6/ab/823a9d6a8f649d7e287221986b1fdf6956e114d8b5ebf3c18f d4c1b75e5b5ab6.jpg[/MEDIA]

Werdandi nie czekała z rzucaniem problemów na głowę nowego Welanda, którym się stał po odrzuceniu imienia Freyvinda. Problemy zaczęły się szybciej niż przewidywał w najgorszych przypuszczeniach.



- Erling chce cię widzieć - odezwał się wilkołak, ten z włosami zaplecionymi w warkoczyki, którego poznali w langhusie Jensa podczas tak trudnych rozmów. Stał teraz w tej samej halli bo tu właśnie przybył przybył w poszukiwaniu Welanda.
Wraz z nim z obozowiska Úlfhéðnar powróciła Karina. Bywała tam nader często starając się dbać o spokój pomiotu Valiego podczas przebywania w pobliżu znienawidzonych aftergangerów. Ale i często przychodziła tu, często tu spała, bo Bjarki starał się być blisko swego pana po tak długiej rozłące.

Skald miał już kiwnać głową i sięgnąć po płaszcz wykończony skóra białego niedźwiedzia, ale zawahał się. Jako Freyvind-skald nie widziałby problemu, aby zadosćuczynić prośbie, lub raczej żądaniu jarla Aros.
Jednak Freyvindem już nie był.
- Jeżeli ma coś do Welanda, niech przybędzie - rzekł.
Twarz pogodnego z pozoru wilkołaka stężała, spojrzenie spięło się ze wzrokiem skalda.
Zdawać się mogło jakby się zapowietrzył.
Bez słowa odwrócił się i odszedł.

- Jak się z tym czujesz? - Frey zbliżył się do Kariny gdy wilkołak wyszedł. - Dziękuję ci za to coś uczyniła, ale martwię się czy nie jest ci z tym źle. Chlo mówiła mi o najważniejszym z poleceń Jedynego.
- Niepewnie. - Navarrka wyglądała na zagubioną, gdy uniosła spojrzenie na aftergangera.
- Szkoda, że Jedyny jest tak zachłanny i nie możesz pokochać pięknej Frei i mężnego Thora.
Karina nic nie rzekła, zapatrzyła się w ogień.
Gdy zdawało się już, że odpowiedzi nie udzieli podniosła ponownie oczy na skalda.
- Bóg dał wszystkim wolną wolę. Za to Chryst umarł na krzyżu - odparła cicho - ale ja pewna nie jestem, czy w sercu miejsce na więcej niż dwóch - szepnęła.
- Dwóch? - Skald zdziwił się. Franka kiedyś próbowała wyjaśnić mu koncepcję jedności trójcy krześcijanskiej. Frey nie pojmował tego zbyt dobrze, ale rozumiał z tego tyle, że Zachłanny mimo skomplikowanych bytów i trzech postaci jest jedynym bogiem południowców. - Ach… wybacz. Bjarki… - Afterganger skonfudował się nieco zrozumiawszy jej słowa i jakby zawstydził. Co jak na Freyvinda było czymś bardzo dziwnym.
Karina chyba nie dostrzegła jego pomieszania. Zaczerwieniła się lekko i dłonią machnęła jakby samej się odganiając.
- Cieszę się jednak, że pomóc mogłam. Piękne wydarzenie - dodała ostrożnie, nie bardzo wiedząc czego skald od niej oczekuje - Przywołać Bjarkiego?
- Nie. Chciałem wiedzieć jak się czujesz. Bałem się, że mogłaś odczuwać zgryzotę. Dziękuję Karino. - Frey odwrócił się by zostawić ją samą.

Gdy do chaty wszedł Erling z dwójką przybocznych, salka zdała się za mała na dwóch przeciwnych sobie do tej pory stworzeń.
- Słowo do Ciebie mam - zadudnił basem zmiennokształtny. - Swoich trzymaj w ryzach a w szczególności nie wysyłaj ich w nasze okolice tego młodzika. - Zmrużone oczy świadczyły o tym, że Erling stara się trzymać nerwy na wodzy. W tej chwili jego gniew czuć było jak iskry na skórze. Nie był teraz dyplomatą i nie zamierzał nim być.
- Zamierzam trzymać, ale o jakiego młodzika idzie? - Frey zmarszczył brwi nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. - Zaszło coś złego?
- Jeśli wejdzie do nas bez zaproszenia kolejny raz, zginie. Miaruj, żeśmy paktu przestrzegali tym razem. Więcej mroku - słowo wypluł - i plugastwa tego nie zniesiem. Na morzu i na lądzie z dala niech będzie. - Erling zgrzytał zębami musząc tłumaczyć skaldowi coś co dla niego całkowite plugastwo oznaczało.
- Mogę trzymać go blisko siebie by mieć na niego oko, ale muszę wiedzieć o kogo chodzi i co uczynił. Gdyby to jeno zwykłe najście było i jego osoba w waszym obozie… Nie wściekłbyś się tak i by cię tu nie było Erlingu.
- Mówię o tym co mrok nosi - wycedził Erling, któremu zarzucenie w twarz wściekłości dolało oliwy do ognia. - Zrób z tym coś, albo ja zrobię.
- Kto mrok nosi? - skald spytał raz jeszcze, choć już mniej spokojnie. - Co uczynił...?
Nim jednak dokończyć zdołał jarl Aros gniewnie obróciwszy się, wyszedł z halli.

Dopiero wtedy z salki wychynęła Karina, stając za Freyvindem położyła mu dłoń na ramieniu.
- W obozie pojawił się blondyn domagający się widzenia z Alfą. Niewiele brakowało by się to wszystko krwawo skończyło, Welandzie. - Zasmucona i jakaś rozdrażniona sama była tym tematem.
- Czemu ten wilk na tego blondyna tak cięty?
Karina otworzyła usta by zaraz je zamknąć.
- Nie mogę rzec szczegółów, ale Grzmot Burzy rzekł prawdę. Mrok wokół niego. Cienie go przepełniają. Samo spotkanie z … - kobieta jakby w język się ugryzła - … z wojownikami, wywołało tę ciemność na jego obliczu. - Navarrka pobladła przy tych słowach. - Nie wyglądał na kogoś, kto by mógł swobodnie obok nich przebywać. A i oni ledwo kontrolę utrzymywali. Możesz sobie wyobrazić jak to się może skończyć.
- Czym jest ten mrok? Bo tuszę, że nie o to chodzi, co we wszystkich einherjar widzą?
- To - Navarrka szukała właściwych słów sama mocując się z emocjami - to co w Aros było. - mruknęła. - Walczyli z tym. Z tego …. - machnęła dłonią - … uczynione co i przeciwniczki ich używały. - Dziewczyna starała się mówić spokojnie choć przebiegło ją drżenie nawet na samą myśl czy wspomnienie.
- Czyli to pobratymiec Segovii, co szpieguje i starał się szał w wilkach wzbudzić - Frey spojrzał na Karinę marszcząc brwi - aby tu jatkę uczynić zanim żeśmy wyruszyli. Być może poświęcając przy tym siebie, jak jeden z nich w Aros gdyśmy z Erykiem do husu wracali.

Kobieta wzruszyła ramionami z niepewnością po krótkiej ciszy jaka zapadła.
- Miecz oddać chciał. - Spojrzała niepewnie na skalda. - Rzekł, że nic nie chciał. Może to pułapka? Ale spokój trwał jeno mgnienie oka, tegom pewna.
- Dobrze, żeś mi o tym rzekła. Trzeba działać, nim ten przybysz znów co spróbuje. - Skald zamyślił się. - Niedługo wyruszamy do Aros, tam siły się zbiorą. Erling jak się zachowuje sama widzisz. - Karina nieco się wyprostowała na te słowa zadzierając podbródek .- Nie będę w oczy mu lazł. W Aros jemu nie wypada do mnie chodzić, mi do niego. Rzeknij mu gdy wśród nich będziesz, że chcę aby zaczął swoich do Franków kraju słać powoli, aby kontakt z tamtejszymi Ulfhednarr nawiązali. Wiedzieli których siół i wsi nie palić aby ich ludzi nie krzywdzić. By rozmawiali o wspólnym ataku na tamtejszych nieumarłych.

Coś w twarzy ciemnowłosej sprawiło, że Freyvind w tę część planu nieco zwątpił. Jednak Navarrka nie należała do osób, co dużo mówią i skinęła jedynie głową.
- Grzmot Burzy? - Frey spytał jeszcze nim się rozstali.
- Jego miano wśród swego ludu. - Uśmiechnęła się ciepło odpowiadając.
- Dobre miano. Wygląda niczym syn Thora. A Solveig jakie imię wśród ich ludu nosi?
- Ta o Wielu Odcieniach Szarości. - Karina każde ze słów wypowiadała z dumą i widocznym zadowoleniem. - Tylko… to miana honoru, jak odznaka, na którą zasłużyć sobie trzeba.
- Też ładne miano. I też pasuje. Chciałbym byś w czasie podróży i potem w kraju Franków opowiadała mi o nich. O ich zwyczajach, o tym jak żyją. Nie dla zadawania bólu i śmierci wiedzieć to i poznać ich chcę. Jeżeli zechcesz, na bogów mych to przysięgnę. Zgodzisz się?
- Powiem tyle ile mogę. A ty obiecaj, że prosić ponadto nie będziesz.
- Obiecuję.



Wilczyca nie była sama.
Wilki rzadko chodziły same.
Ciężko jednak było ocenić, czy towarzyszący jej trzej mężczyźni i jedna kobieta byli pomiotem Valiego, czy ludźmi w służbie wilkołaków.
- Ta o Wielu Odcieniach Szarości - rzekł bez kpiny. - Możemy porozmawiać? Sami?
Wpatrzona w niego czwórka nie odrywała wzroku, skupionego, świdrującego. Siedziała nieruchomo jakby zupełnie ignorując jego bezpardonową sugestię.
Wojowniczka zaś opierała łokcie na kolanach i uniosła głowę jedynie trochę, by łypnąć szarymi oczyma. Czy zdziwiła się słysząc swe miano ciężko było wyczuć.


Jakby na jakiś niewidzialny znak, czwórka odeszła tak, by obejść Welanda z obu stron. Blisko, niemal ocierając się o niego, na co nie zareagował rozumiejąc w tym zaczepkę.
Solveig uczyniła jeno krótki gest brodą, uznając zapewne, że wyłuszczy sprawę z jaką do niej przyszedł.
- Cieszysz się sporym mirem u swoich, chcę przydzielić ci zadanie. - Skald usiadł naprzeciw wilczycy. - Mogą być bójki, walki. Chcę byś opanowywała to gdy o twoich idzie.
- Moim zadaniem jest chronienie ciebie.
- Owszem i wiem, z jaką pasją i ochotą to wypełnisz. Chcę jednak spokoju wśród wojów.
- Chcesz podważyć - Solveig podniosła się gwałtownie - słowo Alfy i umowę? - pytała gwałtownie mówiąc lecz skald poznał też, że słowa uważnie dobiera.
- Podważyć? - Nie zrozumiał. - Jak?
- Mam zajmować się rozdzielaniem bójek - Szarooka wpatrywała się w oczy skalda intensywnie. Pamietał to spojrzenie i strach jakie wzbudzało. - Skoro tak nie będę przy Twoim boku by móc chronić Twój martwy zad.
- Erling uczynił cię wodzem sił Ulfhednar na wyprawie. - Skald wydawał się spokojny, ale spojrzenia nie spuszczał. - Więc tak czy owak swoich w ryzach musisz trzymać. Zajedno mi czy sama będziesz to czynić czy wybierzesz kogoś kto dbał będzie o spokój. I jakoś cię nie widzę byś bez przerwy wokół mojego “zada” się kręciła. Więc czasu masz chyba pod dostatkiem?
- Może się kręcę? Bez wiedzy twej? - Solveig blysnęła oczyskami - Hm? Pomyślałeś o tym?
- Drugi świat. - Skald pokiwał głową. - Wciąż jednak wydaje mi się, że miałabyś czas, aby swoich ludzi w ryzach trzymać. Sama lub przez wyznaczonego kogo. Wiesz jak mało brakuje do wybuchu walki.
- To nie o moich obawiać się musisz - zmiennokształtna wzruszyła ramionami - oni porządek rzeczy znają. To na twoim poletku bałagan i rozmemłanie.
- I tam się zajmę, ale w was szał jak i w nas furia. Widziałem cię w husie jarla, podczas spotkania z Bacsegą. Dalekaś wtedy była?

Nagłym gestem wilczyca przyciągnęła skalda za kurtę do siebie tak że twarze ich się prawie stykały. Z bliska zauważył kilka płytszych blizn i to, ze tęczówki jej oczu złotymi punktami nakrapiane były.
- Od rozszarpania Ciebie nigdy dalekam nie jest. - Głos głuchy miała, wibrowała aż żywotnością, gorącem, pasją i mocą. Przez myśl skalda przemknęło czy tak też i smakuje…
Wspomniał krew synów i córek Fenrisa, którą opił się na wilczej polanie. Ten smak, ta moc w drzemiąca w potężnej posoce. Zastanowił się co by zrobiła, gdyby teraz pochylił się do tej pulsującej w jego oczach tętnicy…

- Będziesz miała okazję. Przyrzekłem ci to. Na razie zaś dbaj więcej o spokój. - Urwał przypatrując się złotym punktom. - Co w was gniew wzbudza? - zadał pytanie związane z poprzednią wypowiedzią. - Nasze istnienie, to wiem. Co jeszcze?
- Mam Cię osłaniać, a nie szkolić jak szczeniaka. - Szarpnęła skaldem bliżej, wciągnęła mocno jego zapach by w końcu odepchnąć go, puszczając. - Śmierdzisz - dodała z nosem zmarszczonym i obrzydzeniem już czysto kobiecym na twarzy.
- Wiedza o tym co wzbudza w was gniew, może pomóc by tego nie czynić. - Zignorował jej węchowe spostrzeżenia.
- Jeśliś spostrzegawczy to szybko pojmiesz. - Odwróciła się by odejść. - Znajdę Cię, nie musisz słać po mnie.
Pozwoliła dwuznaczności zakraść się w te słowa.
Nie odpowiedział.



To skald przyszedł do namiotu zajmowanego przez jego potomka. Jako Weland i wódz wyprawy mógł wszak go wezwać, choć ten jarlem był, ale między nimi i tak wiele zła było, nie chciał zadrażniać jeszcze bardziej. Sven z pewnością by poczytał to opacznie.
A rozmowa czekała ich ciężka.
Zapowiedział się wojowi z jego hirdu i czekał.

- Wpuść go - usłyszał przez cienkie płótno co za ściany robiło. Nie udało się Svenowi jednak ukryć niechęci i nutek zmęczenia w głosie, a skaldowe powonienie przypomniało mu, że w zasadzie zjadłby coś. Lub kogoś.
Sven siedział na drewnianym zydlu i tulił do siebie dziewczynę co ledwo kobietą się stawała, a teraz nieprzytomną z uniesienia była. Potomek Lenartssona uniósł ją w ramionach i ułożył na rozrzuconych pod ścianą namiotu skórach.
Zmierzył swego stwórcę pytającym wzrokiem.
- Skoro nie świętujesz to czegoś chcesz. - Ruszył ku nowemu Welandowi, stwierdzając a nie pytając.
- Tak. Rzekłeś w halli Jensa gdyśmy się tu w Jelling spotkali po raz pierwszy od Ribe, że jeno przez pamięć mam twe ramię. - Zmierzył potomka wzrokiem. - Alem świadom, co było po wyruszeniu z Ribe do Jelling, trzynaście lat temu. Kiedyś jako śmiertelnik jeszcze i nie mający ku mnie urazy, me przywództwo podważał. Wiesz czym się to skończy. Jak wtedy się skończyło.. Sam sobie odpowiedz, czy będziesz potrafił się wstrzymać.
Freyvindson zmierzył starszego aftergangera zmęczonym spojrzeniem.
- Spodziewać się tego można było - rzekł jeno - a tyś sobie odpowiedział? - Brew uniósł nie komentując wydarzeń prowadzących do “buntu”.
- Tak. Że będziesz potrafił. - Zbliżył się do jarla Ribe. - Jeżeli przyjmiesz za pewność, że skald Freyvind odszedł, zniknął. Że nie ma tego do którego złość żywisz. Tam pod głazem na polu thingu stanął Weland, on prowadzi wyprawę. Wtedy myślę, że masz szansę. Inaczej, choćby za drwinę pozycję mą podważającą musiałbym cię zabić. A tego nie chcę.

Dwóch ich stało naprzeciwko. Każdy brzemię i ciężar w sercu noszący. Tak podobni do siebie ojciec i syn z krwi, a mimo to tak różni.
Sven mierzył skalda spojrzeniem, szczękę zaciskając z lekka.
- Nie pierwszy by to raz był - burknął gdy niecierpliwość dziedziczna słowa z ust mu wypchnęła. W oczach jednak mu błysnęło coś na kształt złośliwego rozbawienia. - Nie będę podważać dowództwa jeśli dorośniesz do imienia. Nic na wieczność danym nie jest. Zawsze wszak znaleźć się może inny śmiałek co miano Welanda przyjmie.
- Nie pierwszy, ale ostatni. Może nie na wieczność imię to. Agvindur tego dowodem, a i ja powrócę do swego miana, bo mi ono droższe. - Skald zmierzył Svena lekko ironicznym spojrzeniem.

Miał lata by zobaczyć w Agvindurze (który go zapewne wprowadził w istnienie jako einherjar) coś na kształt ojca, w miejsce skalda. Teraz by iść mu z odsieczą musiał uczynić to pod dowództwem tego, którym gardził, a który był jego prawdziwym ojcem w ciemności. Jakby tego było mało powodzenie było możliwe jedynie wtedy, gdy ten pogardzany okaże się lepszym niż ten podziwiany.
Chichot Norn.
Freyvindowi zrobiło się trochę żal młodszego aftergangera, wprawdzie niewiele ale jednak. Odpuszczać mu zamiaru jednak nie miał, Frey przeżył swoje lekcje pokory, Sven też musiał ich doświadczyć.
- Wezmę cię, jeżeli na przybocznego mi staniesz podczas wyprawy. Wyznaczysz wodza swoich ludzi, sił z Ribe, a sam będziesz przy mnie.
- Zawsze zaciągnąć się mogę do kogo innego. - Nie spuszczal wzroku z Freyvinda.
Ten jedynie wolno pokręcił głową dając do zrozumienia, że nie przewiduje tego jako rozwiązanie. Nie zrobiło to wrażenia na stojącym przed nim aftergangerze. Wolnym był i decyzje podejmować mógł własne.
- Żal będzie braku dzielnych wojów z Ribe w wyprawie, żal i braku ciebie, ale nie dopuszczę cię do udziału w niej inaczej niż rzekłem. I nie po złości czy dla upokorzenia to czynię. Co innego w tym jest. Zgadzasz się?
- Tylko jeśli Ty też coś mi przyrzekniesz. Na co przysięgniesz na Asów i Wanów - odparł jego potomek z przekorą widoczną na twarzy.

Frey spojrzał na niego baczniej, zapanowała cisza
- Co mam przyrzec.
- Przyrzekniesz, bym to ja pierwszy z Agvindurem pomówił. Jeśli żyw będzie. Jeśli nie, pierwszy pomówię z jego zabójcą.
- Jeżeli będzie to możliwe - skald skinął głową - to tak, niechaj będzie. Bacz jeno, że nie wiadomo w jakich okolicznościach go znajdziemy. Może nie być czasu, ani możliwości bym czekał aż będziesz mógł z nim rozmawiać. Jeżeli będzie to możliwe, to tak. Jednak z jednym wyjątkiem. Jeżeli Eryk jego mordercą, to ja mam z nim bardziej na pieńku. Więcej niźli by chodziło o samego Agvindura.
- Jak zwykle język giętki - prychnął Sven - Jeśli okoliczności będą takie, że go znajdziesz beze mnie lub też gdyby inne zdarzenia miały miejsce, poślesz po mnie lub utrzymasz go w istnieniu bym z nim słowo zamienić mógł. Z Erykiem wiem, że Ci nie po drodze. I to jedyny wyjątek od mego żądania.
- Dobrze - głos skalda zaczął nabierać gniewnych tonów - jeżeli będzie to możliwe - zaakcentował. - Zważ, że istnieje szansa iże go związali krwią i jak z nim przyjdzie mi się spotkać, to w boju. Czekać na ciebie wtedy nie będę, ale z jego zabójcą wtedy rozmowy ci nie odmówię.
- Przyrzeknij na Asów i Wanów.
- Na Asów i Wanów, przyrzekam.
- Tak i zdobyłeś przybocznego. - Złość Welanda poczęła wybudzać irytację i pana na Ribe.

Freyvind wyszedł.
Dwoje przybocznych. Oboje wściekłych na niego za to co uczynił i wobec siebie za to kim byli.



Orm z Viborga cieszył się ogromnym szacunkiem i pozycją wśród dunów, a jego sława wybiegała poza Jutlandię i znano go, jako i szanowano również w Zelandii i Skanii. Freyvind upatrywał spotkania z nim jeszcze przed thingiem lub w czasie jego trwania, ale czasu na to nie miał, a i Orm późno przybył do Jelling.
Po Ostarze, gdy lada chwila miano ruszyć do Aros, wolnego czasu już było w bród i po rozmowach z Erlingiem, Solveig i Svenem, afterganger zdecydował się pójść ku wielkiemu obozowisku rozciągniętemu pod stolicą Bacsegi, aby poszukać sławnego woja.

Odnalazł go przy jednym z ognisk i przywitawszy się zasiadł z dala od ognia nie czując się pewnie przy mocnym płomieniu. Dłuższy czas rozmawiali o mało ważnych kwestiach, a także o ogólnych aspektach wyprawy. Skald badał i oceniał rozmówcę i nie zawodził się w swoich oczekiwaniach.
- Ważnym jest aby wyprawa ta umocniła jedność północy - rzekł w końcu. - Silna władza króla, pokój z pomiotem Fenrira. Nadzieję w tym pokładam. Tylko silna władza królewska to może zagwarantować. Nie słabych jak Klak, czy Dziecię i bez prób zakusów na słabego władcę jak ze strony Rorika.
- Becsaga zdaje się mieć wszystko pod dobrą opieką - Orm spojrzał na skalda z powagą - Ma szansę na poparcie wielu, nie tylko z krain tutejszych. - dorzucił z zadumą.
- Tak - zgodził się skald. - Bacsega to dobry król. Mądry, wierny tradycji i silny. Nie próżny, dobrze zarządza Denemearką. Od dawna tak silnego na tronie nie było. chciałbym… aby rządził jak najdłużej i wiele bym za to dał. Jednak Bacsega już niemłody, a synów nie ma. Silny król, ciągłość władzy przez krew spłodzonego dziedzica, jak w sadze głosiłem na thingu. To potrzebne stabilności, sile królestwa.
- Ciężko zatem będzie ciągłość krwi zachować - Orm zmarszczył brwi. Do tej pory królów wszak wybierano… a i przekonać wszystkich by przyjąć chcieli takie rozwiązanie niełatwo. Wielu podnieta i ekscytacja wyprawą opadnie, a wtedy przekonać i ciężej.
- Gdyby Ragnar Lodbrok chciał po tron sięgnąć wielu by go wsparło. Za jego nieśmiertelną sławę jaką na zachodzie zdobył. On jednak wolał za morzem chwałę powiększać, a i stary już tak, że mało kto tyle żyje. To jednak dobra droga. Ktoś o sławie wielkiej, za kim wielu pójdzie. W rządach pokazać się potem jak wielkim i sprawiedliwym jest się władcą. Syna na następce chować, aby od dziecic był obyty we władzy sprawowaniu i wiedział, że dobro poddanych dobrem królestwa i jego. Dziedzictwo władzy usankcjonować, niechętnych temu za ryj uchwycić. W tym drogę do siły i spokoju widzę.
- Ale to dla wielu będzie powód i do buntu. Tyranii się bać będą i despotyzmu co naruszać porządek mogłaby. - Kiwał głową Orm zasłuchany w słowa Welanda. - Może który z synów jego by się podjął?
- Też posunięci w latach i poza Bjornem już nie tak sławni synowie Ragnara są przez własne czyny. Następca Bacsegi mógłby zostać ten, co ludziom podczas najazdu przewodził będzie na Kraj Franków. Ja w świetle Sól dowodzić nie mogę. - Freyvind uśmiechnął się. - Śmiertelny winien mym zastępcą być na ten czas. A i wiem to, że przyjdzie mi z pewnością parę razy armię opuścić na dłużej wraz z einherjar i ulfhednar w polowaniu na tamtejszych przeklętych. Taki wódz co po Bacsedze po władzę sięgnie wskazany przez króla również jako następca z jego woli… Krwią nie związany, aby mógł potomków płodzić. Oddałbym swój miecz aby wspomóc go w rządach i budowaniu potęgi, jedności. Rozwinięciu teraz jedynie nominalnej władzy na Zelandię i Skanię. Wykuciu silnego królestwa.
- Planujesz kolejny thing w tem celu?
- Po powrocie chciałbym rozmówić się o tym z Bacsegą. Od tego jak wyprawa pójdzie wszak wiele zależy. - Freyvind wzruszył ramionami. - Wierzę, że wiking udany będzie. Wojowie powrócą z drakkarami pełnymi zrabowanych dóbr i w sławie, zostawiając tam zgliszcza. Wtedy przyjdzie naradzić się co z tym zrobić o czym mówię. Może kolejny althing? To się obaczy. Na wszelki wypadek jednak chciałbym, aby ktoś już cieszący się wielkim poważaniem wśród Dunów, zbudował sławę nieśmiertelną w naszej wyprawie. - Skald spojrzał Ormowi w oczy. - Jeżeli król zaakceptuje mój plan, będzie już kto na ustach całej Denemearki by go promować na następcę Bacsegi.

Orm chwilę przyglądał się skaldowi.
- Sugerować chcesz… - urwał - … mnie? - spytał z jakimś skołowanym niedowierzaniem.
- Ludzie mają cię już za jednego z najpierwszych Dunów. Gdy udowodnisz to w kraju Franków, to znaczy, żeś godzien. Ja wtedy stanę u twego boku, jako protektor twej władzy i stabilnego, silnego, dziedzicznego królestwa Denemearki. Nie jako pan twój. Krwią wiązać nie chcę, dziedziców mieć wszak musisz i śmiertelnym być po swój kres, co zapewni dziedziczenie korony. Poniesiesz kruczy sztandar jako śmiertelny zastępca Welanda?
Mężczyzna podrapał się po policzku.

Milczał.

A skald nie takiej reakcji się spodziewał, bo człowiek siedzący przed nim najwyraźniej kontemplował i kalkulował na zimno i bez emocji.
W końcu skinął głową i wyciągnął ramię.
- Poniosę - rzekł krótko.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 12-09-2017 o 19:47.
Leoncoeur jest offline