| Sig tęsknie spojrzał w kierunku reszty dobytku nieszczęśliwego podróżnika, żałując, że nie mógł wziąć ze sobą więcej „skarbów”. Niestety, reszta drużyny nie podzielała jego miłości do rzeczy materialnych, a sam Sig wiedział dobrze, że samego zostawać na bagnie i to bez broni rzeczą było wyjątkową nierozsądną. Czego przykład miał za plecami.
Przyspieszył, dołączył do reszty. Zauważył że na przedzie kroczył WIll, niosąc w jednym ręku tubę, a drugim podtrzymując ryngraf pod koszulą. Ciekawe, co na to wszystko powie sołtys. Młody Holzmann żałował jedynie, że Elsie tak kategorycznie odmówiła jego odważnym próbom zerwania pieczęci i przeczytania, o czym to koresponduje się pod szlachecką pieczęcią, bo był pewien, że już po przekazaniu zwojów sołtysowi zostaną odprawieni z kwitkiem, a nie informacją ani nawet podzięką za dostarczoną informację. A Sig, jako syn handlarza, doskonale wiedział, że informacje bardzo łatwo zamienić na pieniądze.
Wkrótce zauważyli pierwsze strzechy chałup Zweufalten. Osada zdecydowanie nie zachwycała – domy były jednolicie szarobure, ułożone w dwa przeciwległe rzędy ciągnące się po obu stronach leniwego biegu Delbu. Na samym końcu tego szeregu znajdowała się niepozorna, ciemna ścieżyna prowadząca w głuszę, a dla zaznajomionych – do niewielkiego chramu poświęconego Ulrykowi, o który wspólnie dbała niewielka społeczność. Była jednak zbyt niewielka i zbyt odizolowana, by zamieszkiwał tu na stałe kapłan lub chociaż akolita. Z braku laku funkcje kapłańskie sprawował zatem sołtys, niekiedy wyręczany przez któregoś z ważniejszych mieszkańców.
Z wioski wychodziła jeszcze jedna ścieżka, położona za kilkoma pierwszymi chałupami na lewym brzegu. Ta była nieporównanie dłuższa niż droga do chramiku, a na jej pokonanie trzeba było poświęcić znacznie więcej czasu, nawet uwzględniwszy różnicę odległości. Ścieżka ta prowadziła do samotnie żyjącej Babki, która nie wiedzieć czemu mieszkała w izolacji od reszty osady, choć bywała tu często i chętnie zarówno po to, by nieść pomoc i poradę ludziom, jak i żeby powymieniać swoje drogocenne zioła i maści na rzeczy, których sama wytworzyć nie mogła. Czemu Babka mieszkała sama i jak za każdym razem udawało się jej pokonywać trzęsawiska dzielące ją od wioski, tego dzieciaki z Zweufalten nie wiedziały, ale nie ukrywały, że je to ciekawi. Babka była stara jak świat i od początku życia każdego z nich narzekała na swoje zwyrodniałe stawy.
Kiedyś nawet grupka podlotków postanowiła szpiegować ją od chwili opuszczenia osady aż do przybycia do jej chaty, ale plan spalił na panewce, gdy jedna z dziewczynek zaczęła zapadać się w grzęzawisko i krzykiem zdradziła ich położenie. Zwyrodniałe stawy Babki jakimś cudem na moment przestały być zwyrodniałe, a gdy starucha wyciągnęła już nieszczęsne dziewczę, ogromnie się rozgniewała i nakazała rodzicom dzieciaków sprać im tyłki, aż będą fioletowe. Co rodzice skrzętnie wykonali. Od tej pory nikt już nie zadawał niepotrzebnych pytań – Babka była jaka była i tyle. Nie ona jedna budziła zdziwienie w Zweufalten.
Jedną z pierwszych chałup, które zoczył Sigfried byłą jego własna i zgodnie z planem oddalił się ukradkiem od reszty grupy, w tym od patrzącej niepochlebnie na jego łupy Elsie, by wsunąć swoje skarby tymczasowo pod łóżko. W domu zastał to, czego się nie spodziewał.
Sig przeleciał po kładce prowadzącej do domu, a gdy już się zbliżył, zwolnił i nasłuchiwał, czy nie ma kogoś w środku. Istotnie, powinno być pusto. Horst z ojcem spławiali jakieś towary do Gemünden, a Freyja, korzystając z okazji, że ojca nie ma, migdaliła się pewnie do swojego narzeczonego w jego chacie. Hans natomiast już dawno wyprowadził się z rodzinnego domu i zamieszkał po drugiej stronie rzeki. Wszystko powinno być więc w porządku…
Nie słysząc niczego niepokojącego, w szczególności migdalenia się Freyji i jej chłopaka Hermana, wszedł pewnie do jednej z największych chat w Zweufalten, jednym susem przeskoczył do swojego pokoju i wepchnął zdobycze pod prycz. Dopiero gdy wychodził zauważył znajomą łódkę przybitą obok domu.
- Sig! – krzyknął stary Holzmann. – Sig, chodź tu smyku, potrzebujemy twojej pomocy!
Obok ojca na kładkę wykładał jakieś beczki Horst, spoglądając na brata z nijakim zainteresowaniem. Sig natomiast w głębi się ucieszył, że wrócili cali. Od ich wypłynięcia minęły już trzy tygodnie. O tydzień dłużej niż zazwyczaj. poza Sigiem
Nikt nie zwrócił uwagi na nagłe zniknięcie Siga. Za bardzo byli zaaferowani dziwnym znaleziskiem. Ledwie przekroczyli linię chat, już ktoś zaczął wołać do nich.
- Hej! Gdzie się szwędacie, hę? Do roboty, a nie łazić po bagnach bez celu!
Krzyczał do nich Olaf, jeden ze starszych rybaków. Nie zwalniając tempa grupy Elsie wytłumaczyła mu pobieżnie, że szukają sołtysa i mają do niego bardzo poważną sprawę. Nie sprawiając wrażenia przekonanego, Olaf przekazał im, że sołtys zajmuje się czymś teraz w obejściu swojej chaty. Krótkim „dziękuję” Elsie postanowiła zakończyć ten dialog,
- Tylko niech to lepiej co ważnego będzie! Bo sołtys czasu nie ma na wasze…
Reszty nie usłyszeli. Nie starali się usłyszeć. Sołtys istotnie był w obejściu swojego domostwa. Rąbał drwa na opał. Po zdjęciu koszulki wyglądał jak śmierć na chorągwi – był przeraźliwie chudy, a jego plecy znaczyły blizny po ostatniej zarazie. Gdy ich zauważył, nie przestał pracy, ale zwrócił ku nim wzrok.
- No? Czego chcecie, grzdyle? |