Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2017, 21:11   #8
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Sig tęsknie spojrzał w kierunku reszty dobytku nieszczęśliwego podróżnika, żałując, że nie mógł wziąć ze sobą więcej „skarbów”. Niestety, reszta drużyny nie podzielała jego miłości do rzeczy materialnych, a sam Sig wiedział dobrze, że samego zostawać na bagnie i to bez broni rzeczą było wyjątkową nierozsądną. Czego przykład miał za plecami.

Przyspieszył, dołączył do reszty. Zauważył że na przedzie kroczył WIll, niosąc w jednym ręku tubę, a drugim podtrzymując ryngraf pod koszulą. Ciekawe, co na to wszystko powie sołtys. Młody Holzmann żałował jedynie, że Elsie tak kategorycznie odmówiła jego odważnym próbom zerwania pieczęci i przeczytania, o czym to koresponduje się pod szlachecką pieczęcią, bo był pewien, że już po przekazaniu zwojów sołtysowi zostaną odprawieni z kwitkiem, a nie informacją ani nawet podzięką za dostarczoną informację. A Sig, jako syn handlarza, doskonale wiedział, że informacje bardzo łatwo zamienić na pieniądze.

Wkrótce zauważyli pierwsze strzechy chałup Zweufalten. Osada zdecydowanie nie zachwycała – domy były jednolicie szarobure, ułożone w dwa przeciwległe rzędy ciągnące się po obu stronach leniwego biegu Delbu. Na samym końcu tego szeregu znajdowała się niepozorna, ciemna ścieżyna prowadząca w głuszę, a dla zaznajomionych – do niewielkiego chramu poświęconego Ulrykowi, o który wspólnie dbała niewielka społeczność. Była jednak zbyt niewielka i zbyt odizolowana, by zamieszkiwał tu na stałe kapłan lub chociaż akolita. Z braku laku funkcje kapłańskie sprawował zatem sołtys, niekiedy wyręczany przez któregoś z ważniejszych mieszkańców.

Z wioski wychodziła jeszcze jedna ścieżka, położona za kilkoma pierwszymi chałupami na lewym brzegu. Ta była nieporównanie dłuższa niż droga do chramiku, a na jej pokonanie trzeba było poświęcić znacznie więcej czasu, nawet uwzględniwszy różnicę odległości. Ścieżka ta prowadziła do samotnie żyjącej Babki, która nie wiedzieć czemu mieszkała w izolacji od reszty osady, choć bywała tu często i chętnie zarówno po to, by nieść pomoc i poradę ludziom, jak i żeby powymieniać swoje drogocenne zioła i maści na rzeczy, których sama wytworzyć nie mogła. Czemu Babka mieszkała sama i jak za każdym razem udawało się jej pokonywać trzęsawiska dzielące ją od wioski, tego dzieciaki z Zweufalten nie wiedziały, ale nie ukrywały, że je to ciekawi. Babka była stara jak świat i od początku życia każdego z nich narzekała na swoje zwyrodniałe stawy.

Kiedyś nawet grupka podlotków postanowiła szpiegować ją od chwili opuszczenia osady aż do przybycia do jej chaty, ale plan spalił na panewce, gdy jedna z dziewczynek zaczęła zapadać się w grzęzawisko i krzykiem zdradziła ich położenie. Zwyrodniałe stawy Babki jakimś cudem na moment przestały być zwyrodniałe, a gdy starucha wyciągnęła już nieszczęsne dziewczę, ogromnie się rozgniewała i nakazała rodzicom dzieciaków sprać im tyłki, aż będą fioletowe. Co rodzice skrzętnie wykonali. Od tej pory nikt już nie zadawał niepotrzebnych pytań – Babka była jaka była i tyle. Nie ona jedna budziła zdziwienie w Zweufalten.

Jedną z pierwszych chałup, które zoczył Sigfried byłą jego własna i zgodnie z planem oddalił się ukradkiem od reszty grupy, w tym od patrzącej niepochlebnie na jego łupy Elsie, by wsunąć swoje skarby tymczasowo pod łóżko. W domu zastał to, czego się nie spodziewał.



Sig przeleciał po kładce prowadzącej do domu, a gdy już się zbliżył, zwolnił i nasłuchiwał, czy nie ma kogoś w środku. Istotnie, powinno być pusto. Horst z ojcem spławiali jakieś towary do Gemünden, a Freyja, korzystając z okazji, że ojca nie ma, migdaliła się pewnie do swojego narzeczonego w jego chacie. Hans natomiast już dawno wyprowadził się z rodzinnego domu i zamieszkał po drugiej stronie rzeki. Wszystko powinno być więc w porządku…

Nie słysząc niczego niepokojącego, w szczególności migdalenia się Freyji i jej chłopaka Hermana, wszedł pewnie do jednej z największych chat w Zweufalten, jednym susem przeskoczył do swojego pokoju i wepchnął zdobycze pod prycz. Dopiero gdy wychodził zauważył znajomą łódkę przybitą obok domu.

- Sig! – krzyknął stary Holzmann. – Sig, chodź tu smyku, potrzebujemy twojej pomocy!

Obok ojca na kładkę wykładał jakieś beczki Horst, spoglądając na brata z nijakim zainteresowaniem. Sig natomiast w głębi się ucieszył, że wrócili cali. Od ich wypłynięcia minęły już trzy tygodnie. O tydzień dłużej niż zazwyczaj.


poza Sigiem


Nikt nie zwrócił uwagi na nagłe zniknięcie Siga. Za bardzo byli zaaferowani dziwnym znaleziskiem. Ledwie przekroczyli linię chat, już ktoś zaczął wołać do nich.

- Hej! Gdzie się szwędacie, hę? Do roboty, a nie łazić po bagnach bez celu!

Krzyczał do nich Olaf, jeden ze starszych rybaków. Nie zwalniając tempa grupy Elsie wytłumaczyła mu pobieżnie, że szukają sołtysa i mają do niego bardzo poważną sprawę. Nie sprawiając wrażenia przekonanego, Olaf przekazał im, że sołtys zajmuje się czymś teraz w obejściu swojej chaty. Krótkim „dziękuję” Elsie postanowiła zakończyć ten dialog,

- Tylko niech to lepiej co ważnego będzie! Bo sołtys czasu nie ma na wasze…

Reszty nie usłyszeli. Nie starali się usłyszeć. Sołtys istotnie był w obejściu swojego domostwa. Rąbał drwa na opał. Po zdjęciu koszulki wyglądał jak śmierć na chorągwi – był przeraźliwie chudy, a jego plecy znaczyły blizny po ostatniej zarazie. Gdy ich zauważył, nie przestał pracy, ale zwrócił ku nim wzrok.

- No? Czego chcecie, grzdyle?
 
MrKroffin jest offline