Konto usunięte | ozmawiając o rozgrywce, zeszli na dół. Z salonu wciąż dobiegały dzikie odgłosy Jamesa i jego znajomych, znęcających się nad jakąś grą na PlayStation a od frontu domostwa słychać było regularne uderzenia czegoś ciężkiego o ścianę - zapewne pan Gardner wieszał ostatnie halloween'owe dekoracje. Toby i przyjaciele przeszli przez szeroki korytarz i weszli do przestronnej kuchni, gdzie przy blacie, nad przeróżnymi wypiekami, krzątała się mama chłopaka. Zapach przygotowanych przez nią ciast i muffinek był tak obłędny, że dzieciaki dopiero po chwili zwróciły uwagę na starszego mężczyznę siedzącego na krześle pod oknem. Dziadek Toby'ego z ponurym wyrazem twarzy obdarzył ich krótkim spojrzeniem, po czym powrócił do wpatrywania się w coś ciekawego za oknem. A przynajmniej tak im się wydawało, gdyż starszy pan od jakiegoś czasu był dziwny i na swój sposób straszny. - Świetnie, że już jesteście. - Odezwała się pani Gardner energicznym, wesołym głosem. Chwyciła za talerz z babeczkami i podsunęła dzieciakom pod nosy. - Proszę, częstujcie się, kochani. Po jednym, żeby zostało jeszcze trochę na później.
Nie trzeba im było dwa razy powtarzać, bo i które dziecko nie lubiło słodkości? Puszysty smak babeczek podkreślany był przez fantastycznie słodki, pomarańczowy krem, a z każdym kęsem miało się ochotę na więcej. Pani Gardner odłożyła talerz na blat i przeczesując dłonią włosy, powiedziała. - Dobrze się składa, że twoi przyjaciele przyszli do ciebie tak wcześnie, Toby, ponieważ będę mieć dla was specjalne zadanie. - Uśmiechnęła się szeroko. - Pojedziecie na farmę pana Winstona i odbierzecie kilka ładnych dyń, które są dla mnie przygotowane. Potrzebuję ich do moich wypieków i żeby zagonić Jamesa i jego kolegów do wycinania. - Do pana Winstona? - Toby wyraźnie zbladł i przełknął ślinę, co nie umknęło uwadze jego przyjaciół. - No tak, coś się stało? - Kobieta uniosła brwi, patrząc na syna.
Toby zerknął na zajadającą się babeczką Elliott i pokręcił głową. - Nie, nic, wszystko ok. Przywieziemy te dynie - powiedział z udawaną pewnością w głosie. - Świetnie, ratujecie mi życie, kochani. - Pan Gardner zaśmiała się, po czym odwróciła i zaczęła rozglądać się za czymś. - Gdzie ja posiałam portfel...
Po kolei otwierała szuflady w kredensie, aż w końcu trafiła na to, czego szukała. Ze środka wypchanego, brązowego portfela wydobyła jednodolarowy banknot, który wręczyła synowi. - To za waszą pomoc. Możecie sobie kupić trochę słodkości u pani Merple - powiedziała z uśmiechem. - Dzięki, mamo, jesteś najlepsza! - Toby wyraźnie się ożywił, chowając pieniądze do kieszeni czarnego płaszcza. - Jedźcie ostrożnie, kochani. - Pani Gardner poczochrała czupryny Emily i Toby'ego.
Już mieli wychodzić, gdy szorstkim głosem odezwał się siedzący pod oknem dziadek. - Uważajcie, dzieci, bo Halloween to prawdziwa noc duchów i straszydeł. Kto nie wierzy, będzie miał nieprzyjemność przekonać się o tym na własnej skórze. - Wpatrywał się w każde z nich jasnoniebieskimi, niepokojącymi oczyma. - Oj tato, przestań tak straszyć, bo jeszcze wezmą to sobie do serca. Zresztą, wiesz, jaki jest Toby... - Mama chłopca prychnęła wesoło. - Po prostu niech uważają - mruknął staruszek. - Jasne, dziadku, będziemy uważać - rzucił Toby, a gdy wyszli z kuchni, spojrzał na przyjaciół. - Nie przejmujcie się gadaniem dziadka. Odkąd babcia zmarła dwa lata temu, rzadko kiedy można z nim teraz normalnie porozmawiać.
Przeszli przez piwnicę do garażu, skąd zabrali rowery i po chwili wyjechali przed pięknie udekorowany dom. Ktokolwiek tłukł młotkiem w ściany gdzie już się schował, ale trzeba było przyznać, że odwalił kawał dobrej roboty - miejsce było idealnie przystrojone na wieczór i robiło fantastyczne wrażenie.
Słońce przebijało się niemrawo przez biały dywan chmur, a delikatny, rześki wiatr przyjemnie owiewał ich twarze. - To co? Od razu jedziemy do pana Winstona po te dynie dla mamy, czy najpierw zajrzymy do pani Merple po słodycze? Od tygodnia mam ochotę spróbować te cukierki czekoladowe z takimi różnokolorowymi kulkami, co są do nich poprzyklejane. - Toby pokazywał palcami, jak małe są te "kulki" i robił przy tym dziwne miny, czym wzbudził śmiech Emily i Elliot. - No chyba, że wy chcecie coś innego porobić w mieście? Mama nie powiedziała, o której mamy wrócić, więc jak się pojawimy za dwie, czy trzy godziny, to będzie ok. Chyba. Poza tym jakoś mi się nie spieszy do Winstona...
Przyjaciele wiedzieli, dlaczego. Pola z dyniami pilnował ponury strach na wróble o imieniu Jack, którego Toby strasznie się bał, choć próbował udawać przed pozostałymi, że było inaczej. Przecież nie mógł wyjść przed Elliot na strachajłę, prawda? Przynajmniej tak to sobie tłumaczył.
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |