Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2017, 16:40   #10
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Trudno przekonać samego siebie, że miejsce, w którym przebywamy, jest naszym domem, i to nie zawsze jest to miejsce, w którym tkwi nasze serce. Czasami się udaje, a czasami nie. Nomadyczny tryb pracy nie ułatwiał zapuszczenia korzeni. Wieczna, niekończąca się ucieczka przed kłębiącymi się za plecami cieniami, zbyt zimnymi, by móc stawić im czoła. Nawarstwiały się, kumulowały, aż w końcu zajmowały całą przestrzeń, czarnymi mackami sięgając żywego ciała, oplatając je i tłamsząc. Wtedy nadchodził czas zrywu. Dzikiego, szaleńczego biegu na przełaj, gdzie kierunek i cel traciły na znaczeniu.
Ucieczka, exodus… ratunek. Przed tym, z czym za żadne skarby świata nie chciało się ponownie mierzyć. Pojęcie domu traciło na znaczeniu, degradując się do przestrzeni zagospodarowanej w danej chwili. Małym wycinku wszechświata, zajętym na potrzebę paru najbliższych dób.

Każdy miał strefy, do których uciekał, czując zniechęcenie dniem codziennym. Zwykłe, ludzkie przemęczenie. Smutek, żal, albo gorycz, doprawione ciężką do sklasyfikowania tęsknotą, trawiącą wnętrzności na podobieństwo solidnej porcji siarkowego kwasu. Życie najemnika nie przypominało w niczym statycznej, poukładanej pod linijkę egzystencji laboratoryjnej myszy - przeważał w nim stały ruch, a także niepewność co do dnia następnego. Nie można było być pewnym gdzie tym razem grupę poniesie los, jakie niebezpieczeństwa czy przeszkody postawi im na drodze. Czy dane im będzie dożyć do końca aktualnego dnia, tygodnia. Miesiąca. Lecz… co dalej i co tym razem przyjdzie im pożegnać, chowając w sercach następną, nieumiejącą się wyleczyć zadrę?
Życie musiało mieć własną geografię. Barwy, góry, różnorodność.Jeżeli tego nie miało, znaczy, że mieszkało się na księżycu lub pośrodku pustyni; i kiedy człowiek przyjrzał się temu miejscu, przekonywał się, iż tylko najbardziej niesamowite, najbardziej zawzięte jaszczurki oraz owady mogą przetrwać tam, gdzie poza chłodem lub gorącem nie ma nic więcej.

Nivi już dawno temu zrozumiała tą zasadniczą lekcję, płynącą z nauki trwania w ich nieskończonym praktycznie wieloświecie: żeby przetrwać, musisz się nauczyć żyć bez niczego. Pierwszy umiera optymizm, po nim miłość, na końcu nadzieja. Mimo tego musisz trwać, gdyż tylko w legendach może przetrwać to, co w naturze przetrwać nie może. Tylko legenda i mit nie znają granic możliwości. Starała się więc otoczyć duszę skorupą i układać choć najbliższe otoczenie na tyle, na ile pozwalały warunki, przerabiając zajmowaną kajutę tak, by móc się w niej schować i przez parę godzin poczuć… normalnie.


Nie trzymała tam broni, zrezygnowała z holoekranów na rzecz przeszklonych półek i szafek, wypełnionych najróżniejszymi okazami fauny oraz flory, zebranymi podczas podróży. Krok po kroku adaptowała teren na potrzeby zadania, wydając zarobione kredyty na filtry, pompki i termostaty, zasilane osobnym, niewielkim generatorkiem, zdolnym utrzymać przy życiu jej piaskownicę nawet podczas zawirowań ogólnego SPŻ.

Z uporem maniaka kolekcjonowała różnorodne żyjątka, opiekując się nimi troskliwie i zapewniając warunki jak najbardziej zbliżone do naturalnych. Misja po misji powiększała latający ogród, dodając coraz to nowe elementy aż do momentu, w którym brak przestrzeni zmusił ją do wywalenia łóżka na rzecz olbrzymiego akwarium dla stawonogów - te lubiła najbardziej. Drobne, pokryte chitynowymi pancerzykami istoty, zdolne przetrwał chłód, głód, a także wysokie promieniowanie. Fascynowała ją prosta, lecz wydajna budowa, oraz różnorodność przybieranych form. Zajmowanie się nimi pozwalało jej oczyścić głowę, zebrać rozbiegane myśli i wbić się w sztywny, utarty schemat wymaganych zachowań.

- Damy radę, już się tak nie przejmuj. Trzeba wierzyć, że się uda. Wszystkiego nie przewidzisz i nie dopilnujesz - chropowaty głos dobywający się spomiędzy szklanych tafli przerwał ciszę, zmuszając grzebiącą w akwarium kobietę do odwrócenia uwagi od pracy.

- Więc co, mam nas powierzyć opatrzności kosmicznej, boskiej istoty której nikt nigdy nie widział, ani nie zdobył dowodów potwierdzających jej istnienie? - mruknęła, nie odrywając wzroku od wykonywanej czynności. Czekał ich hiperskok, musiała sprawdzić czy wszystko w jej azylu jest należycie przygotowanie i zabezpieczone. Nie chciała wracać do pobojowiska, pełnego połamanych roślin oraz martwych owadów. - Religie, które nie dostosowują się do zmian naukowych i społecznych, są moim zdaniem skazane na zanik.

Do jej uszu doleciało rozbawione prychniecie, będące czymś pośrednim między ironią, a okazaniem niezadowolenia z wałkowanego wiecznie tematu.
- Nie wszystko da się zmierzyć i zważyć, albo zobaczyć gołym okiem. Religia i nauka mogą iść w parze, a nie występować przeciwko sobie przy każdej nadarzającej się okazji.

Biolog wzdrygnęła się, prostując plecy i spojrzała przez ramię, krzywiąc się gdy luźny kosmyk rudych włosów załaskotał ja w nos.
- Zbiór przekonań może się rozwijać i zachować znaczenie tylko wtedy, gdy reaguje na najpoważniejsze zarzuty, jakie można wytoczyć przeciw niemu. Religie dla własnego dobra powinny zachęcać do sceptycznej oceny dowodów, na których opierają się ich fundamentalne zasady. - Dmuchnęła celem posłania go gdzieś na tył głowy.

- Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę - męski głos zaśmiał się, a Larsen widziała jak jego właściciel kręci głową z wystudiowaną naganą.- A co z nadzieją, konsolacją i otuchą w ciężkich chwilach?

- Nie neguję, że religie zapewniają pociechę i wsparcie, są podporą emocjonalną i mogą być użyteczne społecznie. Z tego jednak nie wynika, że powinny być chronione przed krytyką i sceptyczną analizą -
wstała powoli, zamykając hermetyczną pokrywę akwarium i po raz ostatni sprawdzając czy wszystko gra - Twierdzę, że jeżeli jakiś system wierzeń nie może przetrwać krytyki, to nie warto go głosić. Te, które są w stanie przetrwać krytyczną ocenę, zapewne zawierają przynajmniej jądro prawdy.

Wśród zieleni i szkła zapanowało milczenie, mącone raptem przez szum elektronicznej aparatury, stanowiącym nieodzowny element wnętrza kajuty. Zaraz dołączyło do niego zmęczone stękniecie, z jakim Larsen opadła na przytwierdzone do podłogi krzesło. Ułożyła splecione dłonie na blacie stolika, opuszczając kark i przymykając do kompletu oczy. Czuła się zmęczona, choć nie zaczęli nawet właściwej części zadania.

- Powinnaś iść, przygotować się - razem z dźwiękiem pojawił się dotyk na ręku. Subtelny, delikatny. Niosący pocieszenie skuteczniej niż najlepsza modlitwa.

Piekące powieki podjechały do góry i Nivi przez krótką chwilę podziwiała kontrast między bielą własnej skóry i ciemną powierzchnią spoczywającej na niej kończyny.
- Martwię się Edgar - przyznała wreszcie, układając usta w lekki uśmiech, jakże niepasujący do powagi wypowiadanych słów - Za bardzo mi to zadanie śmierdzi. Niby robiliśmy wcześniej podobne numery…

- Będzie dobrze. No już, nie myśl o tym, bo skończysz jak Teddy
- dotyk ze śródręcza przesunął się przedramienia, przywracając spokój - Skończycie robotę, zawiniemy do portu i wyskoczymy na miasto. Rozerwiesz się trochę, bo od tego siedzenia w zamknięciu dziczejesz. Trzeba cię wreszcie ucywilizować zanim zaczniesz się rzucać i warczeć na obcych - uśmiechu nie widziała, ale słyszała go wyraźnie, przez co sama uśmiechnęła się szerzej.

- Brzmi świetnie, akceptuję ten plan... i co ja bym bez ciebie zrobiła? - westchnęła, gładząc czule śliski pancerz i wpatrując się lśniące niczym okruchy polerowanego obsydianu oczy.

- Wciąż mieszkałabyś na Ziemi i pracowała dla Federacji? - podpowiedział z rozbawieniem, wspinając się wyżej po ramieniu aż usadowił się wygodnie na barku dzięki czemu pogłaskanie bladego policzka nie sprawiało żadnych trudności - Miałabyś normalny, stacjonarny dom, laboratoria uniwersyteckie… nie tą marna namiastkę Acherona.

- I miałam im cię zostawić?
- prychnęła za złością na samą myśl. Wstała i przeparadowawszy pod ścianę, sięgnęła stojący tam miniaturowy kontener do transportu okazów naukowych - Zamęczyliby cię. Nie mogłam na to pozwolić - Metalowe wieko uniosło się z sykiem, a ona gestem zaprosiła Edgara do środka, podstawiając dłoń aby mógł bezpiecznie i wygodnie zejść. Obserwowała jego wędrówkę odnotowując w pamięci, by po powrocie zainwestować w większy transporter. Mierzący już półtorej dłoni przyjaciel Larsen nie narzekał, jednak miał tam coraz ciaśniej.
Dopiero gdy znalazł się wewnątrz, zamknęła pokrywę i przymocowała całośc do ściany. Przez przezroczystą szybę widziała jak kręci się, próbując znaleźć dogodną pozycję, aż w końcu zamarł w bezruchu, wpatrzony w nią przez cienką szybę, a jej zrobiło się nieprzyjemnie. Wiedziała, że nie znosił zamknięcia, lecz jaki mieli wybór?


- To dla twojego dobra - powiedziała przez ściśnięte gardło, przytykając do lustrzanej tali wskazujący palec. Po drugiej stronie zakończona miniaturowymi pazurkami kończyna wykonała identyczny gest, dotykając ogrzewanego ciepłem żywego ciała miejsca.

- Wiem mała, nie przejmuj się. Są chwile, by działać i takie, kiedy należy pogodzić się z tym, co przynosi los. Poczekam tu na ciebie. Zawsze będę czekał. Powodzenia - zamajatał czułkami w geście pocieszenia, a ona cofnęła rękę walcząc z dławiącą kulą zapychającą tchawicę. Przez ostatnie pięć lat zbyt wiele razy to już robili. Nie lubiła się z nim żegnać, niepewna czy któreś z nich nie zginie przez nadchodzące godziny.


Konieczność siedzenia w jednym, przypiętym uprzężą bezpieczeństwa miejscu przez parę bitych godzin, nie działała dobrze na nerwy. Tak samo jak świadomość psów gończych, spuszczonych ze smyczy Floty i podążających śladem Acherona, który niczym mityczna łajba Charona, przemierzał zimne, czarne wody kosmosu, wioząc na pokładzie stracone dla świata żywych dusze. Stracone w chwili, gdy od strony marines wypuszczono pierwsze rakiety. To już nie była pogoń, tylko nagonka. Polowanie weszło w ostatnią, najbardziej śmiercionośną fazę, mogącą zakończyć się tylko w jeden, jedyny sposób.
Zaczęło się dobrze, a nawet świetnie. Przechwycili towar, ulokowali go bezpiecznie na pokładzie, po czy rozwinęli żagle, zmierzając do punktu docelowego. Mniej-więcej wtedy zaczęło się pierdolić. Komunikaty trepów, wpierw uprzejme i fachowe, z każdą mijającą minutą robiły się coraz bardziej natarczywe, przechodząc do jawnych oskarżeń i rozkazu zatrzymania jednostki celem dokonania inspekcji na jej pokładzie.
Podobne zachowanie obudziło dopiero co zduszone pytania, kołaczące gdzieś z tyłu czaszki.

Czym był pakunek, co zawierał? Czy był aż tak niebezpieczny, jak sugerowało zachowanie mundurowych? Ewentualnie zawierał coś, co pracodawca przemytników jawnie i bez skrępowania podpierdolił z wojskowego magazynu. Nowa generacja broni? Szereg fiolek ze śmiercionośnym wirusem? Wszak sam oznakowany kontener stanowił raptem opakowanie. Prawdziwa przesyłka tkwiła wewnątrz i jak Larsen znała życie, z pewnością nie musiała wypełniać formy po brzegi. Doskonale pamiętała, jak swego czasu Edgara przewożono w czymś podobnym.
“Nie myśl, to i tak bez znaczenia. Nie teraz, nie w tej chwili.” - mieliła raz po raz pod kopułą wciąż to samo, próbując zakląć rzeczywistość i jednocześnie znaleźć zajęcie dla postawionego w stan najwyższej gotowości mózgu, wsadzonego w nieruchome, przeczepione do ściany ciało, równie bezradne co przewrócony na grzbiet żuk. Zdecydowała się zająć opowieściami Jeana, odrobinę pomogło. Już nie zgrzytała zębami aż do zdarcia szkliwa.

Jakże nienawidziła bezradności. Konieczności tkwienia w jednym punkcie bez możliwości wzięcia własnego losu w spracowane ręce. Powierzenia życia komuś trzeciemu, w tym wypadku dwójce załogantów - Teddy i Rohanowi. Larsen słyszała ich rozmowy przez komunikator - pierwsze okrzyki i przekleństwa lecące w eter wraz z początkiem kanonady. Odczuła aż za dobrze serię trafień kadłuba i jego drżenie, będące kumulacją otrzymywanych obrażeń, oraz gotowaniem się do hiperskoku. Nerwowego, panicznego, na skraju wytrzymałości silnika, który zmierzał do najlepszego, by wybuchnąć.

Tak się na szczęście nie stało, choć czy dziękować ludziom, czy siłom wyższym? Nivi bez chwili wahania stanąłby murem przy pierwszej opcji. Ledwo weszli w nadprzestrzeń zacisnęła mocno powieki, walcząc z powodowanymi sporym przeciążeniem strachem. Bezapelacyjnie skoki były tym, co najmniej z podróży lubiła. Nie dane jej jednak było dojść do siebie. Ledwo wyskoczyli, cholera wiedziała gdzie, coś uderzyło ja w bok. Puściła uprząż a niemrawe wciąż ciało podryfowało w powietrzu, okręcając się dookoła własnej osi i machając rozpaczliwie kończynami.

Wstrząsana i zmieszana biolog, spojrzała na przypięty do nadgarstka panel, lśniący wymowną, złowróżbną wręcz czerwienią. Ustrojstwo, zpełnie jak jej zwichrowany łeb, wyświetlało wciąż ten sam komunikat.
[MEDIA]http://i.imgur.com/2X0VzKW.gif[/MEDIA]
Brak grawitacji, brak tlenu, brak perspektyw. Uszkodzenia poszycia, instalacji elektrycznej, silnika… z szeroko otwartymi oczami kobieta śledziła listę wyświetlanych przez Alex awarii, zapominając, że w sumie nie jest do niczego przyczepiona, a bok statku praktycznie nie istnienie. Głupi zwykle więcej mieli szczęścia, niż rozumu. Nim do rozkojarzonego rudzielca doszło, że zaraz śladem Veronici wyleci w próżnię, silny i stanowczy uścisk zakleszczył jej nogę, po czym przyciągnął do siebie. Usłyszała Papę, mówił do niej… tak, zdecydowanie do niej. Ona zaś odwzajemniła wyszczerz, spoglądając z fascynacją, jak w rytm mimiki twarzy łysola, poruszają się jego wąsiska. Drgały i falowały, przypominając wieloczłonowe odnóża… piękny widok.
- Dzięki - przełamała w końcu stupor po wybitnie awaryjnym hiperskoku, dobywając z siebie ludzki głos. Wzdrygnęła się przy tym, zaczynając ogarniać co się tak naprawdę dzieje. Mieli przejebane… ale wciąż dychali! Nie było tragedii!
- Zostaw wąsy, łap za linę! - rzuciła, rozglądając się dookoła - Trzeba się nam połatać i spierdalać póki chłopcy z Floty się zgubili. Złapać Verę... Albo puścimy za nią drony! - drgnęła, odpalając ponownie panel.Przeglądała najbliższe zabawki Rohana, gotowa podpiąć się pod tą wciąż sprawną i mogącą się im przydać akurat w zaistniałej sytuacji. Miało sens, masę sensu.
Pozwalało stłumić niepokój o to, co działo się w jej kajucie, wewnątrz miniaturowego transportera.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-09-2017 o 20:57. Powód: Literki bolą...
Zombianna jest offline