Strząsnęliście z siebie znużenie i zmusiliście się do dalszego marszu. Szliście w milczeniu wśród mrocznych zakrętów, coraz bardziej rozumiejąc, że nikt, nawet drow fechtmistrz nie przetrwa długo w pojedynkę w tych jaskiniach, jeśli nie będzie wiódł egzystencji bliskiej całkowitej paranoi. Zbyt wiele potworów i innych stworzeń, żądnych krwi, szczególnie tak egzotycznej i rzadko spotykanej jak krew Powierzchniowców. Nawet bez nich Podmrok sprawiał wrażenie niemożliwego do ujarzmienia. Ostro zakończone stalaktyty patrzyły na was z góry, a stalagmity czyniły z podłoża mozaikę pełną pułapek.
Mimo strat gnomy znosiły wyprawę nieźle. W porównaniu z duergarami czy Shillen sprawiali wrażenie ani złych, ani dobrych, pozbawionych własnego miejsca w tym przeżartym złem świecie. Ich przyzwyczajenia wyniesione z ustronnego i niedostępnego stylu życia musiały kłócić się z przebywaniem w tak zróżnicowanym towarzystwie, nie dawały jednak tego po sobie poznać. Zamiast tego chwytały strzępki waszych rozmów i obserwowały żywo, co i jak robicie.
Nagle przerwaliście marsz. Najwidoczniej gnomy wyczuły, że ktoś lub coś się zbliża. Jakie było wasze zaskoczenie, kiedy Grimwig i Belwar upuścili swą broń i wyłamali się z szyku, zrywając do biegu. Przypadli do intruzów, którymi okazały się... Dzieci. Blisko tuzin małych, umorusanych gnomów o przerażonych twarzyczkach i wygłodniałych oczach. Radości żołnierzy nie było granic.
Shillen przez chwilę wpatrywała się w małe biegające istotki ze zdziwieniem, chwilę później zaśmiała się cicho pod nosem. - To gnomy mogą być jeszcze mniejsze? - trąciła łokciem stojącą obok niej Mavis. Kiedy już się uspokoiła, do głowy przyszło jej pytanie “skąd te dzieciaki się tu wzięły, w dodatku same…”
Pierwsze co przyszło do głowy Anlafowi to: - Pułapka? - Wypowiedział głośno myśl. Łatwiej było mu sobie wyobrazić że ta ferajna jest jakimś podłym podstępem ghuli niż by dzieci- nawet gnomów głębinowych były w stanie przetrwać w takich warunkach. - Ostrożnie! Zewrzeć szyk! - Krzyknął co sił mając nadzieję, że to właśnie ostrożność, która leżała w naturze svirfneblin weźmie górę nad nagłym uniesieniem.
Niewątpliwie gnomy powinny posłuchać rad mędrca, który w końcu uleczył ich króla. Jednak głęboko zakorzeniona opiekuńczość wzięła górę. Svirfnebliny zaczęły dzielić się swoim jedzeniem z dziećmi, starając się określić ich tożsamość. Te z radością w oczach pucowały chleb z Powierzchni. Grimwig gwizdał do siebie wesoło, Burlo uśmiechał się głupkowato. Cieszyli się. Waszym zdaniem za bardzo.
- Tak, uważajmy, to może jakaś podstępna sztuczka być! Niech ktoś sprawdzi, czy one są prawdziwe! - Zgodził się Rashad, rozglądając się dookoła nieufnie.
Throo spojrzał kwaśno na Rashada i rzucił kąśliwie:
- Jesteś bardziej nieświadomy niż to dziecko, szlachetny rycerzu.
Shillen złapała za jeden ze swoich krótkich mieczy. - Mogę ja, ale jak są prawdziwe, to gnomy mogą mieć mi to za złe... - wyszczerzyła zęby z dzikim uśmiechu.
Jedno z gnomiątek wymierzyło drewniany miecz w Shillen. Nie zamierzało brać jeńców. "En Garde!" mówiły rozpłomienione oczy.
Na widok drewnianego mieczyka i pełnej determinacji miny małego gnomika drowka wybuchnęła głośnym śmiechem i schowała swój miecz za pas - Ok, dobra... jak dla mnie są prawdziwe - wydukała aż ksztusząc się ze śmiechu.
- Na pewno są prawdziwe. - Eol wysunął naprzód tarczę, jakby zamierzał zasłonić się przed atakiem od strony dzieci. - Pytanie tylko, co za nimi się kryje. Tu trzeba wyczucia intencji, nie wyczucia magii... WSZYSCY STAĆ I NIE PODCHODZIĆ! - warknął na gnomy, które zaczęły wychylać się z szyku. Magiczni rycerze nie chcieli urazić swego dowódcy - co ten zrozumiał, gdy wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę, ale nie zamierzali też posłuchać rozkazów, nieważne jak rozsądnych.
- Poczekajcie, nie ruszać ich jeszcze - czarodziej zainwokował krótką sylabę i wyczarował na ziemi między dzieciakami błyszczący diament, uważnie obserwując reakcję maluchów. Trudno było ocenić, co błyszczało bardziej: czy złudny diament, czy oczy gnomiątek. Ważne było, że zdały test czarodzieja. Ten mógł odetchnąć z ulgą.
Amira spojrzała na czarownika jak debila, na co zagłodzonym dzieciakom diament, po czym wzruszyła ramionami, wyciągnęła z torby podróżną rację i rzuciła ją w ich stronę.
Siedzący na kamieniu Sabdin, który trzymał jedno z dzieci na kolanie, złapał pakunek ręką i począł go rozpakowywać. Nagle zesztywniał. Powąchał jedzenie z takim wyrazem twarzy jakby jego nozdrza zaatakował zapach nocnych nieczystości, które ktoś wylał z wysoka przez okno.
- Szefie - zwrócił się do Eola. - Mamy chyba problem z zapasami...
“Koło się zamyka”, pomyślał czarodziej przypominając sobie pierwszą reakcję po zobaczeniu dziecka w tak nietypowym otoczeniu. Tylko było to w Tanaroa, kiedy iluzyjnym owocem próbował nakarmić niedolotka, który niewiele różnił się od zwierzęcia. “Czy te były takie same?” myślał patrząc na dar Amiry i małoletnie gnomy.
Amira podeszła do jednego z bardziej rezolutnych malców i zapytała z szerokim matczynym uśmiechem nie okazując na zewnątrz ani odrobiny nieufności którą czuła.
- Jak się nazywasz, gdzie ostatnio spałeś, kto się tobą opiekował? - dzieci wydawały jej się być w podejrzanie dobrej kondycji.
Dziecko schowało się za plecami Sabdina.
- Chyba nie wyglądasz jak ciocia - skomentował rycerz.
Shillen zaśmiała się słysząc komentarz gnoma. - Cóż koleżanko, chyba twój promienny uśmiech na dzieci nie działa.
- W takim razie przetłumaczcie te pytania, proszę… - Dodał Rashad, nieco mniej spięty.
- Jeżeli te dzieci mają jakieś informacje o księciu, innych gnomach które przeżyły albo ghulach, jest niezwykle ważne żebyśmy je poznali. Czy to możliwe, żeby one tu przeżyły bez dorosłych?
- Mogę przetłumaczyć… - elfka wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się do dzieci i przetłumaczyła pytania Amiry i Rashada.
Przed dzieci wybiegł znów ten mały rozrabiaka z drewnianym mieczem. Patrząc na jego śmiertelnie poważną minę Shillen zaczęła powątpiewać, czy kiedykolwiek dojdzie do rzeki Laetan, napotykając na swej drodze takie przeszkody. Może warto zawrócić z obranej ścieżki? Czy nie łatwiej byłoby każdego dnia stawiać czoła bolesnemu piekłu, żyjąc na Powierzchni?
Rozbawiona zauważyła, że drewniany miecz celował tym razem nie w nią, a nieco wyżej, w ukryty w cieniach strop usiany stalaktytami. Wtedy jednak było już za późno.
Z przeczuciem nieludzkiego niebezpieczeństwa Shillen skoczyła niczym dziki kot na Sabdina, przewracając się z nim za kamień. Spodziewając się najgorszego, duergarowie na rozkazanie swego ponurego kapitana rozpaczliwie rzuciły się brzuchami na skaliste podłoże. Katon zniknął za stalagnatem, z palcami złożonymi i usztywnionymi do zaklęcia. Zaskoczona Amira doskoczywszy do głazu kucnęła, gotowa w każdej chwili do ucieczki lub uniku. Rashad i Eol unieśli tarcze nad głowy, uznawszy je za wystarczające zabezpieczenie. Anlaf uskoczył w bok i spostrzegł Oscara kryjącego się za objuczonym rothe.
Posępna posadzka pod waszymi stopami zadrżała... Od huraganu dziecięcego śmiechu. Z pewnością wszystko to wyglądało komicznie. Po chwili wszędzie wokół magiczni rycerze wybuchnęli śmiechem. Poza Sabdinem, którego twarz prawdziwie zdrętwiała z przerażenia, kiedy Shillen porwała go w swoje ramiona.
- Zakochana para! Zakochana para! - gnomiątko wskazywało ich mieczem, wciąż rozłożonych za kamieniem.
Zdezorientowana Shillen zauważyła, że salwa śmiechu która opanowała żołnierzy skierowana była w jej stronę. Rozwścieczona podniosła się z ziemi i wrzasnęła w stronę urwisa z mieczem: - Ty mały kurwiu! Ja ci dam robić sobie ze mnie żarty! - chciała uderzyć dzieciaka, jednak powstrzymała się z myślą, że gnomy mogą się za to mocno wściec. Dziecko musiało być straszone opowieściami o mrocznych elfach, bo wszyscy obecni poczuli nagle smród strachu. Dosłownie.
Zdezorientowany Oscar wychylił się ostrożnie zza rothe, drapiąc się po głowie. Dopiero po chwili zrozumiał, co się właśnie stało i wybuchnął serdecznym śmiechem. Myśl o tym, że dał się nabrać (znowu) gnomowi i to dzieciakowi, rozbawiła go do łez.
- Grimwig, te małe smarki właśnie pobiły wszystkie Twoje dowcipy razem wzięte! Czyżbyście wy, gnomy, na starość poważnieli? Jeśli tak, to boję się, że te gnojki dopiero się rozkręcają.
- Trzeba przyznać, że żołnierka nam nie służy - przytaknął Oscarowi fałszywie zasmucony Grimwig. - Nasze usta nie są stworzone do gniewnych grymasów i ostro wypowiadanych rozkazów. Co innego te drowie czy duergarskie. Drowie są wąskie i sine, jakby zapomniały, jak się uśmiechać, a nigdy nie umiały się śmiać. A duergarskie? - wskazał na Tholraka i jego kompanów. - Same mięśnie, zaciśnięte mięśnie - poklepał Oscara po ramieniu i dodał ciszej: - Czasami jak w okolicy jest wyjątkowo cicho i spokojnie, słyszymy jak na drugim końcu Podmroku zgrzytają zębami.
- Drowy umieją się uśmiechać, a Oscar coś o tym wie, prawda? - mówiąc to elfka wyszczerzyła zęby.
- Uśmiech sadysty to żaden uśmiech - burknął pod nosem Grimwig.
“Śmiech. Dawno nie słyszałem tak serdecznego śmiechu…” pomyślał Katon, zastanawiając się, co on pamiętał z dzieciństwa. Zawstydził się tą myślą i jakby coś sobie przypominając wypalił: - Genialny jest umysł dziecka. Reagujemy dobrze, ale strach pomyśleć co by było, gdyby zagrożenie było prawdziwe. Amiro, mogę cię prosić o skierowanie swoich tańczących świateł wysoko, aby oświetlały również sufit? Sabdin, Grimwig! ogarnijcie dzieciaki i ruszajmy dalej. Zdaje się, że trzeba szybko zorganizować dłuższy postój i zająć się naszym prowiantem zanim nie będzie za późno! - czarodziej uśmiechnął się mimo woli rozbawiony sytuacją.
- Już jest za późno - rzucił Burlo. - Mam nadzieję, że nie jesteście uczuleni na grzyby...
Tholrak wychynął zza stalagmitu, za którym schował się na widok zamieszania na przedzie. Podszedł do małego gnoma z najbardziej groźnym i wściekłym wyrazem twarzy, na jaki mógł się zdobyć. Dobrą chwilę mierzył dzieciaka wściekłym spojrzeniem. - Jeszcze raz zrób coś takiego... to przełożę cię przez kolano i spiorę na kwaśne jabłko! - wycedził w języku Podmroku. - Wracać do szyku. Fałszywy alarm - rzucił w stronę swoich kompanów, podobnie jak on wyłaniających się zza osłon, za którymi się pochowali. - A ty, Grimwig, weź tych smarkaczy pod rękę, ale porządnie! To nie czas i miejsce na głupie szczeniackie wybryki! - huknął tak, by gnomy wyraźnie go usłyszały.
- Jesteście świadomi, że miejsca, do których zmierzamy, są dla dzieci zbyt... Ponure? - zapytał eufemistycznie Belwar. Jakoś wtedy zobaczyliście też pierwszy grób - mały kopczyk z kamieni przy niewielkich grzybach, usypany dla dziecka. Przez dzieci.
- A to żartownisie! - Rashad był zdziwiony skłonnością malców do żartów, w sytuacji gdy właściwie cały świat się im zawalił. - To właściwie cud że udało się im przeżyć tyle czasu bez pomocy dorosłych, tak czy inaczej Grimwigu, trzeba się ich wypytać czy wiedzą coś o księciu lub innych dorosłych którzy przeżyli…
- Nasi pasterze ich tutaj ukryli. Mieli odprowadzić rothe w inne miejsce, żeby nie przyciągały drapieżników zapachem. Nie dali rady wrócić.
- Phi… Cud, że po tym głupim żarcie udało mi się powstrzymać i nie rozerwać zasrańca na strzępy... - burknęła drowka. - Niech tym razem żołnierze Eola bądź krasnoludy strzępią języka żeby dogadać się z tymi gówniarzami.
- Dajcie mi z nimi spokój - odburknął Tholrak. - Nie mam czasu niańczyć żadnego usmarkanego bachora. To zdaje się dzieciaki tych żołnierzy z Glimmerfell. Mówiłem już, niech oni się nimi zajmą... i żeby nie było głupich kawałów!
Throo powiedział coś, co wzbudziło powszechną ciekawość:
- Podobno książę wybrał się do Sloon'daha na audiencję i przyjdzie z jego pomocą na ratunek! - mając na myśli najbardziej szlachetnego spośród płaszczowców, prawdziwego władcę tej wynaturzonej rasy.
- Ale to wcale nie musiał być książę... - dodał sceptycznie Belwar. - To mógł być nawet jeden z pasterzy. Albo nie dajcie bogowie, wszyscy, jeśli zjedli odpowiednio dużo grzybów.
- Brzmi jak bajka i to bardzo, bardzo niedorzeczna - skomentował Grimwig. - Pasterze musieli je jakoś ululać do snu. Przecież płaszczowce to jedyni sojusznicy darakhuli!
- ... I najwięksi wrogowie illithidów - uzupełnił pogrążony w rozmyślaniach Belwar. Na wspomnienie o łupieżcach umysłów duergarowie Tholraka zrobili się niespokojni, syknęli przekleństwo czy dwa. Tholrak zmierzył Belwara groźnym spojrzeniem i splunął na kamienie pod swoimi stopami.
- Książę czy nie, kimkolwiek był ten śmiałek, niech Callarduran ma go w opiece, jeśli znalazł w sobie na tyle odwagi, by wybrać się do Echowego Miasta - dodał ponuro Throo. - Pewnie jedyne, co tam znajdzie, to śmierć. Tylko o wiele wolniejsza.
Magiczni rycerze pokiwali głowami zrezygnowani.
- To skoro miejsca do których idziemy jest, jak to ująłeś… zbyt ponure dla tych smarków, to w takim razie chcecie z nimi zrobić? - zapytała drowka z irytacją.
- Sprzedać - odpowiedziała Amira, prychając śmiechem. - Żartuję, ale tak w zasadzie, dobrze by było aby jeden lub kilku gnomów doprowadziło ich na powierzchnię, rozumiem, że król nam nie zapomni tej przysługi.
- Dobry pomysł, tym bardziej, że giganci nie powinni sprawić nam kłopotów - powiedział Belwar.
- Czy ja dobrze rozumiem z tego, że wasz książe jest prawdopodobnie w mieście płaszczowców? Nie pojmuję, czemu miałby się tam udać, skoro to podobno sojusznicy darakhuli, pytanie co my mamy zrobić z tą wiedzą... Daleko to Echowe Miasto stąd, i jak jest położone w stosunku do Kilenor, miasta darakhuli? -Spytał z westchnieniem Rashad. Ich misja robiła się coraz bardziej skomplikowana.
- Jesteśmy żołnierzami, nie przewodnikami - odburknął Grimwig.
- To głęboko położone jaskinie. Nikt z tu zebranych ich nie widział na własne oczy - wyjaśnił Belwar.
- Tym bardziej to bujda - skomentował Grimwig.
- Ten mały - Sabdin wskazał Rashadowi na gnoma o wyjątkowo fioletowych oczach - nie uwierzysz, ale mówi, że wyglądasz mu na wielką małpę i że się ciebie boi - rycerz parsknął śmiechem. Rashadowi nie było do śmiechu. - A Anlafa ma za wielką jaszczurkę.
Dobrze, że Noriflist nie był nigdzie w pobliżu. Znów gdzieś znikł, bardziej wystraszony dziećmi niż koboldami.
- Co zamierzacie zrobić z dziećmi? Jakimś pomysłem byłoby dostarczenie ich do Glimmerfell. Może ktoś tam ocalał. O ile uda się przerwać tamę i miasto nieco osuszyć. Chyba, że ktoś zaofiaruje się wrócić z nimi na powierzchnię, jak zaproponowała Amira. Musi to być ktoś z was, tylko wy znacie drogę. Nie możemy wlec ich przecież z nami do Podmroku - Katon starał się być konstruktywny.
- Jeden rycerz podróżujący z dwunastką dzieci? - zastanawiał się Grimwig. - Byłoby to wyzwaniem nawet dla zaradnej matki.
- To idźcie w kilku - sucho zareplikował Tholrak. - Starczy was chyba trzech czy czterech, żeby upilnować tuzin smarkaczy?
-To ekspedycja która ma inne cele niż ratowanie dzieciaków. Na odłączenie się gnomów musi wyrazić zgodę ich dowódca. Eol? - Katon zerknął na smokowca.
- Król Ardin jest władcą gnomów, i tych dorosłych, i tych małych. Ja tylko użyczam mu swoich niemałych talentów w słusznej sprawie. - Eol opuścił tarczę, siląc się na spokój, ale bijący po nogach ogon zdradzał, ile nerwów kosztował go dziecięcy żart - Niech w imieniu króla i swojej rasy najwyższy rangą rycerz Glimmerfell podejmie decyzję, co z dziećmi. Zgodzę się na każdą, bo naszym ostatecznym zadaniem jest uratować gnomie plemię. A przyszłością każdego klanu są jego potomkowie.
Na wzmiankę o królu Ardinie Tholrak uniósł wzrok i spojrzał na smoczego rycerza. W miarę, jak słuchał wypowiedzi Eola, jego oczy robiły się coraz szersze ze zdumienia, a gdy padły słowa o klanie i jego przyszłości, przeczesał palcami brodę i pokiwał głową.
- To pierwsze mądre słowa, jakie dziś od Ciebie usłyszałem. - rzekł spokojnym, niskim tonem. - Ufam, że nie ostatnie. Albo wychowałeś się wśród krasnoludów, albo myślisz podobnie do nas, jeśli chodzi o pobratymców. A to dobrze o Tobie świadczy.
- Jeden rycerz na parę dzieci - zaproponował Belwar - i nasza misja ratunkowa nie powinna być zagrożona. - Dajcie mniej, a powiem, że to samobójcza wyprawa.
Katon skinął głową. Pasowało mu to rozwiązanie, bo ostatnie wydarzenia naderwały wystarczająco dużo jego sumienia, by brał na swoje barki jeszcze niewinne dzieciaki.
- Rób co musisz. Sam wybierz tych co, wyprowadzą te małolaty na powierzchnię.
- Musimy się pozbyć tych gówniarzy, nie będziemy jednocześnie realizować misji i zajmować się ich niańczeniem, a w szczególności ich “żarcikami”. - Rzekł zjadliwie Rashad.
Amira kiwnęła głową. - Podmrok to nie przedszkole.
- Sześciu gnomów do eskorty to spore osłabienie naszego oddziału, ale jeżeli uważacie to za konieczne, nie będę oponował. - Dodał Rashad.
- Ja, Grimwig, Throo, Gurwin, Sabdin i Oddo - wymienił Belwar. Magiczni rycerze mu przytaknęli.
- Skoro dzieci przetrwały tu tak długo - wtrącił się Oscar - to miejsce powinno być w miarę bezpieczne. Odpocznijmy jeszcze tutaj, wszyscy, a gdy odzyskamy siły, obie grupy ruszą w swoją stronę - zasugerował.
- Też jestem za odpoczynkiem - stwierdziła Shillen patrząc na zmęczonego Rahnulfa. Wilk jakby rozumiejąc swoją panią, położył się na zimnej ziemi.
- Plan Oskara jest dobry. Rozejrzyjcie się wokół, czy nie ma tu lepszego miejsca i czy nic nam nie zagraża. Tylko nie za daleko. - Eol wyznaczył kilku zwiadowców - Belwarze, po odpoczynku odejdziesz z dziećmi; weź wszystko z naszych zapasów, co może ci się przydać. I jeśli możesz, przekaż królowi Ardinowi wieści o nas i jego synu - niech wie, że nie zginęliśmy i wciąż walczymy w jego sprawie. I jeszcze jedno. - przypomniał sobie o czymś. - Olbrzymy są wciąż nam winne hołd. Jeśli dotrzesz szczęśliwie na powierzchnię i doprowadzisz dzieci do domu, dopilnuj, by dostarczyć im materiały i odbudować kładkę. Napiszę ci list żelazny w tej intencji.
- Wszystko jak rozkażesz, kapitanie - odpowiedział Belwar.
Katon pokręcił głową zrezygnowany, mrucząc coś o “miękkich, młodych rasach”, jednak po chwili poszedł pomagać w rozbijaniu obozu. Wpierw zainteresował się rozpaleniem ognia, i próbą uratowania tylu racji żywnościowych, ile się dało. Świeże jedzenie, które gwałtownie traciło świeżość można było zakonserwować ogniem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zamierzał w każdym razie spróbować.