Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2017, 08:29   #4
BloodyMarry
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Strząsnęliście z siebie znużenie i zmusiliście się do dalszego marszu. Szliście w milczeniu wśród mrocznych zakrętów, coraz bardziej rozumiejąc, że nikt, nawet drow fechtmistrz nie przetrwa długo w pojedynkę w tych jaskiniach, jeśli nie będzie wiódł egzystencji bliskiej całkowitej paranoi. Zbyt wiele potworów i innych stworzeń, żądnych krwi, szczególnie tak egzotycznej i rzadko spotykanej jak krew Powierzchniowców. Nawet bez nich Podmrok sprawiał wrażenie niemożliwego do ujarzmienia. Ostro zakończone stalaktyty patrzyły na was z góry, a stalagmity czyniły z podłoża mozaikę pełną pułapek.

Mimo strat gnomy znosiły wyprawę nieźle. W porównaniu z duergarami czy Shillen sprawiali wrażenie ani złych, ani dobrych, pozbawionych własnego miejsca w tym przeżartym złem świecie. Ich przyzwyczajenia wyniesione z ustronnego i niedostępnego stylu życia musiały kłócić się z przebywaniem w tak zróżnicowanym towarzystwie, nie dawały jednak tego po sobie poznać. Zamiast tego chwytały strzępki waszych rozmów i obserwowały żywo, co i jak robicie.

Nagle przerwaliście marsz. Najwidoczniej gnomy wyczuły, że ktoś lub coś się zbliża. Jakie było wasze zaskoczenie, kiedy Grimwig i Belwar upuścili swą broń i wyłamali się z szyku, zrywając do biegu. Przypadli do intruzów, którymi okazały się... Dzieci. Blisko tuzin małych, umorusanych gnomów o przerażonych twarzyczkach i wygłodniałych oczach. Radości żołnierzy nie było granic.


Shillen przez chwilę wpatrywała się w małe biegające istotki ze zdziwieniem, chwilę później zaśmiała się cicho pod nosem. - To gnomy mogą być jeszcze mniejsze? - trąciła łokciem stojącą obok niej Mavis. Kiedy już się uspokoiła, do głowy przyszło jej pytanie “skąd te dzieciaki się tu wzięły, w dodatku same…”

Pierwsze co przyszło do głowy Anlafowi to: - Pułapka? - Wypowiedział głośno myśl. Łatwiej było mu sobie wyobrazić że ta ferajna jest jakimś podłym podstępem ghuli niż by dzieci- nawet gnomów głębinowych były w stanie przetrwać w takich warunkach. - Ostrożnie! Zewrzeć szyk! - Krzyknął co sił mając nadzieję, że to właśnie ostrożność, która leżała w naturze svirfneblin weźmie górę nad nagłym uniesieniem.

Niewątpliwie gnomy powinny posłuchać rad mędrca, który w końcu uleczył ich króla. Jednak głęboko zakorzeniona opiekuńczość wzięła górę. Svirfnebliny zaczęły dzielić się swoim jedzeniem z dziećmi, starając się określić ich tożsamość. Te z radością w oczach pucowały chleb z Powierzchni. Grimwig gwizdał do siebie wesoło, Burlo uśmiechał się głupkowato. Cieszyli się. Waszym zdaniem za bardzo.

- Tak, uważajmy, to może jakaś podstępna sztuczka być! Niech ktoś sprawdzi, czy one są prawdziwe! - Zgodził się Rashad, rozglądając się dookoła nieufnie.

Throo spojrzał kwaśno na Rashada i rzucił kąśliwie:

- Jesteś bardziej nieświadomy niż to dziecko, szlachetny rycerzu.


Shillen złapała za jeden ze swoich krótkich mieczy. - Mogę ja, ale jak są prawdziwe, to gnomy mogą mieć mi to za złe... - wyszczerzyła zęby z dzikim uśmiechu.

Jedno z gnomiątek wymierzyło drewniany miecz w Shillen. Nie zamierzało brać jeńców. "En Garde!" mówiły rozpłomienione oczy.

Na widok drewnianego mieczyka i pełnej determinacji miny małego gnomika drowka wybuchnęła głośnym śmiechem i schowała swój miecz za pas - Ok, dobra... jak dla mnie są prawdziwe - wydukała aż ksztusząc się ze śmiechu.

- Na pewno są prawdziwe. - Eol wysunął naprzód tarczę, jakby zamierzał zasłonić się przed atakiem od strony dzieci. - Pytanie tylko, co za nimi się kryje. Tu trzeba wyczucia intencji, nie wyczucia magii... WSZYSCY STAĆ I NIE PODCHODZIĆ! - warknął na gnomy, które zaczęły wychylać się z szyku. Magiczni rycerze nie chcieli urazić swego dowódcy - co ten zrozumiał, gdy wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę, ale nie zamierzali też posłuchać rozkazów, nieważne jak rozsądnych.

- Poczekajcie, nie ruszać ich jeszcze - czarodziej zainwokował krótką sylabę i wyczarował na ziemi między dzieciakami błyszczący diament, uważnie obserwując reakcję maluchów. Trudno było ocenić, co błyszczało bardziej: czy złudny diament, czy oczy gnomiątek. Ważne było, że zdały test czarodzieja. Ten mógł odetchnąć z ulgą.

Amira spojrzała na czarownika jak debila, na co zagłodzonym dzieciakom diament, po czym wzruszyła ramionami, wyciągnęła z torby podróżną rację i rzuciła ją w ich stronę.

Siedzący na kamieniu Sabdin, który trzymał jedno z dzieci na kolanie, złapał pakunek ręką i począł go rozpakowywać. Nagle zesztywniał. Powąchał jedzenie z takim wyrazem twarzy jakby jego nozdrza zaatakował zapach nocnych nieczystości, które ktoś wylał z wysoka przez okno.

- Szefie - zwrócił się do Eola. - Mamy chyba problem z zapasami...


“Koło się zamyka”, pomyślał czarodziej przypominając sobie pierwszą reakcję po zobaczeniu dziecka w tak nietypowym otoczeniu. Tylko było to w Tanaroa, kiedy iluzyjnym owocem próbował nakarmić niedolotka, który niewiele różnił się od zwierzęcia. “Czy te były takie same?” myślał patrząc na dar Amiry i małoletnie gnomy.

Amira podeszła do jednego z bardziej rezolutnych malców i zapytała z szerokim matczynym uśmiechem nie okazując na zewnątrz ani odrobiny nieufności którą czuła.

- Jak się nazywasz, gdzie ostatnio spałeś, kto się tobą opiekował? - dzieci wydawały jej się być w podejrzanie dobrej kondycji.

Dziecko schowało się za plecami Sabdina.

- Chyba nie wyglądasz jak ciocia - skomentował rycerz.


Shillen zaśmiała się słysząc komentarz gnoma. - Cóż koleżanko, chyba twój promienny uśmiech na dzieci nie działa.

- W takim razie przetłumaczcie te pytania, proszę… - Dodał Rashad, nieco mniej spięty.
- Jeżeli te dzieci mają jakieś informacje o księciu, innych gnomach które przeżyły albo ghulach, jest niezwykle ważne żebyśmy je poznali. Czy to możliwe, żeby one tu przeżyły bez dorosłych?

- Mogę przetłumaczyć… - elfka wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się do dzieci i przetłumaczyła pytania Amiry i Rashada.

Przed dzieci wybiegł znów ten mały rozrabiaka z drewnianym mieczem. Patrząc na jego śmiertelnie poważną minę Shillen zaczęła powątpiewać, czy kiedykolwiek dojdzie do rzeki Laetan, napotykając na swej drodze takie przeszkody. Może warto zawrócić z obranej ścieżki? Czy nie łatwiej byłoby każdego dnia stawiać czoła bolesnemu piekłu, żyjąc na Powierzchni?

Rozbawiona zauważyła, że drewniany miecz celował tym razem nie w nią, a nieco wyżej, w ukryty w cieniach strop usiany stalaktytami. Wtedy jednak było już za późno.

Z przeczuciem nieludzkiego niebezpieczeństwa Shillen skoczyła niczym dziki kot na Sabdina, przewracając się z nim za kamień. Spodziewając się najgorszego, duergarowie na rozkazanie swego ponurego kapitana rozpaczliwie rzuciły się brzuchami na skaliste podłoże. Katon zniknął za stalagnatem, z palcami złożonymi i usztywnionymi do zaklęcia. Zaskoczona Amira doskoczywszy do głazu kucnęła, gotowa w każdej chwili do ucieczki lub uniku. Rashad i Eol unieśli tarcze nad głowy, uznawszy je za wystarczające zabezpieczenie. Anlaf uskoczył w bok i spostrzegł Oscara kryjącego się za objuczonym rothe.

Posępna posadzka pod waszymi stopami zadrżała... Od huraganu dziecięcego śmiechu. Z pewnością wszystko to wyglądało komicznie. Po chwili wszędzie wokół magiczni rycerze wybuchnęli śmiechem. Poza Sabdinem, którego twarz prawdziwie zdrętwiała z przerażenia, kiedy Shillen porwała go w swoje ramiona.

- Zakochana para! Zakochana para! - gnomiątko wskazywało ich mieczem, wciąż rozłożonych za kamieniem.


Zdezorientowana Shillen zauważyła, że salwa śmiechu która opanowała żołnierzy skierowana była w jej stronę. Rozwścieczona podniosła się z ziemi i wrzasnęła w stronę urwisa z mieczem: - Ty mały kurwiu! Ja ci dam robić sobie ze mnie żarty! - chciała uderzyć dzieciaka, jednak powstrzymała się z myślą, że gnomy mogą się za to mocno wściec. Dziecko musiało być straszone opowieściami o mrocznych elfach, bo wszyscy obecni poczuli nagle smród strachu. Dosłownie.

Zdezorientowany Oscar wychylił się ostrożnie zza rothe, drapiąc się po głowie. Dopiero po chwili zrozumiał, co się właśnie stało i wybuchnął serdecznym śmiechem. Myśl o tym, że dał się nabrać (znowu) gnomowi i to dzieciakowi, rozbawiła go do łez.

- Grimwig, te małe smarki właśnie pobiły wszystkie Twoje dowcipy razem wzięte! Czyżbyście wy, gnomy, na starość poważnieli? Jeśli tak, to boję się, że te gnojki dopiero się rozkręcają.

- Trzeba przyznać, że żołnierka nam nie służy - przytaknął Oscarowi fałszywie zasmucony Grimwig. - Nasze usta nie są stworzone do gniewnych grymasów i ostro wypowiadanych rozkazów. Co innego te drowie czy duergarskie. Drowie są wąskie i sine, jakby zapomniały, jak się uśmiechać, a nigdy nie umiały się śmiać. A duergarskie? - wskazał na Tholraka i jego kompanów. - Same mięśnie, zaciśnięte mięśnie - poklepał Oscara po ramieniu i dodał ciszej: - Czasami jak w okolicy jest wyjątkowo cicho i spokojnie, słyszymy jak na drugim końcu Podmroku zgrzytają zębami.

- Drowy umieją się uśmiechać, a Oscar coś o tym wie, prawda? - mówiąc to elfka wyszczerzyła zęby.

- Uśmiech sadysty to żaden uśmiech - burknął pod nosem Grimwig.

“Śmiech. Dawno nie słyszałem tak serdecznego śmiechu…” pomyślał Katon, zastanawiając się, co on pamiętał z dzieciństwa. Zawstydził się tą myślą i jakby coś sobie przypominając wypalił: - Genialny jest umysł dziecka. Reagujemy dobrze, ale strach pomyśleć co by było, gdyby zagrożenie było prawdziwe. Amiro, mogę cię prosić o skierowanie swoich tańczących świateł wysoko, aby oświetlały również sufit? Sabdin, Grimwig! ogarnijcie dzieciaki i ruszajmy dalej. Zdaje się, że trzeba szybko zorganizować dłuższy postój i zająć się naszym prowiantem zanim nie będzie za późno! - czarodziej uśmiechnął się mimo woli rozbawiony sytuacją.

- Już jest za późno - rzucił Burlo. - Mam nadzieję, że nie jesteście uczuleni na grzyby...

Tholrak wychynął zza stalagmitu, za którym schował się na widok zamieszania na przedzie. Podszedł do małego gnoma z najbardziej groźnym i wściekłym wyrazem twarzy, na jaki mógł się zdobyć. Dobrą chwilę mierzył dzieciaka wściekłym spojrzeniem. - Jeszcze raz zrób coś takiego... to przełożę cię przez kolano i spiorę na kwaśne jabłko! - wycedził w języku Podmroku. - Wracać do szyku. Fałszywy alarm - rzucił w stronę swoich kompanów, podobnie jak on wyłaniających się zza osłon, za którymi się pochowali. - A ty, Grimwig, weź tych smarkaczy pod rękę, ale porządnie! To nie czas i miejsce na głupie szczeniackie wybryki! - huknął tak, by gnomy wyraźnie go usłyszały.

- Jesteście świadomi, że miejsca, do których zmierzamy, są dla dzieci zbyt... Ponure? - zapytał eufemistycznie Belwar. Jakoś wtedy zobaczyliście też pierwszy grób - mały kopczyk z kamieni przy niewielkich grzybach, usypany dla dziecka. Przez dzieci.

- A to żartownisie! - Rashad był zdziwiony skłonnością malców do żartów, w sytuacji gdy właściwie cały świat się im zawalił. - To właściwie cud że udało się im przeżyć tyle czasu bez pomocy dorosłych, tak czy inaczej Grimwigu, trzeba się ich wypytać czy wiedzą coś o księciu lub innych dorosłych którzy przeżyli…

- Nasi pasterze ich tutaj ukryli. Mieli odprowadzić rothe w inne miejsce, żeby nie przyciągały drapieżników zapachem. Nie dali rady wrócić.

- Phi… Cud, że po tym głupim żarcie udało mi się powstrzymać i nie rozerwać zasrańca na strzępy... - burknęła drowka. - Niech tym razem żołnierze Eola bądź krasnoludy strzępią języka żeby dogadać się z tymi gówniarzami.

- Dajcie mi z nimi spokój - odburknął Tholrak. - Nie mam czasu niańczyć żadnego usmarkanego bachora. To zdaje się dzieciaki tych żołnierzy z Glimmerfell. Mówiłem już, niech oni się nimi zajmą... i żeby nie było głupich kawałów!

Throo powiedział coś, co wzbudziło powszechną ciekawość:

- Podobno książę wybrał się do Sloon'daha na audiencję i przyjdzie z jego pomocą na ratunek! - mając na myśli najbardziej szlachetnego spośród płaszczowców, prawdziwego władcę tej wynaturzonej rasy.

- Ale to wcale nie musiał być książę... - dodał sceptycznie Belwar. - To mógł być nawet jeden z pasterzy. Albo nie dajcie bogowie, wszyscy, jeśli zjedli odpowiednio dużo grzybów.

- Brzmi jak bajka i to bardzo, bardzo niedorzeczna - skomentował Grimwig. - Pasterze musieli je jakoś ululać do snu. Przecież płaszczowce to jedyni sojusznicy darakhuli!

- ... I najwięksi wrogowie illithidów - uzupełnił pogrążony w rozmyślaniach Belwar. Na wspomnienie o łupieżcach umysłów duergarowie Tholraka zrobili się niespokojni, syknęli przekleństwo czy dwa. Tholrak zmierzył Belwara groźnym spojrzeniem i splunął na kamienie pod swoimi stopami.

- Książę czy nie, kimkolwiek był ten śmiałek, niech Callarduran ma go w opiece, jeśli znalazł w sobie na tyle odwagi, by wybrać się do Echowego Miasta - dodał ponuro Throo. - Pewnie jedyne, co tam znajdzie, to śmierć. Tylko o wiele wolniejsza.

Magiczni rycerze pokiwali głowami zrezygnowani.


- To skoro miejsca do których idziemy jest, jak to ująłeś… zbyt ponure dla tych smarków, to w takim razie chcecie z nimi zrobić? - zapytała drowka z irytacją.

- Sprzedać - odpowiedziała Amira, prychając śmiechem. - Żartuję, ale tak w zasadzie, dobrze by było aby jeden lub kilku gnomów doprowadziło ich na powierzchnię, rozumiem, że król nam nie zapomni tej przysługi.

- Dobry pomysł, tym bardziej, że giganci nie powinni sprawić nam kłopotów - powiedział Belwar.

- Czy ja dobrze rozumiem z tego, że wasz książe jest prawdopodobnie w mieście płaszczowców? Nie pojmuję, czemu miałby się tam udać, skoro to podobno sojusznicy darakhuli, pytanie co my mamy zrobić z tą wiedzą... Daleko to Echowe Miasto stąd, i jak jest położone w stosunku do Kilenor, miasta darakhuli? -Spytał z westchnieniem Rashad. Ich misja robiła się coraz bardziej skomplikowana.

- Jesteśmy żołnierzami, nie przewodnikami - odburknął Grimwig.

- To głęboko położone jaskinie. Nikt z tu zebranych ich nie widział na własne oczy - wyjaśnił Belwar.

- Tym bardziej to bujda - skomentował Grimwig.

- Ten mały - Sabdin wskazał Rashadowi na gnoma o wyjątkowo fioletowych oczach - nie uwierzysz, ale mówi, że wyglądasz mu na wielką małpę i że się ciebie boi - rycerz parsknął śmiechem. Rashadowi nie było do śmiechu. - A Anlafa ma za wielką jaszczurkę.

Dobrze, że Noriflist nie był nigdzie w pobliżu. Znów gdzieś znikł, bardziej wystraszony dziećmi niż koboldami.


- Co zamierzacie zrobić z dziećmi? Jakimś pomysłem byłoby dostarczenie ich do Glimmerfell. Może ktoś tam ocalał. O ile uda się przerwać tamę i miasto nieco osuszyć. Chyba, że ktoś zaofiaruje się wrócić z nimi na powierzchnię, jak zaproponowała Amira. Musi to być ktoś z was, tylko wy znacie drogę. Nie możemy wlec ich przecież z nami do Podmroku - Katon starał się być konstruktywny.

- Jeden rycerz podróżujący z dwunastką dzieci? - zastanawiał się Grimwig. - Byłoby to wyzwaniem nawet dla zaradnej matki.

- To idźcie w kilku - sucho zareplikował Tholrak. - Starczy was chyba trzech czy czterech, żeby upilnować tuzin smarkaczy?

-To ekspedycja która ma inne cele niż ratowanie dzieciaków. Na odłączenie się gnomów musi wyrazić zgodę ich dowódca. Eol? - Katon zerknął na smokowca.

- Król Ardin jest władcą gnomów, i tych dorosłych, i tych małych. Ja tylko użyczam mu swoich niemałych talentów w słusznej sprawie. - Eol opuścił tarczę, siląc się na spokój, ale bijący po nogach ogon zdradzał, ile nerwów kosztował go dziecięcy żart - Niech w imieniu króla i swojej rasy najwyższy rangą rycerz Glimmerfell podejmie decyzję, co z dziećmi. Zgodzę się na każdą, bo naszym ostatecznym zadaniem jest uratować gnomie plemię. A przyszłością każdego klanu są jego potomkowie.

Na wzmiankę o królu Ardinie Tholrak uniósł wzrok i spojrzał na smoczego rycerza. W miarę, jak słuchał wypowiedzi Eola, jego oczy robiły się coraz szersze ze zdumienia, a gdy padły słowa o klanie i jego przyszłości, przeczesał palcami brodę i pokiwał głową.

- To pierwsze mądre słowa, jakie dziś od Ciebie usłyszałem. - rzekł spokojnym, niskim tonem. - Ufam, że nie ostatnie. Albo wychowałeś się wśród krasnoludów, albo myślisz podobnie do nas, jeśli chodzi o pobratymców. A to dobrze o Tobie świadczy.

- Jeden rycerz na parę dzieci - zaproponował Belwar - i nasza misja ratunkowa nie powinna być zagrożona. - Dajcie mniej, a powiem, że to samobójcza wyprawa.

Katon skinął głową. Pasowało mu to rozwiązanie, bo ostatnie wydarzenia naderwały wystarczająco dużo jego sumienia, by brał na swoje barki jeszcze niewinne dzieciaki.

- Rób co musisz. Sam wybierz tych co, wyprowadzą te małolaty na powierzchnię.

- Musimy się pozbyć tych gówniarzy, nie będziemy jednocześnie realizować misji i zajmować się ich niańczeniem, a w szczególności ich “żarcikami”. - Rzekł zjadliwie Rashad.

Amira kiwnęła głową. - Podmrok to nie przedszkole.

- Sześciu gnomów do eskorty to spore osłabienie naszego oddziału, ale jeżeli uważacie to za konieczne, nie będę oponował. - Dodał Rashad.

- Ja, Grimwig, Throo, Gurwin, Sabdin i Oddo - wymienił Belwar. Magiczni rycerze mu przytaknęli.

- Skoro dzieci przetrwały tu tak długo - wtrącił się Oscar - to miejsce powinno być w miarę bezpieczne. Odpocznijmy jeszcze tutaj, wszyscy, a gdy odzyskamy siły, obie grupy ruszą w swoją stronę - zasugerował.

- Też jestem za odpoczynkiem - stwierdziła Shillen patrząc na zmęczonego Rahnulfa. Wilk jakby rozumiejąc swoją panią, położył się na zimnej ziemi.

- Plan Oskara jest dobry. Rozejrzyjcie się wokół, czy nie ma tu lepszego miejsca i czy nic nam nie zagraża. Tylko nie za daleko. - Eol wyznaczył kilku zwiadowców - Belwarze, po odpoczynku odejdziesz z dziećmi; weź wszystko z naszych zapasów, co może ci się przydać. I jeśli możesz, przekaż królowi Ardinowi wieści o nas i jego synu - niech wie, że nie zginęliśmy i wciąż walczymy w jego sprawie. I jeszcze jedno. - przypomniał sobie o czymś. - Olbrzymy są wciąż nam winne hołd. Jeśli dotrzesz szczęśliwie na powierzchnię i doprowadzisz dzieci do domu, dopilnuj, by dostarczyć im materiały i odbudować kładkę. Napiszę ci list żelazny w tej intencji.

- Wszystko jak rozkażesz, kapitanie - odpowiedział Belwar.

Katon pokręcił głową zrezygnowany, mrucząc coś o “miękkich, młodych rasach”, jednak po chwili poszedł pomagać w rozbijaniu obozu. Wpierw zainteresował się rozpaleniem ognia, i próbą uratowania tylu racji żywnościowych, ile się dało. Świeże jedzenie, które gwałtownie traciło świeżość można było zakonserwować ogniem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zamierzał w każdym razie spróbować.


 
BloodyMarry jest offline