Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2017, 21:30   #21
Slan
 
Reputacja: 1 Slan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputacjęSlan ma wspaniałą reputację
Rezydencja Suworowów

Zebranie Wilkołaków



Dojechali na miejsce. Zebranie odbywało się na wysokim wzgórzu zwanym szczytem skowytu, na którym rezydencję wybudowali Suwrowowie. Na parkingu czekało już kilka samochodów oraz koń.

Gdy wysiedli Tade Suworow popatrzył na nich, jak na stado hunów chcących obrabować jego dom, ale jego ojciec minął go i uścisnął Dziadka, a potem ryknął radośnie do Jill.

- Jill Waterson! Ależ ty wyrosła. Wydaje się, że dopiero wczoraj odwijałaś zabawkowy łuk. - też ją uścisnął.

- Abi też witamy. Jesteśmy zaszczyceni, że twój lud przysłał nam kogoś w delegacji. - rzekł do blondynki..

- Właściwie to przysłano mnie tutaj, bo nie było ze mnie pożytku, ale bardzo się cieszę że przyjechałam i znalazłam tu mnóstwo wspaniałych przyjaciół. - rzekła Abi ściskając laptopa…

-[¡] Miło pana widzieć [/¡] - Jill wybrała najbardziej dyplomatyczną odpowiedź.

- Oj nie bądź taka spięta, Nie gryziemy zazwyczaj przy okazji przyjęcia nowych członków. - rzekł senior rodu.

- Bo tak to dosyć często. - mruknął dziadek.

Tymczasem Tade podszedł do nich, a w jego oczach widziała, że najchętniej wygoniłby ich stąd kijami.

- Ojcze, ile będzie trwać to twoje… spotkanie? Zamówiłem pokoje w hotelu, ale nie wiem kiedy będziemy mogli wrócić do naszego domu, - rzekł chłodno.

- To nasze spotkanie. Jesteście Krewniakami. Nawet ta twoja żona i możecie, ba nawet powinniście uczestniczyć w życiu naszej społeczności! - powiedział Joshua.

-[o] To miłe, ale mam poważne sprawy do załatwienia, nie mam czasu na wasze… zaczarowane rozrywki. [/i] - rzekł i odszedł.

- No cóż… Jil, Abigail? Idziecie spotkać się z pozostałymi? - zasugerował Joshua.

-[¡] W końcu po to tutaj jesteśmy [/¡] -mruknęła Jill chcąc dać do zrozumienia, że dla niej też przebywanie w "takim" towarzystwie jest wybitnie nie na rękę. I chętnie skróci wizytę do niezbędnego minimum. Poprawiła torbę na ramieniu. Oby jej przyszła nowa wataha, czy jak się tutaj zwie drużynę - miała w składzie jeszcze kogoś poza Abigail i Amandom. I przede wszystkim oby kogoś normalnego. Tak dla odmiany.


Jil ruszyła w stronę dworku razem z Dziadkiem i Abi.

- Pamiętaj, okazuj szacunek starszym, bądź uprzejma, nie irytuj nikogo. To bardzo wiele naraz wilkołaków, a nasz lud jest nerwowy. - tłumaczył starszy Waterson, Jil otrzymała też sms’a, a potem weszli do dworku i tam nagle ktoś zaczął potrząsać za jej dłoń.

- Siema jestem Diana. Diana O’Neil. Właśnie przed chwilą przyjechałam tu. Na koniu, co nie? Bo to tak ekologicznie jest. I kocham konie. Hodujemy je na farmie w Waszyngtonie. Ty pewnie też świetnie jeździsz konno, jak każdy indianin, no nie? - rzekła stojąca przed nią wysoka piegowata blondynka w kowbojskim kapeluszu i futerałem na gitarę na plecach.

- Mój lud woli przebywać w lesie. Wiesz z samym nożem do masła do samoobrony - odparła Jill. Ta kowbojka była obrzydliwie pokazowo stereotypowa. Co to za żarty sobie stroi|?!

Diana zrobiła wielkie oczy.

- Wow, zawsze wiedziałam, że indianin potrafi sobie poradzić w lesie z samym nożem, ale że na masło to już zajebiste całkowicie! Pewnie sama go wykułaś, co nie? - zapytała z podziwem. Za Jill weszła Abigail.

- Witam! Jestem Abigail Johnson, przyjaciółka Diany O’Neil i Jil Waterson. - rzekła Abigail. Jill zdała sobie sobie sprawę, że nie mruga, gdy na kogoś patrzy,

- To ty jesteś tą dziewczynką, która wysyła mi te rysunki z chińskich bajek - skomentowała Diana marszcząc brwi.

- To nie są chińskie bajki tylko ANIME - rzekła blodndynka grobowym głosem.

- To się fachowo nazywa Anime... Diano - córka rodu Watersonów uznała, że lepiej przypodobać się Abigail. Ot na wszelki wypadek. Zaś jak stwierdziła druga myśl dla zyskania czyjeś sympatii trzeba w miarę szybko użyć nowo poznanego imienia.

- I ANIME jest japońskie. - dodała Abigail.

- Japońskie i chińskie, to chyba to samo. - odparła Diana

Anbi wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić.

- Japonia to zwyczajowa nazwa... - recytowała informacje z jakiejś encyklopedii… albo raczej podręcznika studenckiego… Diana zasłoniła jej usta, a Abigail dalej mamrotała z nieco zamglonymi oczami. Gdy Diana odsłoniła jej usta, dziewczyna kontynuowała.

- Wyspy wypiętrzyły się... - mówiła, a dziadek przemknął obok.

- Wiesz, jak się ją wyłącza. - zapytała diana z nutką paniki w głosie.

- Cześć Skuow, widzę, że poznałaś już naszą cowgirl. Będziecie stanowiły doskonałą watahę. Pewnie nakręcić western, tylko pamiętaj Jill, w prawdziwych westernach czerwonoskórzy zawsze przegrywają! - rzekła Amanda Suworow, była ubrana w zwyczajne ciuchy, nie licząc koili droższej niż dobry samochód.

-[¡] A przedtem ginie kilku pobocznych białych. Zwłaszcza bogatych i blondynek. To takie cliche przyznaję... [/¡] -Jill posłała miejscowej panience z dobrego domu upiorny uśmieszek.

- Hahaha. Już i tak nie farbuję włosów - rzekła Amanda.

- Czyli ja zginę. - stwierdziła Abigail.

- A to niby kto? - zapytała Amanda

- Jest przecież Abigail, twoja wielka przyjaciółka.

Amanda zrobiła wielkie oczy.

- To ona istnieje? Myślałam, że to twój kuzyn mnie trolluje

- Masz kuzyna? - zainteresowała się Diana.

- No proszę Amando, a wszystkim wmawiałaś, że to twój naturalny kolor - Jill nawinęła na palec pasmo włosów. Naturalnie czarne, choć w nieco spłowiałej, węgielnej czerni. Ale Naturalne! Następnie uśmiechnęła się lekko do Diany. Zyskiwała kartę na Dianę, Amandę i obu kuzynów (nie była pewna czy kogoś mają czy nie, ale nadal się liczyło).: - W tym mieście mam dwóch kuzynów pierwszego stopnia

- Aż dwóch? No, u siebie mam czternastu, no ale z kuzynów pod tym względem nie żadnego pożytku. Kuzyn Rupert jest przestrogą. A ładni co twoi kuzyni? - zapytała Diana.

- A wiesz, że jeden z nich jest wilkołakiem? - warknęła Amanda.

- I co w związku z tym? - zapytała Cowgirl

Błyskawicznie Amanda przemieniła się w formę bojową. Miała brązowe włosy i potężne szczęki i całe jej ciało porastały długie, ostre kolce

- TO - potem, o wiele wolniej zmieniła się w człowieka.

-]i] Znaczy się, robią się jeżozwieżołaki? [/i] - zapytała z pełną powagą Diana. Drzwi się otwarły i do środka wszedł wysoki latynos z bródką i w ciemnych okularach.

- Hola y siento. Jestem Vincent Herera. Miło mi panie poznać.[/i ] -Sięgnął po dłoń Amandy by ją ucałować, ale ta tylko spojrzała się na niego tak, że zmienił zdanie. Sięgnął ku Dianie, a ta potrząsnęła nią energicznie, Abi popatrzyła na nią, a potem sięgnął ku Jill.

- W tym wypadku na pewno... Ale nie bój nic Diano, bo Amanda jest znacznie brzydsza jak zdejmie tapetę z twarzy - Jill spróbowała odciągnąć Dianę od Amandy. - No gratulacje Amando za takie wystawianie sekretnych kart. I to był sarkazm. Jeśli nie słyszysz przez te wielkie kolczyki.

Przy zalotach Vincentach córa Watersonów odwzajemniła spojrzenie Abigail. Potem wystawiła dłoń do Latynosa: - Skoro tego wymaga procedura

- Ojtam procedura! Prawdziwy mężczyzna powinien umieć sprawić by kobieta poczuła się kobietą! - rzekł pocałowawszy dłoń Jill. Diana przyglądała się owej dłoni podejrzliwie.

- Tak, Jill, bardzo zabawne. Panie Vincencie, w tych stronach uznajemy całowanie dłoni za bardzo niewłaściwe. Jakieś pytania? - zapytała Amanda nie spuszczając oka z zgaszonego Vincenta.

- Tak, to cię wyznaczył prezesem, że to TY masz stwierdzać co jest właściwe, a co nie? - spytała Jill mrożąc Suworow wzrokiem - Nie pamiętam, żebym na ciebie głosowała

- Nikt, ale na szczęście nie będę się musiała zadawać z twoją watahą, tylko będę walczyła u boku wujka i dziadka - rzekła chłodno i wyszła.

- Ona zawsze taka jest? - zapytał nieco niepewnie Vincent. Razem z resztą weszli do wielkiej sali balowej gdzie rozstawiono już stoły i podawano Lazanię, osobisty rodzinny przepis Pani Suworow. Atoki jadł w skupieniu, Bartolomey rozmawiał z Elijahem, dziadek i Joshua ustawiali mikrofon na mównicy, Hernan znikał w sobie jedzenie.

- Och, kiedy była mała po prostu biła łopatkom albo skarżyła pani. Teraz jest po prostu prezesem Dupościsku. - skwitowała Jill wznosząc oczy ku niebu. Uznała, że na razie pobędzie z Abigail i Dianom, bo przynajmniej uniknie Amandy i swoich nieznośnych krewnych. Po drugie, żeby nowe koleżanki nie narozrabiały.

- To co cię sprowadza Diano do Crimson Falls? - zagadnęła kowbojkę.

- No wiesz, ja też waliłam chłopaków po głowie szpadlem, ale potem skończyłam szkołę i już nie wypadało. [.i] - rzekła Diana. Przy stole zaczęła nakładać sobie lazanii i kiełbasek. W tym czasie Abi zaczęła spijać sos przez słomkę aż cały spiła, potem jadła lazanię. Najpierw równo ją pokroiwszy w kostki.

- A bo wiesz, to się zaczęło, jak takie coś zaczęło wyjadać krowy w nocy, to żeśmy się byli zasadzili. No i był to potwór, wszyscy inni uciekli, a ja się byłam przemieniłam i potem taki Markus przyszedł i opowiedział mi jak fajnie być Garou, a potem tu mnie wysłano gadała z pełnymi ustami.


Jillian wolała ignorować nawyki stołowe towarzyszek. Zwłaszcza Abigail. Krojenie lazanii w kosteczki mogło nawet uchodzić za eleganckie lub zdrowe. Wcześniej pewnie by uznała, że Abigail przynajmniej potrafi zachowywać się należycie przy stole. Ale po tym jak poznała jej prawdziwą formę sposób w jaki je przestał być dziwny, tylko bardzo logiczny. A w swej logice bardzo niepokojący. Sama Waterson odkroiła sobie wielki kawałek lazanii. Trzeba przyznać, że Surowowie nie szczędzili na bufecie. Jadła przysłuchując się opowieści Diany.

- Czyli ty też jesteś Garou… to by wyjaśniało spokój na popis Amandy - przyznała. - Ale skoro przyjechałaś specjalnie do Crimson Falls na trening... to czy nikt w twojej najbliższej rodzinie nie jest wilkołakiem?

- Ano nikt. Ani tatko Joe, ano tatko Stephan, ano Dziadzo, ani mama Melanie, ani nikt z wujków. Ale to nie tak źle. Zajebiście być takim wilkołakiem. Kiedyś, to myślałam, że nic ciekawego w życiu mnie nie spotka, a teraz się okazało, że jestem fajna taka. Dla ciebie to w ogóle musiało być zajebiste, bo te wszystkie indiańskie legendy okazały się prawdziwe!

- mówiła Diana z przejęciem.

- Mówi się rdzennoamerykańskie! - poprawiła ją Abigail - [i[ Moja rodzina nie wie czym jestem i nie może się dowiedzieć. Są bardzo kochani, ale musieliby zniknąć
- rzekła blondynka cicho.

- Witam zacne damy! - Vincent się przysiadł do nich - Podobno mój dziadek był hombre-lobo, ale go zabili, gdy tata był mały, a mój drugi dziadek nazywał się Rotszyld… Ja się przemieniłem, gdy czterech takich chciało ze mną “Porozmawiać” w areszcie… i już ich nie ma. Musiałem opuścić kalifornie, ale kuzyn Hernan mnie przygarnął I jest super! - rzekł. W oddali Amanda krzyczała na barte, który był mocno wstawiony, wskazując na jego kieliszek.

-[¡] Rozumiem, że nie mieliście wyjścia panie Vincencie. [/¡] - Jill uniosla brew myśląc ile jeszcze takich rozmów wykona typu jak to mówi Lloyd "z rzutem na dyplomacje". W ciągu 5 minut dostała z co najmniej 3 niezręczne tematy. Zz których 2 trzeba by delikatnie podtrzymbać jeśli ma sobie znaleźć wilkolaczych znajomych. I nie dac się tutaj zezrec społecznie Amandzie. Spytała więc:-[¡] Czyli mam rozumieć, że masz 2 ojców? [/¡] - Jill uniosła brew.

- Nie no, tatke mam jednego, tylko tatko Joe wyszedł za tatke Stephana bo razem byli. Tatko Joe był z mamą bo chciał jeszcze wtedy sprawdzić jaki jest i potem powiedział. się mną zajmie, i do mamy czasem jechałam na wakacje, choć zazwyczaj zajmowała się mną niania - rzekła Diana. Tymczasem Abigail przerwała krojenie ciabaty i podała Jill tablet.

- To moja mama i tata! - pokazała na zdjęcie ślubne afroamerykanina wyglądającego na brata wielebnego obejmującego azjatkę.

- Ty, mówimy jej, że jest adoptowana - zapytała szeptem kowbojka.

- Raczej wie, spokojnie... - Jill bardziej próbowała przekonać siebie niz Dianę. - A może chcesz poznać mojego dziadka-szamana, Diano? /

Skoro przyszło jej poznawać rodzinne sprawy, sekrety i inne niezręczności, to może równie dobrze zaprezentować swojego wkurzająco-nieznośnego nestora.

- Ale nie będzie fajki pokoju? Obiecałam tatkom, że nie będę palić! - rzekła Diana.

Poszły, choć kowbojka do ostaniej chwili pałaszowała, Maria Suworow krzyczała na Greyhila, dziadek z Hernanem poprawiali udźwiękowienie. Zauważyła, że Abi idzie za nimi, Vincent też zresztą, choć w oddaleniu.

- O cześć Jill. Ty chyba jesteś Diana? - zapytał Hernan

- Ty nie gadaj, tylko oddawaj mi moją stówę! Przegrałeś zakład! - warknął dziadek.

- Tak, to jest Diana. Abi też tutaj jest. A o co się założyłeś? Dziadku? -Jill mimowolnie położyła ręce przy biodrach.

- Pan Vincent też gdzieś tam jest

-
O to że potencjalnie będziesz mieć chłopaka. Kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości. [/i] - rzekł dziadek dumnie.

- Na razie nic o żadnym chłopaku nie wiem, a zawsze, gdy jej pytałeś to parskała. Po prostu wstydziła się ci powiedzieć… - oponował hernan

[/i] - A ten włoch ze szkoły co z nim łaziła [/i] - przerwał dziadek.

- Przykrywaka! - parsknął Hernan

- A przepraszam, że przeszkadzam, ale jest pan szmanem? Takim prawdziwym? Ze zdechłym ptakiem, maską z drewna i chatę w lesie. - zapytała Diana

Diana.’a Abi przyglądała sié przez ramię.

-,[¡]Dziadek ma wszystko po trochu... I odpuście sobie odpowiedź czego dotyczył ten zakład! [/¡]- skwitowala Jill lodowato.

Dawno nie myślała o Terrym. Nie żeby jakiś plomienny romans, choć Jill straciła na nim cnotę. Lubili swoje towarzystwo, sposób bycia i tak jakoś wyszło. Terrence adoptowany syn włoskiej rodziny. Stał może przez to trochę z boku jako przybysz w miasteczku w którym wszyscy znają wszystkich. Za to bardzo lojalny dla przyjaciół, dla swojej rodziny wręcz w otwierający się o mafijny sposób. W zasadzie to go poznała w dniu w którym pobił się z dzieciakiem, który mówił źle o jego przybranym ojcu.

Było im dobrze ze sobą choć może bez szału. Spodziewała się, że sie rozstaną po liceum. Bo ona chciała studiować w mieście, a on doglądać rodzinnego interesu. Podejrzewała, że jest dla niego zbyt niezależna - żaden ślub i mycie garów jak on będzie pracować. Terry najbardziej ją zaskoczył tym, że gdzieś zniknął na ostatnim roku. Przecież upierał się, że zostaje dla rodziny. I podobno ze względu na sprawy rodzinne. Nigdy jej nie napisał jej dlaczego. Kontakt się urwał niemalże natychmiast jak zniknął.

- No o to, że masz takie, a nie inne preferencje… - tłumaczył Hernan.

- Ale miała chłopaka! - tłumaczył dziadek.

- No ale wiecie, ludzie często nie są pewni albo ukrywają swoją orientację. Nobo stąd się wziełam, no nie? - rzekła Diana.

-[¡] Raz pocawałam dziewczynę. I mi się Nie Podobało. [/i] Jill nalala sobie trochę coli. Jest za wcześnie czy wręcz za późno aby się upić? Zważywszy na jakie tematy zeszły dzisiaj rozmowy… s

- Nie jestem przeciwna związkom homoseksualnym, ale nie lubię jak mi się wciska moje preferencje. - kątem oka spojrzała na Dianę. Nie umiała jej rozgryźć - dziewczyna jest tak bardzo prostolinijna i szczera, czy też pozerka. Ten kostium kowbojki, mówienie tak otwarcie o dwóch ojcach. Choć i tak wydawała się mniej groźna niż Abigail, której zdrowie psychiczne zdawało się balansować przy cieniutkiej linii z obłędem

- Dobra wnusia, pomogła dziadziusiowi wygrać zakład. - wyciągnął rękę do Hernana, który dał mu studolarówkę. Gnatożuj rzucił Jill pełne wyrzutu spojrzenie zbitego psa.

- Jeśli chodzi o martwe ptaki, to zwróćcie się do Hernana. To taki nasz Jack Testa, tylko na odwrót. - dziadek starał się udobruchać kumpla.

Nagle zza Jill wyszedł Vincent.

- Cześć. Jestem przyjacielem Jil z watahy. - rzekł uśmiechając się do dziadka.

- Nie dość, że gnatożuj, to jeszcze ragabasz. Mówili ci chyba o prawie o spaniu z przedstawicielami twojej rasy. - zapytał starszy latynos.

- Ale to chyba tylko takie… - mówił Vincent, Abigail przerwała mu.

- Chyba taki występek każe się zalaniem organów płciowych roztopionym srebrem.

- E, to tylko takie tam gadanie. Jesteśmy znacznie bardziej cywilizowani. - żachnął się dziadek, dziwnie zmieszany.

Jill starała się nie wywrócić oczami słuchając wypowiedzi Vincenta. Coraz bardziej żałowała, że wzięła go w obronę. Czy wszystko musiał sprowadzać do seksu? I to w tak obleśny sposób?! Mógł chociaż pomyśleć jaką metkę sprawia swoim zachowaniem innym Latynosom. Na samą myśl o tym co robił Herman z przejchanymi zwierzętami- naprawa obejmująca wypchanie ich. Westchnęła i powiedziała: - Może jeszcze mi powiecie o jakimś prawie pierwszej nocy?

- Prawo pierwszej nocy polega na tym, że pierwszej nocy każdej fazy księżyca najmłodsza wataha patroluje granice szczepu. Was to na razie minie, bo nie przeszliście jeszcze rytuału przejścia. - rzekł dziadek.

- A ten rytuał zejścia to… - zapytała Diana.

- To wielce ważne i niebezpieczne zadanie, które dowiedzie, że jesteście godni bycia garou. - wyjaśnił Hernan.

Telefon Jil znowu się odezwał.

- Przepraszam na moment... -powiedziała kierując się do łazienki. Przy swoich towarzyszach wolała nie sprawdzać nawet kto dzwoni, by uniknąć głupawych komentarzy. Spojrzała dopiero po zamknięciu drzwi toalety.

Był to SMS od Loyda.

- Przebraliśmy się za dostawców Pizzy, w opakowaniu mamy podsłuch, powiedz, że zamówiłaś pizzę z salami i kaparami.

- My? Czy to znaczy, że Georga też w to wciągnął?! - odpisała.

- Nie zna całej prawdy. Jasiek to potężny wilkołak, człowiek nie wypije 2 szkockich,

- Jak daleko stąd jesteście? wysłała SMS. Uznała, że nie ma co na razie przyznać, że Lloyd ma zwyczajnie słabszą wytrzymałość na alkohol w porównaniu z polskim dziedzictwem Jaśka. Ot zwyczajnie, że raz że to będzie zabawne. Po drugie - Jaśkowe poczucie wartości może się podleczyć na tym, że Lloyd uważa jej kuzyna za wilkołaka. I to potężnego.
- Na parkingu. Ktoś tu zaparkował konia. Czy to tu normalne? Bo George twierdzi, że ten koń się na niego gapi. - odpisał Lloyd. Zza drzwi rozległo pukanie.

- Hej Jill! Zaraz będzie wielka przemowa twojego dziadka. Tylko ta Cowgirl zaczęła grać na gitarze “Jak dobrze być wilkołakiem”. Masz jeszcze chwilę. A i podobno pizzę zamówiłaś. - zawołał Bart zza drzwi.

[¡]-A tak na wypadek gdyby jedzenie w bufecie było za dziwne. Nie jest, ale skoro pizza przyjechała! Już idę!!! [/i] - skłamała naprędce. To tyle jeśli chodzi o SMS "Gdzie jesteś", skoro odpowiedź stoi pod drzwiami. Ruszyła do wejścia.

Bart stał przy wejściu. Wyglądał tak, że od ręki mógłby grać Doca Hollydaya lub brytyjskiego opiumistę z epoki edwardiańskiej. Długie włosy opadały mu na kark. Miał wąsy i brudkę, a na bladej cerze perlił się pot. Byłby dość przystojny, tylko wyglądał jakby był w pół do grobu. Jill zobaczyła, że przedramię miał zabandażowane. Był mocno zawiany, a impreza się dopiero zaczynała.

- Dopadliśmy ją, no prawie ale wygląda gorzej ode mnie. - gdy wyszli akurat wchodził George. Lloyd nawet załatwił mu strój pobliskiej pizzeri… Lub zatrudnili go tam.

- Witaj zupełnie nieznana dziewczyno, której nigdy nie widziałem i nieznany chłopaku. Czy jest tu Jil, która zamówiła pizzę z Salami i kaparami.

- Tak to ona, masz. - Bart wyciągnął z portfela studolarówkę.

- Niech pan poczeka... - Jill otworzyła wieko. - Hej, a gdzie wegetariańska?!

George popatrzył na Jill, zamrugał kilka razy. Najwyraźniej nie wiedział jak zareagować. Jego scenariusz tutaj się kończył.

- To zostałaś wegetarianką i męczysz się z maminą lazanią! Mogłaś mówić! Wprawdzie mama i tak by wmusiła w ciebie kolację, ale nie musiałabyś udawać. No nic brachu, nie przejmuj się i wracaj do roboty. - Bart wcisnął Georgowi stówę i zabrał pizzę. Wziął kawałek i powiedział.

- Daj temu twojemu Vincowi, bo smutny jakiś i dziewczynom też. Ehh, zachowasz kawałek dla Amy? - rzekł Bart.

- Jasne może wziąć, nie ma problemu. - dziewczyna szybko pokiwała głową. Potem lekko schyliła się do Georga by mu powiedzieć: - Dla swojego bezpieczeństwa.... Spadaj z Lloyden do domu... Mrugnij 2 razy na tak, że zrozumiałeś

George zamrugał dwa razy, a potem jeszcze dwa i wyszedł. Gdy wrócili do głównej sali, gdzie Diana właśnie skończyła śpiewać. Miała głos i potrafiła grać na gitarze, tylko tekst był taki jakiś przaśny: “Wilkołaki to fajne rozrabiaki” nie było zbyt artystyczne. Gdy skończyła, zapadła cisza… Póki dziadek nie wstał i nie zaczął klaskać.

- To był wspaniały pokaz młodzieńczego entuzjazmu, który powien być wzorem dla wszystkich tu obecnych. - posłał Ji.l znaczące spojrzenie. Pan Suworow stanął na scenie i zawołał.

- Dobrze, macie kwadrans, a potem rozpoczniemy właściwy rytuał - zawołał. Jil zobaczyła, że jakaś kobieta mieszanego, murzyńsko-indiańskiego pochodzenia przygląda jej się, Abigail wychodziła, a Amanda kłóciła się z Bartem.

Na "znaczące spojrzenie" Dziadka, Jill wymownie i pokazowo przewróciła oczami.

Widząc (skoro dźwięk nie do końca docierał - przynajmniej mało treściwie) wolała podejść do kłócących się. W końcu na wagę złota jest każda okazja do utarcia nosa Amandzie i pokazanie jej, że nie wystarczy zachowywać się jak rozwydrzony bachor, by było tak jak ona chce.

Jill bez problemu zbliżyła się do Amandy, zbyt pochłoniętej krzyczeniem na wujka.

- Zawsze tak robicie. Zawsze gdy co do czego przychodzi co do czego, to kończę jak to piąte koło u wozu. ZAWSZE! - wskazywała na Barta ?palcem.

- Nie przesadzasz Ami? Spróbuj pizzy! - rzekł Bartolomei wymachując ostatnim kawałkiem pizzy.

- Nie błaznuj! Chciałam być częścią waszej watahy, nawet ten Eliach by mi nie przeszkadzał, Ale nie, wy mnie musieliście wsadzić do watahy z redneczką, dziewczyną cyborgiem i kolesiem, co myśli, że jest Romeo. No i jest jeszcze ta Jill, co czeka by mi wbić sztylet w plecy. - warknęła.

-[¡] Jak na kogoś, kto boi się, że mu wbijom nóż w plecy, to słabo ich pilnujesz. Zlociutka! [/i] - Jill ustawiła się tuż za plecami Amandy ze skrzyżowanymi ramionami na piersiach. Zgadzała się z tym, że jej potencjalni towarzysze są walnieci. ALE! W porownaniu z tą bogatom dziunia wydawali się do przełknięcia. I warci obrony przed zolzom.

Przekrecila głowę, by spojrzeć na Barta z zawadiackim uśmieszekiem. W końcu nie robił jej problemu z "dostawcami pizzy". Warto skorzystać z jego dobrej woli. A przynajmniej ściągnąć go ku swojej stronie - [¡] Co tam, Bart? [/¡]

Trzeba pozowac na tego z dobrymi kartami, przynajmniej dopóki się nie dowie, czy skład jej potencjalnej watahy naprawdę skończy się na składzie jak z "parszywej piątki", czy też ktoś.ma się jeszcze zjawić? W końcu Diany nie znała ani się nie spodziewała.

- Widzę, że wnusia dziadziusia już ćwiczy, jak podkradać się do ludzi. Co potem będzie, ucinanie skalpów? - zapytała Amanda.

- Widzisz? Usiłuję być wujkiem, ale nie daję rady? - Bart rozłożył ręce.

- Ty wujkiem? To ja zawsze muszę robić za starszą SIOSTRĘ. Ile razy cię odwoziłam, gdy byłeś zbyt pijany, żeby ustać na nogach? Kto gdy byłeś na odwyku przemycał ci fajki? Kto załatwił… nie, to nie sprawa dla obcych. - rzekła i podeszła do Jill - A co do ciebie, ja dobrze wiem jaka z ciebie zołza. Twój kuzyn jest miły, a dziadek mądry, ale ty zawsze chciałaś więcej choć miałaś wszystko. - warknęła i odeszła.


- Jakoś ci marnie idzie ukrywanie tych spraw "tylko dla rodziny" - Jill ponownie przekręciła głowę niczym psiak, czy Awatar Korra (miała chęć palnąć Lloyda za wciągnięcie ją w te serię. Zawsze udawała, że jej nie zachwycała. Obecnie szukała w niej odpowiedzi dla własnej, cholernej sytuacji.). Nie było w mieście wielką tajemnicom, że Bart "złoty chłopiec" ma za sobą pare odwyków i wszelkie jazdy po różnych używkach. Podobno ostatnio "się ustatkował", co wiele wyjaśniało stałe noszenie długich rękawów - pewnie dla ukrycia śladów po igle…

Ale Amandzie, która znów robiła z siebie ofiarę nie mogła odpuścić. Prosiła się o to niczym człowiek, którego pogryzą mrówki gdy wbija kij w mrowisko. I jego żale o to są równie absurdalnym mazgajstwem. Zawołała jeszcze do Amandy: - Czy mam przekazać Elijahowi, że uważasz, że jest słodki?

Amanda pokazała jej w odpowiedzi tylko obraźliwy gest. Mimo woli Jil poczuła jak ogarnia ją wściekłość. Cała irytacja, frustracja ostatnich tygodni zdała się teraz ujść z niej. Muała ochotę gryźć, szarpać… Zdała sobie sprawę, że urosła i stała się wyższa… czyli przybrała postać Glabro.

- Trochę się zdenerwowałaś, ale tylko trochę. Kiedyś widziałem, jak dwa wilkołaki się rozszarpały nawzajem - Bartolomey poklepał ją po ramieniu - Wiem, Amy jest jaka jest, ale chyba będziecie się musiały dogadać - rzekł


- Przeproś.... - spróbowała powiedzieć Jill.

- Nie, niech ona przeprosi - warknęła Amanda, z daleka. Była w połowie przemiany, ale się opanowała.


Jill w duchu sklęła pod nosem. Za dużo ostatnio się rzeczy dzieje, a za mało wciąż panuje nad przemianą. Ta idiotka Amanda głupawo się uśmiechnęła z wyższością Córa Watersonów zebrała cały rozsądek. Dziadek tłumaczył, że odtego zależy jak bardzo nie da się instynktom i szaleństwu. Wyobraziła sobie logikę i rozsądek jako zbroje oblekającą całe jej ciało. Zbroję jak Venom w Spider-Manie, tylko że służący do zamknięcia czegoś paskudngo w środku. Poczuła, że się kurczy, futro chowa.

Zaraz potem dziadek wezwał wszystkich i usiedli na krzesłach, a dziadek stanął przed mikrofonem i powiedział.

- Teraz opowiemy legendę powstania naszego szczepu. Słuchajcie, bo ustalenie wersji kosztowało wiele wybitych zębów i połamanych kości! - rzekł z powagaą.

Diana przysiadła obok Jill zacierając ręce.

- Ale numer, teraz wysłucham legendy wilkołaków. Prawdziwej takiej. - oczy skrzyły się jak u dziecka. Hernan przejął mikrofon i zaczął mówić.

- Wszystko zaczęło się wtedy, gdy do Nieskalanych ziem przybyli Garou z Europy. Croatani poświęcili się aby zapobiec apokalipsie, Uktena zostali rozproszeni, i tylko Wendigo walczyli. Jednak przybysze z Europy byli zdeterminowani, bowiem szukali schronienia przed płomienną furii inkwizycji oraz nienasyconym głodem pijawek. Po wojnie o Rogue River plemiona pacyfiku zostały pokonane, choć nie złamane. Jednym z ich świętych miejsc był wodospad kryształowej wody. Wendigo posiadali tu swój Kaern, i choć nie udało im się obronić swego ludu przed chciwością przybyłych, to dzielnie chronili Kaernu. W tamtych czasach z dalekiej rosji do Ameryki przybył Nikolaj Suworow zwany srebrnym ostrzem, który to miał już dosyć arystokracji swego kraju i chciał dać swej rodzinie zasmakować amerykańskiego snu. Szybko został liderem i dowódcą miejscowych wilkołaków, choć wodem był inny srebrny kieł, Michael Coalhill “Mężne Serce”, który choć był niegdyś był dzielnym wojownikiem, lecz odwagę w jego sercu zastąpiły chciwość i żądza władzy. Nikolaj, choć napsuł wiele krwi tutejszym wilkołakom, ale też był pod wrażeniem ich odwagi i pragnieniu zachowania wolności. Sam służąc carowi tłumił pragnienie wolności wielu ludów, ale teraz miał już dosyć. Wiedział, że powinni ramię walczyć ze żmijem, Szczególnie podziwiał Archounkę z plemienia Wendigo zwącą się córa drzew. Była ona może niezbyt piękną wojowniczką, a blizny i szramy jakich nabawiła się podczas niezliczonych starć niezbyt dodawały jej urody, lecz posiadała wewnętrzną charyzmę, która czyniła z niej prawdziwą przywódczynię. Oczywiście, wszelkie plotki dotyczące tego, jakoby srebrny miecz i córa drzew byli kochankami to wierutna potwarz i na dodatek nie mają żadnego potwierdzenia w rzetelnych źródłach - Hernan odchrząknął znacząco - Nikolai i Córa postanowili zawrzeć porozumien i uczciwie podzielić ziemię między plemionami, lecz Mężnemu Sercu było to w niesmak. Pragnął całej ziemi dla siebie, ale też i nienawidził Srebrnego Miecza i się go lękał, albowiem mógł mu on kiedyś odebrać władzę. Jego ambicja skusiła Zmorę o imieniu skażony język, która podsunęła mu plan. Najpierw skontaktwał się z krwawymi kłami, lupusie z czerwonych kłów, który był prawą ręką Córy Drzew, Niepokoiła go perspektywa pokoju, więc gdy Mężne serce powiedział mu, gdzie będzie przebywać rodzina Nikolaja, zaatakował ją i pożarł jego żonę i pięcioro dzieci i tylko jego najstarszy syn ocalał, albowiem przebywał na nauce u mentora w innym szczepie. Rozwścieczony taką zdradą, wyzwał córę drzew na pojedynek, który miał zdecydować, kto przeżyje. Jednak ktoś usłyszał jak mężne serce się naradza ze zmorą. Był to gnatożuj imieniem Wyłamana szczęka, który nie mógł ścierpieć takiej intrygi. Gdy rozpoczął się pojedynek stanął pomiędzy walczącymi wilkołakami i został śmiertelnie ranny, lecz nim jego dusza szukała nowej powłoki, opowiedział kto zabił i dlaczego. Zaprzestano walki i schwytano Mężne Serce, którego przybito w umbrze do skały i tam raki rzeczne jego ciało zaczęły szarpać, że kryształowe wody szkarłatne się stały, a Krwawe Kły imienia się swego się wyrzekł. a potem skazał na dobrowolne wygnanie. Następnie Srebrny miecz pojął za żonę siostrę córy Drzew, a ona sama wyszła za jego syna. A Wyłamana szczęka jak był martwy, tak pozostał martwy. - Hernan splunął gęstą śliną. Większość obecnych przysypiała, po za Dianą, która wysmarkała się, a potem wstała i zaczęła klaskać. Vincent za to zapytał.

- Znaczy się, hajtnął się z siostrą synowej. To w ogóle legalne? - zapytał.

Jill wolała zachować dla siebie myśl, że pytanie Vincenta było najmądrzejsze w całej tej historii… I ogólnie na całej tej prelekcji. W końcu pociągało za sobą to pytanie - Czy takie związki pozostają nadal legalne wśród wilkołaków? Do jakiego stopnia krewniacy krzyżują się między sobą? I jakie przyniosły skutki uboczne?

Obrzydliwość...

Podobne historie słyszała od dzieciństwa od dziadka. Tylko wtedy zmieniał wersje na pozbawione wilkołaków. Na tydzień przed całą tą imprezą ciągle jej opowiadał “prawdziwe wersje”. Do znudzenia. Bo wnuczka Watersona - szamana Musi Dobrze wypaść na Inaguracji.

Potem ktoś przysunął wielkie lustro i wszyscy zaczęli przyjmować formę Crinos. Diana była postawnym wilkołakiem o jedwabistej jasnej sierści, a Vincent przypominał wodołaza portugalskiego… Wszyscy zaczęli znikać w świecie duchów…

Wnuczka szamana musiała przyznać, że cowgirl jest jedną z ładniejszych form jakie widziała. Zaskakujące dla blondwłosej cowgirl. Podobno nie powinno się oceniać po wyglądzie. Ale! To pocieszające, że wilcza forma Amandy odzwierciedla jej odpychającą osobowości. Te kolce! Nie spodziewała się, że wilkołaki mogą być pokryte kolcami. Skoro ruszają do świata duchów - surrealistycznego koszmarku, to będzie potrzebować całego rozsądku i żelaznej woli, by podtrzymać się kontaktu ze światem ludzi. Jill wzięła głęboki oddech, zakręciła ramionami, by skrzyżować je tworząc z ramion “X”. Spojrzała w lustro. Wyobraziła sobie jak jej postać przyobleka ponownie świetlista, kleista poświata jak zbroja. Będzie dobrze jak długo powłoka z rozsądku, żelaznej woli pozostanie w niej. Następnie wyobraziła sobie, że jej forma się rozmywa, by przejść do formy Crinos. Bo skoro wszyscy idą w Crinos to Jill też. Przynajmniej na razie. Czas ruszać!
 
__________________
Myśl tysiąckrotna to tysiąckroć powtórzone kłamstwo.
Myśl jednokrotna, to niewypowiedziana prawda...
Cisza nastanie.
Awatar Rilija
Slan jest offline