Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2017, 20:30   #2
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

W końcu nadeszła upragniona i wyczekiwana przez Rylee jesień. Sama w sumie nie wiedziała, dlaczego uwielbiała te zimne miesiące, ale było w nich coś magicznego i w jej mniemaniu idealnie pasowały do klimatu Devils Lake, starych domów i budynków w centrum, które swoje widziały na przestrzeni wieków. Uwielbiała jesień. Za grzane wino, gorącą czekoladę, pachnący cynamonem dom. Za ciepłe koce i zaparowane okna. Za mgłę, która witała ją rano, gdy zbierała się do pracy. Za świeczki rozpalane nocą. Poza tym popołudnia w październiku pachniały już zimą, a to była kolejna jej ulubiona pora roku. Czasami łapała się na tym, że mogłaby tak stać i stać, oddychając chłodnym, rześkim powietrzem. Większość ludzi narzekała wtedy na zimno, deszcz, wiatr i pluchę, a ona budziła się do życia. Uwielbiała to.

Tak samo uwielbiała Halloween, które nadchodziło wielkimi krokami. Kostium zamówiony przez internet czekał już w szafie na tę mistyczną noc, gdy zacierała się granica między życiem a śmiercią. Pomimo trzydziestu lat na karku, Rylee wciąż wierzyła w te wszystkie nadnaturalne rzeczy, głównie za sprawą babci Janice, która ją wychowała i od najmłodszych lat zaznajamiała z paranormalnymi sprawami. Czasami jako dziecko widziała, jak babka wróżyła mieszkańcom Devils Lake z kart, albo przygotowywała jakieś ziołowe napary. Biorąc pod uwagę historię miasteczka, Rylee w dziecięcej naiwności uważała Janice za czarownicę, ale starowinka zawsze zbywała to stwierdzenie śmiechem, mówiąc, że taki ma po prostu pomysł na życie tutaj, co w połączeniu ze sklepem ezoterycznym mogło być prawdą. I choć Carpenter nigdy nie poznała swoich rodziców, nie mogła narzekać na to, jak wychowywała ją babka. Nigdy niczego jej nie brakowało, zwłaszcza miłości od strony nieżyjącej już Janice.


Obsłużywszy kilku klientów, zapaliła jedną ze świec Yankee Candle stojącą na kontuarze przy innych świecach zapachowych. Zdecydowała się na "Jesienny Wieniec", gdyż ten zapach przeplatał ze sobą woń kasztanów, jabłek, jesiennych liści, gruszki oraz sosny. Idealne zestawienie na ten ponury, szary dzień. Zrobiła sobie drugą już tego dnia kawę bez cukru i mając chwilę, przejrzała najnowsze wydanie "Devils Lake Courier". Jak zwykle większość wydania poświęcono tajemniczej, brutalnej śmierci Penny Worthington. Chodziły razem do szkoły, do równoległych klas i Rylee nie chciała sobie nawet wyobrażać, co jej koleżanka przeszła, nim na zawsze opuściła ten świat. Wiedziała, że ten, kto dopuścił się tej podłej zbrodni, musiał być niezłym psycholem. Szeryf jak na razie nie miał żadnego tropu, więc na wszelki wypadek panna Carpenter zamykała sklepik wcześniej, gdy zaczynała się dopiero szarówka i wracała do domu w towarzystwie Luke'a, jeśli akurat nie musiał iść na drugą zmianę do pracy.

Luke Harmon to w ogóle był temat na długą opowieść. Znali się od dziecka, choć nie od razu się polubili. Chłopak był typem łobuza i na takie szare myszki jak Rylee nie zwracał uwagi. Dopiero, gdy w dziesiątej klasie potrzebował korepetycji z matematyki (a tak się składało, że Carpenter była najlepsza w te klocki), poznali się lepiej i po jakimś czasie zaczęli się spotykać na poważnie, czym Rylee nagrabiła sobie u lokalnych wielbicielek Luke'a. Bo Luke był najlepszą partią w szkole - kapitan drużyny futbolowej, wygadany, dowcipny, przystojny. I dopiero przy bliższym poznaniu zyskiwał jeszcze bardziej, gdy odkrywał tę wrażliwszą stronę duszy. Byli ze sobą już tyle czasu, że Rylee straciła już rachubę, jednak w kwestii uczuć nic między nimi się nie zmieniło. Cały czas kochali się mocno i niezmiennie, jak na początku związku.


Z rozmyślań wyrwał ją głośny dźwięk dzwonka przy drzwiach, a gdy uniosła wzrok znad gazety, uśmiechnęła się szeroko, widząc Luke'a wchodzącego do sklepu. Na sercu od razu zrobiło jej się cieplej, a w podbrzuszu poczuła motylki. Nieco zaskoczył ją widok wielkiego, wypchanego pudła, które po chwili wylądowało przed nią na ladzie.
- Ty nigdy nie przeszkadzasz - powiedziała wesoło, odwzajemniając całusa. Wskazała palcem na pudło. - A to co? Jakiś prezent dla mnie, który się zawieruszył, a teraz odnalazł?
- Daj spokój, przecież nie przyniósłbym ci niezapakowanego prezentu. - Mężczyzna prychnął i otworzył pudło. - Ostatnio nie miałaś czasu, żeby udekorować wystawę sklepu na Halloween, więc postanowiłem przyjść z pomocą. Pozbierałem trochę starych ozdób ze strychu i zaraz coś tutaj podziałamy, bo już tylko dwa dni do... - Strzelił palcami, próbując sobie przypomnieć brakujące słowo.
- Samhain? - Rylee uniosła brew.
- Dokładnie, Samhain - rzucił z uśmiechem. - Nigdy nie mogę zapamiętać tego słowa. Wolę Halloween. - Puścił jej oczko. - W samochodzie mam drugie pudło, gdyby było potrzebne.
- Oki doki, chociaż nie sądzę, żeby trzeba się było fatygować, mam małą wystawę. - Uśmiechnęła się. - Ty nie w pracy?
- Wziąłem sobie kilka dni wolnego, wracam dopiero trzeciego listopada. Poradzą sobie beze mnie, poza tym w związku z tym morderstwem, wolę mieć cię na oku - rzucił, wyciągając z pudła różne rekwizyty. Lampki, plastikowe dynie, drewniane przywieszki w kształcie czarownic na miotle i wiele innych.
- Super, spędzimy w końcu więcej czasu razem. - Uśmiechnęła się, jednak zaraz spochmurniała. - Szkoda mi Penny... To była taka wesoła dziewczyna...
- Mi też jej szkoda, ale nic z tym już nie zrobimy
- odrzekł Luke. - Możemy tylko robić wszystko, żeby sytuacja się nie powtórzyła.
- Myślisz, że to ktoś lokalny?
- Nie mam pojęcia.
- Harmon wzruszył ramionami. - Jak żyję, nie pamiętam, by w naszym miasteczku miała miejsce taka sytuacja. Z drugiej strony, każdy człowiek ma jakieś tam mroczne oblicze, no nie? Różnie może być. Trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
- Ale kto mógłby być aż tak porąbany, żeby bogu ducha winnej dziewczynie wycinać język i oczy. Brrr... na samo wspomnienie tego robi mi się zimno. - Rylee objęła się rękoma.
- Ludzie, zwłaszcza w takich małych miasteczkach, mają swoje tajemnice i czasami to, co widzimy na co dzień, to tylko przykrywka dla ich prawdziwej natury. No ale nie myśl o tym więcej, bo będziesz mieć w nocy koszmary. - Puścił jej oczko i pocałował w czoło. - Chodź, udekorujemy twoją wystawę, a potem zamkniesz wcześniej i przejdziemy się do Mike'a na piwo.

Rylee uniosła brew.
- Dzisiaj nie mogę, skarbie. Chciałam zamknąć wcześniej, żeby pojechać na cmentarz i zostawić świeże kwiaty na grobie babci. - Wyjaśniła.
- Spoko, to pojedziemy razem, potem zrobimy jakieś szybkie zakupy w Safeway'u i zakotwiczymy u ciebie. Pasuje ci?
- Jasne, świetny pomysł.
- Wyszczerzyła się. Perspektywa spędzenia z Luke'em wieczoru, a może i nawet nocy była strasznie nakręcająca i aż w dziewczynę wstąpiła pozytywna energia.
Szybko zabrali się za dekorowanie wystawy. Najpierw porozstawiali plastikowe dynie-lampiony, potem powiesili trochę pajęczyno-podobnego materiału pod sufitem, drewniane wiedźmy na miotłach poszły na środek, przyczepione do pomarańczowo-czarnych kawałków tektury. Na koniec Luke przytargał sporą, plastikową dynię, którą ulokował w donicy przed wejściem do sklepu. Całość prezentowała się całkiem okazale i klimatycznie.


- Jak dla mnie bardzo spoko - powiedział Luke, przypatrując się efektom ich pracy.
- Ładnie wygląda, to fakt. Dzięki, że przyjechałeś z tymi rzeczami, trochę niefajnie byłoby, gdyby mój sklep magiczny wyróżniał się na tle innych brakiem dekoracji - rzuciła, wtulając się w bok Harmona.
- Na szczęście już nie będzie, świetnie to ogarnęliśmy. - Luke przytulił Rylee do siebie i pogładził po ramieniu. - Chodźmy do środka, bo robi się coraz zimniej.
Istotnie, pogoda zaczynała się psuć. Wiał mocny wiatr, smagając leżące na chodniku i jezdni liście, a z ciężkich, ołowianych chmur spadały pierwsze krople deszczu. Choć zegar nad drzwiami pokazywał dopiero drugą, wydawało się, jakby było co najmniej po czwartej.
- A właśnie, przypomniało mi się. - Odezwał się Luke. - Bart nie da rady zorganizować imprezy Halloween'owej u siebie. Jego starzy jednak zostają w domu, wszystko jest odwołane.
- Niech to... a liczyłam na dobrą zabawę
- rzuciła Rylee.
- Nic straconego, zawsze możemy się przenieść do ciebie. - Zaproponował.
- Do mnie? - Postawiła oczy.
- A dlaczego nie? Masz duży dom na uboczu, będzie można głośniej posłuchać muzyki bez konieczności powiadamiania sąsiadów, no i na pewno będzie fajna atmosfera. - Luke wymienił wszystkie zalety takiego rozwiązania.
- No nie wiem... - Caprenter nie była przekonana.
- A co ci szkodzi? Zmienia się miejscówka, ale nie towarzystwo. Przecież będziemy tylko w czwórkę. Ty, ja, Bart i Althea. Będzie fajnie, zobaczysz. - Luke puścił jej oczko.
- Wiesz, jak zachowuje się Bart, gdy za dużo wypije... - Rylee skrzywiła się.
- Wiem, ale będę mieć na niego oko, obiecuję. W razie czego ustawię go do pionu - odparł Luke.

Kobieta westchnęła ciężko.
- No dobra, niech będzie. Ale jeśli zniszczy coś w domu mojej babci, to sam zapłacisz za naprawy. - Pogroziła Harmonowi palcem.
- Jasne, ale na pewno wszystko będzie w porządku, zobaczysz. - Mężczyzna wyszczerzył się, rozkładając ręce.
- Tylko problem jest taki, że mając imprezować u Barta, zupełnie nie przystroiłam domu.
- To żaden problem, zajmiemy się tym jutro. Skrzyknie się Altheę i Davisa, niech też się przyłożą. Masz jakieś dekoracje w domu, czy trzeba kupić?
- Coś się znajdzie na strychu, babcia co roku dokupowała nowe ozdoby.
- Rylee wzruszyła ramionami.
- No to świetnie, będzie fun, przekonasz się. - Luke chwycił za telefon. - Wyślę Bartowi info, że się zgodziłaś, a potem możemy zbierać się na cmentarz.
- Najpierw do kwiaciarni odebrać kwiaty. - Uśmiechnęła się do narzeczonego, po czym zgarnęła klucze spod lady. Zgasiła świeczkę i zabrała jesienną kurtkę wiszącą na starym, drewnianym wieszaku koło okna. - Gotowy?
- Oczywiście.
- Luke otworzył drzwi, puszczając Rylee przodem. Blondynka raz jeszcze omiotła spojrzeniem niewielką salę sklepu ezoterycznego, po czym zamknęła drzwi na klucz i ruszyła w stronę kwiaciarni "Blossom's Touch" znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Zaletą bycia w centrum takiego małego miasteczka było na pewno to, że wszędzie było blisko i wszystko było niemal pod ręką.

 
Tabasa jest offline