Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2017, 08:18   #3
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
otarcie do kwiaciarni mieszczącej się kilkanaście metrów po drugiej stronie ulicy, zajęło im chwilę. Właścicielka, Marjorie Watson, którą Rylee znała dosłownie od zawsze, przywitała ich szerokim uśmiechem, wymieniła z nimi kilka zdań i poszła na zaplecze po przygotowane wcześniej chryzantemy. Rylee zapłaciła i odebrała kwiaty, a gdy opuścili kwiaciarnię, skierowali się od razu do zaparkowanego nieopodal krwiście czerwonego Fiata 500 należącego do panny Carpenter.


- Jestem trochę za mały na tego twojego resoraka - rzucił Luke, próbując jakoś wygodnie wpasować się w fotel. - Jak już się pobierzemy, sprzeda się go i kupi ci coś większego.
- Co pali jak smok? Nie, dziękuję.
- Rylee odpaliła silnik. - Lubię mojego Fiata, dla mnie jest idealnym samochodem do poruszania się po okolicy. I nie zżera mi tyle pieniędzy na paliwo, co twój Range Rover.
- Duzi chłopcy lubią duże zabawki.
- Skwitował wesoło Harmon.
- Tak, zauważyłam to. - Caprenter pokręciła głową i szturchnęła Luke'a łokciem w bok, na co on się zaśmiał.
Chwilę później włączyła się do ruchu, kierując w stronę cmentarza.




Gdy dojechali na miejsce, pogoda nieco się poprawiła. Co prawda wciąż wiał przejmujący wiatr, ale przynajmniej rozgonił deszczowe chmury. Cmentarz miejski Devils Lake znajdował się już niemal za miasteczkiem i od kilku wieków był ostatnim przystankiem dla mieszkańców kończących swą ziemską wędrówkę. Rozległy teren otoczony był wysokim murem, zwieńczonym kutą, dwuskrzydłową bramą, od której odchodziło kilka wąskich ścieżek prowadzących do różnych części nekropolii. Od zachodu miejsce osłaniał gęsty, sosnowy las, a przez wyrwę w murze na cmentarz często zaglądały dzikie zwierzęta. Nawet dziś, Rylee i Luke trafili na trzy młode sarny grzebiące w zaschłych liściach pomiędzy mogiłami. Gdy tylko zauważyły ich obecność, zastrzygły uszami i czmychnęły do lasu.

Ruszyli wgłąb cmentarza, wchodząc na delikatne wzniesienie. Zewsząd otaczały ich krzyże i nagrobki, w powietrzu dało się odczuć dziwną, niepokojącą aurę. Ogołocone z liści gałęzie okolicznych drzew wyglądały jak wychudzone ręce kościotrupa, próbujące ich pochwycić. Na niektórych mogiłach próżno było szukać informacji o właścicielach - deszcz, słońce i wiatr zrobiły swoje, nie licząc się ze świętością tego miejsca. Mimo, iż cmentarz należał do małego miasteczka, był schludny i zadbany; opiekujący się nim ksiądz Cahill dbał o to miejsce tak, jak o swoich parafian. Na tyłach nekropolii znajdowała się niewielka kaplica, gdzie odprawiał nabożeństwa pogrzebowe. Rylee pamiętała czasy, kiedy w młodości przychodziła tutaj popijać alkohol, który jeden z kolegów podprowadzał rodzicom. Później ten kolega rozbił się po pijaku na drzewie i leżał gdzieś tutaj, razem ze swoją dziewczyną, którą zabrał w podróż do wieczności.

W końcu dotarli na grób zmarłej dwa lata temu babki Janice. Pozostawione tu wcześniej kwiaty zdążyły już zwiędnąć, więc Rylee podniosła je i podała Luke'owi, a w ich miejsce położyła świeże chryzantemy.
- Wyrzucę je i zaraz do ciebie wracam - powiedział Harmon.
Skinęła mu głową i odprowadziła wzrokiem, aż zniknął w alejce nieopodal. Spojrzała na nagrobek babci i zrobiło jej się przykro. Miała związanych z nią masę dobrych wspomnień i po prostu Rylee jej brakowało. Tyle rzeczy nie powiedziała, za tyle rzeczy nie przeprosiła. Teraz jednak nie miało to dla martwej Janice żadnego znaczenia. Leżała w zimnym, mrocznym grobie, zjadana powoli przez robaki. Taki był cykl życia i śmierci.

Nagle wiatr zawiał mocniej, ciskając w nią pożółkłymi, jesiennymi liśćmi. Gdy się z nich otrzepała i spojrzała na nagrobek, zamarła. Wybite na nim nazwisko i data śmierci babci zniknęły, zastąpione przez świeżo wyryte litery zmarłej. Rylee Dawn Carpenter. Jej pierwsze i drugie imię. Jej nazwisko. Poczuła, jak nogi się pod nią uginają, a z twarzy odpływa krew. Gardło ścisnął niepokój, gdy spojrzała na datę śmierci: 31.10. Halloween. Przeszył ją lodowaty dreszcz i dałaby głowę, że razem z wiatrem niosły się wypowiadane szeptem, złowieszcze słowa "Jesteś już moja". Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń i aż podskoczyła w miejscu, a z gardła wyrwał się krótki krzyk. Odwróciła głowę i ujrzała Luke'a.
- Wszystko w porządku, skarbie? Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. - Mężczyzna zmarszczył brwi. Wyglądał na przejętego.
Rylee spojrzała na nagrobek i oniemiała. Wszystko wróciło do normy. Imię i nazwisko babki, data jej śmierci i sentencja, którą dziewczyna sama dla niej wybrała. Czyżby miała jakieś przywidzenia?

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline