Sigfried
Godziny wczesno poranne.
“Nosz psiakrew…” pomyślał Sig słysząc ojca. Jak nic trzeba było trzymać się planu i wyjść oknem, ale… zapomniało mu się. Teraz musiał na szybko wymyślić wymówkę, by ojczulek go puścił płazem, ale jak tu skłamać i mówić prawdę na raz?
- Nie mogę tatko. Umówiłem się z dziewuszką podziwiać wschód słońca, ale jak wrócę to z chęcią pomogę. - powiedział cicho, ale słyszalnie, z dużym uśmiechem na twarzy wyraźnie słyszalnym w głosie.
- A tego leniwca Horsta to trzeba grzywną obarczyć jako widzielimy w mieście. Może to go czego nauczy!
Po tych słowach ruszył jak najszybciej przed siebie licząc, że zdziwienie ojca na jego słowa będzie wystarczająco mocne by udało mu się stosowną drogę oddalić.
-
Zaraz! - Przeliczył się. -
Jaką dziewuszką, o czym ty gadasz?
“Psiakrew…” przemknęło przez umysł młodzieńca.
- No… Elsie? - zapytał, po czym już z nadzieją -
Tatko, ona czeka. Wiem, że pora psia, a nie wypada by sama kręciła się po okolicy, prawda? Może powinienem zabrać knyfkę?
-
No… - Ojciec stracił rezon. -
Może i tak… to idź. Ej, tylko bez głupstw mi tam! Ani mnie, ani jej rodziców nie stać na wyżywienie kolejnej gęby, więc żebyś sobie… niektóre rzeczy… z głowy wybił! - Ja wohl tatko! - powiedział chłopak i szybko chwycił nożyk sprzed kominka, i już był w pośpiesznej drodze na umówione miejsce.