Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2017, 21:01   #4
Tabasa
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Z dużym, pięknym bukietem chryzantem przyjechali na cmentarz. Rylee od razu po wyjściu z samochodu dosunęła zamek kurtki do samego końca, gdyż wiejący na otwartym terenie wiatr był dość dokuczliwy. Przekroczyli w milczeniu starą, nieco nadrdzewiałą bramę i ruszyli wysypaną żwirkiem alejką w stronę grobu babki Janice. Cmentarz był cichy i spokojny, oprócz nich nie było o tej porze chyba nikogo. Przynajmniej Rylee nikogo nie zauważyła.


Zawsze uważała, że cmentarz jesienną porą ma w sobie coś smutnego, a zarazem niepokojącego. I nie chodziło o zmarłych leżących w ziemi, bo ci nie mogli już nic żywym uczynić, tylko o samą atmosferę przemijania, straty, pustki. W młodości kobieta nie za bardzo zwracała na to uwagę, przychodząc tu na imprezy organizowane przez Howiego Howarda, który później skończył tragicznie swe życie i wylądował tu na zawsze wraz ze swoją dziewczyną, również imprezowiczką, która potrafiła niejednego chłopaka przepić. Ludzie często igrali z życiem swoim i innych, jakby uważali się za nieśmiertelnych. Nie przyjmując konsekwencji. I kończąc jak Howie i Rebecca.

Po dotarciu na miejsce spoczynku babci, Luke zobowiązał się wyrzucić stare, zeschnięte kwiaty, co skwitowała uśmiechem i delikatnym pocałunkiem. Gdy zniknął jej z pola widzenia, zmówiła krótką modlitwę i porozmyślała trochę o życiu, starając się nie wpędzić w przygnębiający nastrój. Brakowało jej babki, jej energii, ogarnięcia życiowego, mądrości. Niby czas leczył rany, ale w trudnych momentach Rylee łapała się na tym, że chciałaby się po prostu przytulić do Janice, wtulić w ten jej pachnący lawendą sweter i poczuć się jak za dzieciaka. Poczuć się bezpiecznie. Niestety, nie było na to już szans. Człowiek uświadamia sobie, że bez kogoś nie może normalnie funkcjonować dopiero, gdy go straci. I żałuje, że nie wykorzystał lepiej czasu z tą osobą.

Pociągnęła nosem i zamknęła na chwilę oczy, gdy wiatr cisnął w nią garścią jesiennych liści. Otworzyła je, zastygając w zupełnym zdziwieniu i czując, jak zaczyna ogarniać ją niepokój. Na nagrobku babci widniały teraz jej personalia i data śmierci. Wzdrygnęła się, widząc, że to ma się stać za dwa dni. Co to miało znaczyć? Ktoś robił sobie z niej jakieś nieprzyjemne żarty? Wpatrywała się w nagrobek jak otępiała, a przez wiatr - dałaby słowo - przetoczyły się jakieś złowróżbne słowa. Jesteś już moja? Czyli czyja? O co tu chodziło? Serce podeszło jej do gardła i mimowolnie krzyknęła, gdy ktoś jej dotknął. Z ulgą przyjęła, że to Luke, choć jeszcze przez długą chwilę nie mogła się uspokoić i skupić. Co najgorsze, napisy odnośnie Carpenter zniknęły z nagrobka i znów znajdowało się na nim nazwisko babki.
- Wszystko w porządku, skarbie? Wyglądałaś, jakbyś zobaczyła ducha. - Narzeczony patrzył na nią skonsternowany.
- T... tak, wszystko w porządku, po prostu myślałam trochę za dużo o babci - odparła niepewnym głosem, odchrząkując dwa razy.

Przecież nie mogła mu powiedzieć, że widziała na nagrobku swoje nazwisko i datę śmierci, bo by ją wyśmiał, a w najlepszym przypadku zbagatelizował. Choć po prawdzie, to Rylee też nie wiedziała, czy powinna się tym jakoś bardziej przejmować. Przecież to mogło być tylko przywidzenie i przesłyszenie.
- Strasznie zbladłaś, chodź już, nie ma co tak tkwić na tym zimnie. - Harmon objął ją w pasie. - Znając twoją babcię, sama by nie chciała, żebyś tak tutaj sterczała.
- Pewnie tak, zawsze o mnie dbała
- powiedziała smutno Rylee.
- Wiem coś o tym... Pamiętasz, jak mnie pogoniła z siekierą, gdy odkryła, że zakradłem się do ciebie na noc? - Zaśmiał się. - Chociaż do niczego między nami nie doszło, to Janice wiedziała lepiej. W każdym razie teraz ja o ciebie dbam i to się nigdy nie zmieni. - Luke pocałował ją w czoło. Jego perfumy sprawiały, że aż kręciło jej się w głowie.
- Cieszę się, że jesteś. Kocham cię - rzuciła, bo czuła, że chce mu to powiedzieć.
- Ja ciebie też - odparł i skinął głową. - No chodź, chodź. - Objął ją ramieniem, a Rylee poddała mu się i ruszyli do wyjścia z cmentarza.


Przez całą drogę do Safeway'a rozmyślała o tym, co wydarzyło się przy grobie babci i nieco jej nastrój zjechał, jednak starała się nie dać tego po sobie poznać Luke'owi. I tak znali się jak łyse konie, więc mężczyzna wyczuł, że coś ją gryzie, jednak zapewniała go, że to tylko zmęczenie i pogoda. W sumie może miała rację? Ostatnimi czasy pracowała naprawdę dużo i zostawała nawet po godzinach, żeby ogarniać zaplecze. Może rzeczywiście jej się przywidziało, bo cóż innego to mogło być? Umysł potrafił przecież płatać różne figle.


W supermarkecie, jak zwykle o tej porze, było sporo ludzi. Kogo by nie minęli, słyszeli tylko rozmowy na temat morderstwa Penny. Rylee miała wrażenie, że całe miasteczko ogarnia jakaś psychoza strachu. Wiadomo, to, w jaki sposób zginęła kobieta było obrzydliwe, ale trzeba było żyć dalej, zwłaszcza, że atak nie powtórzył się. Póki co. Carpenter doszła do wniosku, że zamartwianie się tym, czy ktoś na nią nie wyskoczy z bocznej uliczki było zupełnie bez sensu, tak, jak i przejmowanie się tym, co widziała na cmentarzu. Szybko odrzuciła te myśli i skupiła się na rozmowie z narzeczonym. Luke'owi od razu poprawił się humor, widząc, że się rozpogodziła i zaczęła nawet żartować. Nagle telefon zawibrował w jej kieszeni, zwiastując otrzymaną wiadomość. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się pod nosem. Althea chciała się spotkać nazajutrz.

Cytat:
Cześć, Stara. Spotkajmy się jutro na poranną kawę w "Jerry's Diner". Tak o dziewiątej. Najwyżej otworzysz swój sklepik z pierdołami trochę później. Nie zawiedź. XOXOXO.
- Coś ważnego? - Spytał Luke, patrząc na półkę z napojami musującymi.
- Tylko Althea, chce się spotkać jutro u Jerry'ego na kawę. Pewnie znowu chce się podzielić jakimiś ploteczkami - rzuciła Rylee.
- No i świetnie, powinnaś przebywać jak najwięcej wśród ludzi, a już zwłaszcza przyjaciół. - Harmon uśmiechnął się do niej. - Zostanę na noc, a jutro mnie odwieziesz do centrum i wtedy spotkasz się z A. Co ty na to?
- Proponujesz coś konkretnego na wieczór?
- Zapytała, poruszając brwiami.
- Przekonasz się. - Pocałował ją delikatnie.
- Ok, kupiłeś mnie. - Klepnęła go w tyłek, na co się teatralnie oburzył.
- Nie przy ludziach!
- Nie widzę tu żadnych.
- Zachichotała i obejrzała się za siebie. Alejka była zupełnie pusta.
- Odpisz lepiej Althei, że będziesz rano u Jerry'ego. - Luke szturchnął ją delikatnie w bok.
Kobieta szybko wstukała pozytywną odpowiedź i wysłała do przyjaciółki.
- Zrobione. A teraz kończmy już zakupy, bo się robię trochę głodna.
- Kobieta, która chce wcześniej kończyć zakupy? Jesteś prawdziwym skarbem, Skarbie.
- Zażartował Luke.
- No widzisz, jakie masz szczęście? - Puściła mu oczko. - Następnym razem przyjedziemy, jak mój brzuszek nie będzie mi przypominał, że czas na małe co nieco.
- Myślę, że będę mieć wtedy coś ważnego na głowie. Tak, na pewno
- rzucił wesoło i tym razem to Rylee się teatralnie oburzyła.
- Grabisz sobie, Lukasie Harmon. - Wyszczerzyła się.
- No grabię, jesień już w końcu. Tyle liści wszędzie. - Pokręcił głową i westchnął ciężko, a blondynka roześmiała się perliście.

Rozmawiając i żartując dokończyli zakupy, wrzucili do małego bagażnika Fiata 500 i ruszyli w drogę do domu panny Carpenter znajdującego się na obrzeżach Devils Lake. Pochłonięta dyskusją z Luke'em, Rylee zupełnie zapomniała o tym, co spotkało ją na cmentarzu. Przyjaciele byli jednak najlepszym remedium na różne troski.

 
Tabasa jest offline