Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2017, 23:30   #6
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bywają czasy kiedy liczby mają znaczenie. Nie w tym jednak przypadku. Billy próbował sięgnąć pamięcią wstecz i przypomnieć sobie jak zaczął się ten wieczór… i co ze sobą zabrał. Trudno było zliczyć ile razy… takie rzeczy zdarzały się w zespołach. O dziwo, najwięcej takich było w jego pierwszym zespole. Wtedy się brało każdą fankę, nieważne jak brzydką. Bo fanek było wtedy więcej niż kasy za “koncerty”.
- Zajmij… go czymś… zagadaj.- zasugerował cicho uaktywniając e-glasses i włączając REAL-map, by zorientować się gdzie w ogóle przebywa teraz w mieście. Ubrania potrzebował, więc i za tym się rozglądał tak jak i za potencjalnymi kryjówkami. Łóżko i szafa … tylko w ostateczności. Tam ów tatuś będzie szukał jako pierwszy.
Z głębi mieszkania rozległy się głośne, energiczne kroki.
- Co robisz!? Uciekaj! - Dziewczyna rzuciła się do drzwi pokoju, przesuwając zasuwkę na sekundę przed tym jak jej ojciec pociągnął za klamkę. Drzwi drgnęły.
- Susie, otwieraj, bo rozwalę te drzwi! – dobiegł za nich gniewny głos.
- Tato, uspokój się, jestem z koleżanką!
Bystra dziewczyna.
- Macie minutę! I lepiej, żeby to była koleżanka!
Zbawienna minuta! To było wystarczająco, żeby zdążył założyć gacie i spodnie. Przy nich nóż w pochwie i portfel.
Geolokacja wskazywała na róg Jones i Washington street, na Nob Hill. Jednym słowem centrum. Duże mieszkalne bloczysko. Rzut oka za okno upewnił Billego, że za nim znajduje się wąski balkon, biegnący chyba przez całą długość mieszkania.
Szybka śmierć bądź… naprawdę parszywa sytuacja.
- Raz się żyje…- skomentował pod nosem Billy ruszając pospiesznie ku balkonowi i mając nadzieję, że stamtąd uda mu się przejść przynajmniej do następnego mieszkania.
Musiał wygramolić się przez okno, bo drzwi balkonowe były widocznie w innym pokoju. Kiedy się gramolił Susie jeszcze dopadła do niego i obdarzyła pożegnalnym pocałunkiem. Chyba spisał się w nocy.
Na zewnątrz Billego uderzył podmuch wiatru i gorąca. Tak jak kojarzył, czwarte piętro. Balkon wychodził na tyły budynku, w dole wyschnięte krzaki. Na upartego mógł próbować schodzić niżej, ale byłoby to ryzykowne. Dużo łatwiej będzie przejść na któryś z sąsiednich balkonów. Tylko co dalej?
- Minuta minęła! - ze środka usłyszał głos ojca dziewczyny.
- Ubieramy się, tatko!
Balkon, to wybrał Billy...w dół zawsze zdąży zejść. Dlatego przeskoczył na sąsiedni balkon uznając że później pomyśli co dalej.
Omal nie spierdolił się dół, bo wciąż trochę kręciło mu się głowie. Kiedy przechodził w pokoju sąsiadującym z pokojem Susie ujrzał barczystą postać wąsatego gliniarza zmierzającego ku drzwiom balkonowym.
- Ładna mi koleżanka! - ryknął policjant wypadając na balkon. - O ty chujku, ja ci jaja urwę!
Wychylił się przez dzielącą balkony ścianę i sięgnął łapą, ale nie dosięgnął. Nie zdecydował się podążyć za uciekinierem. Warknął tylko wściekle: - Poczekaj, zaraz popieszczę cię prądem! - I zniknął. Pewnie pobiegł po taser.
Okna i drzwi balkonowe mieszkania, przy którym Billy się znalazł były zasłonięte roletami i zamknięte. Muzyk znalazł się na grząskim gruncie. W USA wciąż obowiązywała zasada “mój dom, moja twierdza”. Każdy mógł go w tym momencie zastrzelić. Z drugiej strony alternatywą był soczysty wpierdol i może pobyt w areszcie. W ewentualnej sprawie sądowej zeznania gliny zawsze będą mieć pierwszeństwo przed zeznaniami muzyka.
Billy nie zamierzał na to czekać i ocenił sytuację… poradzi sobie z zejściem w dół? Chyba tak… był w niezłej formie. Nie było więc czasu czekać. I zaczął schodzić po balkonie obiecując sobie w duchu, że już nigdy nie pójdzie z żadną panienką na pięterko. Odtąd “parter only”. Do parteru na razie było daleko. Przesadził barierkę, ale to była ta łatwiejsza część. Trzymając się jej górnej krawędzi spróbował się opuścić, ale tylko zamachał w próżni bosą stopą. Do barierki piętro niżej został dobry metr. Musiał puścić się jedną ręką, złapać za gładką, betonową podstawę balkonu i na chwilę utrzymać na niej cały swój ciężar. Właśnie się do tego przymierzał, gdy na balkonie Susan pojawił się znów jej ociec, tym razem trzymając w dłoni taser. Zabawka miała jakieś pięć metrów zasięgu, mniej więcej tyle ile ich od siebie dzieliło.
- Właź z powrotem, albo cię przysmażę! - zawołał gliniarz.
Blefował? Porażenie prądem równało się w tej sytuacji z szybkim lotem w dół. W najlepszym wypadku połamane kończyny. Czy był takim psycholem, by próbować zabić Billego? Czubków i sadystów w policji nie brakowało…
- Tatko, pojebało cię!? - Obok pojawiła się jego przerażona córka. - To mój chłopak, tylko się całowaliśmy!
- Stul pysk, mała lafiryndo! - ojciec nie przestał celować w Billego, ale odwrócił do niej głowę.
Blefował czy nie, Rebel Yell nie zamierzał czekać, by się o tym przekonać. Więc skoczył by wykonać ów plan i desperacko zwiększyć zasięg między nimi. Bujnął się, by wylądować po właściwej stronie barierki, ale i tak boleśnie dupnął tyłkiem o zawieszone na niej doniczki, nogami z kolei lądując na rozłożonej suszarce z praniem. Złożył ją swoim ciężarem, przy okazji rozwalając doniczki i wylądował na siedząco w stercie połamanego plastiku, czyichś ciuchów, ziemi i pelargonii. Przez hałas przedarł się z góry spanikowany pisk dziewczyny:
- Billy! Billy, nic ci nie jest!?
Jej stary wychylił się przez swój balkon i strzelił z tasera. Muzykowi mignęła w słońcu przewodząca prąd linka z ostrą końcówką mającą wczepić się w jego ciało i poczęstować wysokim napięciem. Na szczęście chybiła, ale dziad wciąż miał zasięg.
Drzwi balkonowe mieszkania przy którym wylądował Billy były otwarte na oścież. To znaczyło, że pewnie ktoś był w domu, chociaż w zagraconym salonie Billy nie widział nikogo.
- Żyję ! Cały! - krzyknął Billy i oceniając swe szanse zaryzykował. Sprintem pognał przez salon w stronę przedpokoju i drzwi za nimi. Nie zamierzał się zatrzymywać dopóki ich nie dopadnie i nie otworzy. Nie zamierzał przeszkadzać mieszkańcom mieszkania czymkolwiek się zajmowali w tej chwili.
Wpadł do przedpokoju jak burza i ocalił go tylko wyćwiczony w barowych i podwórkowych bójkach refleks. Kątem oka dostrzegł rudowłosą babę, w szlafroku i lokówkach, zamierzającą się na niego rurą od odkurzacza. Schylił się i dzięki temu dostał tylko w ramię, wpadając na szafę obok drzwi mieszkania.
Baba, wrzeszcząc nieartykułowanie wniebogłosy zamierzała się do kolejnego ciosu. Pomyślał, że ma całkiem niezły sopran.
- Przepraszam ja tu tylko spadłem z nieba. Ładny głos… i biust.- rzekł wcale nie zatrzymując się. I kłamiąc. Nie miał bowiem czasu zerkać na jej piersi. Bowiem na oku miał nagrodę… drzwi do tego mieszkania. Liczył jednak na skonfundowanie kobiety.
Odruch warunkowy zadziałał. Baba cofnęła się, zerkając czy nie widać jej biustu i poprawiając poły szlafroka. To wystarczyło, żeby Billy zdążył przesunąć zasuwkę, otworzyć drzwi i wypaść na korytarz. Długi, ciągnący się przez cały budynek korytarz. Kawałek po lewej dostrzegł schody a obok nich windę. Klatką schodową poniosło się echo męskiego głosu dobiegającego z piętra wyżej:
- Zostań! - a zaraz po nim głośne trzaśnięcie drzwiami.
Schody… Billy ostatnie czego potrzebował to stanie w miejscu i poleganie na maszynerii. Jednakże wpierw nacisnął przycisk windy. Nie było jej na piętrze, ale usłyszał jak rusza, wezwana przez niego. Usłyszał też całkiem wyraźne kroki biegnącego piętro wyżej ojca jednonocnej kochanki.
Więc pognał w kierunku schodów uaktywniając w e-glasses GPS swego zielonego upiora. A nuż był gdzieś w pobliżu. Nope. Musieli wczoraj przyjechać tu taksą lub na autopilocie wozem dziewczyny. Motocykl stał na podwórku za Warsaw Pub&Bar. Gdyby był bliżej Billy mógłby go przyzwać, ale nie licząc autonomicznych taksówek pojazdy bez kierowcy były we Frisco zabronione ze względów antyterrorystycznych. Dojechałby może do centrum i dezaktywowałyby go gliny, bronią elektromagnetyczną uszkadzając w dodatku elektronikę.
Tymczasem głównym zmartwieniem muzyka był wciąż wkurwiony tatuś. Na szczęście nie biegał po schodach równie szybko co on i został trochę w tyle.
Zbiegając na parter Billy minął starszą panią z pieskiem, która omal nie dostała zawału na jego widok. Przez chwilę mignęło mu jego odbicie w lustrze w lobby i zrozumiał dlaczego: bosy, utytłany ziemią i zdyszany punk bez koszulki.
Podobne wrażenie musiał wywrzeć na ulicy, na którą wypadł z budynku. Ulica była boczna i ruch niewielki. Po lewej, poprzeczną Washington street przejeżdżał podzwaniając charakterystyczny, stylizowany na zabytkowy tramwaj.
Billy nie miał jednak zamiaru się zatrzymywać. Zamiast tego szybko zamówił przez holofon taksówkę na swoją pozycję… która ciągle się zmieniała. To nie był duży problem, taksówka powinna powinna aktualizować pozycję, ale gdzieś będzie musiała się zatrzymać. Skręcając za róg budynku Billy obejrzał się za siebie, by dostrzec wypadającego ze środka gliniarza. Ten dostrzegł go również i twardo podjął pościg. Poruszał ustami, ale tym razem nie groził Billemu kastracją, chyba że pod nosem. Albo wzywał przez holo posiłki.
Billy zaś nie miał za bardzo wyboru… pędził tak szybko jak był w stanie, szukając miejsca w którym to mógł zgubić pościg… i wypatrując taksówki która mogłaby go stąd zabrać.
Zwarta, wielkomiejska zabudowa nie dawała wielu możliwości. Brama lub podwórko mogły się okazać ślepym zaułkiem. Biegł więc po prostu przed siebie. Okazało się jednak, że gliniarz nie zamierza ścigać go przez całe miasto. Gdy dzieliła ich już niemal cała przecznica odpuścił, grożąc tylko muzykowi pięścią. Billy mógł zwolnić i mała, autonomiczna taksówka wreszcie odnalazła go, zatrzymując się na poboczu.


Żywy taksiarz w życiu by go w tym stanie nie wpuścił, na szczęście AI nie były wybredne. Po chwili muzyk zasiadł w jednym z trzech zwróconych do siebie przodem foteli. Czwarte miejsce było zamkniętym kratą siedzeniem nieobecnego kierowcy.
- Witam - odezwał się głośnik. - Dokąd podrzucić?
Billy podał adres pubu w którym mieszkał i dodał.- Śpieszy mi się. Dopłacę jeśli dotrę tam w ciągu godziny.
Przede wszystkim liczył, że odjedzie zanim glina zobaczy numery taksówki.
- Przewidywany czas dojazdu to trzydzieści osiem minut - powiedziała taksówka. - Opłata za kurs wyniesie czternaście Eurodolarów. Czy akceptuje pan carsharing? Władze municypalne San Francisco oraz korporacja AiCab zachęcają do carsharingu, jako sposobu na obniżenie kosztów podróży i zmniejszenie korków.
Billy właśnie położył się w fotelu, bowiem ulicą przejechał radiowóz z logo Dobrych Glin i wypisanym na boku neonowym hasłem reklamowym korporacji: “Dobre Gliny - dobrzy w tym co robimy, źli dla przestępców.” Gliniarze jechali wolno, wystawiając przez otwarte okna zimne łokcie i wyraźnie się za kimś rozglądając.
Billemu zaś zamigał holofon. Dzwoniła Janis.
- Może następnym razem. - odparł wymijająco Rebel Yell i przelał zapłatę. Po czym uruchomił holofon.
- Whazzzup? - zapytał wesoło, podczas gdy taksówka wreszcie ruszyła.
- A ty co taki ucieszony z rana? - zdziwiła się fixerka. - Myślałam, że cię obudzę, ale i tak postanowiłam zadzwonić, bo mam grubego niusa. Załatwiłam wam wstępnie koncert w Niewidzialnym Klubie! Jutro. Hajsy i fejm! Mam nadzieję, że nie macie innych planów a jeśli macie to, cholera no, zmieńcie.
Nius faktycznie był gruby. Niewidzialny Klub był najbardziej kultowym miejscem we Frisco. Chadzała tam zarówno uliczna drobnica jak i grube ryby czy rekiny showbiznesu. Mass Æffect jeszcze tam nie grali, również dlatego, że klub nie był typowo koncertowym miejscem. Tym bardziej propozycja była wyróżnieniem.
- Ktoś cię uprzedził z pobudką. - stwierdził ironicznie Billy. - Gdybyś się tak o pół godziny pospieszyła byłoby jeszcze lepiej.
Uruchomił na holofonie plany jego zespołu. Zadziwiająco wiele pustych miejsc.- Nie mamy żadnych. Jakie masz namiary na ten Niewidzialny Klub?
- Namiary - zaśmiała się. - Prześlę ci zaraz numer do przedstawiciela tego interesu, to obgadacie warunki. A gdzie będzie impreza to nawet ja jeszcze nawet nie wiem. Na pewno dadzą wam znać na tyle wcześnie, żebyście mieli czas na rozstawienie sprzętu.
- Facet chce być anonimowy, czy ma jakieś imię? - zapytał Billy.
- Będzie w wizytówce.
Billy dostał wizytówkę po chwili. Było na niej imię “Dale” i numer.
- Ok… a poza tym, co tam u ciebie? Wszystko w porządku?- zapytał Billy zapisując w holofonie wizytówkę.
- Nawet bardzo - odparła zadowolonym tonem. - Poznałam kogoś. I może wpadnę z nim na wasz koncert jutro?
- Nie ma sprawy… prześlę ci wejściówki, jak jakieś dostaniemy. - odparł Billy uśmiechając się. - Coś o nim powinienem wiedzieć?
- Bo ja wiem - zachichotała - Pewnie go znasz. To przyjaciel waszej wokalistki, Rasco.
Tak, Billy go znał. Rasco bywał na koncertach i imprezach po nich. Co ciekawe, wydawał się być dla Liz kimś w rodzaju kimś w rodzaju przyszywanego brata, podobnie jak Janis dla niego.
- Acha… no tak… a skąd go znasz? - zapytał Billy, który wszak Janis nikomu z zespołu nie przedstawiał. Dla nich dotąd była głosem bez twarzy w jego holofonie.
- Pfff, a odkąd ty musisz wszystko wiedzieć? - był pewien, że gdyby to była wideorozmowa to pokazałaby mu język. - Od wiedzenia to ja jestem, co nie? Pogadamy jutro, teraz lepiej pomyśl nad koncertem.
- Ok… to na razie.- odparł Rebel Yell kończąc rozmowę.
Muzyk ułożył się wygodnie w taksówce i zamyślił. Sytuacja była ciekawa… udział w takiej imprezie miał swoją wagę. Gorzej że nie mieli żadnego nowego kawałka, ale na tym się pomyśli jak już będzie wiadomo gdzie grają i kiedy. I ile czasu zostało.
Na razie Billy zamierzał wrócić do domu, umyć się i przebrać. Po czym zebrać całą ekipę i obwieścić im dobrą nowinę.
A potem alleluja i do przodu. Przyda się zrobić małą próbę przed koncertem, ale to detal.
Mieli występ, a to było najważniejsze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline