Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2017, 17:18   #9
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Hot town summer in the city
Back of my neck getting dirt and gritty
Been down, isn't it a pity
Doesn't seem to be a shadow in the city



Potwierdzono tożsamość kolejnej ofiary Melomana, znalezionej dziś rano na tyłach strzelnicy na Sunset Boulevard. Z największym smutkiem muszę oznajmić, że jest nią, zapewne znana niektórym z was, Didi z duetu Simon & Didi. Morderca wyciął na jej ciele tekst „Imagine” Johna Lennona oraz czas trwania utworu. U poprzedniej ofiary był to „Ring of Fire” Johnego Casha, zaś u pierwszej, a w każdym razie pierwszej znalezionej, „Nightingale” Angelo Badalamentiego i Julee Cruise.
Simon i Didi grali klimatycznego bluesa w klubach i na ulicach San Francisco a kilka razy gościli u nas na antenie. Trzeba dodać, że oprócz duetu scenicznego Simon i Didi byli również małżeństwem. Trzymaj się Simon, w tej chwili wszyscy jesteśmy z tobą. A wy wszyscy, śpiewający, grający, cholera jasna, uważajcie na siebie!


_________

Filmik na Youtube pojawił się o dziesiątej rano i już w południe miał dziesięć tysięcy wyświetleń. Wrzucony przez użytkownika Fatboy69, był zatytułowany „Billy Rebel Yell z Mass Æffect spiepsza przed policjom XD” i przedstawiał dokładnie to co obiecywał. Na nagraniu holofonem z okna na pierwszym piętrze dość znany w San Francisco rockowy muzyk, boso i bez koszulki pędził godnym podziwu sprintem chodnikiem w centrum miasta. Kamera odprowadziła Billego, który zniknął za rogiem, po czym uchwyciła goniącego go wąsatego gliniarza, w momencie gdy zatrzymał się, poniechawszy pościgu. Czerwony na gębie policjant pogroził muzykowi pięścią, po czym zorientował się, że jest filmowany i kamerzysta schował się pospiesznie w głębi mieszkania.

Poza dostarczaniem wszystkim rozrywki Billy był tego dnia również zwiastunem dobrych wieści. Howl i JJ-owi przekazał je osobiście a reszcie kapeli na grupowym czacie.

Mass Æffect dostali propozycję koncertu i to nie byle gdzie, bo w samym Niewidzialnym Klubie! W najbardziej kultowym miejscu w San Francisco! Właściwie nie do końca miejscu, bo jego legendarne imprezy odbywały się co tydzień w innej – i zawsze nietypowej - lokacji. Ostatnia odbyła się w wyschniętym zbiorniku retencyjnym w Sunset District i przyciągnęła kilka tysięcy ludzi. Do legendy przeszła też wiosenna impreza pod szczytem Twin Peaks, zakończona paleniem ognisk i pożarem traw, który rozprzestrzenił się na sąsiednią plantację marihuany. Jeszcze nigdy w historii tak wiele osób nie zjarało się tak bardzo. Zazwyczaj jednak miejscówki bywały bardziej kameralne. Lokalizacja nigdy nie była podawana do publicznej wiadomości i żeby ją poznać trzeba było znać właściwych ludzi. Niewidzialny Klub był miejscem, w którym po prostu należało bywać. Można było tam dostać każdy narkotyk a po północy kwitła wolna miłość. Był również miejscem spotkań: punków i hipsterów oraz gangów i biznesu. Mimo to było bezpiecznie, nad wszystkim zawsze czuwała silna ochrona, której lepiej było nie podpadać.
W programie imprez rzadko gościły koncerty, większość nocy królowali DJ-e. Tym bardziej zaproszenie było pewnym wyróżnieniem.

I przyszło w samą porę, bo propozycji Mass Æffect mieli ostatnio coraz mniej. Może dlatego, że w ciągu ostatnich miesięcy grali już niemal w każdym klubie San Francisco i w większości miast Północnej Kalifornii (co nie było byle czym, bo NoCal liczyła w końcu 25 milionów mieszkańców) oraz sporo koncertów w VR. Jednak zorganizować dużej trasy po całych Stanach lub choćby Zachodnim Wybrzeżu póki co się nie udało. Płyty na fizycznych nośnikach wydawano w niewielkim nakładzie tylko dla kolekcjonerów a legalne kopie elektroniczne miały wymuszone przez dużą konkurencję śmiesznie niskie ceny. Pół EDolca za utwór, trzy za całą płytę. Tylko dzięki koncertom udawało im się jakoś utrzymywać z muzyki.

Billy dostał od znajomej numer do przedstawiciela Niewidzialnego Klubu, niejakiego Dale’a. Dale chciał wieczorem spotkać się z kimś z zespołu, żeby omówić warunki i szczegóły koncertu. Zaproponował godzinę dwudziestą i znany klub Insomnia w Design Dictrict.

Na grupowym czacie pojawiła się niebawem też inna wiadomość. Howl napisała, że że gdyby ktoś ich pytał o saksofon JJa albo miał jakieś super propozycje to no commento. Pozostali mogli się tylko głowić o co tutaj biega.



Billy, JJ i Howl


Gdy Billy dotarł na melinę zastał JJ-a i Howl zamyślonych nad czymś i w nastroju nieco melancholijnym. O ile w przypadku saksofonisty był to naturalny stan rzeczy to u gitarzystki już nie koniecznie. Przyczyny były dwie: poranne odwiedziny podejrzanego typa, który chciał odkupić saksofon Gonzalesa w imieniu wyrodnej rodziny jego mentora oraz wiadomości o kolejnej ofierze Melomana, którą Howl dość dobrze znała.
Nastrój poprawiła im trochę wieść o jutrzejszym koncercie. Musieli jeszcze ustalić kto wybierze się na wieczorne spotkanie z przedstawicielem Niewidzialnego Klubu, lecz poza tym nie mieli zbyt wiele do roboty. Upał zniechęcał do wychodzenia na zewnątrz, siedzieli więc pod jedynym działającym klimatyzatorem, zawieszonym nad kanapą w salonie. Zastanawiali się właśnie czy zamawiać chińszczyznę czy pizzę czy może ambitnie próbować coś ugotować, kiedy rozległo się pukanie.
JJ zesztywniał, lecz po chwili zza drzwi dobiegł znajomy głos:
- To ja, Bob!
Howl otworzyła i w drzwiach ukazał się właściciel Warsaw Pub&Bar, „Klawy” Bob Klavinsky, ze swoją długą kitą, przyprószoną siwizną brodą i solidnym mięśniem piwnym.
- Siema – przywitał się i zwrócił do Rebel Yella: - Hej Billy, przyprowadziłem ci gościa. Przypałętało się to to do baru i pytało o ciebie…
- Billy! - Zza jego pleców wybiegła blond małolata i z rozpędu wpadła Billy’emu w ramiona, zadzierając zalotnie nóżkę w dziurawych rajstopach. – Nic ci nie jest? Uciekłam z domu! – oznajmiła radośnie. Na plecach miała wypchany plecak. – Stary zabrał mi holo i dał szlaban, wyobrażasz sobie?! Więc jak tylko wyszedł to nawiałam. Teraz już nie przeszkodzi nam być razem!



Anastazja i Rosalie


Anastazja obudziła się po trzynastej, żeby ujrzeć wiadomość od Billy’ego o jutrzejszym koncercie oraz usypaną z płatków róż ścieżkę do wspólnej kuchni. Tam wprawdzie płatki zostały trochę podeptane przez współmieszkańców sklepu, ale dało się odgadnąć, że różany szlak prowadził do lodówki. Na półce jej i Oliviera leżał nakryty folią talerz z karteczką w kształcie serduszka i napisem:
„Dla mojej Bogini. PS. mam na oku mieszkanie w Castro, może wybierzemy się wieczorem obejrzeć?”
Pod folią były zaś niezwykle starannie przygotowane rolsy z organicznych składników. Ser pleśniowy, sałata, papryka, pesto. Chyba nawet prawdziwa szynka, nie wychodowana w laboratorium z komórek macierzystych. Olivier musiał rano wybrać się na bazar na parkingu Alamo i spędzić sporo czasu w kuchni, nim ruszył do swojego korpo. Pracował jako wieczny stażysta w Amuse Entertainment, megakorporacji z branży medialno-rozrywkowej.
Rolsów było stanowczo za dużo, żeby Anastazja podołała sama im wszystkim, mogła więc podzielić się z Rosalie.

Tatuażystka siedziała przy stole i pożyczonymi od sąsiadów narzędziami próbowała rozkręcić uszkodzonego policyjnego drona. Tego samego, który o świcie latał im nad głowami, kiedy siedziały na dachu Alamo.

Usłyszawszy głosy z kuchni, ze swojego pokoju wyszła ich sąsiadka Lily, zażywna osiemdziesięcioletnia hipsterka.
- O, jest i nasza gwiazda! – zagadała wesoło do Anastazji. – Od rana chodzą tu pielgrzymki z samorządu. Olivier zabronił im cię budzić, więc zaglądali od czasu do czasu aż zaczęli mnie wkurzać i powiedziałam, że ich powiadomię jak wstaniesz. To jak, mogę dzwonić? – zapytała, podczas gdy w radiu skończył się kawałek The Nomads i zaczęły wiadomości.

…wyciął na jej ciele tekst „Imagine” Johna Lennona oraz czas trwania utworu. U poprzedniej ofiary był to „Ring of Fire” Johnego Casha, zaś u pierwszej, a w każdym razie pierwszej znalezionej, „Nightingale” Angelo Badalamentiego i Julee Cruise…



Liz


Stare bloczysko na Potrero Hill wciąż stało, wbrew przeciwnościom losu. Liz doskonale pamiętała moment gdy ziemia zadrżała a budynek zaczął się kołysać, jakby był z gumy. Leżały z matką pod stołem, podczas gdy obok przewracały się meble a przedmioty leciały na podłogę. Trwało to kilka minut, jednak zdawało się wiecznością.
Sąsiedni blok nie wytrzymał ośmiu stopni w skali Richtera i runął, grzebiąc pod sobą kilkanaście domów jednorodzinnych. Wciąż straszyło tam wielkie rumowisko. Kawałek dalej na ruinach wznoszono nowoczesne apartamentowce.

Liz wjechała na swoje ósme piętro. Już nie swoje, poprawiła się w myślach. Mieszkanie było wynajmowane i po śmierci matki zrezygnowała z niego. Za to Rasco mieszkał tu nadal, drzwi w drzwi. Jego starzy byli w pracy a on sam miał dziś wieczorną zmianę. Przywitał ją w szortach i t-shircie Sepultury.
- Żółwik, Lizka! – wyszczerzył się. - Wbijaj.
Wkroczyła za nim do ciasnego, zabałaganionego mieszkanka. Kumpel poczęstował ją na wejściu zimnym browarem i wskazał kanapę w salonie, z której odsunął gogle do VR. Opuszczone rolety zasłaniały okna. Kiedyś był stąd widok na zatokę, teraz zasłonięty przez nowe apartamentowce dla ludzi, których było stać na płacenie trzech tysięcy Edolców miesięcznie lub wzięcie pół bańki kredytu.
Na stole leżała bibułka i mała kupka zielska. Marihuana od dawna była w NoCal legalna i starzy Rasco też kończyli każdy dzień jointem.
- Wygląda na to, że jutro będę nagłaśniać wasz koncert – powiedział Rasco.
- Koncert? – Liz nie zajarzyła.
- Ode mnie się dowiadujesz, że grasz koncert? – zaśmiał się. – No nieźle. Niewidzialny Klub, halo?
Sprawdziła holofon i faktycznie, była tam wiadomość od Billy’ego. Oraz od Johna:
„Przyjedź. Koniecznie. Ale po 22, wcześniej będę zajęty.”






Sully

Gorąco, goręcej, skwar nie do wytrzymania. Pot zalewa oczy, ubranie klei się do ciała. Zgrzewka wody mineralnej, po trzy jebane dolce za butelkę, tyle co elektroniczna kopia płyty Mass Æffect, schodzi w ekspresowym tempie. Humor Chrisowi poprawiła trochę tylko wieść o jutrzejszym koncercie.
Na szczęście roboty było mniej niż myśleli, bo Azjaci w miarę uprzątnęli zajmowaną przez siebie część domu. Zostały tylko ślady demolki urządzonej wczoraj przez Eksmitorów. Chris zastanawiał się czy dobrze się stało, że odwalili robotę po łebkach i nie skatowali nikogo do nieprzytomności. Za cynk o nalocie miałby u Lou poważny dług wdzięczności, który właśnie wymienił na mieszkanie dla obcej rodziny imigrantów.
Do ich pomieszczeń i tak nie dało się obecnie wejść, bo miedzianoskóra rodzina jeszcze pakowała klamoty do samochodu tak zardzewiałego od słonego oceanicznego powietrza, że zdawało się cudem, że jeszcze jeździł. Dlatego Chris i Han ogarnęli tylko niezamieszkałą i częściowo zburzoną część domu, rozbierając co się dało rozebrać i ładując do ciężkich worów.
Około południa Lou podał adres, na drugim końcu miasta, gdzieś w dokach Dogpatch. Przyjechały zapoznane wcześniej Dzieci Kwiaty i wraz z awangardą Banglijczyków ruszyli obczaić miejsce.

Chris i Han właśnie urządzili sobie sjestę na wyschniętej trawie, kiedy pod dom zajechała lżejsza o pół tony półciężarówka. Ojciec i Sean, obaj z marsowymi minami, dołączyli do nich w cieniu domu. Dotarli akurat na miskę curry, przyrządzoną w ramach podziękowania przez banglijskie kobiety. Widocznie lokal załatwiony przez Lou nadawał się do zamieszkania.
- Dzięki, żeś to ogarnął, Chris – rzekł ojciec. – Ten skurwiel Chang to nasz główny zleceniodawca.
Sean zeżarł Curry i odpalił szluga.
- Muszę lecieć, dokończycie beze mnie, co? – zapytał, zerkając tęsknie na swój skuterek, obok którego właśnie zaparkował znowu przerdzewiały na wylot samochód Azjatów. Banglijczycy zaczęli ładować do niego kolejną porcję gratów.
Podstarzałe Dzieci Kwiaty zsiadły z motocykli.
- Ktoś tu ma znajomków wśród Bezbolesnych – pokiwał głową gruby, patrząc na Chrisa. – Zakwaterowali ciapatych przy swojej melinie. I chyba od razu dostali robotę na produkcji. Poratujcie wodą.
Hagen rzucił mu butelkę.
- Nie lubimy tych zadrutowanych świrów – chudy ganger otarł pot z czoła - ale nie mamy z nimi wojny, więc luz. Ej, a co ty gadałeś o tym, że odszedłeś z Lordsów? Przecież tam na garach zawsze grał Keith Sanders.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 06-10-2017 o 18:46.
Bounty jest offline