Kościółek nieduży był, ale z wieżyczką i dzwonem niewielkim, co jeszcze bardziej status wsi podkreślało. Ksiądz pewnie zaalarmowany już że goście do Wygódek przybyli, wyszedł na zewnątrz. Był… bardzo młody jak na księdza. Ciemne włosy miał długości takiej jak Aila, a niewielki, starannie utrzymany zarost dopełniał bardzo
miłego dla oka wrażenia.
- Niech będzie pochwalony - wyrzekł żegnając się.
- Na wieki wieków - odpowiedzieli małżonkowie. Aila jednak wolała trzymać się z tyłu, by swoim oryginalnym wyglądem księdza w oczy nie razić.
- Karczmarz rzekł, że macie izbę wolną - Alexander zsiadł z konia, by nie urazić duchownego rozmową z siodła. - Nocować gdzie tu nie ma przyjezdnym.
- Ano nie ma, bo i po co tu przyjeżdżać kto miałby? Jeno Kulawy Fabio raz na jakiś czas przyjeżdża z towarami ze Sion.
- Obrotny skurw… - Alexander szepnął pod nosem kręcąc głową.
- Słucham?
- Nic… Zanocować byśmy chcieli, odwdzieczymy się jakoś, a mówią, że jest tu gdzie.
Ksiądz spojrzał na Ailę marszcząc lekko brwi.
Choć nie tak urokliwa dla konwencjonalnych gustów, szlachcianka uśmiechnęła się ciepło, roztaczając ten swój charakterystyczny czar.
- A długo małżeństwem jesteście - zapytał ksiądz, łypiąc jednak w dalszym ciągu podejrzliwie.
- Ponad pięć lat będzie - odparła Aila zgodnie z prawdą.
- I potomstwa nie macie? - znów zmrużył oczy.
- Mąż mój na dworze z dala od naszych włości służył - odpowiedziała całkiem gładko szlachcianka, tylko na początku lekko się zająknąwszy. - W turniejach stawał w szranki, życie narażał... Ja zaś warkocz poświęciłam, by go anieli mieli w opiece. Teraz wreszcie do domu wraca...
Ta opowieść chyba spodobała się młodemu księdzu, bo z aprobatą głową skinął.
- Tedy z tęsknoty małżonka po was wyjechała? - zapytał Alexa.
- A słyszałby ksiądz kiedy, aby baba usiedziała na miejscu? - Rycerz uśmiechnął się. - Po prawdzie to u rodziny była w Sabaudii, ja ze wschodu wracam, bom tam w służbie spędził na habsburskiej ziemi u boku rycerza w imieniu Filipa III Burgundzkiego tam posługę czyniącego. W niderlandach nasze włości tedy w Sion nam wyszło spotkanie, aleśmy przed wyjazdem zechcieli gór trochę zobaczyć. Może nigdy tu nie wrócimy, a pięknie tu.
- Ah sooo… wie viele hoffe du gewesen bist, Ritter?.
- Nur auf hof von dem erzherzog Friedrich V, nach dem tod Ladislaus Posthumus - odpowiedział Alexander z koszmarnym akcentem.
Kapłan skinął głową.
- Wejdźcie. Konie ostawcie, ktoś się pewnie nimi zajmie.
Aila posłała uśmiech małżonkowi i gdy ten poszedł konie przystawić do wodopoju, zagadnęła duszpasterza.
- Em... Ojciec wybaczy, aleśmy od karczmarza usłyszeli że pokój wolny, bo wikaremu coś się stało. Czy tu aby okolica bezpieczna? - zapytała z udawaną trwogą w głosie.
- Nie bardzo. Ludzie giną od dłuższego czasu - odparł ksiądz krzywiąc się.
Nie skomentowała tego jednak, bo Alex już do niej wrócił i wszyscy troje weszli do przykościelnego domostwa.
W kuchni przywitała ich rumiana,
rudowłosa dziewoja o sporych... atutach. Ksiądz przedstawił ją, po uprzednim odkaszlnięciu:
- To jest Cecilia, moja... gospodyni. Cecilio, to są nasi goście, pan... - zrobił znaczącą przerwę.
- Alexander z Eu, a to żona ma Aila - przedstawił ich bękart.
- Jestem Adrian, od roku dopiero tu posługę czynię. - Ksiądz kiwnął głową. - Co was sprowadza do Wygódek?
- Jako rzekłem, przejażdżki po górach zażywamy nim na północ nam ruszać do domu.
- Przejażdżka po górach, nocą, po świtaniu przybywacie i o nocleg prosicie? - Duchowny patrzył to na rycerza, to na jego małżonkę.
I znów to Aila pospieszyła z wyjaśnieniem:
- Nie chieliśmy nikogo kłopotać, w szałasie tych, co pasają owce żeśmy noc próbowali przespać, ale... jam do takich warunków nienawykła. Oka zmrużyć nie mogłam, a i strach... to też małżonek mój obiecał, że na następną noc przyzwoite łóżko mi znajdzie.
- No tak, pani szlachcianka?
- Owszem.
- Tedy pani, nie wiem czy skromne wikarego łoże pani będzie odpowiadać, bo tam żadnych wygód, jeno siennik na deskach. Każę ja co prawda Cecilli jedną albo i dwie kołdry wam dodać, ale to wciąż... inne standardy. Chodźcie zresztą za mną. Sami obaczycie. - powiedział, machając na nich ręką i ruszając przez kolejne pomieszczenie, które chyba było pokojem, w którym ksiądz wiernych gościł.
Stamtąd dwie pary drzwi odchodziły.
- To moja sypialnia - wskazał drzwi po lewej, a następnie drzwi po prawej - a to sypialnia wikarego, wchodźcie śmiało.
Gdy weszli okazało się, że izdebka jest na tyle mała iż Adrian po prostu stanął w drzwiach, a Cecylia stając na palcach przypatrywała się jeno i szeptała coś księdzu, ale na tyle głośno, że łowili co nieco.
- ...się też nie wyśpi… jedno na drugim by musieli… dom Boży… głupiego co jeszcze najdzie…
Mówiła chyba o łożu, które okazało się dalekie od tego określenia. Niczym kocur dachowy równany od tygrysa. Niewielka prycza to raczej była z siennikiem zarzuconym na dość wąską drewnianą ramę. Z tą koniecznością “jedno na drugim” to Cecylia niewiele się pomyliła, szczególnie przy posturze Alexandra.
Adrian strapił się lekko.
- Może Pani nadobna po prostu tutaj, a małżonkowi na zapiecku się co wyszykuje - rzekł w końcu. - Cecylia tam czasem się mości jak późno skończy i zmęczonej do domu nie chce wracać.
Aila rozejrzała się.
Ot pokój wikariusza: łóżko, szafa, stolik niewielki na posiłek i zarazem jak biurko służący, przy którym stało krzesło. Tyle... no prawie. Uwagę Aili przykuł nieduży ołtarzyk w kącie pokoiku i klęcznik koło niego. Wykonane były z wysokiej jakości drewna, obitego dość drogim materiałem.
- No to już jak mój mąż woli. Możemy też spać tu razem, ino jedno na ziemi - powiedziała.
- Na ziemi spocznę, mi trudny niestraszne - odezwał się Alexander. - Mówiłeś ojcze, że ludzie znikają, tedy oka bym nie zmrużył martwiąc się o ukochaną, choćbym jedynie izbę dalej legł.
Cecylia spojrzała nieufnie to na jedno to na drugie.
- Na śniadanie tedy prosimy, głodniście pewnie - powiedziała.
- Dziękujemy. - Alex wziął Ailę pod rękę wychodząc za Adrianem. - A o co idzie z tym ludzi zaginięciem? - spytał.
Ksiądz wyglądał na spłoszonego.
- Bardzo chcecie wiedzieć... tedy nie dziwota. Jednak może to po śniadaniu opowiem, jak małżonka pójdzie odpocząć, bo to ani temat by przy nim śniadać, ani dla wrażliwych uszu niewieścich.
Kątem oka Alexander zauważył jak Aila udała, że się krztusi, a po prawdzie omal nie prychnęła śmiechem. No tak, jej uszy dawno przestały być wrażliwymi…
- Och tak… wrażliwe me kochanie tak, że dziw iż do klasztoru się przed złym światem nie skryła, męża przy sobie długi czas nie mając - Bękart pokiwał głową i posłał Aili figlarne spojrzenie. - Tak to straszne? - spytał Adriana siadając do stołu w kuchni.
- Mhm - powiedział ksiądz, lecz nic więcej nie rzekł zgodnie z zapowiedzią. On i Cecylia nie byli tak życzliwi jak gospodarze z Wilczych Dołów. Przy stole czuć było sztywność, a Cecylia to starała się przypodobać gościom, to patrzyła na nich spod byka, gdy jej zdaniem nie dopełnili jakiegoś obyczaju. I tak przez cały czas trwania posiłku. Potem ona zajęła się sprzątaniem, a Aila...
Jak to mówią darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, toteż po bezsennej nocy Aila, gdy powiedziano jej, że powinna odpocząć i uszu swoich nie męczyć mroczną opowieścią zaginięć w Wygódkach, po prostu... posłuchała.
Z radością zdjęła z siebie opończę, w której kisiła się podczas całego śniadania, twierdząc, że jej zimno, a potem spodnie i kamizelkę. W samej jeno koszuli i bieliźnie zaległa na barłogu wikarego i słodko zasnęła, nie kwapiąc się nawet przykryciem.
Tymczasem ksiądz i Alexander pozostali przy stole w kuchni, ale teraz by się rozmówić:
- Więc co z tymi zaginięciami? - Rycerz spytał zerkając na duchownego. - Wszak to bywa… kto spadnie z urwiska, kogo zwierz dziki rozszarpie, aleć widać iż bardziej zafrasowani jesteście.
- Bo to... dziwne. Jeno po nocy się dzieje... ofiary z własnych domów wyciąga, z własnych łóżek. Ludzie powiadają, że to wąpierz grasuje. Ja myślę... - potarł dłonią czoło - Nie wiem co myślę już. Myślałem, że to jeno grzeszników licho bierze, ale i poprzedniego księdza... i tera wikarego, a chłopak był to dobry, asceta, niby z wysokiego rodu pochodzący, ale skromny... niczego nie chciał, jak go nie pilnowalim, to i całe dnie nie jadł. Bez słowa skargi. - Adrian wydawał się strapiony.
- Nie może to być - Alex zdumiał się. - Z własnych domów, z własnych łóżek? Jakże to…? Idomownicy nic nie widzieli?
- Noc była, wszyscy spali. Raz jeno u kowala, jego żona przyuważyła, że po ciemku wychodzi z chałupy. Pomyślała jednak, że ino odlać się... ale on już nie wrócił.
- Ilu tak zniknęło? Kto i jak często? - Bękart udał zainteresowanie. Udał… bo starał się wyglądać inaczej niż kto prowadzący śledztwo. Ot rycerz z daleka raczony straszliwą opowieścią.
- Mnie ciężko rzec, ale to lata były... ino to tak, że na przykład przez rok co miesiąc kto znikał, a potem dwa-trzy lata spokoju... i znów się zaczynało. Tera to będzie z siódmy miesiąc jak trwa...albo ósmy, bo nie wiemy czy zniknięcia córki młynarza liczyć, czy nie, bo dziewczyna w lecie kąpać się do jeziora chodziła, a często i sama o świcie, to nikt nie wiedział, czy jej się co stało, czy ją wąpierz dorwał jako pierwszą. Z nią w każdym razie to osiem zniknięć będzie.
- A więc jednak wampierz? - Alex wytknął księdzu. - Mówiliście wszak, że inne myśli przechodziły wam przez głowę.
- A bo to mało legend krąży... że wilkołak, że sam Szatan, że dziecię, które kiedyś praczka w lesie zgubiła tera się mści, że bandyci, że wodnik... - Adrian wyglądał na mocno podłamanego. - Nie wiem. I sam im rzec nic nie potrafię. Jeno żeby modły odprawiali... Eh...
- A kiedy ostatnio to się przytrafiło?
- Dwa tygodnie temu jakoś... albo nieco mniej. To właśnie zniknął wikariusz.
- Źle sie dzieje, zaiste. A żadne opowieści czy wiejskie legendy dotyczące tej wsi związku nie mają, albo mieć nie wydają się? Bo to każda ma swoje. Ot kto kiedy kogo przegonił w góry z sąsiadów zazdrosny o doprawienie rogów i z urwiska gaszka strącił. Albo że wiedźma w lesie.
- A jak to na wsi... przestrzega sie dzieciarnie żeby nie chodziła do potoku bo ich wodnik porwie, do lasu też nie, bo leśni ludzie w drzewa ich pozamieniają, w góry po zmroku także, bo im królowa gór zaśpiewa i w przepaść spadną... ot, ludzkie bajania - rzekł zrezygnowany ksiądz.
- U nas też ludzie znikali. Jedna córka młynarza, podróżny jaki, ot okazało się potem, że banici w lasach, no ale tu jak to tyle trwa i regularnie ludzie znikają… dziw. - Alexander też się zasępił. On wprawdzie z innych powodów, bo to co Adrian opowiadał wiele mu nie dało. - Pomóc byśmy chcieli, ale nie wiedzieć jak - rozłożył ręce. - Przykre w dwójnasób to, bo piękna wieś, dostatnia, czysta i kwiatami przystrojona. Rzekłby kto - sielski raj,.
- Ano, ale tak przystrojone, bo jutro weselisko ma być Młody Winkiel pojąć ma Evę, córkę karczmarza, któren i sołtysem jest. To ten nie szczędzi by pieknie wszystko wyglądało.
- Weselisko? - zainteresował się Alexander. - Alpejskie zaślubiny… byłoby przyjemnością wasze zwyczaje weselne zobaczyć nim na północ nie wyruszymy. Myślisz ojcze, że sołtys zgodzi się byśmy i my na nich byli?
- Oh, jasne, niech no się tylko dowie, że wy szlachcice, to juści sam zaraz tu wpadnie prosić. Zaszczyt mu jeno uczynicie. - odparł ksiądz.
- Jeno moi ludzie się niepokoić będą w Sion, znajdzie się kto aby ich uwiadomić, że na dłużej zostajem, albo ściągnąć tutaj?
- Ooo to dobrze się pospieszyć, bo tam zaraz ma posłaniec jechać, materiał przywieźć jakiś na jutro, bo to niby takie pilne. Eh, same zbytki, Bóg pewnie za to nas karze... - rzekł Adrian sięgając po kielich z winem.
- Gdzie mam go szukać? - Alexander wstał szykując się do wyjścia.
- Pewnie zara spod karczmy wyjdzie. Byliście tam wcześniej...
Wiedział, że robi głupotę… ale ekwipunek, a i pomoc zbrojnych.
Lecąc do karczmy aby przekazać posłańcowi gdzie pomieszkują jego ludzie, oraz hasło umówione przekazywane w takich wypadkach przez to iż wszyscy z jego orszaku byli niepiśmienni… miał wielką nadzieję iż wystarczy gdy posłaniec przekaże inne z jego poleceń: