- No i dlatego odszedłem - Sully mruknął niechętnie. - Bakcyla złapałem na garnki, a Keith był nie do ruszenia. Robiłem im za speca od opraw holo, bo nie ogarrniali tego tematu. Póki Howl nie rzuciła pomysłem założenia własnego bandu. - Sully wydawał się być lekko rozkojarzony.
Co prawda w pierwszej chwili się cieszył wieściami od Billego, ale niedługo później nadeszła refleksja. Ciężka i przyjemna niczym kopnięcie prądem. Skoro koncert miał być jutro… Skoro wieczorem miał pójść dym z Insomni… Skoro gliny z firmy Natki potrafiły trzymać i po 24h po zgarnięciu…
Problem tego łańcucha rozkminy męczył gorzej niż upał. Był gorszy niż przedwczorajczy kac połączony z saksofonowym ‘treningiem’ JJ-ya. Nawet na początku wysłał Billowi odruchowo wiadomość:
Cytat:
Kurde, jutro średnio mi pasi… da się to przełożyć?
|
Sully jak to Sully, dopiero po wysłaniu zajarzył, że mowa o “Niewidzialnym”. No proste przecież, że ten osławiony koncert organizatorzy przełożą o jeden dzień, może dwa, aby Chris mógł ponapierdalać się w klubie.
W efekcie humor Rockmana pozostawiał sporo do życzenia.
- Właściwie to wszelkie holo jakie widziałeś do ich ostatniego koncertu w Sacramento, to im oprawiałem - dodał spoglądając na długowłosego Harleyowca zmęczonym wzrokiem, zaraz też zwrócił się do brata: - Sean, poczekaj muszę z Tobą pogadać.
Młody westchnął teatralnie i zatrzymał się.
- Tylko nie za długo, bo wiesz, czas to pieniądz a ja jestem człowiekiem interesu - odpowiedział poważnie, wywołując rozbawienie u grubego Flower Gangera.
Chudy zaś pokiwał głową.
- No to już wiem czemu oprawa Lordsom siadła. Dobra, spierdalamy. By the way, ja jestem Harry a ten tu to Jeff. Do wieczorka! - rzucił, wsiadając na motocykl.
- Pokój z wami - dodał brodacz pokazując palcami V.
I pojechali, tym razem w akompaniamencie “Total Rampage” Lordsów.
- To co tam? - zapytał Sean.
- Wolne sobie dziś weź. - Sully podszedł do brata. - Wieczorem z dala od Insomni.
- A to masz jak w banku! - zapewnił go braciszek, pstrykając petem. - Teraz jadę tam pomóc, wieczór mam wolny.
Ten młodszy Azjata, który był anglojęzycznym rzecznikiem rodziny podbiegł do peta i przygasił go butem. A że był to trzeci pet rzucony w trawę przez braci O’Sullivanów to w końcu nie wytrzymał:
- Wy nieodpowiedzialni! - Zamachał rękami. - Trawa sucha jak wiór! Wy wreszcie wywołać pożar!
- Straszne… - Rockman przewrócił oczyma. Zapali się gruzowisko i … - Urwał. - Ehm, tu więcej takich rodzin? - Zrozumiał w końcu. - Dobra Paki, niech się wam dobrze mieszka, ja spieprzam. - Na razie ojciec. Sean wieczorem z dala od Insy. Han, jak chcesz jednak wypad zrobić to przedzwonię jeszcze by się zmówić na konkretną godzinę. - Chris wstał szykując się do powrotu do Warsaw.
- Już mówiłeś! Nara! - Sean wskoczył na skuter i odjechał.
- Przydało by się rozerwać - uśmiechnął się Hagen - w Inso zawsze są dobre panienki.
- Ej, gwiazda rocka! - zawołał za Chrisem ojciec. - Kasy nie chcesz? - zamachał chipem gotówkowym, po czym rzucił go synowi. Chip był studolarowy, ale naładowany w połowie, o czym informował na mini wyświetlaczu.
- Tyle forsy… Nie wiem co z tym zrobić - rzekł odbierając ‘dniówkę’. - Może kupię Los Angeles i zjednoczę Kalifornię - ni to rozmarzył się, ni to zarzucił bolesnym sarkazmem. Zarabiali tu nędzne grosze, a Chang pewnie tylko dając im cynk gdzie odgruzować liczył cash w tysiącach eurodolarów. - Jutro mnie nie będzie jakby co. Trzymajcie się.
- No leć, leć. - Pomachał mu ojciec. - Zagoń tą swoją ekipę do grania to może kiedyś kupisz swojemu staremu na urodziny Ferrari. A póki co, my z Hanem kopsniemy się jeszcze do Wyrwy. Jutro też nie robimy, coraz mniej zleceń - westchnął.
- I lepiej nie będzie - mruknął Sully wsiadając na rower.
Przez chwile zastanawiał się czy nie skrócić drogi przejazdem przez Twin Peaks, może trafiłaby się awantura z naziolami.
Był jednak i tak w ciemnej dupie względem planowanej akcji w Insomni i jutrzejszego koncertu.
Odpuścił jadąc naokoło do ‘domu’.