Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2017, 10:07   #1
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
[D&D 5 & ACKS] Greyhawk: Labirynt Kurhanów I


DOBRY POCZĄTEK TO POŁOWA ROBOTY

Buch, buch, buch…

Krasnolud miał ponoć na imię Dain. I dobrze utrzymaną, siwą brodę. Mniej więcej połowy waszego wzrostu, ale był bardzo szeroki. Duże oczy mrugały po sowiemu zza bardzo grubych okularów, które mogły zmylić niewprawne oko co do jego tożsamości. Dopiero kiedy pochylił się, podniósł drewnianą drzazgę z ognia i zapalił fajkę, w ciemnościach podłej, shantadernskiej tawerny Kufel i Szef dostrzegli blizny na jego twarzy, nieraz krzyżujące się, które zdawały się mówić: “oto wojownik!”. Wojownik twardszy niż kamień, bardziej niezłomny niż góry.

- Dain Złotoręki, ostatni z Niebieskich Gryfów - kiedy się przedstawił, byliście pewni, że jego szramy kryły ciekawą historię.

Buch, buch, buch...

- Pierwszy do dziesięciu! - na polecenie krasnoluda gospodarz wdzięcznie ustawił piwa wzdłuż niskiej lady.

Dziesięć stało przed Angusem, dziesięć przed Dainem, który obserwował kufle w taki sposób, w jaki obserwuje się przeciwnika przed walką zapaśniczą. Dziesięć piw dzieliło MacClintocków od mapy skarbów, której weteran nie chciał odsprzedać za żadne inne skarby. “Po co mi złoto?”, machnął przed waszymi oczyma złotymi sygnetami i dodał: “Wolałbym dobrą walkę. Ale refleks już nie ten i tą - poklepał mapnik - muszę odpuścić.”

Dain spojrzał na ciebie, a potem ponownie na piwo. Kufle dosięgły waszych ust. Nastąpiła długa cisza przerywana tylko dźwiękiem gulgotania.

Buch, buch, buch...

Kamienna płyta kurhanu zaczęła ustępować pod naporem waszych młotów. Miał to być pierwszy kurhan, który splądrujecie, a być może - samo wejście do legendarnego Labiryntu Kurhanów, tajemniczego dziedzictwa pradawnej flańskiej cywilizacji, jaka niegdyś zamieszkiwała położone na zachód Jaskrawe Ziemie. Ciekawość mieszała się jednak ze strachem. Co tutaj robimy, zastanawialiście się, przypominając sobie wszystkie zasłyszane przypadki, gdy martwi nie spali spokojnie w swoich grobach. Mgła kłębiła się nienaturalnie. Kurhany wokół wychylały się z bagien nad opary, podobne do wysp unoszących się nad posępnym, milczącym morzem. Powietrze stało nieruchome. Nie byliście pewni, czy wasze czoła zraszał pot, czy tylko krople mgły.

Buch, buch, buch... Buch!

- No wreszcie! Ruszajmy! - syknął nerwowo Labhrainn, trawiony gorączką złota. Stanęliście u szczytu schodów prowadzących do niewielkiego, okrągłego grobowca z dwoma sarkofagami. Zaliczyliście pierwsze pudło, gdyż nie był to Labirynt Kurhanów. Jednak wciąż mogło kryć się tu coś, co oznaczało pewny zarobek.

Z mieczami w gotowości mieliście ruszyć już po swój skarb, gdy podejrzany dźwięk z bagien zmroził krew w waszych żyłach! Przez mgłę, wśród nienaturalnie gęstych zarośli, w odległości jakichś stu pięćdziesięciu stóp zauważyliście skaczące ociężale ogromne cielska dwóch potworów zwabionych przez pracę waszych młotów. Dwóch wielkich, trawionych głodem, oślizgłych ropuch!

Nagle, kiedy Kane przełknął ślinę - czemu później przypisał wręcz magiczne właściwości - oba stwory z kolejnym skokiem wpadły we wnyki, wydając z siebie zatrważający dźwięk. Szarpały zranionymi odnóżami, próbując uwolnić się z pułapek przywiązanych ciężkimi łańcuchami do drzew. Zastawione przez jakieś anonimowe hieny cmentarne sidła nie wyglądały jednak, jakby były zdolne utrzymać masywne ropuchy na długo. Musieliście działać!

Angus wytrzeszczył oczy, wpatrując się w dwa ogromne kształty wyłaniające się z mgły. - Kurwa... jeszcze mnie trzymi od wczora… ten kutas Dain rumu dawkował czy ki chuj? - mruczał Angus który nie był najlepszy z myślenia i drapał się teraz po brodzie, próbując dobrać się do pryszcza.

- Hej, ferajna obczajta to. Gady we wiorstach garują. Chyba za giry ich chyciło i gibają się jak pierdolone artysty. Robimy je? - wyszeptał cicho do reszty kamratów.

- Może je spłoszyć czym? - zastanowił się Marc - umie który bociana udawać? Tylko takiego w chuj wielkiego. Nie ma powodu prać to szkaradztwo, w kurhanie zarobek mamy. Z żabich skórek to się pewnie nie uzbiera na piwo. - Tak czy inaczej na wszelki wypadek wciągnął po cichu miecz.

Labhrainn nachylił się ku Angusowi i Marcowi i uważnie przypatrzył się wielkim płazom.

- Dobrze gadacie. Można by je przepłoszyć. Jak usłyszą klekot boćka, dadzą wióra jak trzeba. Znam ja taką magiczną sztuczkę, którą można tu zastosować. Patrzajcie no tylko... zaraz im stracha napędzę, co się zowie, hihihi... - zachichotał i złożył palce do zaklęcia. Za chwilę dało się słyszeć głośne, przypominające trzask dwóch drewnianych desek uderzających o siebie, klekotanie.

- Żaby, jak to wiadomo, lubią siedzieć w bagnie; choć która zeń wyskoczy, zaraz wracać pragnie. - Burknął Madoc zduszonym przez kaptur głosem. Wyglądało, że to wszystko co miał do zaoferowania w gestii rozwiązania sytuacji, chociaż jego palce muskały kolbę kuszy.

Zaklęcie zadziałało. Gotowi do natychmiastowego działania obserwowaliście jak szalejące ropuchy wyrwały się z wnyk, lecz zamiast rzucić się w waszą stronę, uciekły przestraszone z trzaskiem we mgłę, w stronę bagien. Odetchnęliście z ulgą, choć byliście pewni, że w tych okolicach napotkacie jeszcze i tysiąc podobnych stworzeń, jeśli nie gorszych.

Dagonet pokręcił głową.

- Nie wierzę, że to się właśnie udało - poprawił klamry pasa, które trzymały wielki miecz na jego plecach. Tarczę, okraszoną malunkiem słońca, a która dodawała mu otuchy nawet w najciemniejszej godzinie, trzymał blisko siebie w lewej ręce. - Ruszajmy.

Uważnie obserwując wejście do kurhanu, Madoc kucnął i skrzesał kilka iskier na pochodnię. Gdy skończył, wyciągnął kuszę i kiwnął reszcie na znak swojej gotowości.

Angus zdjął z osła swoje rzeczy, wpierw bydlaka palikując przy wejściu do krypty aby nie uciekł. Potem wyjął z plecaka młotek, jeden z metalowych kołków i kilkoma szybkimi uderzeniami wbił go w ścianę krypty na zewnątrz. Poczekał chwilę aż Madoc sprawdzi wejście, następnie wziął linę, jeden koniec przywiązał do kołka, a zwiniętą i naciągniętą linę trzymał w mocarnych garściach. Zdjął następnie latarnię z osła, dolał oliwy, i za pomocą pochodni Madoca, chwilkę czekając aż zacznie porządnie świecić. Mocniej zacisnął linę w ręku i ruszył w stronę wejścia do krypty. - No to co... pora wbijać. Trzymajta się liny - przyświecając sobie latarnią i ostrożnie skradając się krok za krokiem uważnie obserwował ściany, sufit i podłogę krypty, szukając czegokolwiek podejrzanego, od nienaturalnie wyglądających szpar, po wszelkiego typu nierówności mogące sugerować pułapki. Jego celem był sarkofag znajdujący się po lewej stronie krypty. - Brat, kopsnij młot. Piotruś może nie dać rady - Angus obserwował ciężkie płyty sarkofagu i oceniając przydatność swoich narzędzi.

Labhrainn pokonał dwa kroki dzielące swojego osła, przy którym robił dokładnie to samo, co Angus, po czym sięgnął bez słowa po duży, solidny młot, wciąż oparty o ścianę kurhanu tuż przy rozbitym wejściu. Wszedł do krypty, podał bratu narzędzie i wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu.

- Tylko nie po palcach, braciszku - zarechotał. W świetle padającym z latarni próbował odcyfrować napisy na sarkofagu, na wszelki wypadek przywołując w pamięci ochronną inkantację, gdyby sarkofag miał się okazać zabezpieczony magiczną pułapką.

- Popilnuję czy jakieś kurestwo znowu nie przylezie - Marc przywiązał muła obok osła Angusa i powiedział stając w wejściu do kurhanu by mieć chronione plecy. Do kompletu z mieczem chwycił tarczę. Zerkał też na zwierzęta czy nagle nie zrobią się nerwowe.

Kurhan wydawał się bezpieczny. Chociaż nie dostrzegliście niczego specjalnie niepokojącego, gdy wszyscy poza Markiem przekroczyliście próg i zeszliście wąskimi schodkami, nie mogliście oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie w porządku. Dopiero po chwili zauważyliście, że cały grobowiec był wyciszony magią. Gdybyście nagle w ciemności dojrzeli lśniące, złe oczy, Marc nawet nie usłyszałby waszego krzyku. A wy - jego.

Leżącym tu sarkofagom daleko było do najwybitniejszych dzieł sztuki kamieniarskiej. Nie były zdobione alabastrem, kredą, gliną czy gipsem. Zadbano jedynie o wykucie prostej modlitwy do Nerulla, charakterystycznej dla ur-flańskiej cywilizacji czczącej tego boga śmierci. Odsunięcie ciężkich pokryw było w zasięgu możliwości awanturnika z łomem lub pary awanturników bez takiego narzędzia, więc od sprawdzenia zawartości sarkofagów dzieliła was jedna męska decyzja.

Nagle Madoc potknął się o... Powietrze. Gwałtownie oparł się rękoma, również o powietrze. Mimo że nie widział chmury kurzu, poczuł gryzienie w nozdrzach i brud na dłoni. Doszedłeś do wniosku, że w kurhanie znajdował się jeszcze jeden, trzeci sarkofag, umieszczony pod ścianą i pokryty całunem niewidzialności!

Kane uspokojony tym, że Pepe była uwiązana kilkanaście metrów od muła i osła, mógł myśleć racjonalnie i zareagować na znalezisko Madoca. Chciał zbadać jakie obrysy miała potencjalna przeszkoda. Sarkofag. Niby taki sam, jak dwa poprzednie, a jednak o bardziej nieregularnym kształcie, wynikającym z płaskorzeźb go zdobiących.

- Jasny pierun. Magia… - Angus stęknął z podziwu widząc jak Madoc rozbija się o niewidzialny sarkofag. Poklepał Kane`a po plecach widząc, jak nieskutecznie próbuje coś wyczarować płatki kwiatów po czym sięgnął do plecaka, wyjmując jeszcze kilka metalowych kolców i wkładając sobie za pas, na później. Widział wysiłki obu magików i miał przeczucie, że ktokolwiek zabezpieczył grobowiec czarami, próbował ukryć coś cennego. Złodziejskie przeczucie podpowiadało mu, aby nie ruszać jeszcze widocznych sarkofagów i poczekać, aż magicy zrobią swoją robotę - może jest ich tu więcej? Ferajna, zacznijcie czary-mary. W tych niewidzialnych mogą być sute fanty - Przyświecał im latarnią, pomagając w ich robocie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że w grobowcu jest po prostu nienaturalnie cicho.

Kane patrzył się na poruszające się usta mężczyzny i próbował zrozumieć o co mu chodzi. Wyciszenie sarkofagu jednak nieco przeszkadzało. Kiedy tamten zaczął jednak niecierpliwie spacerować, sam również ruszył sprawdzić, czy nie ma tam innych ukrytych niewidzialnością miejsc czy przedmiotów. Na ten tylko kiwnął i pokazał znak wbijania klina. Wypadało się dowiedzieć na co trafili.

Angus kiwnął głową i przystąpił do dzieła. Wpierw wymacał dół i ścianki sarkofagu oraz miejsce, gdzie zaczynało się wieko. Potem wbił dwa kliny, jeden z jednej strony wieka, drugi z drugiej strony, aby następnie zadzierzgnąć pomiędzy kołkami linę w taki sposób, aby mógł ją jedną ręką napiąć, przyciskając wieko do pudła sarkofagu. Potem wyciągnął łom, i mocno nacisnął, otwierając wieko i lekko je odsuwając ale tak, aby wciąż leżało na wieku. Chwycił linę, będąc gotowym do pociągnięcia i dociśnięcia wieka do pudła sarkofagu, na wypadek gdyby jego właściciel okazał się nie całkiem martwy.

Madoc puknął Angusa w ramię i kilkoma szybkimi, nieco komicznymi gestami przekazał mu dwa zdania. “Niewidzialny sarkofag. Niewidzialny mieszkaniec?” Wydawał się zaaferowany i niespokojny - jego modus operandi było jak najlepsze poznanie natury wyzwania i potencjalnego przeciwnika - tutaj kupowali niewidzialnego kota w niewidzialnym worku. “Powinniśmy stąd spierdalać”, mówiło jego rozbiegane spojrzenie. Tropiciel powoli wycofał się w stronę schodów, i z kuszą w garści osłaniał kompanów, gotów także pobiec po Marca lub opuścić to miejsce w pizdu.

Tymczasem znudzony Marc zauważył coś, co wyrwało go z nudy typowej dla zajęcia wartownika. W miękkiej ziemi nieopodal kurhanu dostrzegł ślady, które mogłaby zostawić para błąkających się bez celu ludzi. Gołonogich ludzi. I do tego rannych, skoro ledwo, z trudem włóczyli nogami. Całe szczęście, że ślady nie były zbyt świeże.


Labhrainn zmarszczył brwi, po czym złożył palce do zaklęcia. Gdy jednak próbował wypowiedzieć słowa zaklęcia, ze zdumieniem odkrył, że nie słyszy własnego głosu. Z początku pomyślał, że ogłuchł od klekotu, którym całkiem niedawno poczęstował wielkie żaby. Za chwilę jednak przyszło olśnienie. “Magiczna cisza!” - uzmysłowił sobie krasnolud. “Pewnie obejmuje tylko kurhan, bo poza nim mogliśmy normalnie rozmawiać.” Z tą myślą postawił nogi na stopniach prowadzących do wejścia i odchrząknął. Dźwięk, który doszedł jego uszu upewnił go, że wyszedł już poza zasięg strefy ciszy, odwrócił się zatem w stronę krypty i kreśląc w powietrzu skomplikowane wzory zaczął wygłaszać inkantację. Jego oczy zabłysły magicznym blaskiem, a mózg krasnoluda wypełnił obraz różnokolorowych wichrów magii omiatających kurhan. Jeden z wiatrów okrążał kurhan - krasnolud widział siebie i Marca stojących poza jego obrębem, inni ich towarzysze znajdowali się wewnątrz okręgu. Wewnątrz kurhanu krasnolud dostrzegł coś jakby całun z ciemnej mgły spowijający miejsce przy jednej ze ścian. Przymrużywszy nieco oczy, lekko piekące od przepływającej przez nie magii, Labhrainn skupił się na wyszukiwaniu innych anomalii w przepływie magicznych prądów.

Paladyn był zaniepokojony ciszą, gdy dopiero po chwili zorientował się, że jest to magiczna sztuczka. Wcale go to nie uspokoiło. Nie podobał mu się także pomysł plądrowania sarkofagów, jednak jeśli nieszczęśnicy tam złożeni, byli nieumarłymi, to jego świętym obowiązkiem jest ich wyplenić. Niestety jego towarzysze nie mieli tak światłych pobudek, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Wątpił, czy znajdzie się ktoś inny, chętny do takiej roboty. Dagonet, cały czas z tarczą przy boku rozejrzał się jeszcze raz po kurhanie. Jego usta poruszały się w rytm krótkiej modlitwy. Gdy wypowiedział bezgłośnie jej ostatnie słowo, znajome mrowienie przeszło całe jego ciało, a zmysły wyostrzyły się. Prowadzony Światłem, pilnował bezpieczeństwa swych towarzyszy, na wypadek… sam nawet wolał sobie nie wyobrażać.

Kane nie trafił na żadne inne niewidzialne przedmioty, mimo że przeczesał stopami i rękami każdy centrymetr kurhanu. W miarę wypowiadania modlitwy Dagonet coraz silniej czuł, że kurhan został zbeszczeszczony czarną magią, jednak boska opatrzność nie nakierowała go na obecność żadnego stworzenia zrodzonego z ciemnych sił. Labhrainn zaś, zgodnie ze swoim oczekiwaniem, zidentyfikował wpływy magii iluzyjnej, która tłumaczyła niewidzialność kurhanu, oraz magii wywołań stojącej za splugawieniem miejsca wiecznego spoczynku, promieniującej w obrębie całego grobowca. Jednak, ku jego zaskoczeniu, rozpoznał także magię odrzuceń, emanującą ze środka niewidzialnego kurhanu. Czyżby glif strażniczy?

Kane czekał na relację maga. Gdyby obawiali się czegoś w środku, miał zamiar zaproponować użycie pokrywy jednego z bocznych sarkofagów jako tarczy z kamienia i podważenie wieka po bokach łomami.

Marc tymczasem uspokojony ciszą z wnętrza grobowca spokojnie stał na warcie. Wszak gdyby coś się działo to zawołali by o pomoc, albo by usłyszał odgłosy walki. A jeśli coś potrafiło bezgłośnie załatwić piątkę poszukiwaczy skarbów, to Marc wolałby tego nie oglądać.

Labhrainn gestem powstrzymał Angusa i Kane’a przed otwieraniem niewidzialnego sarkofagu i dał im znak, żeby wyszli za nim na zewnątrz. Porozumiewanie się na migi nie było jego najmocniejszą stroną, a wolał precyzyjnie przekazać informacje kompanom, żeby wiedzieli, czego się spodziewać.

- Jakby zaczepić kotwiczką pokrywę i ściągnąć ją liną stojąc na zewnątrz? - rzucił pomysł Marc.

- Prędzej linę zerwiesz. - wzruszył ramionami Labhrainn. - Musiałbyś ciągnąć w górę, żeby mieć szansę unieść wieko. Jeśli będziesz ciągnąć w bok, to tylko wygniesz hak albo zerwiesz linę, a płyta nawet nie drgnie.

- Może wbijemy na sufit, ten wihajster, i się zadzierzgnie klapę z ramki, niczym kołdrę z kurwiszona?Nawet jak pierdyknie, to będziemy cali- Angus zerknął w dół do grobowca szacując taką możliwość i pokazując na wielokrążek wiszący mu na plecaku - zawsze mogę piotrusiem też hajcnąć wieko, ja abarot, a wy będzieta ciągnąć - Angus bawił się łomem leżącym w dłoniach.

- Otwórzmy zza jednej z innych płyt. Jakby coś wyskoczyło, nadzieję się na płytę. Ustawi się na sztorc, potem łomami podniesie płytę. Tylko trzeba działać, bo nas tu noc zastanie i nic nie zdziałamy. - Rzucił Kane, rwący się do działania.

- Co racja to racja. - Madoc wzruszył ramionami. - Idę obejrzeć te ślady. - I jak powiedział, tak zrobił.

- Dobra, niech to huj….- zawyrokował Angus przywiązując sobie linę asekuracyjną do pasa. - Wbiję to w sufit, tylko mnie ciągnijta, jakby jakiś truposzczak wyskoczył z ramki - wręczył drugi koniec liny Labhrainowi po czym zszedł do krypty, zamierzając wspiąć się na jeden z widocznych sarkofagów i przytwierdzić wielokrążek do sufitu za pomocą metalowego bolca i młotka. Miał tylko nadzieję, że ferajna ogarnie się jeśli cokolwiek zechce mu w tym przeszkodzić. Latarnię, stojącą na podłodze odstawił na drugi sarkofag, aby nie ślepić w ciemnościach.

Marc zszedł z krasnoludem i skryty za tarczą ubezpieczał go na wypadek nagłego ataku zza grobu.

Labhrainn ujął wręczony mu przez brata koniec liny i począł usilnie obserwować słabo oświetlone wnętrze kurhanu, gotów ciągnąć ze wszystkich sił na pierwszy sygnał.

- Nie jest chyba najmądrzejszym pomysłem chadzać po okolicy samemu - odezwał się inkwizytor - Przejdę się z Kapturkiem, jakby coś się działo, wrzeszczcie. W tym jesteście dobrzy - zaśmiał się Dagonet i ruszył za Madoc’iem.

- Kto boga w sercu ma, ten nie chadza sam! - Madoc wzniósł ręce w geście przedrzeźniającym małomiasteczkowego kaznodzieję. - Dobrze więc, pójdziemy we trzech.

Kane ruszył do kurhanu wraz z Angusem i Markiem.

Ślady nie pozostawiły Madocowi żadnych wątpliwości. Tak niezręcznie i ociężale mogły poruszać się jedynie ciała wyrwane mocą mrocznej i niebezpiecznej magii z grobów, w których umarli powinni spać spokojnie. Prawdą było, że twory plugawej nekromancji nawiedzały Pole Kurhanów.

Gdzieś w upiornej mgle, która unosiła się wszędzie, czasami gęstniejąc tak bardzo, że jej kłęby zasłaniały widok, rozległo się zwielokrotnione potworne bzyczenie. Tropiciel nie był w stanie powiedzieć, co wydawało ten dźwięk, jednak był pewien trzech rzeczy. Nie były to komary, którym bagno zawdzięczało swoją nazwę. Były blisko. I były głodne!

Tymczasem uwiązany na linie Angus ponownie wszedł do wnętrza kopca, obserwowany przez Labhrainna. Towarzyszący mu tym razem Marc odczuł, że w środku panował jeszcze gorszy smród niż na zewnątrz, na dzikich i zarośniętych bagnach. A absolutna cisza sali śmierci sprawiła, że każdy najmniejszy odgłos wydałby mu się teraz niezwykle głośny. Kane zdążył się już przyzwyczaić.

Krasnolud wdrapał się na jeden z “widzialnych” sarkofagów. Zabrał się do wbijania wielokrążka w sufit grobowca, zgodnie z planem. Nagle, po kilku uderzeniach młotka, wiedziony instynktem wyczuł ruch pod stopami. Jedno bicie serca mogło dzielić go od utraty równowagi!

Angus zareagował tak, jak zwykle reagował w takich sytuacjach. Nie był dumnym wojownikiem jak większość jego rasy i lubił wpierw widzieć swojego przeciwnika. Nie czekał, aż wieko się podniesie tylko od razu zeskoczył z sarkofagu, rzucił się szybkim szczupakiem za drugi sarkofag, ten na którym stała lampa jednocześnie zaś macając rękojeść swojego rapiera. Próbował uspokoić oddech, przyczajając się za pudłem sarkofagu, mając nadzieję, że truposzczak, bo nie mogło to być nic innego zostanie oślepione blaskiem lampy.


- Spalmy te ciała, żeby na pewno więcej nie wstały, najlepiej na zewnątrz i zbadajmy ostatni sarkofag. Mogę się zająć paleniem. - Powiedział szybkim z emocji głosem, Kane.

- Brat, żyjesz? - krzyknął z troską w głosie Labhrainn. - Na młot Moradina, myślałem, że cię rozszarpią te zgniłe cielska! Mało brakowało... trzy ćwierci do śmierci, jak to mówią. - zarechotał, by dać upust uchodzącemu z niego napięciu. Bardzo chciał w tej chwili przytulić się do drzewa. Jakiegokolwiek. Poczuć żywiczoziemisty zapach kory, usłyszeć uspokajający szum gałęzi... ale na tym niegościnnym pustkowiu otaczały go tylko kamienie kurhanów.

- Nic to. Trza otworzyć tą trzecią ramkę, bo tu fantów ni cholery. Goło grzebią, frajery tu leżą nie prince. Trza ichniego kyniga zrobić, i z fantów wyiskać aby suto było - Angus smarknął głośno, zbierając resztki latarni i myśląc w jaki sposób dobrać się do niewidzialnej trumny. Schował szczątki latarni do plecaka i wyjął butelki bezużytecznego oleju, a następnie wysmarował, a raczej wybrudził cały sarkofag olejem, nie szczędząc kurzu z podłogi, piasku i co tam jeszcze wpadło mu do głowy zebrać z podłogi za pomocą kawałka czarnego całunu, zdartego przed chwilą z pobitych zombiaków.

Marc strzepnął resztki trupów ze zbroi i rzekł:

- Poczekajmy z otwieraniem ostatniego aż wróci podpalacz zwłok. Wtedy otwierasz i chodu na tyły. Ja bydlę postaram się przytrzymać, a reszta je zatłucze.

Angus przytaknął i zaczął przygotowywać wieko sarkofagu i wielokrążek aby można było poderwać wieko za pomocą liny.

Labhrainn podniósł koniec liny, wciąż przewleczonej przez wielokrążek, gotów znów ciągnąć co sił.

Kane przemyślał sprawę i jedynie sztyletem pogruchotał kolana, łokcie oraz ramiona, żeby przy próbie animacji same się rozpadły, a następnie wrócił do grobowca, kręcąc głową i pokazując na nos. Wskazując że palenie mogłoby być śmierdząco ryzykowne. Następnie ustawił się na linii wyciszenia, gotów do miotania magii.

Madoc stał oparty ramieniem o ścianę w wyciszonej części grobowca i starannie wycierał groty wydobytych z potworów bełtów kawałkiem szmatki. Perfekcyjna cisza panująca wokół miała na niego kojący, terapeutyczny wpływ - skrzeki jego kompanii, a nawet odgłos jego oddechu czy bicie własnego serca, stały mu się obce, pozwalając skupić się na własnych myślach. Z kuszą w garści, czekał aż zawartość grobowca zostanie ujawniona.

Z przeczuciem nieludzkiego niebezpieczeństwa otworzyliście niewidzialny sarkofag, stosując pomysły Angusa. Wpatrywaliście się ze wzmożoną uwagą w kształt trumny, który był widzialny jedynie dzięki wysiłkom poczynionym przez krasnoluda. Była to chwila pełnego napięcia oczekiwania. Nic wam jednak nie zagroziło. W środku grobowca spoczywały zwłoki owinięte zbutwiałym, czarnym całunem, tym razem wykonanym z jedwabiu. Przyczyna śmierci - jak i w obu poprzednich przypadkach - była dla was niejasna. Ramiona nieboszczyka były skrzyżowane. Na serdecznym palcu prawej ręki lśnił turkus srebrnego pierścienia, a na szyi - łańcuszek ze skarabeuszem wykonanym z brązu. Wspólnymi siłami spróbowaliście zinterpretować flańską inskrypcję wyrytą w środku sarkofagu. Nikt z was nie znał tego bez wątpienia najstarszego języka, który był martwy i trudno było na niego tłumaczyć współczesne idee. Nie byliście pewni poprawności swego tłumaczenia, ale odczytaliście napis jako: "Tu spoczywa Khaditin zwany Prawdomównym, który zdążył pomścić śmierć najbliższych." Chcąc nie chcąc, zaczęliście się zastanawiać, co będzie wyryte przy waszych miejscach spoczynku.

Angus dał znak towarzyszom, by byli ostrożni i celowali w truposzczaka a Labhrainn żeby wciąż był w pogotowiu z liną, po czym spokojnie odplątał linę z płyty sarkofagu, i na odwiązanym krańcu liny uplótł sążnistą pętlę. Podkradł się cicho do leżącego w trumnie dostatnio odzianego denata, jednocześnie wyjaśniając na migi, że w razie czego mają ciągnąć linę, po czym zadzierzgnął pętlę szybkim ruchem na szyję umrzyka, odskakując w razie problemów za najbliższy sarkofag. Widząc, że trup nie reaguje, wzruszył ramionami i za pomocą łomu metodycznie powyjmował powbijane w sarkofag kolce, zdjął wielokrążek z sufitu, pozbierał ogólnie swoje manele i dołączył do swoich towarzyszy grabiących sarkofag.

Zakapturzony tropiciel obejrzał znalezione w grobowcu fanty bez większego zainteresowania i wymownie wskazał na rozległe rany Angusa, który jakby nigdy nic zebrał sprzęt i zabrał się za szacowanie wartości skarbów. Madoc poklepał go po ramieniu i podał krasnoludowi bukłak wina ze swojego plecaka. “Dobra robota. A teraz odpocznij.”, przekazał mu bez słów. Pamiętając niepokojące odgłosy dochodzące z mgły, gestem dał znać towarzyszom że popilnuje wejścia do kurhanu gdy reszta będzie opatrywała sobie rany i bez skrupułów pierdziała pod siebie korzystając z magicznego wyciszenia i maskującego smrodu żywych trupów.

Na zewnątrz tropiciel odetchnął głęboko świeżym powietrzem, poprawił na twarzy katowski kaptur i usiadł ciężko na pobliskim kamieniu, masując kolana. Oparł kuszę o głaz, złapał leżący nieopodal kawałek drewna i począł bezmyślnie dłubać w nim wyciągniętym z cholewy buta kozikiem, nie spuszczając z oczu linii drzew i gęstniejącej mgły.

Kane nie potrzebował się opatrywać. Zasugerował jednak, by rzucić okiem na splądrowany już sarkofag, potem pójść rozszczelniać nowy i w tym czasie, poranieni mogliby się zająć sobą, bez opóźniania niczego. Wiadomo było, że niczego od razu się nie zrobi. Póki co jednak, skoro część zaczęła się opatrywać, dołączył swoje oczy i uszy, do wysiłków łowcy. Dodatkowa para oczu zawsze się mogła przydać. W pamięci, próbował sobie przypomnieć, czy skarabeusz na łańcuszku, miał jakieś większe znaczenie w symbolice, czy miał okazać się jedynie doskonałym łupem.

Madoc spróbował uspokoić czarownika.

- Kto się spieszy, ten się potyka. - Wytłumaczył. Opowiedział mu też o śladach wędrujących nieumarłych i złowieszczych odgłosach których doświadczył przed potyczką w grobowcu. Kurhany były tu od setek, może tysięcy lat, i nigdzie nie uciekały, a śmiertelne zagrożenie które wisiało nad całym obszarem wplecione w duszącą mgłę sugerowało ostrożność.

Labhrainn tymczasem wyrysował różdżką na ziemi skomplikowanie wyglądający symbol, ułożył w kilku jego miejscach znalezione przy kurhanie kamienie, po czym stanął zwrócony przodem do symbolu, otworzył księgę i miarowym tonem zaczął coś z niej odczytywać. Współtowarzysze ujrzeli, że kamienie uniosły się lekko nad ziemię i zaczęły krążyć wokół symbolu, w którego centrum uformowało się coś na kształt małej trąby powietrznej. Po kilku minutach wszystko ucichło. Tym większe było zdziwienie obecnych, gdy Labhrainn rozkazującym, nie znoszącym sprzeciwu tonem rzucił w kierunku symbolu żądanie znalezienia w okolicy i przyniesienia mu różnych przedmiotów, których listę wymienił jednym tchem. Z wnętrza symbolu odpowiedział mu bezcielesny głos:

- Tak, panie.

Wyglądający na zadowolonego z siebie Labhrainn odwrócił się do pozostałych i z tajemniczym wyrazem twarzy oparł się o ścianę kurhanu, odpiął od pasa bukłak z wodą i pociągnął długi łyk.

- Nooooo... - odetchnął. - Tego mi było trzeba. Ile to się trzeba nagadać, żeby ktoś coś za ciebie zrobił, to pojęcia nie macie. Ognia wam skrzesać może? Pomóc w czym? - zawiesił głos na chwilę. - Złota i kosztowności popilnować? - spytał z nadzieją w głosie.

- Nie ma co się rozsiadywać, ja chwilę odetchnę i będę jak nowy - powiedział szlachcic.- Ogień może coś zwabić, niby mgła jest ale dym czuć daleko.

- Ogień maszkary jakoweś ściągnąć może. Jak te żabaki wielgachne. Potrzebne nam jakieś nowe gady jak świni siodło. Krzynkę odsapniem, i bierymy się za ten, tam… No, wiadomo co - Angus potarł ręką obolałe i opatrzone już ramię szukając odpowiednio mądrego słowa na kolejny kurhan - słońca nie widać…..niby mleko rozkićkane ta mgła - mruknął łotrzyk i wyjął swój rapier aby wytrzeć ostrze z zakrzepłej krwii czy innego paskudztwa po zombim, które leżało w pierwszym kurhanie.

Podczas warty Madoc i Kane śledzili słuchem potworne odgłosy zamglonego bagna. Zdawało się, że głodne potwory, czymkolwiek były, oddalały się od miejsca, w którym odpoczywaliście. Niespodziewanie rozbrzmiała szalona kakofonia, gdy obok owadziego bzyczenia odezwało się jemu wrogie, krucze krakanie, które, po hałasie krótkiej, ale zawziętej i okrutnej walki, ostało się jedynym dźwiękiem dochodzącym gdzieś ze mgły.

Na wyobrażenie drapieżnych, krwiożerczych ptaków przez wasze plecy przechodziły ciarki. Wasz odpoczynek wypełnił się obawami, kiedy zaczęło wam się wydawać, że za każdym krzewem, drzewem czy kurhanem oczekuje na was niebezpieczeństwo. Na samo popiskiwanie jedzących szczurów dostrzegaliście w wyobraźni tłuste szczury o czerwonych ślepiach, które tylko czekają na wasze trupy. A kiedy chwilę później same, duszone na śmierć, wybuchnęły najbardziej zastraszającym, wysokim piskiem, który uciął się w połowie, mieliście wrażenie, że serca biły wam trzy razy szybciej niż zazwyczaj a włosy stają dęba.

Wasze zwierzęta też nie znosiły pobytu na Polu Kurhanów zbyt dobrze. Podczas postoju próbowały napić się wody. Wszystkie tak samo zwymiotowały. Niezdrowo było zostawiać je dłużej w tych okolicach.

- To jak? Wszyscy gotowi? - Madoc wstał i wrzucił patyk który torturował do splądrowanego przez ekipę grobowca. - No to dupa kościotrupa, nic tu po nas.

Z gotową bronią ruszyliście przez wysokie trawy bagna w stronę kolejnego zamkniętego kurhanu. Z każdym krokiem zapadające się pod waszymi butami błoto wydzielało jakiś czarny płyn, który sprawiał, że woda była tak nieznośna i niezdatna do picia. Na dużym, pokrytym mchem kamieniu, który minęliście, ostały się zaschłe rzygowiny, pewnie jakiegoś awanturnika.

Dagonet i Labhrainn zabrali się za kucie, kiedy pozostali rozglądali się wokoło, wpatrzeni w długą trawę, posępne drzewa i dziwną mgłę, z której znowu dobiegało bzyczenie, lecz tym razem typowo komarze. Byliście już blisko rozkucia płyty, kiedy po kolejnym uderzeniu młotem Labhrainn poczuł dziwne mrowienie między łopatkami. Jakby spodziewał się, że znajdzie tam strzałę. I niespodziewanie brzękły cięciwy! Krasnolud, niemal padając jak trafiony gromem, oparł się o płytę, którą tak zawzięcie kuł. Krew trysnęła tam, gdzie dwie strzały wbiły się w ciało. Zaskoczeni otworzyliście usta ze zdziwienia. Patrzyliście z niedowierzaniem, gdy, między drzewami, dwa kościotrupy skradały się jak myśliwi, trzymając strzały na cięciwach.


- No i git - Angus zadowolony z ostrzału położył kuszę na ramieniu, prężąc się dumnie. - Ma się ta ręka, co ni? - po chwili zainteresował się Labhrainnem, który krwawił i nie wyglądał najlepiej. - Brat, żyjesz? To bier kuper z gruntu i zmajstruj tego tam z powietrza sługusa, niech zabierze im fanty. Nie podeszły nawet na pieprzoną piędź, a bełt szedł gęsto. Coś mi się widzi, że tam grunt miękki, i jak kto pójdzie ich zrobić, zniknie jak kindybał w piździe, gładko i na mokro, hehehe - zarechotał obleśnie Angus i wziął upuszczony przez Labhrainna młot.

- No to co ferajna? Bierymy się za kolejne ramki. Truposzczaki nie darmo tu warują. Tu są fanty! - krasnal uniósł młot i zaczął przebijać się przez drzwi.

Niewiele brakowało. Kamienny blok ustąpił po kilku uderzeniach młota. Zaglądając wewnątrz kurhanu krasnolud doznał małego deja vu. Na środku grobowca znajdowały się dwie kamienne płyty jak w kostnicy. Na każdej z nich leżał szkielet owinięty w czarny całun ze zdobioną geometrycznymi wzorami glinianą amforą u stóp i niewielką miseczką nad głową, z której błyszczały złote monety. Pożądany łup kusił, ale na myśl o kolejnym starciu ze szkieletami przez plecy Angusa przeszły ciarki.

- Hmm, za ładnie to wygląda - rzekł Marc. - Poślij może tego niewidzialnego sługusa, niech wyniesie fanty. A my bądźmy w pogotowiu - wyjął miecz i tarczę. - W końcu właściciele mogą mieć pretensje do nas...

Labhrainn, choć ledwo trzymał się na nogach, osłabiony upływem krwi z ran zadanych strzałami ze szkielecich łuków, siłą woli zmusił się do uniesienia księgi i odprawienia ponownie rytuału przyzwania swojego niewidzialnego pomocnika. Gdy we wnętrzu kolejnego wyrysowanego na ziemi magicznego kręgu powietrze przestało wirować, Labhrainn wyrzekł słowa komendy:

- Wejdziesz do sarkofagu, zabierzesz miseczki ze złotem i naczynia leżące u stóp zmarłych i przyniesiesz je do mnie. Samych szkieletów nie dotykaj.

- Tak, panie. - odrzekło bezcielesne stworzenie, po czym zapadła cisza, gdy niewidzialny sługa ruszył spełnić życzenie krasnoluda.

Angus mocniej złapał za kuszę, oparł się o wejście do grobowca i wycelował w jednego z ograbianych magicznie szkieletów. Na pierwszą oznakę kłopotów, zamierzał władować bełt prosto w czaszkę szkieleta, zanim podniósłby się z kamiennego katafalku.

Kane, który padł rażony strzałą i przez chwilę udawał martwego. Po chwili, gdy zapadła cisza a towarzysze zaczęli mówić o pokonaniu szkieletów i otworzeniu kurhanu, usiadł i zaczął się oglądać. Wyciągnął igłę i nitkę, nawlókł ją i podał magicznej dłoni, by zacząć się zaszywać. Nie miał być to jeszcze porządny opatrunek, a raczej prowizorka, by nie upieprzyć się całemu krwią. Zastanawiał się tylko, czy magiczna zbroja, którą rzucił, cokolwiek mu pomogła, czy dzięki niej nadal żył, mimo że roztrzęsiony, czy zwyczajnie dała mu piękne, wielkie, nic. Dopiero kiedy nieco się ogarnął dołączył do reszty, oglądającej wnętrze grobowca. - Mam magiczną dłoń, którą mogę też co nieco wyciągnąć. - Powiedział roztrzęsionym głosem. Nie miał ochoty wchodzić do środka.

Madoc rozejrzał się po grobowcu i po chwili namysłu strzelił do jednego z leżących ciał z kuszy, co było nieumarłym odpowiednikiem pytania śpiącej osoby, “Śpisz?” Spał. Póki co.

Chwilę później błyszczący metal i dzieła flańskiej sztuki syciły oczy krasnoludów i cieszyły ich dłonie. Chcieliście się zaśmiać. Nie było nic gorszego niż krasnolud w objęciach żądzy złota. A szkielety w kurhanie? Wciąż leżały spokojnie. Odetchnęliście z ulgą, lecz nie trwała ona długo.

Na odpowiedź na pytanie, jaką nikczemną istotę napotkacie przy następnej okazji, nie musieliście długo czekać. “Harpia!”, pomyśleliście zaskoczeni, gdy skrzydlaty stwór, krzyżówka zsiwiałej kobiety i sępa z pustynnych Jaskrawych Ziem, usiadł na jednej z gałęzi nieopodal. Powietrze wypełnił mieszanka wstrętnego ptasiego smrodu i odoru starej, wiejskiej ksantypy. W waszych umysłach pojawił się przerażający obraz - zobaczyliście jak sięga ona do środka oderwanego łba jednego z was, by wyjąć mózg i pożreć go, piekielnie rechocząc.

Nic takiego jednak się nie stało. Nie było żadnej zgubnej pieśni zwykle przypisywanej harpiom. Stwór śpiewał niewinną, głupią ludzką przyśpiewkę:

Jużeś się wydała, jużeś jest po ślubie,
wpuść ptaszka do gniazdka, niechaj se podziubie!

- E, nieloty! - odezwała się skrzekliwym głosem. - Do ciebie mówię szczególnie, kochasiu... - puściła oczko do Dagoneta. - Tego rannego - wskazała kością udową jakiegoś nieszczęśnika na Kane’a lub osła Angusa, nie byliście tego przez chwilę pewni - moglibyście zostawić... Sępom na pożarcie, chi, chi! Krwawi, trucizna go pali, niewiele będziecie mieć z niego pożytku, nie?

- A z pogawędki z niejaką... V u l p i x - wyprężyła się dumnie, rozpościerając czarno-białe skrzydła i poprawiając jedną czy dwie ze skórzanych opasek, których tuzin nosiła na całej długości ramion - pożytek owszem i to niejeden, a i przyjemność obcowania nielicha, o urokach dłuższej kołogzystencji już nie wspominając, bo przecież na tym etapie znajomości jeszcze nie wypada się nam tak spoufalać... - zagadywała radosna, zerkając na inkwizytora. Dagonet przełknął ślinę na myśl o wszystkich pechowcach, którzy, kierowani perwersją lub do tego przymuszeni, dali potomstwo harpiom tylko po to, by chwilę później skończyć w ich brzuchach.

- Mojego donka? A co z tego bydę mioł? - Angus momentalnie wyczuł interes. - W sumie możem machnąć, jak masz czym bulić - łotrzyk uśmiechnął się do stwora.

- Mam tu taką fiolkę - wyjęła ampułkę zza jednej ze skórzanych opasek, uśmiechając się zalotnie do Dagoneta - ze... Srebrem! Płynnym srebrem. Ten kochaś posmaruje nim swój wielki mieczyk i żadna zmora nie będzie wam straszna.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 22-10-2017 o 13:02.
Lord Cluttermonkey jest offline