Korzystając z ładnej pogody mężczyźni we wsi co nie mieli akurat nic do roboty siedzieli nie w głównej izbie na parterze czyniącej za salę karczemną, a na zewnątrz. Zwyczajowo za miejsce takiego posiadywania starców robiła zwykła ława, albo nawet nieokorowany pień w podsieniu ważnego dla wsi budynku.
Tutaj widać wieśniacy uczynili sobie lepsze zaplecze.
Nie dość, że stół wystawiono, to jeszcze spory, a i znalazł się daszek nad częścią wystającą z podsienia. Jako że wedle słów karczmarza goście tu nie bywali, to oberża była jedynie miejscem spotkań tutejszych i picia piwa którego prawo do wyszynku sołtys-karczmarz zapewne zakupił od seniora Wygódek, kimkolwiek ten senior zresztą był. Główna izba zapewne w chłodniejszych miesiącach za miejsce wspólnego czasu jedynie czyniła skoro mężczyźni takie miejsce sobie wyszykowali na świeżym powietrzu.
Pięciu ich siedziało aktualnie, trzech starców, a z nimi rumiany i brodaty karczmarz, który ich już wcześniej powitał i o wolnej izbie przy kościele rzekł, oraz ciemnowłosy człek w sile wieku i o jednym oku.
- Ksiądz zgodził się? - spytał karczmarz gdy Alexander nie wszedł za Ailą do środka budynku i zamiast tego zbliżył do stołu.
- Zgodził, dzięki za skierowanie nas do niego.
- A i nie ma za co. - Karczmarz wstał, podobnie jak jednooki. Starcy też zaczęli gramolić się z ławy, ale Alexander wstrzymał ich gestem.
- Nie trza wstawać. Spocząć można z wami?
- A jużci, zaszczyt to panie. Jam jest Filip i za sołtysa tu czynię, a i wyszynk prowadzę jak żeście zdążyli się domyśleć.To Eugen, młynarz. - Karczmarz wskazał na ciemnowłosego, który pochylił głowę. - To ociec mój, Jakub, dalej Kaspar zwany “Jagódka” i Jan “Niedzielnik”. Wszyscy trzej najpierwsze moczymordy w Wygódkach, którym młodzi nie dostoją.
Trzej staruszkowie roześmiali się i ‘skromnie’ pokiwali głowami. Nijak nie obrazili się za to określenie, a że Filip o rodzicielu swym mówił, tedy można było sądzić, że to dla nich pewien rodzaj dumy.
- Na pańskie gardła jeno wino, ale niewiele go mam, a i nieprzednie. Tu mało kto się tym raczy i…
- Ja nawet piwo wolę. Jestem Alexander z Eu - rycerz też się przedstawił.
- Urszulaaa!! - zawołał głośno karczmarz, a chwile potem z wejścia wychynęła blond czupryna ślicznej młodej dziewki o żywiołowych ruchach. - Kufel dawaj i jeszcze jeden dzban piwa.
- Lecę! - rzuciła żywo zamiatając warkoczem.
- Pomiłujcie panie, ale dziw to. Tu nikt nie bywa, wyście po świtaniu przyjechali i zara o nocleg. - odezwał się Eugen po dłuższej chwili niezręcznego milczenia. - Jakbyście po nocy jechali i miast gdzie dalej zmierzali to na co na dzień tu zostawać?
- Z długiej posługi w Wiedniu wracam, małżonka od rodziny jadąc na spotkanie mi wyjechała. - Alexander westchnął musząc raz jeszcze tłumaczyć zmyśloną historię. - Kilka dni mieliśmy nim ruszyć nam na nasz zamek ze Sion, to chcielim we dwoje ino po długiej rozłące w tych pięknych górach wycieczki zaznać. Alem drogę pomylił i mus był noc spędzić w pasterskim szałasie. A tu możem wygodniej zanocować, odpocząć. Dolina piękna… ot bez trosk się sobą i okolicą nacieszyć nim do sion wrócim i na północ nam droga.
- Prawda to - przytaknął z dumą staruszek zwany “Jagódka”. - Nasze góry piękne.
- A bo widzicie… - zaczął niemrawo karczmarz gdy Urszula nalewała bękartowi piwa. - Tak to jest, że jutro moja córka za mąż idzie. Weselisko będziem wyprawiać i…. - zająknął się spoglądając na ojca swego.
- Jak wam wadzi obecność obcych, to obiecuję, że z rana wyruszymy.
- Ale gdzie tam, panie! - Filip aż się żachnął. - Przeciwnie to właśnie, bom chciał prosić byście z małżonką zaszczyt uczynili i zostali na jutro i noc kolejną. Weselisko uświetnili. Moja Alinka by się ucieszyła, że hej. Tacy goście. - Filip zafrasował się nagle. - Ale wiem to, że dla wysoko rodzonych to i zabawa taka... i towarzystwo... a i jadło…
- Jam od księdza słyszał właśnie o weselu. Oboje z żoną właśnie prosić chcieliśmy, czy pozwolicie być na nim. - Alex się uśmiechnął. - Oboje go ciekawi jesteśmy.
Filip aż klasnął z szerokim uśmiechem.
- Źle wam nie będzie! To obiecuję!
- To na przyszłą noc przynajmniej poweselną, alkierz wysprzątaj - odezwał się jego ojciec zwany Jakubem. - Co by nie musieli wtedy u księdza.
- A jużci… - podłapał z uśmiechem Jan “Niedzielnik”. - Jak pan rycerz pokosztuje Kasparowej “Jagodnicy”, to przy szumiącej głowie małżonki nie upilnuje i bieda będzie jak ją tamta uspaną dopadnie.
- Zawrzyj ryj durniu, Państwa nie obrażaj.
- Dopadnie? - zainteresował się Alexander mrużąc oczy. Wspomniał rozmowę z księdzem.
- Ano kto taki na urodę łasy małżon…
- Uch głupiś Ty, głupi… Pomiłujcie mu Panie, on zawsze najpierw mówi, potem myśli czy tym nie uchybił.
- Hm… - bękart zmarszczył brwi. - O księdzu mówicie? Na płeć niewieścią łasy?
- A tam ksiądz. Oczy mu jak każdemu latają, jak jakiej młódce co widoczne spod giezła, ale bogobojny, nie babiarz.
- To oboje bogobojni. - Alex uśmiechnął się i upił piwa. - Bo gospodynię ma taką, że podejrzliwie łypie na samo spanie w jednej izbie.
Mężczyźni roześmieli się jak jeden mąż.
Długo, do łez.
- Ano nie dziwnym, że źle jej patrzyło byście razem spali. - Młynarz Eugen otarł oczy. - Małżonka Twa panie przecudna. Niczym kwiat piękna. Zazdrosna Cecylia być musi okrutnie.
- Że ona… ona… niewiasty nad mężów przedkł….
Wieśniacy znów ryknęli śmiechem i pokiwali głowami.
- I wy nad tym tak normalnie…?
- Ot panie, to górska wieś, nie miasto pod biskupem. - “Niedzielnik” otarł wąsiska z piwa. - My nie tak surowi w ocenie, panbuk niech ją ocenia, a baby u nas nieprędkie by z nią swawolić. No i lepiej jak wszyscy wiedzą, że jak na noc u księdza zostaje to bezeceństw duchowny z nią nie czyni.
Wszyscy pokiwali głowami. Alexander też.
- No… ale jak Pani nadobna głowę ma słabą, to niech za dużo nie pije, albo pilnuj jej Panie coby sama w izbie tamtej nie była. - Ojciec karczmarza ukrył usta w kuflu. - Bo to różnie może być wtedy.
- Ksiądz mówił mi też, że tu zaginięcia jakie - bękart zdecydował się zmienić temat.
Wieśniacy zamilkli na to i stropili się.
- Ano…
- Ale to od dawna.
- Ale nie aż tak jak teraz.
Starcy zaczęli się ze sobą spierać, ale zaraz ucichli spoglądając na siebie wymownie.
- Ksiądz mówił - Alexander odstawił kufel - że przez rok co miesiąc kto znikał, dwa trzy lata spokoju było i potem znowu.
- A tam ksiądz się zna jak on pół roku tu siedzi. - Młynarz machnął ręką. - Bab za często słucha, a one wiadomo co dodadzą, co przekłamią...
- To jakże to było?
- Ot znikają ludzie, ale żeby to jakie dziwne było to bajanie jeno… - rzekł sołtys, a jednooki młynarz poczerwieniał jeno i wstał od stołu.
- Pożegnam się, roboty trochę mam w obejściu. - Uciekając wzrokiem odszedł od zgromadzonych.
- To jego córa pierwszą była? - Alexander odprowadził go spojrzeniem.
- Ano… Skromne dziewczę bardzo, kąpać się w jeziorze lubiła, a strach jej był, że chłopy podglądać będą, to często przed świtaniem się wymykała. - Filip pokiwał smutno głową. - Jezioro spokojne, ale zdradliwe, utopić się musiała.
- A ksiądz? Kowal? Wikariusz?
- Kowal Anton to przebąkiwał, że tutaj wyżyć ciężko, bo nam tu niewiele trzeba było z kuźni. Małżonka jego straszna raszpla, kłócili się cięgiem. Widno zemknął w świat. Kto go podobno w Sion widział. Ksiądz zaś… stary był już Może i w lesie się zagubił.
- Wikariusz takoż, jak go poszedł szukać.
Alexander zmarszczył brwi.
- A pozostali? - spytał po chwili. Miał podejrzenie jakoby wieśniacy łgali mu w żywe oczy.
- A parobek z niewielkiej wsi z doliny Rodanu. Piotr, jeden z naszych nogę paskudnie rozwalił to parobka najął, a tenże zniknął po tygodniu. Widno robota za ciężka. Był i pomocnik handlarza co tu przyjeżdża z towarami i skupuje sery, wełnę i inne rzeczy. Kazał mu tu zostać do następnej wizyty, ale widno ćmiło mu się i spierdzielił. Takie to “zniknięcia” Panie rycerzu.