Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2017, 19:24   #6
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Ari Eriksson pochylił się nad zeszytem i poczochrał ciemne blond włosy w krótkim zamyśleniu. Przekręcił stronę ujawniając kolejne, niezapisane jeszcze kartki. Westchnął przeciągle i odchylił się na miękkim krześle, spoglądając w sufit. Gęsto dziurkowany. Mocno psychodeliczny. Kiedy próbował zogniskować wzrok na konkretnym otworku podwieszanych płyt, ten całkowicie odmawiał posłuszeństwa fundując mu lekki trip połączony z zaburzeniem propriocepcji.

- Czym ja się zajmuję?

- Fizyką? - odparła niepewnie kruczowłosa studentka przygryzająca wargę. Uśmiechnęła się nerwowo, zaś niespokojne ręce pod blatem miętosiły kawałek ubrania. Nie wiedział jednak czy torturowanym był T-shirt czy luźna bluza.

- Fizyką prędkości, konkretnie. A co to jest? - wskazał na zeszyt, zaś dziewczyna zarumieniła się intensywnie.

- Matematyka...

- I to całkiem skomplikowana. Nie umiem skomplikowanej matematyki.

Rose opuściła głowę, zaś Ari uśmiechnął się pod nosem. Jeszcze raz popatrzył na zeszyt i przyciągnął do siebie nim studentka zdążyła wyciągnąć po niego ręce. Chwilę później już skrobał piórem po papierze.

- Na moje oko, powinna pani zacząć od zastosowania Twierdzenia Hahna-Banacha. Pamięta pani o czym ono mówiło?

- Eeeee...

- Twierdzenie Hahna-Banacha pozwala przeciągnąć funkcjonał na całą przestrzeń. Weźmy sobie teraz funkcjonał psi słabo mniejszy od naszego funkcjonału phi. Zgodnie z twierdzeniem Hahna-Banacha mogę to zrobić, tak? Dobrze. Proszę zapisać jak wygląda nasza przestrzeń, jawnie. No, no... Prawie... O! Teraz dobrze. Niech się pani zastanowi jak wykorzystać nowy funkcjonał tym razem w całej przestrzeni, a nie podprzestrzeni liniowej.

Dziewczyna patrzyła jeszcze przez chwilę na swoje zadanie, jakby zapisane było pismem klinowym na glinianej tabliczce, po czym nagle uniosła głowę i spojrzała na doktoranta z szeroko otwartymi oczami.

- Chyba wiem!

- To proszę nie dać temu uciec. Póki jest pani na fali.

Rzuciła krótkie, nieśmiałe pożegnanie i wybiegła. Powoli pociągnął niewielki łyk herbaty, którą przy poprzednim spotkaniu wziął na wynos od 0-n1. Nigdy nie mógł napić się jej w towarzystwie pozostałych. Maska zakrywała całą twarz włącznie z ustami, zaś robotyczny towarzysz zapewniał, iż czas osłabia doznania smakowe.
Drzwi otworzyły się.

- Jeszcze chwila! - zawołał, ale do pomieszczenia wślizgnął się siwiejący mężczyzna w nieco zbyt luźne, sztruksowej marynarce. Pod nią zaczynał uwydatniać się brzuszek, choć doktor Franklin Phelps był zaledwie sześć lat od niego starszy.

- Na zewnątrz czeka do ciebie kolejka studentek - rzucił obojętnie, gdy wejście zamknęło się za nim. Ari jęknął cicho.

- Masz zbyt miękki tyłek - zawyrokował Franklin rzucając torbę z laptopem na biurko.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem.

Phelps jednak wydawał się niedosłyszeć uwagi kolegi z gabinetu.
- Powiedz mi, dlaczego one wszystkie ustawiają się właśnie do ciebie?


Ari roześmiał się z szerokim, pogodnym uśmiechem na twarzy. Doskonale wiedział dlaczego przychodziły właśnie do niego, zaledwie doktoranta fizyki, a nie do starszych stażem kolegów. I nie tylko stażem. Młody, przystojny wykładowca o kryształowo błękitnych oczach przyciągał spojrzenia. Pomimo tego, iż był troszeczkę zbyt szczupły.
Jeśli do obrazu dodać jego pomocność pomimo cichego narzekania, otwartość, energię i definitywnie ponadprzeciętną inteligencję, to miał rezultat, jaki widział.

Spojrzał na zegarek. Do spotkania na Ulyssesie zostało mu piętnaście minut. Już czternaście. Oraz pięć minut konsultacji. Musiał jeszcze wrócić do domu, zjeść coś, przebrać się i wynieść śmieci. Założył na nos zerówki, pomysł Sif. Podobno wyglądał w nich poważniej i bardziej profesjonalnie, zaś tego było trzeba chłopakowi, który powinien być na pierwszym roku studiów, a nie wykładać fizykę prędkości.

- Wierz mi, nie chciałbyś się zamienić - rzekł Ari, choć wiedział, iż Franklin nieszczególnie się z nim zgadza.

- Proszę! - zawołał, zaś do środka weszła kolejna studentka. Wstał. Również brunetka, ale ta w przeciwieństwie do poprzedniej miał burzę kręconych włosów.

- W czym mogę pomóc? - zapytał z uśmiechem, gestem zapraszając do zajęcia miejsca po przeciwnej stronie biurka. Sam również usiadł.





Wybiegł z budynku wymijając studentów. Słuchawki na uszach wybrzmiewały energiczną muzyką Steppenwolfów. Beżowa, sportowa marynarka narzucona na T-shirt z Darth Vaderem powiewała za jego plecami. Musiał czym prędzej wydostać się z tłumu oraz kamer nieustannie obserwujących placówkę. Zostało mu osiem minut do spotkania.

Po terenie kręciło się niewiele osób i nic w tym dziwnego, trwał wykłady, ale jego nieustannym utrapieniem był monitoring. Ruszył w kierunku jednego z najbliższych budynków mieszkalnych. Tam nie sięgały oczy kamer.
Dopadł do drzwi z kluczami w ręku. Niegdyś podprowadził je dozorcy i oddał zanim ten zorientował się w braku.

Wpadł do środka i nim jeszcze drzwi zdążyły się za nim zatrzasnąć był na zewnątrz pędząc nowojorskimi ulicami do własnego domu. Trzy minuty.
Wykreślił z listy zadań posiłek i wynoszenie śmieci.

Wbiegł do domu. Nie musiał nawet patrzeć na jego stan. Obudził się późno, bo nie chciało mu się zwlec z łóżka. Wyszedł z założenia, że i tak zdąży. Nie zdążył, zaś łóżko trwało nieposłane, talerze niepozmywane, puste opakowania nie znajdowały się w koszu na śmieci, który z kolei był przepełniony. Tak to było z superprędkością. Zawsze na wszystko miał czas w teorii. W praktyce bywało różnie. Siła lenistwa była niezmierzona.

Dwie sekundy później pędził do bazy. Powinien być w samą porę. Wskoczył na jacht.

- Wybaczcie spóźnienie - powiedział wibrującym, anonimowym głosem.

Pół minuty. Mniej więcej tyle potrzebował, aby stawić się na czas. Ku jego zdziwieniu pojawiła się równiez IP we własnej, lizakowej osobie. Na szczęście nie było tego widać dzięki masce. To właśnie ona swoim zwyczajowym, całkowicie antypatycznym tonem wygłosiła swoje najnowsze odkrycie.

O tej dziewczynie można było powiedzieć wiele złego: chamska, złośliwa, sukowata, antypatyczna. Można było ją lubić bądź nie, przeważnie to drugie, ale też należało jej oddać sprawiedliwość. Pomimo paskudnego charakteru można było na nią liczyć. Podziamga, poczepia się, dogryzie, strzyknie jadem, a potem pójdzie pomóc. Co bynajmniej najprawdopodobniej nie zakończy dziamgania.

Druga i ostatnia z ich żeńskiego składu była całkowitym przeciwieństwem. Gęba uśmiechała się na sam widok ślicznej, ciepłej i sympatycznej dziewczyny. Miał wrażenie, że nie był osamotniony w tej opinii, nie tylko na niego oddziaływała pozytywnie. Zespołowe słoneczko. Tylko lodowate.
Widział co Shudder potrafi. Jej moc potrafiła czasem łączyć się z prędkością Blinka. Przeciwnicy poddani wychłodzeniu byli powolni i niezdarni, zaś Blink posiadał na tyle wysoką energię termiczną pobudzoną samym tarciem powietrza pomimo aerodynamiki stroju, że mógł skuteczniej zająć się osłabionymi ludźmi.

Szybkim ruchem otworzył kubek termiczny widząc 0-n1 nalewającego swe dzieło.
- Tak, wiem, to nie to samo - rzekł Blink z uśmiechem zasłanianym przez materiał. Robot podzielał poglądy sprintera. Nie lubił uśmiercania i był gotów postawić na aktywny sprzeciw. Choć zapewne motywy każdego z nich były całkowicie odmienne. A może nie? Aż tak dobrze nie poznał mistrza ninjitsu.

Blink czasem z lekką zazdrością obserwował płynne ruchy nastawione na efektywność. W zasadzie to zazdrość nie była dobrym określeniem. Blink chciałby potrafić walczyć. Zamiast tego machał łapami jak wiatrak łopatami podczas tornada. Jasne, znał podstawy. Youtube go nauczył. Wiedzał jak trzymać gardę lub coś co ją przypomina i jak zasickać pięści, żeby nie połamać sobie kciuków, doskonale znał fizykę uderzeń, lecz to nie było to. Utwierdzał sie w tym za każdym razem, gdy patrzył na swoich towarzyszy.

Bane natomiast był drugą stroną tej samej monety. Nie płynął przez powietrze jak 0-n1, choć nie można było mu odmówić zręczności. Ze swoją siłą pasowałby bardziej do podejścia: jedno uderzenie, jedna eliminacja. Czasem chłopak czuł się zażenowany, gdy na nich patrzył. Wielki superbohater, co potrafi tylko przebierać nogami. Nawet Shudder radziła sobie lepiej, a jeśli IP też potrafiła pokazać coś więcej niż on, to pobiegnie tak szybko, że wielokrotnie cofnie się wczasie tylko po to, by popełnić zbiorowe samobójstwo.

Przez chwilę zawiesił wzrok na Bane'ie. Facet miał w sobie coś, co Blink popierał całą swoją prędką osobą. Lubił szybkie działania, zdawał się uznawać, iż brak działania jest najgorszym możliwym działaniem. Oczywiście nie była to prawda uniwersalna, ale zazwyczaj spotykana.

Natomiast wachlarz możliwości Pun-dita był podobny do Shudder. Ta dwójka na podorędziu miała cały zestaw groźnych broni podczas, gdy on musiał wykazywać się kreatywnością, aby nie ograniczyć się wyłącznie do biegu.
Telekinetyk posiadał mnóstwo umiejętności, które Blink, jako dziecko, chciał posiadać. Chciał latać, ale nie jak potrzaskany szybowiec, tylko rzeczywiście unieść się w powietrze i pofrunąć. Nie wspominając już o mentalnym klepaniu dziewczyn po pośladkach. Stare czasy.

Co natomiast miał Blink? Podzielną uwagę. W końcu chociaż to powinien mieć, jako geniusz śmiało mierzący się z publikacjami Reeda Richardsa.

IP natomiast kolejny raz wykazała się swoją skutecznością w zdobywaniu informacji. Dość niechętnie musiał przyznać, iż była lepsza niż on, choć uważał się za całkiem sprawnego i szybkiego hakera. Zdecydowanie wiedziała jak poruszać się zarówno w deep webie i darknecie. To, co znalazła na dzisiejszy wieczór było niezłym wyczynem. Zapewne nie tylko on z drużyny znacznie mocniej pilnował się mając ją za swoimi plecami. Stał się jeszcze ostrożniejszy. Ograniczał kontakty z elektroniką do absolutnego minimum.

Vesta wysłuchała, co ma do powiedzenia ich koleżanka z zespołu, po czym odezwała się jako pierwsza. Blink spojrzał na promieniejącą dziewczynę i uśmiechnął się lekko.
- Uważam, że powinniśmy się tym zająć. - Przejechała wzrokiem po twarzach zgromadzonych w salonie "Ulyssesa". - Jeśli tam ma się pojawić ktoś, kto tym kręci, to dobrze byłoby zdjąć go z ulic, nie sądzicie? - Po tych słowach spojrzała na IP. - Powinnaś iść z nami, jesteś częścią drużyny, a widzimy cię dopiero pierwszy raz od prawie czterech miesięcy. W ogóle fajnie, że przyjechałaś, prawda, chłopaki? - Vesta uśmiechnęła się szeroko.

- Pewnie że fajnie, imprezę sobie zaraz strzelcie - sarkastyczny komentarz wymagał wyjęcia lizaka z ust, co najwyraźniej nie wpłynęło zbyt korzystnie na humor IP. - Się zastanowię - dorzuciła, wpychając różową kulkę z powrotem na jej miejsce. Kulka była już porządnie zlizana i groziła rychłym rozpłynięciem się pod wpływem aktywnego ssania, toteż w dłoni dziewczyny pojawił się kolejny okaz wysoce próchniczotwórczy, którymi najwyraźniej miała wypchane nie tylko kieszenie czarnej bluzy, ale i bojówek. Tym razem padło na truskawkowy z kremem, który znajdować się musiał na liście tych bardziej lubianych, bo usta IP, ledwie widoczne w cieniu rzucanym przez daszek czapki, wygięły się ku górze.

- W sumie to nie jest taki zły pomysł.- Vesta ożywiła się na propozycję koleżanki, zaś sprinter uśmiechnął się bardzo, ale to bardzo szeroko. - Miejsca na imprezę ci u nas na jachcie dostatek, ale to może coś zrobimy, jak już uporamy się z tymi handlarzami Viperem. Co wy na to, panowie? - Poruszała miarowo brwiami, a uśmiech nie schodził jej z ust. Była podekscytowana pomysłem i już w głowie układała nawet muzyczną playlistę na taki kameralny event.

- Może - odparł pozwalając na to, aby w jego głosie rozbrzmiało rozbawienie.

- T-t-to nasza szansa - odezwał się niepewnie Dave nie przestając obserwować lizaka, którym bawiła się IP. - Rozwiązanie kryzysu, z którym nie radzi sobie Daredevil mocno podbije naszą zauważalność. - O imprezie wolał nic nie mówić. Po pierwsze nie czuł się zbyt dobrze w klimatach imprezowych i zwykle kończyło się to podpieraniem ściany, po drugie wyczuł sarkazm i nie miał odwagi na równie kąśliwy tekst względem dziewczyn.

Do zgromadzenia podszedł 0-n1, trzymając w dłoni imbryczek. Dolał jednej osobie herbaty, która aromatycznie parowała, wypełniając otoczenie przyjemną atmosferą porannego, wiosennego komfortu. Doskonale wiedział, komu należało usłużyć, wszakże było to niemniej ważne od samego procesu parzenia.
- Pun-dit-san mówi mądrze - spod demonicznej maski odezwał się robotyczny głos.

- Jest coś co musicie wiedzieć - powiedział Bane siedząc na ścianie. Podpatrzył to u Spidera, co prawda nie było zbyt wygodne, ale musiało wyglądać super. - Tam ma swoje tereny Fundacja Życie. A to oznacza wysoką półkę zabezpieczeń i… być może moje rodzeństwo.

Strzelił macką w puszkę coli stojąca na blacie i przyciągnął ją. Maska spłynęła mu z twarzy i upił łyk.
Nie krył tożsamości przed ekipą, ale wyraźnie im zaznaczył na początku znajomości by nie zdradzali postronnym kim jest. Sean O’Hara, licencjonowany pracownik ochrony fizycznej… magazynów w Bronxie wolał by wieść zwykłe życie.
- Świetnie, robi się coraz ciekawiej. - Vesta uniosła brwi.

- Którego z was? - spytał Pun-dit z przekąsem, choć odpowiedź zdawała się jednoznaczna. Echo w wypowiedziach Bane niezmiernie ciekawiło chłopaka - Powiedz coś więcej o tej fundacji.- dodał.

- Wersja oficjalna to budują schrony dla bogaczy w razie kataklizmu. - odparł Bane ignorując podłe insynuacje, że ktoś z O’Harów mógł maczać palce w interesach Fundacji. - To czego nie znajdziesz na ich stronie to to, by zapewnić bezpieczeństwo i posłuch zbierają wszelkie nowinki techniczne. Od zaawansowanej technologii, po rozwiązania biotechniczne. Zatrudniają najemników wysokiej klasy.

Blink założył ręce i zamyślił się. To znacząco utrudniało sprawy, choć nie czyniło jej niemożliwą.
- Skoro placówka jest dobrze chroniona każdego dnia, to możemy śmiało zaryzykować stwierdzenie, że dzisiaj ochrona będzie jeszcze bardziej wyśrubowana. Powinniśmy znać plany budynku na tyle dokładne, na ile to możliwe. Nie możemy wejść nieprzygotowani. Może IP i Bane zdołają rzucić nieco światła na sprawę - rzekł Blink wibrującym.

- Brzmi, jakby sprawa wymagała dużej dozy dyskrecji - dodał 0-n1 - Mogę wziąć na siebie obowiązek przedarcia się do magazynu. Pytaniem pozostaje, jak szybko chcemy podjąć decydujące akcje? Być może najrozsądniej byłoby pozostawić naszą wiedzę w sekrecie przed Serpent Skulls i poczekać na coś większego? - zadał retoryczne pytanie.

Blink pokiwał lekko głową dostrzegając całkiem ciekawe implikacje sugestii 0-n1.
- Aktualnie możemy działać nieinwazyjnie, nie powinien zaszkodzić mały wywiad, ale rzeczywiście dobrze byłoby ustalić cel. Dzisiejszego wieczoru wygramy rundę, jeśli poznamy tożsamość “ważnego gościa”. Może to być dobry pomysł, by nie wkraczać do akcji. W końcu ile dotychczasowych przesłuchań zakończyło się sukcesem?

- Poznanie kim jest ta szycha powinno być priorytetem. Jeśli po prostu załatwimy laboratorium to otworzą nowe - zauważył Bane.

- I co z tym zrobimy? Pójdziemy na policję? - wciął się Pun-dit - Ten magazyn to teren Fundacji, czy po prostu Fundacja ma swoje tereny w sąsiedztwie?

- Mogę odpowiedzieć na Twoje pierwsze pytanie, Pun-dit-san - powiedział robot, nalewając mu herbaty - Nie wiemy. Nie posiadamy prawie żadnych, konkretnych informacji na temat przeciwnika, dlatego powinniśmy skupić się na zdobywaniu ich. Biorąc pod uwagę, jak do tej pory ważne osoby z Serpent Skulls były nieuchwytne, nie możemy być pewni znaczenia tego laboratorium dla organizacji, ani odwiedzającej go osoby. Podejmowanie decyzji na oślep jest niebezpieczne i może spłoszyć wroga, dając mu czas na przygotowanie.

- Poza tym, wiedząc kim jest można śledzić go fizycznie i wirtualnie. Podoba mi się ten pomysł, bo jest znacznie bardziej informacjonośny - zgodził się Blink.

- Tak czy inaczej, wybieramy się tam dziś - podsumował Bane.

Sprinter skinął głową na znak poparcia.
- Też jestem za tym - rzekł do Bane’a oraz 0-n1, po czym wzniósł rękę, by zasygnalizować, iż jeszcze chciałby coś dodać. Nie odzywał się jednak dłuższą chwilę.

- Moja propozycja wygląda następująco. IP i ja spróbowalibyśmy uzyskać jak najwięcej informacji przed wejściem do akcji drogą wirtualną. Następnie wspólnie z Banem spróbowalibyśmy ustalić rozkład pomieszczeń. Wieczorem do środka wszedłby wyłącznie Bane lub 0-n1, by zadziałać po cichu. Reszta podzieliłaby się na dwuosobowe grupy gotowe do wejścia, gdyby coś poszło niezgodnie z planem. Wchodzilibyśmy różnymi wejściami, aby zdywersyfikować siły. Co o tym myślicie? - zapytał Blink spoglądając na każdego z osobna.

Choć koncepcja nie spotkała się z entuzjazmem, nie padło żadne stwierdzenie mogące go przekonać do zmiany poglądów. Nie padł również żaden konkretny plan, choć niektóre szczegóły zostały doprecyzowane. Nawet dość istotnie. IP wyciągnęła więcej informacji niż zaprezentowała na początku. Znacznie więcej. Dotarła również do planów, choć nie były one kompletne, co samo w sobie stanowiło istotną informację odnośnie newralgicznych lokacji kompleksu.

Kolejnym problemem mógł się okazać jej konkurent po stronie przeciwnej. Gdyby udało się go namierzyć przed akcją...

Przejechał wzrokiem po każdej twarzy przybyłej na Ulyssesa. Wciąż nie mieli planu. Nie mieli również czasu. Musiał się ulotnić jak najszybciej, a nawet jeszcze prędzej. Zabrał swój kubek termiczny, podziękował robotycznemu towarzyszowi, wypunktował wszystkim istotne według niego kwestie i wybiegł z bazy. Samochody i budowle śmigały obok niego.

Nie było czasu. Ale najpierw obiad.




Jeść. Jeść. Jeść. Odpowiedział mu sygnał oczekiwania na połączenie.

- Dzień dobry, pani Br...

- To, co zwykle, kochaneczku?

- Nie inaczej, pani Branson. Poproszę cztery porcje.

- Szykuje się impreza? Pani to mnie zna, pani Branson, jak słowo daję. Rozgryzła mnie pani.

- Tak jak zawsze? Jak najszybciej.

- Nie inaczej. Dziękuję bardzo! Do usłyszenia.

- Polecam się, kochaneczku. Do usłyszenia.

Ari roześmiał się cicho, wpatrując w ekran Nokii 210. Kolejną Nokię, tym razem w wersji 3310 nabytą specjalnie do celów komunikacji z pozostałymi członkami ekipy położył na blacie biurka.

Rozejrzał się po mieszkaniu i pokręcił głową z dezaprobatą, a chwilę później wszystko było sprzątnięte, pozmywane oraz poukładane. To były chwile, w których był zakochany we własnej mocy. Nie wyobrażał sobie robienia tego wszystkiego w tempie zwykłego człowieka. Zwariowałby. Za wolno.

Mógłby robić za sprzątacza. Zarobiłby masę pieniędzy. Wynająłby coś większego niż jednopokojowe mieszkanie bez oddzielnej kuchni. Dobrze, że przynajmniej łazienka była odseparowana.

W niewielkiej sypialni zmieściło się niewiele więcej niż półtora osobowe łóżko oraz szafa, ale salon był obszerny, powiększony przez niewielki aneks kuchenny pod oknem wychodzącym na ulicę. Padł na kanapę z laptopem w garści. Nie był to demon prędkości oraz mocy, co wymagało od Ariego zastosowania sprytnych i niekonwencjonalnych podejść do problemów algorytmicznych. Gdyby posiadał Beowulfa, to mógłby próbować przebijać się na siłę. Ale nie w jego rozmyślnie zepsutym HP. Tuż po zakupie spalił mu mikrofon i wymontował kamerkę.

Czas na nurkowanie. Mając punkt zaczepienia zaprezentowany przez IP oraz to, do czego nie udało się dojść dziewczynie, miał ułatwione zadanie. Matryca rozbłysła mu powitalnym, uśmiechniętym pingwinkiem. Linux, na którym operował Ari był dostosowany typowo pod niego. Laptop prędzej by się zawiesił niż odtworzył coś z youtube'a. Nie przepuszczał większości obrazków, nie wspominając o JavaScript oraz tego typu syfach, przez co w efekcie dostawał obraz mniej więcej podobny do papki spożytej, przetrawionej i wydalonej przez, przykładowo, psa.

Nim jednak zdążył zadać jakiekolwiek pytanie, rozległ się dzwonek do drzwi. Szybkim ruchem głowy wyjrzał przez wizjer, po czym zdjął łańcuch i odsunął zasuwę. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl czy to już nie podchodzi pod jakąś chorobę psychiczną, lecz myśl ta nie utrzymała się długo pod naporem zapachu makaronu z żółtym serem, kiełbaskami chorizzo i boczkiem.

- Ambrozja! - westchnął odbierając pakunki, które spoczęły na jego przedramionach. Dostawca uśmiechnął się szeroko. Niezdarnie wyciągnął dłoń kawałeczek dalej, zaś między palcami miał dwa złożone banknoty.

- Reszty nie trzeba.

- Dziękuję! Do widzenia!

- Mhhhh... to ja dziękuję.

Zatrzasnął drzwi nogą, błyskawicznie odłożył pudełka i dopadł do drzwi zamykając je ponownie na zasuwę oraz łańcuch.
Uwielbiał to danie w wykonaniu restauracji Marii Branson. Zawsze było tego dużo, hojnie, od serca. Tak jak lubił.

Nie czekając na nic z superprędkością zabrał się do jedzenia i chwilę później już jednej porcji nie było. Przez chwilę rozważał czy ma zacząć delektowanie się od drugiej. To był głupi pomysł. Pochłonął ją równie prędko jak poprzednią. Dopiero trzecia z czterech wylądowała obok niego. Gdyby dysponował majątkiem Shudder, przeżarłby go.

- Zatem... Graj muzyko - mruknął do siebie i mocą prędkości zaczął wystukiwać na klawiaturze zapytania oraz komendy.
Po pierwsze, plany pomieszczeń, których nie mieli. Po drugie, plany miejskiej kanalizacji. Musiała jakoś łączyć się z interesującym ich kompleksem. Po trzecie, haker strony przeciwnej. Ari nie miał zamiaru wchodzić w starcia z tamtym człowiekiem, nie mógł ostrzec nikogo swoim zainteresowaniem.
Przede wszystkim ostrożność i ciche działania.

Może w deep webie i darknecie uda mu się dość znaleźć. Może uda mu się dotrzeć do czegoś, co da IP przewagę. Może udałoby się drania namierzyć przed spotkaniem wieczornym. To by było coś.
Tym razem bardziej niż na szybkie palce liczył na swój umysł oraz intelekt.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline