Brenton i Ragnar
Po nakłonieniu podróżników do zakupienia zapasów i zlecenia rzemieślnikowi naprawy ich ekwipunku (i przede wszystkim zgarnięciu błyszczących monet), właściciel karawany przestał interesować się podróżnymi, powiedział im jedynie, że mogą podróżować razem z nimi, jeżeli chcą.
Brenton uciął sobie pogawędkę z rzemieślnikiem, Franzem, który po skosztowaniu alkoholu nie miał oporów w dzieleniu się informacjami. Karawana wiozła przyprawy z Arabii oraz nasiona tamtejszych roślin, za gotówkę miała zakupić w Erengradzie futra i produkty z rybiej skóry, jednak niebezpieczeństwa skłoniły właściciela do szybkiego powrotu na południe. Stąd zakupili w Salkalten sól i kilka ksiąg i zawrócili. A strażnicy… Napadła ich banda jakichś dziwnych ludzi, którzy krzyczeli coś o Khornem. Tych udało się nawet odpędzić bez strat, ale potem pojawili się kolejni, którzy zaatakowali ich jaką plugawą magią! Ohyda! No i wtedy zginęli ostatni z ochroniarzy. Rozmawiali tak jeszcze przez chwilę, a potem karawana musiała ruszyć przed siebie.
Pierwszym z nieprzyjemnych widoków była spalona wioska, czy może raczej obóz, który mijali. Połamane ogrodzenia i zwęglone żerdzie z namiotów. Furbin skomentował to prychnięciem, członkowie karawany zbyli wzruszeniem ramion. Wiele osób starało się gdzieś osiedlić w obecnych, trudnych dla Ostlandu czasach, jednak większość z nich kończyła tak, jak ci tutaj.
Potem teren zaczął się coraz bardziej fałdować, las zaczął gęstnieć, aż zamienił się w iglastą gęstwinę. Konie zaczęły się dziwnie zachowywać. Wierzchowiec Brentona, cały czas patrzył na prawo i zbaczał w tamtą stronę. Rycerz musiał ciągle korygować jego chód. Widać było, że podobnie zachowują się także zwierzęta w karawanie. Wszystkie ciągnęło w prawo.
Na domiar wszystkiego w pewnym momencie Furbin, jak i jeden z ochroniarzy, stwierdzili, że dostrzegli coś dziwnego między drzewami.
–
Może to ci cholerni orkowie? – zasugerował kompanom. –
Powinniśmy to zbadać, musimy! Atanaj i Franz
Okutani w płaszcze Franz z Atanajem ruszyli do Ady. Zielarka siedziała przy kominku, popijając gorące mleko z miodem, okutana w owcze futro. W środku pachniało ziołami i śmierdziało mokrym psem.
–
Co tutaj dla mnie macie, chłoptasie? Stęskniłeś się, Atanasiu? A ty, Franz? Też się stęskniłeś za miłą zielarką?
Wzięła od niego kartkę, po zerknięciu na nią skrzywiła się i następnie przeczytała na głos:
–
„Koń zajebany, musiałem zostać za miastem. Jakby o mnie pytali, nie macie pojęcia o niczym. Matołow spierdolił się wódą, dlatego nie przyszedł. Janek.” – Ada westchnęła. –
Ładne towarzystwo, ten wasz niższy przyjaciel, ładne. Aby mi się na oczy nie pokazywał, koniokradów by wszystkich najlepiej wytruć!
Zielarka wygrzebała się ze swojego legowiska i poszła do swej cudownej kuchni.
–
Fasolka i sadzone jajca? – zapytała przez ramię, zdejmując z haka miedzianą patelnię. –
Chcecie czego jeszcze ode mnie? A ty, Chudasku, musisz wpaść na dłużej, to cię czytać nauczę. Przyda ci się. – Na ostatnie zdanie położyła silny nacisk.