Wchodzić nie było sensu - szlachcic pamiętał z jaką łatwością sam się bronił na stryszku przed przeważającymi siłami. Teraz sam był ranny, a mag na drabinie też nie poczaruje. Wątpił natomiast by porywacze mieli zabijać aptekarkę. Po coś ją w końcu potrzebowali. Okup raczej odpadał, bo nie było listu z żądaniami. Ale kiedy nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze.
Zaczął mówić, głośno, tak by i ci na zewnątrz go słyszeli, bo zamierzał się podzielić i lokalizacją bandytów i prawdopodobną drogą ich ucieczki (skoro blokował z magiem dół to spodziewał się podobnej próby jak ich ucieczka z magazynu Teugena).
- Tak się składa, że właśnie aptekarka jest mi potrzebna. Sami widzicie jak wyglądam. Wy tam na stryszku, słuchajcie:
Macie bardzo prosty wybór - ona schodzi na dół, wychodzimy i więcej nigdy się nie widzimy. Jako bonus, zostawię Wam dwadzieścia złotych koron. - Lothar głośno kładł złote korony jedną po drugiej na stoliku -
Ja, Euzebiusz Tobiasz von Klinkenhofen, nie jestem zainteresowany wami i słowem szlacheckim gwarantuję, że ani ja, ani żaden mój sługa nie uczyni Wam żadnej krzywdy, jeśli wypuścicie porwaną - nie widział jednak potrzeby dodawania, że ani Wolfgang ani niewidoczni póki co inni kompani nie byli jego sługami i ich to słowo nie zobowiązywało do niczego.
- Albo próbujecie uciec i giniecie za darmo. Bo samym to może by się Wam i udało jakoś zeskoczyć na zewnątrz i uciec, ale przecież nie obciążeni kobietą... To jak? - zapytał.