Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2017, 10:36   #2
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Jesień wygląda wszędzie tak samo.
Anna początkowo wcale nie odczuła, że jest tak daleko od domu. Lasy były tu podobne jak w Żywcu, ba, jak w Starym Sączu nawet. Tak samo niebo. Teraz blade i zapłakane, jakby wchłonęło Aniny nastrój i zamanifestowało go wszem i wobec na powałach świata.
Ciszę mącił jedynie chlupot wody przelewającej się przez młyńskie koło. Anna lubiła go słuchać wrośnięta w krzesło lub barłóg, nieruchoma jak rzeźba.
Początkowo wieczerzali razem. Potem coraz rzadziej, ale wtedy gdy zniknęła Jitka zasiadali znów wszyscy przy stole… wszyscy prócz Libora, ten się rozsiadł przy palenisku, lekko z boku i patrzy na wszystko chłodnym, kalkulującym wzrokiem. Gdy o Annę zahacza spojrzeniem, robi się jej nieswojo. Wie, że ją koniuszy wini. Że źródeł tej choroby, co ich sforę toczy, w niej upatruje. Ale nic nie mówi, bo kalkulacje mimo wszystko idą na korzyść Anny. Oldrzych peroruje. W łaski szeryfa wkupić się chce, dziesiątkując bandę wilkołackich zbójców, co w okolicy grasują. Alfowi oczy się świecą, Semen stuka racicą w podłogę, nieprzekonany.
- Gdyby to łatwe było, szeryf rozniósłby ich sam.
Oldrzych przekonuje. Mówi, mówi i mówi. O potrzebie ryzyka, głównie. Jitka dłubie palcem w sęku w stole. Na jej kolanach mruczy biały kocur i Anna wie, że to ghul… że go sobie Jitka przyhołubiła, takiego, o którego z nikim nie musiała walczyć, którego nikt nie chciał, karmi mięsem i krwią.
- Ojcze? - wcina się nieśmiało w monolog. - Dzisiaj czas na więzy? Wczoraj już był?
Oldrzych nie przerywa. Zgarnia kielich, gryzie nadgarstek i napełniony puchar sunie po ławie ku córce. Gapi się Jitka na poruszające się, wypluwające kolejne argumenty usta ojca. Odczekuje. Rozgląda się. A potem zza paska wyciąga perkatą buteleczkę i jawnie, na widoku, krew zlewa z pucharu. Oldrzych nic nie mówi, bo nic nie zauważa.
Jitka wstaje, ale waha się jeszcze przy drzwiach, na stopach w tył i przód kołysze. Wychodzi wreszcie, za nią wybiega kot, a Anna natrafia spojrzeniem na kalkulujące oczy Libora.
Oczywiście, on widział.
A Anna wie, że Jika wychodzi i już nie wróci. Wie, ale nic nie robi by ją zatrzymać. Cieszy się nawet w duchu, że może teraz coś się zmieni. Wszystko się ułoży.

Nic się nie układa.
Ołdrzych wpada we wściekłość. Nakazuje Annie użyć jej zdolności by wskazać, gdzie panna przebywa, to gówniarę za włosy przywlecze. Bo ON jeszcze nie stwierdził, że jest gotowa na odejście. Fakt, że sam twierdził, że powinna być samodzielna, do tej sytuacji nie ma zastosowania.
- ...nie będę o tym więcej gadał – ciska się. - Po prostu ją znajdź.
- Sam ją sobie znajdź.

Kłócą się, choć nie zmienia to jej uczuć do niego. Ma w sobie Anna dużo gangrelskiej krwi i z tą krwią nie można dyskutować. Więzy nie ze złośliwości nazwano więzami. Czasem więc za nim węszy i go szuka a wtedy jak w amoku splątują się niby dwie żmije w duszącym uścisku, nie wiadomo, w akcie walki czy miłosnym uniesieniu. Annie się nie podoba jego gwałtowność. Owszem, mówiła, że nie jest porcelanową lalką. Kłamała. Jest delikatna i czasem ma wrażenie, że w końcu się pokruszy. Zresztą, już czuje w środku pierwsze pęknięcia. Pajęczynkę rysów w szkle. Krew na chwilę odsuwa smutki. Jest Anna pijana euforią, niby rada ale i poobijana i pognieciona jakby się zderzyła z turem. Euforia mija zbyt szybko i na Anny duszy znów kładzie się gęsta mgła marazmu.

Wtedy wraca do łóżka. Zresztą, to jej ulubiony mebel w młynie. Proste, zbite z desek, o twardym sienniku. Marznie, mimo kołdry z pierza. Annie jest zawsze zimno.
Może dlatego tak chętnie opuszcza ciało? Albo nie ma swojego życia więc znów kradnie je innym. Obserwuje. Słucha. Niewidzialna zjawa, której obecności nikt nie jest swiadom.
Lubi wtedy podglądać Ołdrzycha. Ma wrażenie, że jest mniej spięty gdy Anny nie ma w pobliżu. Swobodniejszy.
Teraz siedzą z Alfem w krzakach przy gościńcu za Pragą. Rozmawiają.
- Będziem, ojciec, napadać? - Alfowi nozdrza drgały z podniecenia.
- Nie. Tylko nastraszymy. Nie sraj we własne gniazdo, Alf. Nigdy. Jeśli chcesz w nim dłużej zostać.
- A chcemy zostać dłużej?
- Musimy.
- My, czy ona?
Szybki cios umieścił twarz Alfa w błocie obok drogi.
- My.
Alf otarł ziemię z twarzy.
- Jitka uciekła i Libor gada, że przez nią.
- Libor gada za dużo.
Ale ma rację – myśli Anna i otwiera oczy. Chwilę szamocze się w pościeli, nie może sobie znaleźć miejsca. Coś ją uwiera, trudno powiedzieć czy w ciało czy w duszę. Jest cała niespokojna.



Sny na jawie mieszają się z koszmarami sennymi. Znów widzi zakrwawione pióra i chłopca o sinych ustach. To lepiej, że Ołdrzych na nią zły. Wraca na noc do młyna ale rzadko zalega obok niej pod pościelą. Zwykle padnie gdzie stoi, na jakieś worki z mąką lub ławę przy palenisku.
Anna Złodziejka opuszcza młyn i okolice Pragi. Kręci się po Żywcu, odświeża widok znajomych kątów i znajomych twarzy.
Dziecko, ciężko płeć rozeznać, bo takie małe wszystkie noszą sukienki jednakie, wywala się na liczko pod krzewem różanym i Katarzyna jednym susem go dopada, podnosi i tuli.
- Bożywoj rację ma - rzuca Włodek znad księgi. On z ławki kamiennej nie powstał.
- W czymże niby?
- Robisz z niego kalekę. Daj mu się podnieść samemu, bo się nigdy nie nauczy. Że czasem upadasz. I potem trzeba wstać, a nikt ci ręki nie poda.
Anna kuca przy maleństwie i coś ją ściska za nimaterialne gardło. Tęsknota jakowaś czy odraza? Wyciąga dłoń by sięgnąć pacholęcia a wtedy ono podnosi główkę i Anna mogłaby przysiąc, że patrzy na Annę jakby ją widziało. Nie, niemożliwe – myśli i odchodzi kawałeczek dalej, szukać drugiego z braci.

A ten uciekł z Grójca na polowanie, ale nie poluje. Wierzchowiec pasie się wśród więdnących traw, ogar snuje się po polanie. Bożywoj siedzi z plecami o dąb wspartymi i wzrokiem nieobecnym. Gdzieś daleko patrzy. Za czymś lub za kimś.
“Za Krzesimirem patrzysz?” - odzywa się Anna w jego głowie chłodnym skostniałym szeptem, Odwykła od mówienia do kogoś w głowie, do mówienia w ogóle.
- Niemal brakowało mi tego brzęczenia… Czy mój młyn stoi jeszcze? - na głos pyta. Nikogo nie ma w pobliżu.
“Stoi. Choć zimno w nim i pusto” - Anna nie chce się żalić, ale trudno z jej myśli nie wyłowić apatii. - “Krzesimir szuka po opactwie twojej krwi ukrytej w fiolkach. Ołdrzych szuka pociechy w córkach młynarza. Mnie się marzy sen, przynajmniej kilka dekad snu, ale zasnąć jak na złość nie mogę. Włóczę się tedy. Oglądam. Ciebie też. Nie masz pretensji?
- Wezmę to za dowód atencji… a czemuż to Krzesimir szkła szuka, kiedy piękną niewiastę ma za panią?
“Bo panią ma okrutną. Bo mu zdrady nie potrafi wybaczyć.” - Anna milczy chwilę a ciężko jej na piersi jakby miała do szyi uwiązane kamienie. - “Ciebie kocha, nie mnie. Nigdy się to nie zmieni. Ale mu nie dam odejść. Widzisz tę tragedię? Śmiać się czy płakać.”
Milczał długo.
- Póki mam wybór, zawsze wolę się śmiać. Rzadko się śmieję - dodał i gwizdnął na ogara, łeb psa przytulił. - Dopadłem Pężyrkę, jak uciekała, Zbyt wolno, nie chciała zostawić swoich ludzi. Wiedziałaś?
“Zabiłeś ją?” - spytała sucho. Zbyt sucho, jakby odpowiedź po prawdzie jej nie obchodziła. Jakby mało co obchodziło ją w ogóle, a chłód wygasił wszelkie emocje.
- Nie. Zbyt mi cenna. A ona zbyt kocha swą wolność. Widzisz tę tragedię? Zaśmiejmy się.
“Chyba zapomniałam jak to” - myśli Anna z powagą. I w jej myśli wkrada się krwista rzewna wilgoć. - “A co jakbym ci powiedziała, że mi tu źle? Że mnie wszystko w środku boli i żebyś po mnie przyjechał i mnie stąd zabrał. Mógłbyś mnie zamknąć w komnacie bez okien, jak tam, na Pieskowej Skale. -Nie uciekłabym. “
- Rzekłbym, że za wiele tu wilczyc, byś się mogła czuć bezpiecznie.
Bożywoj nie słyszy w odpowiedzi Anny jednoznacznych myśli, ale czuć może wartki gorzki strumień, co się przez nią przetacza i towarzyszy mu zawód, że i on ją rozczarował, ale właściwie Bożywoj akurat nic jest nie jest winien i nie musi spełniać jej oczekiwań. Jest więc zdana na siebie, ona i ten przeklęty młyn i dobrze, że idzie zima bo z zimą spływa na Annę chłód i wszystko już jej jedno. Żyć, czy nie żyć, co za różnica. Trwać, czy spać. Nic nie traci.
“Trudno” - sili się na jedną ukształtowaną myśl równoznaczną z rezygnacją.
- Za dużo zła między nami - zabrzmiało niemal jak tłumaczenie. - Czym cię rozsierdził?
“Kto?”
- Krzesimir. Bo małżonek… oczywiście byciem małżonkiem. Mężczyzną. I Gangrelem.
“Jeszcze pytasz? Po tamtym, jak ci do nóg padł, jak o atencje żebrał? Jest ze mną boś mu kazał. Nie chce mnie po prawdzie. Jak wszyscy. Jak Ołdzych. I ty. Dla nikogo nie jestem dość ważna by przy mnie trwać. Zresztą… Po co ja ci się tłumaczę. Po co tu jestem? “
- Ażebym zaprzeczył - skonstatował spokojnie i westchnął, psa podciągnął sobie wyżej, pod pachę wraził kwadratowy brzydki łeb. - Zaprzeczam. Gorycz mówi przez ciebie i myśli ci mąci. Zamiast się w niej nurzać, przyjmij… hm. Właściwie to nie będę ci rad udzielać. Mamy konflikt interesów.
“Rozumiem.” - spróbowała zachować powagę “Skoro mamy konflikt… To już był ostatni raz. Więcej się nie pojawię”.
Jeszcze chwilę tak stała, a raczej wisiała w powietrzu i patrzyła ale już nie dała o sobie znać.
- Pomoże ci - oznajmił po chwili w przestrzeń. - Pozwól mu.
Ogara poczochrał, odepchnął i podniósł się spod dębu, ruszył do konia.
- A teraz mi wybacz. Znów mi Pężyrka ze smyczy się zerwała. Sądzisz, że cztery godziny to dość hojny fawor?
Nie dała mu znać, że nadal tam jest.

Zastanawia się, czy bracia Skrzyńscy byli warci jej poświęcenia? Gdzieś z tyłu głowy Anna uwidziała sobie w Bożywoju Skrzyńskim swoją ostatnią deskę ratunku gdyby było naprawdę źle. Nie odmówi jej pomocy. Nie, kiedy naprawdę będzie jej potrzebowała. Jest jej to winny.
Jest?

Anna podnosi się na moment z barłogu. Ściąga ją z niego głód. Ile to już dni leży tak, niby obłożnie chora? Nawet się nie ubiera. W nocnej koszuli wychodzi na ziąb i szuka Ołdrzycha.
- Głodnam – mówi, trochę ze wstydem, trochę z pretensją, że nie zapewnia jej nawet tego minimum niezbędnego do życia, czy też do śmierci.
- Musisz polować. - Ołdrzych przestaje rąbać drwa. Wbija siekierę w pieniek i podchodzi. W jego wypełnionych czernią oczach wychwytuje cień troski.
- Nie chcę.
- Jesteś chora?
- Co?
- Anno... czy coś ci dolega? - On zwyczajnie nie rozumie. Defekty ciała to coś naturalnego, na co by potrafił zaradzić ale uszczerbek na duszy to fanaberia tych, co mają za dużo czasu, tak pewnie myśli.
- Po prostu daj mi jeść.
Od tej pory ma zawsze przy łóżku bańkę po mleku pełną gęstej czerwieni. Wypija kubek i przewraca się na drugi bok.

Otokar, lupin. Kiedyś go skrzywdziła i teraz chce się upewnić, że daje sobie radę.
Widzi jak wataha się zebrała i wataha obraduje. On trzyma się z boku. Pobliźniona twarz trze. I duma, dla jakiej przyczyny owego człeka napadać. Czy wolno karać za wolną wolę jednego z nas… czy dziewki mają wolną wolę? Czy jeśli mają, to czy ta wola została spętana?
Zmężniał. Urósł jakby.
Anna spędza z nim całą jedną noc. Depcze mu po piętach, syci oczy jego widokiem. Nie odzywa się doń ani razu.
 
liliel jest offline